¦~°13°~¦

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziła mnie cicha muzyka, grającą za ścianą oraz zapach dymu. Podniosłem się do siadu i potarłem obolałą głowę. Rozejrzałem się jeszcze nie do końca kontaktując ze światem rzeczywistym.

Znajdowałem się w ciemnym pokoju. Otaczały mnie hebanowe meble oraz szare ściany. Leżałem na dość sporym łóżku ustawionym tylnym oparciem do ściany. Wszystko wydawało się trzymać dość melancholijny, ale jednocześnie przyjemny charakter.

Dopiero po chwili się ocknąłem. Nikt, kogo znałem nie miał takiego wystroju wnętrz. Zaraz w mojej głowie zaczęły się wojny plączących myśli. Przetarłem oczy i szybko wstałem z posłania. Niepewnym krokiem udałem się do drzwi i wyszedłem z pokoju. Kroczyłem krótkim korytarzem, rozglądając się po mijanych pokojach. W końcu dotarłem do pomieszczenia, które porównałem do salonu. Szybko przeleciałem wzrokiem dookoła i zauważyłem uchylone drzwi na balkon. Rolety były zasłonięte, więc nie mogłem dostrzec czy ktoś jest na zewnątrz.

Bez dłuższego zastanowienia ruszyłem na taras. Wychyliłem się lekko za drzwi, które przy nacisku wydały ciche skrzypnięcie.

— Już się obudziłeś? — Usłyszałem głęboki głos mówcy. Uniosłem na niego wzrok i dojrzałem płaszcz, który jeszcze jakiś czas temu nosiłem na sobie.

— Gdzie ja jestem? — zapytałem niepewnie i zacząłem się lekko trząść z zimna.

— W jednym z moich wielu domów. — Mężczyzna wypalił do końca papierosa i odwrócił się w moją stronę.

— A czemu tu jestem? — Przewróciłem lekko zirytowany oczami i zacząłem pocierać odkryte ramiona.

— Bo cię tu przyniosłem. — Podszedł do mnie i położył swoją o dziwo ciepłą dłoń na moim policzku. Uniosłem na niego wzrok.

— Mógłbyś mi chociaż raz jasno wytłumaczyć o co ci chodzi?! — warknąłem poirytowany i strzepnąłem jego dłoń.

— Złość urodzie szkodzi, kruszyno. — Wyminął mnie z zawadiackim uśmiechem i wszedł do wnętrza mieszkania. Zacisnąłem dłonie w pięści i ruszyłem za nim. Zamknąłem drzwi na balkon, aby odciąć dopływ zimnego powietrza i spojrzałem na mężczyznę, który już zdążył zasiąść na kanapie oraz bawić się w dłoni lampką czerwonego wina. — Co narozrabiałeś? — zapytał ze stoickim spokojem.

— O co ci chodzi? — Stanąłem na przeciwko kanapy i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.

— Czemu twój własny ojciec chce cię dorwać? — Napił się łyka szkarłatnej cieczy.

— Nie węsz tam, gdzie nie powinieneś, psie. — wysyczałem przez zaciśnięte zęby.

— Przypominam ci, że to ty nie masz się gdzie podziać i wszyscy na ciebie polują. Bezdomny kundel. — Posłał mi groźne spojrzenie.

— Nawet jeżeli to nie chcę być pod jednym dachem z tobą. — Przeszukałem pasek pod koszulką w celu znalezienia Sugar.

— Tego szukasz? — Wyjął moją broń i zaczął obracać ją w dłoni.

— Oddawaj. — Spojrzałem na niego wrogo.

— W porządku. — Wyjął ostatni nabój i podał mi broń. Szybko wyrwałem mu Sugar z dłoni. — To powiesz mi co się dzieje?

— Jesteś głupi czy głuchy? — mruknąłem cicho i już chciałem odejść, ale mężczyzna złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Odstawił kieliszek na stolik i przygwoździł mnie do kanapy. Szybko ścisnął moje nadgarstki i przycisnął je do materaca. — Puszczaj! — Zacząłem mocno wierzgać nogami, co po chwili uniemożliwił mi Chiny, który zasiadł triumfalnie na moich udach.

— I tak mi nie uciekniesz. Możesz jedynie umilić sobie pobyt tutaj, bo nie mam zamiaru cię stąd wypuścić. — Nachylił się nade mną i spojrzał mi głęboko w oczy. Szybko odwróciłem wzrok.

— Nie zostanę tu z tobą! Puszczaj mnie ty jebany pchla... — Mężczyzna złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Moje ciało zmiękło pod jego dotykiem, a złe emocje rozpłynęły i były zastępowane kojącym ciepłem. Nie rozumiem czemu to właśnie on tak na mnie działał. Nie jest pierwszą osobą z jaką się pocałowałem. Nie jest też moim pierwszym celem, więc dlaczego akurat on?

Poczułem, jak moje serce szybciej zabiło, a w podbrzuszu odbywał się prawdziwy taniec motyli. Powieki same mi się zamykały, aby dodać reszcie organizmowi więcej przyjemności. Mężczyzna puścił moje nadgarstki i położył swoje wielkie dłonie na moich ramionach, aby po chwili przejechać nimi przez cały mój tors aż do bioder. Miałem teraz szansę go odepchnąć. Moje nadgarstki nie były ograniczane. Mogłem w każdej chwili go uderzyć albo ogłuszyć, ale nic z tego nie zrobiłem.

Moje ciało pragnęło jego ciepła oraz niebywale przyjemnego dotyku.







~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hehhehehehehe—

Notak.

~Marcyś

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro