Skrzypaczka&Poeta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Echo stłumionych słów rzucało się na wietrze, tworząc kolejny dźwięk do otoczenia, tak jak wszelkie pojazdy, tak jak nawoływanie ludzi sprzedających na swoich stoiskach.
Tak jak odgłosy zwierząt, bębny, gitara czy inne instrumenty.

Specjalnie szedł w centrum miasta, ich tam jest naprawdę wielu, nie rozumiał tych ludzi, nie rozumiał, że chciało im się tu siedzieć oddając pod jakimś względem siebie, za marne grosze.
Tak samo nie rozumiał swojej przyjaciółki, zawsze przychodził, ona zazwyczaj o tym nie wiedziała...

Thomas minął fontannę, przed nim rozpościerały się dwie kolumny kamienic naprzeciw siebie.
Między nimi kilka straganów, z staruszkami za nimi.

Tak chodził tu jeszcze mim z tą swoją białą twarzą, udało się go ominąć, tak Thomas nie przepadał za nimi.
Kupił drożdzówkę od jednej z pań z tego stoiska.

Oparł się o ścianę budynku i wbił wzrok w dziewczynę na samym praktycznie środku, kilkanaście zaledwie metrów przed nim, ale wiedział, że ona go nie zobaczy, za bardzo się wczuwa, aby mogła to zrobić, nie ma dla niej wtedy tego świata, jest ona i skrzypce.
Pierwsze słowa, jak lubił to nazywać dotarły do jego uszu, smutne i burzliwe, smyczek poruszał się wolno.

Okruszki spadały mu pod nogi, przyciągając gołębie na które nie zwracał uwagi.
Nagle dźwięk skrzypiec zanikł, ona wstała.
Na ustach Thomasa pojawił się krzywy uśmiech.

Wtedy się zaczęło, smyczek zaczął poruszać się ekstremalnie szybko, dziwił się, że nie pęka, potem zwalniał, ale po chwili znów wracał do tej pierwszej czynności.
Muzyka była energiczna i wypełniała tą energią wszystkich.
Jakiś dzieciak podbiegł do niej, i zaczął biegać w kółko śmiejąc się, potem kolejni.
Następnie ich rodzice, którzy wrzucali po banknocie do pustego futerału. Panie z straganów również dołączyły, ludzie z sklepów wyglądali zza drzwi mając przerwę na papierosa, a nawet ci co nie mieli, pomyśleli zapewne, że nie obchodzą ich słowa szefa na ten moment.
Ludzie idący wycieczką, opuścili telefony, robiąc nimi wcześniej tysiące zdjęć tylko po to aby zostawić jedno.

Dołączyli do okręgu.

Skrzypaczka coraz bardziej się wczuwała, a jej nogi nie potrafiły ustać w miejscu, gdy doszli kolejni ludzie, Thomas nie widział już brzegu skrzypiec opartych na jej ramieniu, ale nadal stał w miejscu.

Przy smutnej końcówce nawet dzieci wprowadziły się w poważny nastrój bez śmiechu.

Potem ucichły, a pustkę wypełnił dźwięk oklasków, głośnych oklasków.
Każdy z nich stał nadal chwile, mówili coś do niej, potem wrzucili jakąś kwotę i odeszli dalej na swoje miejsca bądź drogi monotonnego życia.

Ale czy ta jej gra nie odmieniła go chodź trochę? Każdy z tych ludzi miał spokój na jakiś czas, tylko słuchał, ciesząc uszy, a ta chwila odmieniła ten dzień zmieniając ciągnącą się monotonność tamtych.
Thomas wyrzucił papierek, i sprężystym krokiem ruszył ku dziewczynie która schowała już skrzypce, a pieniądze przeniosła do worka, a potem do troby na ramieniu.

-Daj wezmę ją-Mówi wyciągając dłoń ku torbie.

-Abyś mi ją wyrwał i spieprzył z moimi ciężko zarobionymi pieniędzmi Thomas? -Unosi brew

-Sama tego chciałaś u mnie byłyby bardziej bezpieczne, ty byś je zaraz wydała.

-A bierz to, jest mi niewygodnie-
Uśmiecham się zawieszając torbę.

-Powinnaś pracować w tej Filharmonii, a nie na ulicy Jane... Nie wyżyjesz z tego.

-Akurat dzisiaj miałam dużo ludzi-Mówi krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.

Wzdycham.

-Po prostu marnujesz swój talent Jane.

Rozwiązuje włosy.
Przez co jej czarne loki opadają zza plecy, nakłada biały kapelusz na głowę, i przenosi na mnie swoje duże brązowe oczy.

-To moje hobby, lubię tych ludzi i mogę być sobą i grać od serca, mam czas na „poważną" robotę -Robi przy „poważną" nie widzialny cudzysłów palcami.

Uśmiecham się.

-Odprowadzisz mnie do domu skoro pewnie jak zwykle przypadkiem tu przybyłeś?

-Niech będzie-Mruczę z udawanym nie chceniem.

Mijamy uliczki rozmawiając o studiach, po maturze którą zaledwie dopiero skończyłem, a teraz są wakacje.
Jane jest o rok ode mnie starsza, a znamy się chyba od...
Od momentu kiedy ja miałem 5lat a ona 6.
Już wtedy byliśmy „dziwni" a bardziej inni od innych dzieci, Jane chciała grać na wszystkim, dopóki pewnego razu nie zobaczyła w telewizji skrzypiec i przy tym zostało, a ja od momentu kiedy umiałem czytać robiłem tego jak najwięcej się da, tak samo jak wpatrywanie się w przyrodę i opisywaniu jej słowami.

-Ty też masz przecież hobby, a nie chciałbyś stworzyć z niego "poważnej pracy "

-Miałbym napisać książkę?

-To też ale nie pisanie opowiadań, było zawsze dla ciebie tym największym zainteresowaniem Tom.

Uśmiecham się tylko.

Po chwili stoimy już pod białymi drzwiami, obejmuje ją lekko.

-Spakuj się bo w piątek wyjeżdżamy.

-Jak to w piątek?! Przecież dziś dopiero środa czy ty zwariowałeś?! Jak ja mam się spakować w tak krótkim czasie! I jeszcze mam pomieścić tylko podaną liczbę kilogramów do samolotu! -Wykrzykuje szybko.

Wybucham śmiechem.

-Poradzisz sobie Jane, do potem przyjaaaaaciółeczko-Odchodzę wiedząc, że dalej będzie narzekać.
W Piątek jedziemy na wakacje.

Po krótkiej jeździe Taxi, sam jestem w domu.
Niema Ojca czy mamy, resztę dnia oglądam swój ulubiony serial, pochłaniając wszystko co nie zdrowe.
W środku nocy stwierdzam, że nadszedł czas pójścia spać.

Gdy otwieram szafę, zahaczam głową o karton który spada w dół, rozrzucając kilkanaście dużych kartek, pokrytych starannym prawie równym pismem.

Tak moim największym zainteresowaniem nie było tylko przenoszenie się do wykreowanego przez samego siebie świata, i pisanie o nim.

Moim największym zainteresowaniem była poezja, jak pisanie samych wierszy, tak jak te które leżą teraz pod moimi nogami, pokryte moim pismem, moimi myślami...
Zbieram je do kartonu chowając z powrotem.

***
Następnego dnia minąłem bibliotekę, ale cofnąłem się niczym pociągnięty nie widzialną siłą za ramię.
Przed moimi oczami wisiało ogłoszenie.
„Zapraszamy dnia 26 czerwca do Biblioteki Uniwersytetu, każdych chętnych mających do przekazania swoje pisemne prace, głównie wiersze. Ten które zajmie pierwsze miejsce, zostanie przedstawiony na jednym z wykładów "

***
Zaledwie kilka godzin później stałem w środku biblioteki, z pudłem w dłoni, z którego wcześniej wybrałem najgorsze przez co w środku zostało 30Wierszy, przede mną stała stara ledwo trzymająca się na nogach, chuda siwowłosa kobieta.

-Musi pan podpisać się imieniem i nazwiskiem. O tutaj. A Tutaj może być jakiś pseudonim artystyczny, a tutaj dane. Taka nagroda może być naprawdę ciekawą wizytówką w tym uniwersytecie.

Po chwili oddaje arkusz, słuchając ciągłego ględzenia, lecz zamiast wypełnić pola zostawiłem puste miejsca, tylko jedno z pseudonimem nie zostało puste.
Podpisałem się „Bezimiennik"
Tak i sam nie wiedziałem po co to zrobiłem, gdybym wygrał mógłbym mieć tam rzeczywiście świetną wizytówkę, ale to samo kierowało dalszymi moimi poczynaniami.
Podaje jej karton.

-Proszę wybrać któryś z nich.
Odwracam się, i pędzę ku drzwiom gdy dotykam klamki słyszę jej skrzeczący głos.

-Proszę pana! A nazwisko o tutaj! Nazwisko!

Wychodzę.

Tak następnego dnia w piątek, na oknie biblioteki był wywieszony mój wiersz, a pod nim 29 kolejnych, z dopiskiem iż były takie niesamowite, że nie mogli się powstrzymać, i pomimo tego że autor jest nie znany i tak będą tematem wykładu.

Uśmiecham się, widząc podpis „Bezimiennik" na każdym, nie wiem co mi strzeliło, ale czułem się zadowolony, że nie było ich już w moim mieszkaniu, i nie zmuszały mnie do pisania, co jak mówił ojciec jest bezużyteczne... Pewnie ma racje.

Odchodzę w miejsce spotkania w ten upalny piątek, w tym samym czasie gdy zaczyna się wykład...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro