[BL] Przeznaczenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaczęło się ściemniać, co oznaczało godziny wieczorne. Rodzina Collinsów właśnie szykowała kolację, na której nie mogło zabraknąć pierwszorzędnego dziedzica majątku. Był najstarszym spadkobiercą, przez co naciskano na niego szczególnie. Jego rodzeństwo nie dorosło jeszcze do tych tematów. 

W trakcie kolacji temat zszedł na przyszłość Kendalla, który niechętnie o niej rozmawiał. To dlatego, że tak naprawdę wszystko było już zaplanowane. Miał skończyć swoje najlepsze liceum, po czym ruszyć na studia. Co do tego, wybór również nie zawierał wielu propozycji. Mógł wybrać pomiędzy medycyna a prawem. Żadne go nie interesowały...

W trakcie tego okresu miałby posiadać swoją przyszłą żonę, która urodziłaby mu przyszłość rodziny Collinsów. Rodzice chłopaka ustalili nawet konkretny typ, jaki mógł interesować ich syna. Owa dama musiała nosić długie, proste włosy o odcieniu rudym, ciemnym szatynowym lub brązowym. Nie było mowy o blondynkach czy czarnowłosych. Do tego koniecznie zielone lub brązowe oczy, a skóra musiała być biała jak mleko. Chodziło o to, aby zachować odpowiednie geny. Także zachowanie czy charakter, już nie grał tak dużej roli. Czasem zdarzyło się, że dziewczyny nie miały naturalnego odcienia mimo dobrego maskowania. Jednak Kendall zauważał te drobniusieńkie różnice. Chociaż mu było wszystko obojętne, wszak nie zamierzał ulegać urodzie żadnej z nich. Nie interesowało go życie takie, jakie ułożyli mu rodzice. Oni wciąż głaskali go po główce, gdy on jawnie się buntował. Czasem dla zabawy podważał ich zdanie bądź z uśmiechem na twarzy bawił się z nimi w jakieś głupie dyskusje. Oni byli na to ślepi i dalej dążyli do swojej wizji, podsuwając mu coraz to nowsze koleżanki. Jego brak szacunku do nich tłumaczyli tym, że to z daną kandydatką było coś nie tak. A był to jedynie mechanizm obronny na przymus posiadania dziewczyny. Ponieważ całe jego życie opierało się na tych rzeczach, on na przekór nie interesował się tym. Na szczęście miał także lekcje gry na pianinie, trenował karate oraz wiele innych zajęć. 

- Kendallu, jutro przyjedzie tu Amanda... 
-Nie zgadzam się! - gwałtownie zerwał się z krzesła. 
- Nie będziemy odwoływać wizyty. Poza tym nie chcesz chyba zasmucać Amandy... Specjalnie dla ciebie założy swoja białą sukienkę... 
- Szczam na to! Mam gdzieś uczucia tej dziewuchy, niech sobie ryczy! Ciągle gadacie mi o tym samym! 
- Kendall... Jesteś dla nas ważny... 
- Moje nasienie jest dla was ważne! 

Zaraz po tych słowach wybiegł z domu. Miał dość udawania przez rodziców, ze problem nie istnieje, a on jedynie stroi fochy. Wcale nie koloryzował. Miał dość wszystkiego, co było związane z jego pochodzeniem. Tak bardzo pragnął zapomnieć choć na chwilę o tym, kim jest. Wcześniej bał się jeszcze perspektywy opuszczenia ciepłego miejsca, bycia zdanego tylko i wyłącznie na swoją ciężką pracę. Jak wiadomo, był przyzwyczajony do pracy za niego. Nie miał pojęcia, jak mógłby dobrze zarobić bez prawdziwego nazwiska i bez wykształcenia. Niektóre wartości i przekonania zostały mu tak mocno wpojone, że nie umiał inaczej myśleć. Jednak teraz było mu już wszystko jedno. 

Tej nocy gwiazdy namnożyły się w zdumiewającej ilości. Nie mówiąc o ich przepięknym blasku... Idealnie rozjaśniały kobaltowe niebo, które odcieniem również było niczego sobie. Rozzłoszczony Kendall kierował się w stronę polany, patrząc na przyjemnie zieloną trawę. Zainteresował go tak jasny odcień o tej porze, więc uniósł wzrok w górę. Wtedy jego twarz ogarnęło zdumienie połączone z podziwem, o czym świadczyła na przykład lekko rozchylona dolna warga rudowłosego. Nie mógł uwierzyć w ten niezwykły widok, akurat w tę noc... Jego złe emocje, jakby zupełnie zniknęły, a on poczuł... radość? Może spokój? Sam nie wiedział co to jest, jednak to uczucie namiętnie pieściło jego zmęczoną duszę. Aż chłopak mimowolnie ułożył usta w szczery uśmiech. Nagle zawiał wiatr, targając włosy szlachcica. Przyjemnie podrażniał jego blade policzki, wprawiając je w wypieki. Nie jakieś mocne, za to rozkosznie ciepłe... Nim Kendall się zorientował, w jego stronę zaczął lecieć wielki, granatowy koc. Tuż po zauważeniu go, ten okrył dużą część jego osoby. Zdezorientowany chłopak zdjął z siebie owe okrycie, a wtedy jego serce, jakby weszło w jakiś zupełnie inny rytm. Najpierw się zatrzymało, po czym wpadło w uległy nieznanej sile stan. On otworzył szerzej oczy, próbując pojąc reakcję ciała. Przed piegowatym rudzielcem stał wysoki młodzieniec o ciemnych, głęboko - brązowych włosach. Ten uśmiech odwzajemniał onieśmielenie, jakby on również wpadł w pułapkę. Przed dłuższą chwilę tkwili w tym samym stanie, czując, że dzielą z kimś oddech... Nagle brunet przemówił: 

- Proszę mi wybaczyć! Uciekł mi koc i chyba woli ciebie ode mnie - zaśmiał się z chłopięcym wdziękiem. 
- Em... - chwilę próbował zejść na ziemię - Co tak oficjalnie? Czy wyglądam staro? 
- Nie, skądże... Widzę, że jesteś dobrze ubrany. Myślałem, że powinienem mówić z większym szacunkiem... 
- Eh! - burknął - Nie ucieknę od tego... 
- Zrobiłem coś nie tak? Przepraszam! - rzekł błagalnie, upadając na kolana. 

Kendall przez chwilę spoglądał na nieznajomego kątem oka, po czym uniósł kąciki ust ku górze. Za chwilę wybuchnął śmiechem, na co brunet uśmiechnął się promiennie. 

- Wstawaj, idioto - rzekł rudowłosy - Kim jestem, żeby dostawać takie przeprosiny... 
- Widziałem, że - mówił, wstając - jesteś zdenerwowany, choć maskowała to twoja twarz na przykład rumieńcami - niższy natychmiast złapał się za policzki, że niby nieprawda - Chciałem cię rozśmieszyć. Wiem, że nic ci nie zrobiłem, ale miło było usłyszeć twój śmiech... Cokolwiek wywołało w tobie złość, musiało to być wyjątkowo okropne! 
- Nic takiego... Po prostu jestem bogaty - zaśmiał się. 
- To źle? 
- Tak, ponieważ mam także bogatą przyszłość. Nie mogę sam na to zapracować. Już wszystko zaplanowali moi rodzice. Uciekam, ale w końcu będę musiał wybrać żonę, studia... Nie mam innego wyjścia, takie moje przeznaczenie... 

Brunet na chwilę zamilkł, aby rozłożyć w tym miejscu koc. Następnie usiadł na nim, klepiąc miejsce obok siebie. Tym gestem dał znak, żeby nieznajomy usiadł razem z nim, co ten rzeczywiście uczynił. Wtedy wyższy postanowił kontynuować: 

- Też chciałbym znać swoje. Często pytam - spojrzał w niebo - gwiazd, co sądzą o moim losie, ale wciąż milczą... 

Kendall uśmiechnął się z wątpliwością, chowając dłonie w kieszenie spodni letnich: 

- Wierzysz w takie rzeczy? Strata czasu... 
- Wcale nie. Gwiazdy mnie wspierają oraz cała przyroda. Tak jak ja je... To zasada wzajemności. Ja im daję moją pozytywną energię, one mi znaki. Ostatnio dowiedziałem się nawet o miłości. 
- Co? Jak? 
- Wczoraj obserwowałem gwiazdy. I były dwie obok siebie. 
- No i co? To nic nie znaczy... 
- Świeciły jaśniej niż reszta i tylko one były obok siebie. Niedługo te gwiazdy to będą ja i przezna... - zawahał się. 
- ,,Przezna'' co? - zapytał zainteresowany. 
- Nie mogę powiedzieć... 
- Ja chcę wiedzieć! Jestem Kendall Collins i jak coś chcę, tak ma być! 
- ...przeznaczony mi chłopak... - wyszeptał. 
- Jesteś gejem? Tobie to dobrze... 
- Co? 
- Też wolałbym nim być. Nie musiałbym poznawać tych wszystkich bab... Moi rodzice nie rozumieją, że nie chcę mieć dziewczyny... 
- Po prostu im to powiedz. 
- Nie potrafię kłamać, ale... - spojrzał na chłopaka - Ty możesz mnie uczynić gejem... - uśmiechnął się szatańsko. 
- Kendall, to.. nie jest dobry po...

Nagle brunet poczuł na swoich wargach niewinne, szlachetne usta. Były zimne, jakby niedoświadczone. Sam on nie wiedział w praktyce, jak zachować się w relacjach romantycznych. Nigdy nie robił takich czy podobnych rzeczy nawet bez zobowiązań. Nagle płochliwie odsunął usta od twarzy niższego, czując jego ciepłe dłonie na swoim karku: 

- Nie mogę tak po prostu cię całować - wyznał. 
- Dawaj - wyszeptał podekscytowany Collins - Będzie fajnie. 

Przez chwilę podniecony Kendall z uśmiechem patrzył prosto w oczy wystraszonego bruneta, po czym ponownie go pocałował. Przy czym zaczął napierać na krocze chłopaka swoim ciałem. Zachłannie niemal zmuszał wargi nieznajomego do współpracy, a temu ciężko było odmówić... Sam ułożył drżące dłonie na biodrach rudowłosego. Po dłuższej chwili niespodziewanie się oderwał, oddychając szybko: 

- Nie znasz nawet mojego imienia... - wydyszał. 
- Więc - rudy przeniósł się ustami na szyję chłopaka, zaczynając ją pieścić - Powiedz mi, jak masz na imię... 
- Ja... ah... - był szczerze zawstydzony sytuacją - Nathan... 
- Nathan - wyszeptał pewnie, błądząc wargami po żuchwie chłopaka. Do tego trzymał dłonie na jego karku - Brzmi ładnie... Co sądzisz o moim, przyjacielu? 
- Co? Przyjacie...lu... To znaczy! Kendall? 
- Tak.
- To imię... - zastanawiając się, nagle jego serce znów zmieniło rytm, a jego olśniło - jest cudowne...
- Co? - nagle odezwał się zdziwiony. 
- Myślę, że masz cudowne imię - po czym niespodziewanie sam wpił się w wargi Kendalla. 

Nathan mocno przyciągał do siebie ciało niższego, układając jedną z dłoni na plecach Collinsa. Rudowłosy nie ukrywał zaskoczenia, jednak było to miłe... Szczególnie, gdy wraz z pogłębionym pocałunkiem, ręka brązowookiego wylądowała pod luźną koszulą piegowatego chłopaka. Aż wzdrygnął się na ten dotyk, a przy tym jego obydwie dłonie zaczęły błądzić po okolicach twarzy i ramion kochanka. 

W końcu Kendall oderwał się od ust wyższego, po czym zachłannie pozbył się jego koszulki. Zaraz po tym to Nathan zajął się guzikami rudowłosego. Gdy wszystkie rozpiął, czule wylądował miękkimi wargami na bladej skórze chłopaka. Zaczął pieścić to niewinne ciało z góry na dół. Atrakcji dostarczał zarówno na torsie jak i przy szyi zielonookiego. Kendall był tak onieśmielony przyjemnością, że jego ciało samo zaczęło się poruszać. Czym naciskał na zachęcone już krocze Nathana. Rudowłosy pocierał o twardą wypukłość, co z kolei dawało rozkosz ciału Harrisona, choć było to też trochę problematyczne... Sam Kendall odchylał głowę do tyłu, mrużąc powieki. Gorączkowo błądził dłońmi po karku i potylicy bruneta, niekiedy pociągając go za włosy delikatnie. Aż zrobił to mocniej, czując język na swoim nabrzmiałym sutku, wtedy też nie zabrakło jęku z jego ust... W tej sytuacji nie umiał już hamować się, a nawet nie chciał. Pragnął, aby cały świat wiedział, co w tej chwili robi Kendall Collins i że jest szczęśliwy. Jeszcze nie był tego świadomy, ale jego aktualny kochanek miał już zawsze być powodem jego szczęścia... 

Nagle to Kendall znalazł się na dole, a Nathan z pożądaniem spoglądał w te żądne wrażeń zielone tęczówki. W tych oczach ujrzał swoje przeznaczenie, nawet jeśli wydawało mu się to głupie. Wiedział, że się zawiedzie, a jutro ten chłopak już nie będzie pamiętać jego imienia. Ale tej nocy chciał wierzyć, że to właśnie Kendall Collins jest mu przeznaczony i będą razem już zawsze. Nawet, jeśli mieliby nagle zerwać kontakt, i tak będą razem. 

Nagie ciała niezgrabnie tańczyły ze sobą w tańcu namiętności. Były ze sobą połączone nie tylko fizycznie, ale także duchowo. W tym momencie nawet koc na trawie wydawał się przyjemny... Kendall obejmował Nathana rękoma oraz nogami, oddając mu się całkowicie. Z zamkniętymi oczami pozwalał całować się po uwrażliwionej szyi, posyłając w ucho śniadoskórego motywujące dźwięki rozkoszy. Biodra Nathana z coraz to większą śmiałością wykonywały pchnięcia, które szybko zyskiwały na prędkości. Aż samemu brunetowi wymsknęło się kilka cichych stęków. Były niczym w porównaniu do tego, co wyczyniał głos Kendalla... Nagle spojrzeli sobie w oczy, wymieniając się ciepłymi i ciężkimi oddechami. Ich twarze miały grymasy świadczące o zmęczeniu, ale także o pulsującej przyjemności. Rzeczywiście ich ciała poruszały się już tak chaotycznie, że zaczęły się gubić. Już nawet nie kontrolowali tego... Aż niespodziewanie obydwaj westchnęli głęboko i ciężko, a przy tym gwałtownie odchylili głowy do tyłu. Zaraz po tym Nathan opadł ociężale na Kendalla, próbując uspokoić oddech wraz ze zmęczonym Collinsem... 

Po jakimś czasie leżeli już spokojnie obok siebie, patrząc w gwiazdy. Ich jedynym okryciem były bluzka oraz koszula. Trzymali się za ręce, jakby już mieli się nie spotkać...

- Nathan - rzekł niepewnie rudowłosy - a co, jeśli to ja miałem być tym przeznaczonym ci chłopakiem? 
- Byłbym bardzo szczęśliwy. 
- Naprawdę? 
- Tak. Chciałbym poznać wszystkie twoje wady i zalety. Poznać ciebie. Jeśli to przeznaczenie, nawet to wszystko nie zniechęci mnie do ciebie. 
- Ja twoje wady też chciałbym, lecz wątpię, że je masz. 
- Każdy ma jakieś. 
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Na pewno jesteś dobrym człowiekiem. Takim, którego mógłbym pokochać...

Przez chwilę leżeli w milczeniu, aż nagle Nathan mocno przytulił Kendalla: 

- Kendall. 
- Tak? 
- Wierzę, że to przeznaczenie. A ty? 
- Ja... - jego serce zabiło mocniej, a on otworzył szerzej oczy - ja... ja też!

❤️ Bardzo serdecznie zachęcam Was do wchodzenia tu i pozostawienia po sobie śladu:

https://zbieram.pl/wsparcieads
(Link w bio)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro