Złamana biała róża

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiedziałam gdzie kroku stawiam, czy tak właściwie dobrze pokonuje odległość?

Czy dobrze idę? Czy nie zgubię się?

Ciemność jedynie widziałam, zapomniałam gdzie przed chwilą się znajdowałam.

Lecz zapamiętałam.

Pamiętałam ciało wiszące.

Ja...

Zgubiłam Alice.

Trzymałam się ścian, mocno, aby się po niej nie osunąć.

Aby znów nie zemdleć, tak jak zawsze się działo, gdy bałam się, natłok emocji, strach, stres...

Zmuszam się do nie odwrócenia.

Muszę znaleźć innych.

Lecz słyszę coś za sobą.

Szmer, jakby szuranie, kroki nie równo stawiane...

Zdusiłam krzyk w sobie.

Biegnę przed siebie, wystukując rytm butami.

Dłoń cały czas na ścianie podparta, nie mam zamiaru jej puścić.

Wolę się czegoś trzymać, żeby mieć pewność iż coś po mojej stronie się znajduje.

Gdybym szła środkiem, panikowałabym jeszcze bardziej.

Wszystkie koszmary, te które mówią o postaci w szafie się chowającej, te, że coś pod łóżkiem się znajduje bądź w progu drzwi wysoka postać się znajduje.

Wszystko we mnie uderzyło.

Lecz i tak tym najstraszniejszym, najbardziej rzeczywistym, nie był ten z dzieciństwa.

Tylko ten z zaledwie nocy temu.

Ten rudy chłopiec...

Przed moimi oczami staje szafa z drzwiami otwartymi, jego ręka machająca...

Co jeżeli to co Alice mówiła to prawda?

Jeżeli te dzieci...

Są duchami?

Z czego dwoje braci nawiedza w snach.

A tylko jedna dziewczynka...

Ale Tom mi nic nie mówił, ale był przestraszony...

Przecież by mi powiedział?

Prawda?

Moje dłonie napotkały chropowate drewno, z pod dywanu...

Dywanu o który się potknęłam.

Unoszę głowę, zauważając, że prąd już działa, a ja włączyłam światło poprzez zahaczenie dłonią o włącznik.

Jestem na dole w recepcji...

Stoję wpatrzona w schody prowadzące w dół.

Może są tam?

Szarpnięcie za ramie.

Czuje ciężar opierający się na moich plecach.

Odskakuje odruchowo w przód.

Zauważam jej czerwone włosy, osuwające się w dół, po ramionach pozostawiając po sobie na końcu czarne krańce.

Oddycha szybko, podpierając dłonie na kolanach.

-Gdzie ty byłaś?! -Wykrzykuje nagle.

Przyglądam się jej zdziwiona.

-Nie mów, że zmęczyłaś się tak, bo postanowiłaś sobie pobiegać w poszukiwaniu mnie...

-Wyobraź sobie, że tak! Jest nas walona garstka, a składa się tak, że zostałyśmy dwie gdy prąd poszedł się jebać!

-Ahh no tak, wolisz aby zabił nas dwie? W sumie racja, zawsze raźniej-Krzyżuję ręce na wysokości klatki piersiowej, ale pewność znika ze mnie pomału, bo po tych słowach staje przede mną jej wiszące ciało, o włosach uczesanych... A krew spływa wszędzie...

„Ubrałem ją, tak jak w trumnie być powinna.
Jestem dobry, wybawiam was od zła świata tego, w jakże sposoby cudowne!"

Wariat, wariat...

-Słuchasz mnie? Czy mam ci przynieść skrzypce aby wspólnie umiliła nam czas?

-Co?

-A nic mówię tylko na głos takie tam nic nie znaczące, myśli świadczące o pobycie reszty-Zarzuca włosy do tyłu.

-Świadczące? Chyba ostatnio zaliczyłaś bliskie spotkanie z jakąś książką jak dobrze się wysławiać Alice.

Wypuszcza powietrze pomału.

-Nie mam zamiaru się z tobą sprzeczać.

-Tak jakby to ty zaczynasz, bynajmniej za każdym razem ci się coś tam wymsknie... Tak całkowicie przypadkiem, jak te twoje „duchy"całkowicie przypadkiem nawiedzające...

Posyła mi chłodne spojrzenie, które ignoruje.

Idzie szybko ku mojej stronie, odsuwam się w bok.

Schodzi po schodach.

Chcę iść za nią.

Lecz zauważam coś kątem oka.

Leci to w moją stronę.

Stoję zdziwiona nie wiedząc co zrobić.

-Alice!

Brak odpowiedzi.

Przewracam oczami.

Uginam kolana, schylając się.

Podnoszę ciężki kamień.

Coś jest do niego przyczepione...

Mała kartka przyklejona taśmą, odklejam ją delikatnie, uważając aby jej samej nie porwać.

Przestaję oddychać, a moje serce wystukuje rytm, biegu tysiącu ludzi.

„Odwróć się skrzypaczko"

Odwracam się, chociaż tego nie chcę, wiem, że tego zrobić nie mogę, coraz bardziej się boję, lecz i tak to robię.

Jest to jak wieczna chęc pokazania nauczycielce od skrzypiec, że dam rade, że nie ulegne...

Że zrobię to co oczekuje, pomimo, że czasami mam dość...

Na ostatnim stopniu schodów widzę tylko ciemność, lecz mój wzrok upada coraz niżej...

Widzę eleganckie buty, i nogawki spodni, takich co mężczyźni ubierają do garniturów.

Słyszę stukot odbijanego przedmiotu.

Tylko jego dźwięk, tylko ten dźwięk wypełnia tą pustkę bezgraniczną...

Ostatni stopień pokonuje, jego kulisty kształt turla się w moją stronę...

Nie muszę się schylać, nie muszę kartki odrywać...

„Nadeszła Noc"

Moje dłonie drżą coraz bardziej, nie mogą ustać, całe się trzęsą niczym smyczek, nie mogący ustać...

Stoję w miejscu, tak jak te wszytskie posągi w muzeum figur woskowych.

Mogących patrzeć tylko przed siebie.

Tępym pustym wzrokiem.

Tak jak ja teraz.

Jego stopy poruszają się ku dołowi, pokonując kolejne stopnie.

Promień światła sunie ku górze.

Wiem, że za niedługo jego twarz zobaczę.

I będzie to jedyne co zobaczę, ostatnie co zobaczę...

Uderzyłam w coś całym ciałem.

A potem to coś się przesunęło w bok.

Nie widziałam jego, widziałam drzewa i kwiaty, a na samym końcu schody ku dołowi prowadzące...

To ona wypchnęła mnie przez drzwi, potem za nadgarstek mnie ciągnęła, a ja biegnąc za nią w drzewa otaczające wszystko się wpatrywałam...

Wszystko przemijało, ledwo z sekundy na sekundę docierało do mnie co zauważałam.

Jak szybka przejażdżka samochodem...

W końcu na podłoże upadłam, mięśnie nóg mnie paliły, oddech próbowałam łapczywie złapać.

Ona siedziała obok mnie, ale po chwili wstała, miała lepszą kondycję, ledwo było widać aby Alice była zmęczona...

-Niema go? -Pytam szeptem, rozglądając się co chwilę.

-Nie, wątpię aby w ogóle za nami biegł...

Przytakuje pomału ruchem głowy, zachowując zimną krew, nic się nie stało, nie złapał mnie.

-Dziękuje-Mówię przyglądając się jej.

Ona patrzy na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy, i nic już nie odpowiada.

Siedzę tak wraz z nią pogrążona w ciszy pustce.

A przez moje myśli przemyka fakt, że Thomas nawet z głupiej ciszy, czy tej ciemności i drzew, stworzyłby liczne słowa, i zdania, powodujące zszokowanie, smutek, czy inne emocje.

Mógłby to zrobić bez zawahania.

Lecz jego ojciec skutecznie to w nim zabił.

Nawet ja nie mogłam nawrócić jego poetyckiej duszy do pisania.

-Kiedy tam wrócimy?

Ale ona odchodzi.

Patrzę zdziwiona, i jeszcze bardziej przerażona.

Nie mogę tu zostać sama!

Wolę już nawet być z nią, byle nie sama.

Wstaję.

Chcę iść jej śladem ale ona już stoi przede mną.

-Pierw musimy zrobić jedną sprawę, nie chcę kolejnego ducha który mnie będzie nawiedzał-Podaje mi łopatę.

Zwariowała.

Mrugam kilkukrotnie.

-O czym ty mówisz?

-Chodź będziesz ze mną kopać.

-Co kopać?

-Dół, grób, dziurę, miejsce spoczynku, nazywaj to sobie jak chcesz-Idzie przed siebie-Zawinęli tylko ciało Alexa i zostawili je tutaj...

-Czy ty zwariowałaś?! Co jeżeli on tu przyjdzie?! I nas zabije? Jak patrzeć nie będziemy!? Tyle będzie z twojego pochowania! Powinnyśmy iść do reszty!

-Wyluzuj, jeżeli mocno trzymasz łopatę, to tak samo mocno możesz mu przywalić-Wzrusza ramionami-Jakby nie patrzeć jesteśmy bardziej bezpieczne tutaj niż w środku, gdzie on tam sobie chodzi... No chyba, że wolisz tu zostać i zacząć się wydzierać po chwili gdy usłyszysz dźwięk łamanej gałęzi no nie?

Zaciskam dłoń na łopacie zła.

Idę za nią, nie oglądając się za siebie, ignorując jej zaczepki.

-Z tym Tomem to parą jesteście co? W sumie korzystaj póki masz czas, pewnie jest dobry w... -Przerywa patrząc tępo przed siebie.

Przyspiesza, staje w jednym miejscu, przerzuca kamienie, wyrywa kępy trawy.

-Gdzie ciało? Co jeżeli on już nawiedza...

Wskazuje na wysoki kamień, a obok niego śliski niebieski worek.

Uśmiecham się ironicznie, na jej złe spojrzenie.

Zabawne, że obawia się bardziej zjawisk paranormalnych, niż realnego zagrożenia, które może sprawić jej krzywdę, i ją zabić.

Wbiła łopatę w ziemię, rozejrzałam się na boki, zaciągając się powietrzem.

Nie pozostało mi nic jak dołączenie do niej.

Skupienie na tej czynności kopania, i nie myślenie o realnym zagrożeniu...

W miejscu gdzie przed chwilą obie stałyśmy, pozostał więcej niż metrowy dół.

Długo się opierałam przed złapaniem przedniego brzegu niebieskiego plastiku, gdy ona trzymała z drugiej strony.

Lecz przemogłam się, a bardziej zmusiłam, tylko po to aby mieć spokój, aby sprawić, żeby to się trochę skończyło.

Opadło, tak jak ziemia po chwili.

Odkładam zmęczona łopatę, zauważając, że moje dłonie pokrywają pęcherze.

Idę pomału przed siebie, przyspieszając z każdym krokiem.

Odwracam się, spodziewając się napotkania jej, mówiącej „Mogłabyś iść szybciej? "

Ale nie.

Stoi ona przed kopcem ziemi.

Modli się, mrucząc pod nosem, a bynajmniej tak brzmi to z mojej odległości.

Krzyżyję ręce.

Czekam za nią.

Po chwili odwraca się i mnie wyprzedza.

-Mogłaś się tak na mnie nie gapić, a iść odłożyć łopaty marnujemy tylko czas...

Chciałam odpowiedzieć, że marnowaniem czasu było kopanie tego grobu, ale ugryzłam się w język, wiedząc, że było to akurat dobrym pomysłem, oddaniem szacunku...

Stałam przy drzwiach wpatrując się w głąb składziku.

-Dobrze znasz tu wszytsko co?

-Jeżdżę tu z ojcem odkąd mam czternaście lat.

Otwieram usta.

-Nie, nie ma tu fajnej „zabawy"

Przewracam oczami.

Przecież nie to chciałam powiedzieć.

-Dziwi mnie to, że twój ojciec kupił coś takiego...

Ignoruje mnie.

-Złap za drugą stronę.

Lepiej być nie może, zaczyna mi rozkazywać.

Biorę drugi koniec drabiny idąc tyłem.

-Po co nam ona?

-Myślałam, że chociaż tego domyślisz się, że to nią wejdziemy do jednego z pokojów, a nie głównym wejściem...

Nie chętnie przytakuje.

Rozsuwamy ją.

Wchodzę pomału.

-W takim tępie, napewno ich szybko znajdziemy, zapewniam cie-Mówi ironicznie.

Słyszę głuchy trzask, roznoszący się echem.

Nie musi upominać mnie po raz drugi.

W mgnieniu oka przechodzę po szczeblach.

Drżącą dłonią otwierając okno.

O mal nie przechylając się w bok.

Jestem w wewnątrz pokoju.

Swoim pokoju.

Pokoju o numerze czternastym.

Alice kopie w drabinę, która spada w dół, schodzi z parapetu.

Ja widzę swój futerał, a na nim białą złamaną różę i kartkę.

„Jeszcze twe oczy ujrzą czystą biel"

Zauważam swój biały kapelusz, niegdyś nałożony na czarnych lokach.

Futerał, z skrzypcami w wewnątrz podskakuje na moich plecach.

Teraz czuje się trochę lepiej.

-Chodź nie wyparzona gębo.

-Nawzajem -Odpowiada opuszczając wraz ze mną pokój.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro