Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W czwartkowe popołudnie Nate siedział razem z Emmą i Abigail na murku przed wydziałem Prawa i Administracji. Martin kończył zajęcia trochę później od nich, więc uznali, że tam na niego poczekają i pójdą następnie na obiad.

Szatyn miał świadomość, że obydwoje z Abby są dzisiaj trochę nieobecni. Ich myśli krążyły wokół jutrzejszej próby, o której zostali poinformowani dziś rano. Aiden wysłał mu wiadomość przed południem, dzieląc się z nim tym, co sam wiedział. Czyli praktycznie niczym.

- Dlaczego robią z tego taką tajemnice? – odezwała się Emma. – Naprawdę nie powiedzieli wam nic więcej?

- Nie, tylko, że próba jest jutro wieczorem i że będziemy musieli coś znaleźć – odparł chłopak.

- Nie wiemy nawet, gdzie odbywa się druga próba – dodała Abby. – Mają nas poinformować „w swoim czasie".

- Myślicie, że będzie gorzej niż podczas pierwszej? – zapytała czarnowłosa.

- Pierwsza próba nie była specjalnie ciężka – stwierdził Nate. – Dobra, może inaczej. Byliśmy fizycznie wykończeni i tylko cudem nie nabawiliśmy się zapalenia płuc, ale tamta próba nie wymagała myślenia. Może teraz będzie inaczej.

- Wątpię, aby Fores wymagało od nas jakichś wybitnych zdolności dedukcji. – Abby owijała wokół palca pasmo jej długich włosów i wpatrywała się w bliżej nieokreślony punkt na chodniku. – Pamiętajcie, że im chodzi głównie o rozrywkę. Bawi ich patrzenie, jak się męczymy i przechodzimy samych siebie, aby dostać się do ich bractwa. Więc stawiam znowu na zadanie fizyczne.

- Czemu to musi być akurat jutro? – jęknęła Emma. – Na odległość będę martwić się dwa razy bardziej.

Zarówno Emma jak i Martin wyjeżdżali jutro na weekend do domów, aby zobaczyć się z rodzicami. Nate nie był jeszcze w domu ani razu od rozpoczęcia studiów i nie był pewien, czy nie pojedzie tam dopiero na Święto Dziękczynienia. On i Abby mieli z ich czwórki najdalej do domów, obydwoje mieszkali poza stanem Connecticut i podróż zajęłaby im prawie pół dnia. W dodatku bilety były drogie. Nate miał jednak świadomość, że część studentów mieszka jeszcze dalej. Miał na swoim wydziale kilka osób, które mieszkały w drugiej części stanów i latały z wizytą do domu maksymalnie raz na semestr.

- Spokojnie, zadzwonię do ciebie, jeśli przeżyjemy – powiedziała z uśmiechem Abigail.

- Ja ci dam „jeśli przeżyjemy" – syknęła Emma, szturchając ją w ramię, jednak sama się w końcu uśmiechnęła.

Nate uznał w tamtym momencie, że nie pamięta już dobrze czasów, kiedy czarnowłosa spoglądała na Abby z jawną niechęcią i pluła na nią kwasem, a przecież było to ledwo ponad miesiąc temu. Naprawdę się cieszył, że zdołała przekonać się do Abigail tak szybko i zaakceptowała ją jako bliską koleżankę, a może nawet przyjaciółkę. Zastanawiał się, czy tak samo będzie w przypadku Aidena, ale miał wrażenie, że tym razem może być ciężej. Zresztą, koniec końców on sam nie przyjaźnił się z blondynem. Byli po prostu...

Chłopakowi było nawet ciężko określić ich relacje. Koledzy? Znajomi połączeni wspólnym celem?

- Tak czy inaczej któreś z was ma napisać mi wiadomość, jak tylko skończy się próba, nawet jeśli będzie to czwarta nad ranem, jasne? – Emma zmierzyła ich dwójkę wzrokiem.

- Jasne, jasne. – Szatyn się uśmiechnął. – Nie ważne, jak bardzo będę wykończy, napiszę do ciebie.

Nate był tego pewien. Uważał, że niezależnie od próby i poziomu wyczerpania po niej, będzie miał wystarczająco sił, aby wysłać Emmie wiadomość. W końcu Fores nie mogło wymyśleć czegoś tak okropnego, aby człowiek nie był w stanie później normalnie funkcjonować.

Tak przynajmniej myślał.

I niestety bardzo się mylił.

***

Aiden napisał mu resztę szczegółów w piątek rano. O ile można to było nazwać szczegółami.

Zbiórka miała miejsce o dziewiątej wieczorem na uczelnianym parkingu, gdzie wszyscy kandydaci mieli stawić się razem.

Dzień minął Nate'owi naprawdę szybko. Zjawił się o czasie w wyznaczonym miejscu. Nie przedstawiono im żadnych zasad ani zakazów, więc wziął ze sobą plecak i parę rzeczy takich jak woda, dwie kanapki i powerbank do telefonu. Nie miał pojęcia czego się spodziewać, ale wolał być chociaż odrobinę przygotowany.

Na parkingu czekały na nich cztery czarne SUV-y, obok których zgromadziło się wszystkich jedenastu członków Fores. Wszyscy w ciemnych kolorach, ledwo odcinali się na tle aut. Reflektory samochodów były włączone i rzucały drażniącą oczy łunę światła prosto na stojących kandydatów, niczym na zwierzęta cyrkowe, które zaraz miały rozpocząć grę według ustalonych już zasad i zapewnić pozostałym rozrywkę.

To małe, dziwne zgromadzenie przykuwało uwagę pozostałych, nielicznych studentów, przechodzących przez kampus. Nate widział jak dwójka jakichś chłopaków spoglądała na nich i szeptała coś między sobą, wyraźnie ożywionym tonem. Później jeden z nich wyciągnął telefon i albo zrobił im zdjęcie albo nakręcił krótki filmik, który być może miał się pojawić niedługo na fanpage'u ich uczelni. Tam każde informacje dotyczące Fores spotykały się z żywym zainteresowaniem, setkami polubień i komentarzy.

Niedługo potem grupka przechodzących studentek, wyszykowanych wyraźnie na piątkową imprezę, mijała ich chodnikiem i kilka dziewczyn, chwiejąc się na wysokich szpilkach, krzyczało coś do nich i gwizdało. Mimo wczesnej godziny były już wyraźnie wstawione i Nate średnio rozumiał ich wiwaty, ale miały one raczej pozytywny i pochlebny wydźwięk.

- Powodzenia szczęściarze! – wychwycił tylko szatyn.

Zdecydowanie nie czuł się w tej chwili jak szczęściarz, ale uznał, że powodzenie mu się przyda.

- Wsiadajcie – oznajmił krótko Shane.

Nate został zapakowany do samochodu razem z Marthą, Aidenem, Connorem i dziewczyną z Fores, z którą trzymała się Mary. Nazywała się chyba Gwen.

Connor prowadził, a Aiden siedział obok na miejscu pasażera. Szatyn zajął miejsce za nim przy oknie, ciesząc się, że od Marthy odgradza go Gwen. Udało mu się już pochwycić kilka razy spojrzenie rudowłosej i za każdym razem wpatrywała się w niego tak intensywnie, że Nate miał wrażenie, iż wypali mu tym zaraz skórę.

Aiden mruknął, aby nie zadawali na razie żadnych pytań, bo o wszystkim dowiedzą się już na miejscu, więc podróż minęła im w zupełnej ciszy. Connor nie włączył radia, więc Nate wsłuchiwał się w dźwięk sunących po asfalcie opon i starał się nie myśleć o tym, że jedzie w samochodzie na tylnym siedzeniu. Miał lekko przymknięte oczy i równomiernie oddychał, zachowując względny spokój.

Przejeżdżali przez miasteczko w zwartej kolumnie, Nate widział świata SUV-a przed nimi i za nimi, ale nie potrafił stwierdzić, którym jedzie Abby. Prawdopodobnie jednak jechała z Shanem na samym przedzie.

Podróż trwała niecałe pół godziny. Przejechali przez całe Hopefield i niedługo po tym kiedy zostawili za sobą ostatnie zabudowania, skręcili w opustoszałą polną drogę. Nate widział przez okno jedynie rozległe pasma wyschniętej trawy, nienaturalnie żółtej w świetle reflektorów.

W końcu się zatrzymali. Nate pociągnął za klamkę i z ulgą wyszedł na zewnątrz. Wciąż z lekko przymkniętymi powiekami wziął kilka głębokich wdechów świeżego powietrza.

- W porządku? – Podszedł do niego Aiden. – Droga pewnie nie była dla ciebie zbyt przyjemna.

- No niezbyt – mruknął. – Ale jest okej.

Wyprostował się i rozejrzał. Chciał się zapytać, gdzie dokładnie się znajdują, ale blondyn nie mógł z nim dłużej rozmawiać i musiał oddelegować się do Shane'a, więc Nate nie miał innego wyboru, jak wywnioskować to sam.

Wszystkie SUV-y zaparkowały obok siebie na polnym podjeździe, naprzeciwko samotnej, potężnej budowli z ciemnego kamienia. Budynek miał kilka pięter, za rzędami dużych prostokątnych okien panowała ciemność. W niektórych oknach brakowało szyb.

Oprócz tego nie było tutaj nic. Droga się kończyła i dalej ciągnęły się już tylko puste pola, niknące w ciemności poza zasięgiem samochodowych reflektorów.

Było zimno. Zdradziecki wiatr przedzierał się przez poły kurtki Nate'a, więc chłopak przestępował z nogi na nogę, aby było mu cieplej.

- Jak myślisz, co to jest? – Do szatyna podeszła Abby.

Nate jeszcze raz przyjrzał się budynkowi.

- Znając życie jakiś opuszczony szpital psychiatryczny, w którym będziemy musieli spędzić noc – mruknął z bladym uśmiechem.

- Nie i nie – oznajmiła nagle Mary.

Chłopak nawet nie zorientował się, w którym momencie do nich podeszła, ale stała teraz obok w swoim długim czarnym płaszczu i z falującą na wietrze kaskadą blond włosów.

- To zwykły szpital – uściśliła. - Opuszczony, to fakt. Ale nie psychiatryczny. I nie będziecie musieli spędzić w nim nocy.

- Ale zgaduję, że będziemy musieli wejść do środka? – Abigail zaryzykowała i zadała jej pytanie. – I coś znaleźć?

- Dokładnie. – Mary uśmiechnęła się do niej sztucznie.

- A powiecie nam w końcu czego mamy szukać? – zapytał Nate.

- Jeszcze nie teraz – odparła blondynka, po czym ruszyła nieśpiesznie w stronę Shane'a.

Nawet teraz miała na sobie szpilki i szatyn musiał przyznać, że trochę ją podziwiał za umiejętność chodzenia w nich po polnej powierzchni pełnej grząskiej ziemi i drobnych kamieni.

- Idźcie zająć się akumulatorem – rzucił gdzieś w eter Shane, po czym zwrócił się do kandydatów. – Szczęśliwa dziesiątka, podejść tu.

Już drugi raz tego wieczoru ktoś sugerował, że Nate jest szczęściarzem i chłopak miał dziwne przeczucie, że przyniesie to odwrotny efekt.

Kandydaci zgromadzili się nieopodal bruneta, który stał ze skrzyżowanymi ramionami i przesuwał wzrokiem po ich twarzach.

- Mam nadzieję, że jesteście gotowi na drugą próbę – rzucił z uśmieszkiem. – Będzie się ona odbywać na terenie opuszczonego szpitalu, który znajduje się za nami. Uprzedzając wasze pytania, nie, nie będziemy was straszyć. Do Halloween jeszcze trochę – mruknął, śmiejąc się pod nosem. – Szpital jest opuszczony, ale stosunkowo od niedawna. Nie znajdziecie w środku poobdzieranych ścian, plam krwi ani pękających pod nogami desek. O to nie musicie się martwić.

- A o co musimy się martwić? – zapytała Martha. – I czego mamy tam dokładnie szukać?

- Powiemy wam to później – syknął Shane, wyraźnie akcentując dane słowo i dając im do zrozumienia, aby nie zadawali już tego pytania. – Będziecie wprowadzani do środka po kolei przez waszych Opiekunów, którzy osobiście przekażą wam instrukcje. Najpierw pierwszego zadania, a godzinę później, drugiego.

Sekundę po jego słowach coś błysnęło w budynku, a chwilę później dwa pierwsze piętra rozbłysły światłem. Nate uznał, że musieli uruchomić akumulator.

Następnie, bez zbędnego ociągania, zaczęli ich wprowadzać do środka.

Aiden wprowadził w pierwszej kolejności Marthę (ku jej wielkiemu zadowoleniu) i wrócił po Nate'a niecałe dziesięć minut później. W międzyczasie zdążył jednak podejść do niego Shane.

- Jeszcze nie zrezygnowałeś? – zapytał z drwiącym uśmieszkiem.

Chłopak chciał mu w pierwszej kolejności odpowiedzieć nonszalancko, że daje sobie radę, ale uznał, że powinien chociaż trochę poudawać dla dobra ich przykrywki.

- Nie złamię się tak łatwo – mruknął tylko, starając się, aby wyszło to dosyć niemrawo. – Niezależnie od chorych pomysłów Aidena.

- Chorych pomysłów? – prychnął brunet. Wydawał się być zadowolony z odpowiedzi Nate'a. – Nie wiem jaką taktykę ma Aiden, ale chyba nienajgorszą sądząc po twoim zmęczonym tonie głosu. Jesteś pewien, że chcesz w to brnąć dalej, słabiaku?

Szatyn zagryzł wargę, uznając, że brak odpowiedzi będzie w tym przypadku najlepszym wyjściem.

Nie podobał mu się zadowolony wyraz twarzy Shane'a, ale chłopak musiał uwierzyć, że Aiden wykonuje swoje zadanie.

Kiedy blondyn wrócił do nich z budynku, Shane poklepał go lekko po ramieniu, po czym skinął w stronę Abigail i ruszył z nią do wejścia. Dziewczyna rzuciła w stronę Nate'a bezgłośne „powodzenia" i poczłapała za brunetem.

Aiden przyglądał się swojemu ramieniu, którego przed chwilą dotknął Shane.

- Co to miało być? – mruknął.

- Chyba wyraz aprobaty – stwierdził szeptem Nate. – Za to, że dobrze wykonujesz swoje zadanie i cierpię psychiczne katusze. – Starał się nie roześmiać. – Shane zamienił ze mną kilka zdań.

- Och. – Blondyn zrozumiał. – No tak. Wieczorne rozmowy o kosmosie i ulubionych książkach mogą naprawdę niszczyć psychikę.

- I to jak.

***

Aiden wprowadził go do szpitala zaraz potem. Gdy tylko przekroczyli ciężkie metalowe drzwi, skierowali się od razu na lewo, na schody prowadzące do piwnicy.

Tu również doprowadzono prąd, chociaż światło było słabe i mętne, jakby w każdej chwili mogło wysiąść.

Budynek rzeczywiście nie prezentował się jak w typowym horrorze, ale i tak było tutaj brudno i nieprzyjemnie. Koniec końców byli jednak w opuszczonym szpitalu. I bez pękających sufitów oraz plam krwi na podłogach puste korytarze wyłożone kafelkami były nadto ponure.

Aiden zaprowadził ich do pustego pokoju, które mogło służyć kiedyś za schowek z zaopatrzeniem medycznym. Teraz białe wysokie półki zbierały tylko kurz. Oprócz nich nie było tutaj nic więcej, jedynie gołe ściany i brudna podłoga. Pomieszczenie oświetlała jedna, jedyna żarówka bujająca się na kablach pod sufitem. Powietrze było chłodne i unosił się w nim zapach stęchlizny.

- Więc... powiesz mi, o co chodzi w tej próbie? – zapytał Nate.

- Jasne – odparł Aiden, zamykając za nimi drzwi. – Ale postaraj się wyglądać na chociaż odrobinę przestraszonego.

- Słucham?

- Nie patrz teraz, ale pod sufitem jest kamerka, Shane pozwolił sobie zamontować mały monitoring, aby mieć większy ubaw – powiedział blondyn. – Nie słyszą nas, ale widzą, więc nie wiem... Podkurcz bardziej ramiona i wyglądaj, jakbyś się mnie chociaż odrobinę obawiał.

Nate po raz kolejny starał się nie roześmiać.

- W porządku.

Blondyn rozglądał się chwilę po pomieszczeniu, aż w końcu podszedł do rury grzewczej biegnącej przy ścianie. Złapał mocno za nią i pociągnął. Ani drgnęła.

- Powinno być okej – mruknął pod nosem. – Chodź tutaj.

- Po co?

- Muszę cię przywiązać.

Nate zamarł w pół kroku.

- Żartujesz, prawda? – prychnął.

Aiden zmierzył go wzrokiem. Lekko drgnęły mu kąciki ust.

- No racja, może i faktycznie „związać" to nieodpowiednie słowo – stwierdził, wyciągając z kieszeni metalowe kajdanki. – Tak czy inaczej, muszę cię przypiąć do tej rury.

Szatyn wpatrywał się w niego w osłupieniu.

- Nie bardzo mi się to podoba – stwierdził.

- Szczerze mówiąc mi też nie, ale próba to próba – rzucił. – No chodź już, nie wiem, czy ktoś nas teraz obserwuje, ale lepiej jeśli nie będziesz się ociągał. Chciałbym, abyś to wygrał.

Nate wahał się jeszcze przez chwilę, aż w końcu westchnął z rezygnacją i podszedł do Aidena, pozwalając mu zakuć się w kajdanki, a następnie przypiąć je krótkim łańcuchem do rury grzewczej. Miał teraz ręce ściągnięte do tyłu i praktycznie nie mógł ruszyć się nawet o krok.

- I co teraz? – zapytał, nie kryjąc niezadowolenia. - Powiesz mi w końcu co wymyśliło Fores?

- Szczerze mówiąc, sam dalej nie wiem za dużo – oznajmił, przeczesując jasne włosy. – To co wiem, wygląda następująco. Przez godzinę macie stać przywiązani w pokojach, zupełnie sami, bez światła. To wszystko czego wymaga od was pierwsze zadanie.

- Tylko tyle? – zapytał Nate.

- Może i „tylko", ale większość osób raczej miałoby stracha, aby stać przez godzinę, bez możliwości ruchu, w zupełnej ciemności w opuszczonym szpitalu. Nawet jeśli nic się nie dzieje, psychika robi wtedy swoje.

- Wiem, nie twierdzę, że to będzie przyjemne. Po prostu spodziewałem się czegoś innego. – Nate wzruszył ramionami. – A drugie zadanie?

- Drugie zadanie rozpocznie się zaraz po pierwszym i... nie mam bladego pojęcia, co to będzie – stwierdził Aiden. – Shane był chyba tak dumny ze swojego pomysłu, że postanowił podzielić się nim z Opiekunami również w ostatniej chwili. Mam wrażenie, że tylko on i Mary wiedzą.

- Szkoda, miałem nadzieję na jakieś złote rady od ciebie – przyznał.

Aiden zbliżył się do niego o krok. W mętnym świetle żarówki jego szare oczy wydawały się dziwnie ciemne.

- Niestety – mruknął. – Ale postaraj się to wygrać, okej? Jesteś na prowadzeniu, ale jeśli Martha wygrałaby tę i następną próbę, a ja i tak bym przyjął cię do Fores, Shane mógłby robić problemy.

- Podejrzewam, że i tak będzie robił problemy – prychnął szatyn.

- Tak, ale lepiej nie dawać mu dodatkowych powodów – stwierdził.

Przez chwilę po prostu wpatrywali się w siebie w ciszy.

Aiden wyjął telefon i zerknął na wyświetlacz.

- Muszę już iść, wrócę za godzinę – oznajmił. – Ta godzina w ciemności to pewnie tylko niewinny wstęp, ale mimo wszystko... powodzenia.

- Dzięki – rzucił Nate.

Aiden opuścił wkrótce pokój, gasząc uprzednio światło i zostawiając Nate'a w całkowitej ciemności.

To zdecydowanie nie było przyjemne. Szatyn nie widział kompletnie nic, ale jego pozostałe zmysły działały na pełnych obrotach. Zapach stęchlizny wydawał się być dużo bardziej dokuczliwy, a uszy chłopaka rejestrowały dźwięki, których normalnie by nie słyszał. Coś w oddali trzeszczało, co jakiś czas rozlegało się ciche, miarowe stukania. Może to były szczury w rurach. Nate ledwie o tym pomyślał, zaraz tego pożałował. Wizja szczurów pełzających mu po unieruchomionych dłoniach nie była zbyt fajna, ale jego mózg uznał, że zaserwuje mu kilka nieciekawych scenariuszy. W tych ciemnościach był dużo bardziej twórczy.

Nate myślał, że członkowie Fores wpadną na pomysł straszenia ich i poczuje w którym momencie zimne dłonie na kostkach, ale przez całą godzinę nic takiego nie miało miejsca. Przez ten czas szatyn starał się zająć myśli neutralnymi rzeczami; powtarzał sobie informacje z wykładów, nucił pod nosem kilka ulubionych piosenek, rozmyślał nad fabułą ostatnio przeczytanej książki. Wszystko, aby tylko nie skupiać się na ciemności i rozlegających się w niej dziwnych dźwiękach.

Nate usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi, a chwilę później pomieszczenia zalało światło, tak jasne, że szatyn musiał zmrużyć oczy. Gdy uchylił ponownie powieki stała przed nim Mary. Wyglądała tak samo jak godzinę temu, ale miała teraz zawieszoną na ramieniu niewielką białą torbę.

- Cześć, Nate – rzuciła ze sztucznym uśmiechem. – Jak ci minęła godzina w ciemności?

- Nie było tak źle – odrzekł zgodnie z prawdą. – Ale kończyny mi trochę zdrętwiały.

- Świetnie – mruknęła. – Miejmy nadzieję, że po drugim zadaniu będziesz równie optymistyczny.

Nate wyjrzał za jej ramię.

- Gdzie Aiden? – zapytał.

- Musiałam go zastąpić – powiedziała. – Kiedy dowiedział się, jak wygląda drugie zadanie, odmówił współpracy i zaczął robić problemy.

Nate poczuł zimny dreszcz przebiegający mu po plecach.

Nie chcąc okazywać niepokoju, lekko się uśmiechnął.

- To co wymyśliliście, że nawet taki potwór jak Aiden odmówił? – rzucił.

- Nic strasznego. – Wzruszyła ramionami. – Byłam wręcz zdziwiona, że nie chciał się tego podjąć. Ja już wiem na tę chwilę, że sama procedura przyniesie mi duużo frajdy.

Po tych słowach sięgnęła do białej torby i wyciągnęła z niej zapakowaną strzykawkę.

Szatyn otworzył szeroko oczy.

- Okej... - mruknął. – Bardzo, ale to bardzo mi się to nie podoba.

- Och, przestań Nate, boisz się małej igły? – zapytała z uśmiechem.

- Po pierwsze, ta igła wcale nie jest mała, a po drugie średnio podoba mi się myśl, że zamierzasz przebić mi nią skórę – rzucił. – Bo zamierzasz, prawda?

Mary odrzuciła do tyłu swoje długie blond włosy.

- Wierz lub nie, ale ze wszystkich Opiekunów ja jedna mam jakieś pojęcie o pielęgniarstwie – oświadczyła. – Nie raz już pobierałam krew. Gwarantuję ci, że nie zostanie nawet ślad.

Nate jakoś jej nie wierzył. Szarpnął się lekko, ale jego ramiona wciąż pozostawały unieruchomione.

Dziewczyna wyjęła z torby małą buteleczkę z mętnym, zielonobrunatnym roztworem.

- Słyszałeś kiedyś o kurarze? – zapytała Mary.

- Nie... - odparł ostrożnie Nate, nie spuszczając wzroku z podejrzanie wyglądającej fiolki. – A powinienem?

- To neurotoksyna pozyskiwana z pewnych drzew – tłumaczyła powoli, z uśmiechem, jakby niewiedza Nate'a sprawiała jej radość. – Alkaloidy zawarte w kurarze powodują całkowite zwiotczenie mięśni.

- I...? – mruknął szatyn, mając nadzieję, że powie coś więcej.

- I na tym polega właśnie drugie zadanie. Wstrzykniemy wam rozcieńczony i lekko zmodyfikowany roztwór kurary.

Nate ściągnął brwi.

- Nie rozumiem – przyznał. – Mówiliście chyba, że będziemy musieli coś znaleźć w tym budynku.

- Owszem.

- Więc? – Chłopak powoli tracił cierpliwość. – Czego mam szukać?

- No jak to czego? – Uśmiechnęła się szeroko, obracając w dłoni buteleczkę. – Odtrutki.

Nate znieruchomiał.

- Chyba was popieprzyło – prychnął. – Próba, próbą, ale to się wydaje skrajnie niebezpieczne. Sama powiedziałaś, to toksyna. Chcecie nas pozabijać!? – warknął.

Jasnowłosa przewróciła oczami.

- Mówiłam, że to rozcieńczony i lekko zmodyfikowany roztwór, nie zabije was w takiej ilości. – Potrząsnęła buteleczką. – W czasach drugiej wojny światowej używano kurary jako środka znieczulającego. Niestety wyszedł z obiegu, ponieważ atakował także mięśnie układu oddechowego, doprowadzając często do uduszenia.

- I to miało mnie uspokoić? – rzucił słabo Nate.

- Powtarzam, to nie jest czysty roztwór, nie zabije was! – powiedziała zirytowana. – Będzie działać też w dużym spowolnieniu. Zanim zaatakuje wszystkie mięśnie motoryczne i zupełnie was unieruchomi, minie około czterdziestu minut. Właśnie tyle macie na zlezienie odtrutki. Buteleczek jest dziesięć. Pochowaliśmy je na pierwszym i drugim piętrze. Znajdujecie je i wybiegacie pędem z budynku. Wtedy kończy się zadanie, aplikujemy wam odtrutkę i po strachu.

- A jeśli ktoś nie znajdzie jej na czas...?

- Będzie leżał sparaliżowany na zimnej podłodze, dopóki ktoś z nas po niego nie przyjdzie – odparła beztrosko. – I automatycznie dostaje zero punktów.

Nate patrzył jak Mary odpakowuje strzykawkę i nabiera nią mętnego roztworu. Ta próba przybrała dla niego tak dziwny i surrealistyczny obrót, że czuł się jakby śnił.

Jasnowłosa zbliżyła się do niego ze strzykawką i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, było już po wszystkim. Poczuł lekkie ukłucie, a zawartość buteleczki zniknęła w parę sekund.

- Już prawie koniec – rzuciła.

- Prawie...?

Mary wyciągnęła z torby drugi flakonik.

Nate ściągnął brwi.

- Dwie dawki? – zapytał.

- Specjalnie dla ciebie – mruknęła chłodno.

- Co? – Szatyn znowu się szarpnął. – Niby dlaczego?

- Przecież jesteś taki wspaniały, małe utrudnienie ci nie przeszkodzi – rzuciła głosem ociekającym w sarkazm.

- Czy ty nie mówiłaś coś o bezpiecznej dawce? – przypomniał. – Czy dwie takie buteleczki we krwi nie stwarzają już zagrożenia życia?

Miał szczerą nadzieję, że Mary zaprzeczy, ale ona wzruszyła tylko ramionami.

- Być może – mruknęła. – Dlatego powinieneś wyjątkowo się sprężyć i znaleźć odtrutkę najszybciej jak to możliwe – zaśmiała się. – Mam dwie buteleczki, ponieważ jeden z moich podopiecznych zrezygnował, kiedy dowiedział się, na czym polega zadanie. Nie myślałam, że okaże się takim frajerem.

- Czekaj, to można zrezygnować? – wyłapał Nate. – Czemu mi o tym nie powiedziałaś?

- Ponieważ ty nie masz prawa do rezygnacji – oznajmiła chłodno, wstrzykując mu drugą dawkę.

Było źle. Było bardzo źle. Nate nie do końca zdawał sobie jeszcze sprawę z powagi sytuacji. Miał wrażenie, że lada chwila Mary się roześmieje i oznajmi, że to był tylko test odwagi. Tak się jednak nie stało.

Schowała puste flakoniki i strzykawkę do toby i wyswobodziła Nate'a z kajdanek.

- Tik-tak, cukiereczku – szepnęła do niego, kierując się do wyjścia.

- Co jest z tobą, kurwa, nie tak? – warknął do niej Nate.

Dziewczyna zdążyła już jednak zniknąć w korytarzu.

Szatyn przez chwilę stał w bezruchu, oglądając miejsce na ramieniu, gdzie wbito mu igłę. Widział tam tylko małą, czerwoną kropkę.

Miał wrażenie, że jest mu dziwnie gorąco i kręci mu się lekko w głowie, ale nie był pewien, czy to rzeczywiste działanie toksyny czy efekt jego własnego przekonania co do niebezpieczeństwa sytuacji. Może nie było żadnej kurary? Może Mary wstrzyknęła mu jakiś obojętny roztwór i to umysł płatał mu figle.

Nie zamierzał jednak nad tym dłużej myśleć. Wyszedł z pomieszczenia i ruszył długim, pustym korytarzem, zaglądając po kolei do wszystkich otwartych drzwi. Mary mówiła, aby szukać buteleczek na pierwszym i drugim piętrze, ale zupełnie jej nie wierzył.

Przez pierwsze kilka minut nie czuł żadnej różnicy w mięśniach. Pamiętał, że roztwór był rozcieńczony i zmodyfikowany, cokolwiek to znaczyło. Było mu jedynie strasznie gorąco i kręciło mu się w głowie.

Wszystkie kolejne pomieszczenia okazywały się puste. Z jednej strony było to pozytywną rzeczą. Pozbawione szafek i regałów, oszczędzały mu przeszukiwania zakamarków.

W budynku było cicho i szaro, żarówki zdawały się dawać coraz mniej światła z każdą minutą. Nate słyszał jedynie szuranie własnych butów po marmurowej podłodze i trzeszczenie biegnących pod sufitem rur.

Nie wiedział, ile miał jeszcze czasu, ale uświadomił sobie, że powinien się sprężyć, gdy wchodząc po schodach omsknęła mu się noga. To nie był efekt jego niezdarności; tracił czucie w prawej stopie. Jego oddech stał się także dziwnie cięższy i mniej regularny.

Mary nie blefowała. Naprawdę go otruła.

- Pieprzone Fores... - mruczał, wspinając się po schodach.

Otwierał kolejne drzwi, zastając za nimi tylko ogołocone ściany i puste regały, a czas uciekał.

Coraz ciężej mu się szło, miał wrażenie, jakby przebiegł maraton. Szczypały go płuca i było mu naprawdę niedobrze.

W pewnym momencie musiał się zatrzymać pod ścianą i wziąć kilka głębszych wdechów. Czuł, że jeszcze chwila i nie będzie w stanie dalej iść.

- Nate?

Znajomy głos wyrwał go chwilowo z otępienia. Uniósł głowę, widząc biegnącą w jego stronę Abby.

- Jak dobrze, że na siebie wpadliśmy! – powiedziała, dopadając do niego. Jej długie włosy były w lekkim nieładzie, policzki miała zaróżowione. – Uwierzysz w tych idiotów? Szukanie odtrutki, odwaliło im do reszty.

Nate chciał jej coś odpowiedzieć, ale miał zbyt ściśnięte gardło.

- Chociaż póki co, nie czuję żadnych efektów – przyznała. – Ale minęło dopiero piętnaście minut.

Piętnaście minut. Nate miał wrażenie, jakby minęła cała wieczność.

- Nie mówili nic o zakazie współpracy, więc może... - Zamilkła, przyglądając się uważniej szatynowi. – Wszystko okej? – Złapała go za ramię. – Jezu, jesteś cały zgrzany. I się trzęsiesz. Hej, Nate? Mówię do ciebie.

Chłopak spojrzał na nią bezradnie.

- Dwie... - mruknął, gestykulując słabo rękami.

- Co?

- Dwie dawki...

Abigail jeszcze przez chwilę patrzyła na niego bez zrozumienia, aż w końcu ją olśniło.

- Dali ci dwie dawki?! – niemal wrzasnęła, a kiedy Nate pokiwał głową, otworzyła oczy w niemym przerażeniu. – Jezu, przecież to skrajnie niebezpieczne. Nie wiem jakie dokładnie jest stężenie toksyny, ale na pewno nie tak małe, aby można było bez negatywnych skutków wstrzykiwać dwie dawki. – Złapała go pod ramię. – Musimy cię wyprowadzić na zewnątrz.

Nate pokręcił przecząco głową.

- Czas... - rzucił cicho. – Prze...przegramy.

- Trudno, tu chodzi o twoje zdrowie, Nate! – obruszyła się Abby. – Dlaczego Aiden dał ci dwie dawki?!

Szatyn ponownie pokręcił głową.

- To nie był Aiden? – zapytała, odrobinę zdziwiona. Schodzili właśnie po schodach na parter, kierując się do drzwi. – Kto?

- M... - Gardło chłopaka zaciskało się coraz bardziej. W dodatku ledwo powłóczył już nogami. To było dziwne uczucie. Jakby jego kończyny należały do kogoś innego. – Ma...

- Mary? – dokończyła za niego Abby. – Oczywiście, że tak... - syknęła. – Mściwa suka.

Słysząc przekleństwo wydobywające się z jej ust, Nate stwierdził, że Abby musiała być naprawdę wkurzona. Rzadko kiedy używała podobnego słownictwa.

Ledwo udało im się zejść na parter, gwałtownie się z kimś zderzyli. Nate'a odrzuciło do tyłu i tylko mocny uchwyt Abby ochronił jego twarz przed spotkaniem z podłogą.

Szatyn był pewien, że wpadli na innego kandydata, ale wtedy jego oczom ukazał się Aiden.

- Co się dzieje? – zapytał natychmiast. – Obserwowałem was od kilku minut na kamerach. Co mu się stało? – Wskazał na ledwo trzymającego się na nogach Nate'a.

- Mary podała mu podwójną dawkę toksyny, to się stało! – warknęła Abby.

- Co...? – Spojrzał z niedowierzaniem na szatyna. – Jezu.

Błyskawicznie do niego doskoczył i złapał go pod drugie ramię.

- Wyprowadzę go, na dworze mamy zapasowe odtrutki – oznajmił. – Ty szukaj swojej.

- Ale...

- Poradzę sobie – rzucił stanowczo, a kiedy Abby puściła Nate'a, szepnął do niej: - Drugie piętro, ostatnie drzwi, połamana szafka. Znajdź to dyskretnie.

Szatynka kiwnęła niemal niezauważalnie głową, spojrzała jeszcze raz zatroskanym wzorkiem na Nate'a, po czym ruszyła z powrotem na piętro.

On z Aidenem skierowali się za to do wyjścia.

Nocne powietrze wciąż było przejmująco chłodne i sparaliżowane mięśnie nie były żadną barierą w odczuwaniu lodowatego wiatru.

Część członków Fores siedziała w samochodach, podczas gdy inni stali na zewnątrz, paląc papierosy i z rozbawieniem o czymś dyskutując. Shane znajdował się w drugiej grupce i na widok Aidena oraz Nate'a uniósł zaskoczony brwi.

Szatyn nie widział póki co nikogo z kandydatów, łącznie z chłopakiem od Mary, który ponoć zrezygnował. Być może kazali mu wrócić na uniwersytet na własną rękę. Jego przygoda z Fores skończyła się w momencie, gdy odmówił wzięcia udziału w zadaniu.

- Co tu robicie? – rzucił z niezadowoleniem Shane, rzucając niedopałek na ziemię i przygniatając go butem. – I czemu on wygląda, jakby miał lada chwila wyzionąć ducha? – Wskazał na Nate'a.

- Czy wy jesteście normalni?! – warknął Aiden.

Jego głos ociekał taką wściekłością, że Shane niemal się cofnął.

- Zadania, zadaniami, ale myślałem, że macie w tych pustych łbach chociaż trochę rozsądku – mówił. Wciąż mocno obejmował ramieniem Nate'a. Szatyn nie był pewien, czy bez jego pomocy byłby w stanie utrzymać się na nogach. – Dajcie mi odtrutkę.

- Co...? – Shane patrzył na ich dwójkę bez zrozumienia. – Ma jakąś reakcję alergiczną?

- Mary podała mu podwójną dawkę toksyny – rzucił Aiden. – Odtrutka! – warknął, tym razem do stojącego nieopodal Connora, który przez chwilę wyglądał na zmieszanego i niepewnego, ale ostatecznie odszedł po antidotum.

- Czekaj, co mówisz? – Zirytowany wyraz na twarzy Shane'a ustąpił autentycznemu zaskoczeniu. – Dostał dwie dawki?

Nate ledwo rejestrował już ich rozmowę. Jego oddech był głośny, spazmatyczny i nieregularny. W pewnym momencie osunęły się pod nim kolana i opadł na ziemię. Aiden wciąż go podtrzymywał i pomógł mu usiąść w pozycji pionowej na trawie.

- Wiem, że nie obchodzą cię inni ludzie ani ich cierpienie, a już na pewno nie zdrowie. – Blondyn taksował Shane'a wzrokiem. – Ale są jakieś granice. Nienawidzisz Nate'a tak bardzo, że chcesz mieć go na sumieniu?

- Ja nie...

- Chcesz mieć na karku policję? – zapytał Aiden, widząc jak brunet gwałtownie blednie. – Bo jeśli Nate się udusi i tu zaraz zejdzie, za chuja się z tego nie wytłumaczysz. Policji nie będą interesowały twoje durne zabawy związane z bractwem studenckim.

- Przecież wiem! Niezależnie od trudności zadań, nigdy nie są one śmiertelnie niebezpieczne! – obruszył się Shane. – Anderson miał dostać jedną dawkę, tak jak wszyscy.

- W takim razie może rozważ moją wcześniejszą radę i zacznij trzymać Mary na smyczy – rzucił Aiden. – Bo inaczej obydwoje skończycie za kratkami.

Nate nie był pewien, czy była to wina jego zaburzonej percepcji, ale Shane wydawał się być szczerze przejęty obecną sytuacją.

Chwilę później zjawił się Connor z dwoma małymi flakonikami i zapakowaną strzykawką.

Szatyn ledwo łapał powietrze, przed oczami tańczyły mu czarne plamy i praktycznie nie orientował już, co się dzieje, jednak kątem oka widział jak Aiden rozpakowuje strzykawkę i podwija mu rękaw. Kompletne nic nie poczuł, ale po chwili buteleczki były już puste.

- Jak szybkie jest działanie? – zapytał Aiden.

- Powinno być niemal natychmiastowe – tłumaczył Shane.

- Jakieś efekty uboczne?

- Normalnie nie powinno ich być, ale po podwójnych dawkach toksyny i odtrutki, może mieć lekki zjazd...

Blondyn zmrużył oczy.

- To znaczy? – mruknął.

Shane wzruszył ramionami.

Ten gest był ostatnią rzeczą, jaką ujrzał Nate, zanim stracił przytomność.

***

Kiedy Nate stracił przytomność, Aiden autentycznie się przeraził. Wciąż podtrzymywał go ramieniem i przytknął mu teraz dwa palce do szyi, upewniając się, czy szatyn ma puls. Następnie podetknął mu dłoń w okolice ust. Czuł na skórze delikatny, ciepły powiew. Nate oddychał.

- Polepszy mu się – mruknął bez przekonania Connor.

Kilka pozostałych członków Fores obserwowało ich z pod samochodów.

- Gdzie jest Mary? – zapytał Aiden.

- Pewnie w budynku – odparł niemrawo Shane. Wciąż wyglądał na zmieszanego. – Ona i kilka innych członków nadzorują sytuację.

- Mary nadzorująca sytuację, świetny wybór – stwierdził, po czym dźwignął Nate'a z ziemi. Ledwo mu się to udało. – Zabieram go stąd. Odstąpcie mi jeden samochód.

- Ale...

- Żadnego ale. – Wszedł Shane'owi w słowo. – Właśnie dlatego nie chciałem brać udziału w tej próbie. Gdy usłyszałem o waszych poronionych zadaniach, czułem, że to nie skończy się dobrze.

Aiden wiedział, że pozwalał sobie na zbyt wiele. Wściekał się oraz publicznie obrażał Shane'a jak i całe Fores. Jego zachowanie kłóciło się z przynależnością do bractwa, ale nic nie mógł na to poradzić. Był wściekły.

Z drugiej strony Shane nie wyglądał, jakby miał w planach go za to karcić. Sam był przejęty obecną sytuacją i blondyn dobrze wiedział, że nie zadziałał tak na niego stan Nate'a, tylko wspomnienie o policji. Brunet był dupkiem i często naginał prawo, miał świadomość, że połowa działalności Fores, ich wpływy, pieniądze są niezgodne z zasadami. Praktycznie zawsze udawało im się unikać konsekwencji, ale gdyby podczas prób któryś z kandydatów zmarł, Shane by się z tego nie wymigał. Skończyłoby się jego królowanie, skończyło by się Fores, a co najważniejsze pieniążki od ojca. Był idiotą, ale nigdy nie przekraczał pewnej granicy, a nawet jeśli, nie robił tego w tak bezmyślny sposób.

Mary mogła tym naprawdę wsadzić ich za kratki i Aiden doskonale wiedział, że Shane zdawał sobie z tego sprawę. Najzwyczajniej w świecie się przestraszył.

- W porządku – mruknął. – Weź auto – dodał, rzucając mu swoje kluczyki. – Zajmij się nim i zadbaj o nasze bezpieczeństwo.

Shane był przekonany, że reakcja blondyna również wynika ze strachu przed konsekwencjami i policją.

W rzeczywistości Aiden po prostu martwił się o Nate'a.

Cieszył się jednak, że Shane tego nie wie. To by mogło podsunąć zbyt wiele podejrzeń.

Connor pomógł Aidenowi posadzić szatyna na siedzeniu pasażera i zapiąć mu pasy. Nate wyglądał teraz jak naturalnych rozmiarów kukła. Jego głowa opadała lekko do przodu, a włosy przesłaniały twarz. Oddychał jednak spokojniej i bardziej miarowo, niż kilka minut temu. Odtrutka zaczynała działać.

Aiden usiadł za kierownicą, odpalił silnik, zerknął raz jeszcze na nieprzytomnego Nate'a i ruszył z powrotem w stronę uniwersytetu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro