VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Blondyn nie mógł się napatrzeć na promieniującego jasnym blaskiem nieznajomego, który pomagał mu wrócić do zdrowia. Cenił jego dobre chęci, a także próby pomocy, jednak ten mieszkaniec wyspy zachowywał się tak, jakby pierwszy raz spotkał drugiego człowieka. Co chwilę przyłapywałem go na wpatrywaniu się w najmniejsze gesty jakie wykonywał, zupełnie tak jakby funkcje życiowe były swego rodzaju widowiskiem.

Nere przez kilka następnych dni doglądał przybysza, który to na nowo odzyskiwał siły.
Przynosił mu owoce, co chwilę ucząc się o ludziach. Już drugiego dnia po ich spotkaniu wyciągnął ważną lekcję z tego, iż nie mogą pić wody z oceanu, a tej z pobliskiego strumienia, co stanowiło dla niego nieco dziwny rytuał. Zaskakiwał się co chwilę, obserwując zachowanie ludzkiego stworzenia, a także reakcje organizmu i ciała i z tego, co wynikało ich skóra, a także kości goiły się w powolnym tempie, będąc niezwykle podatnymi na uszkodzenia.

—Obudziłeś się, ludzka istoto? —spytał, widząc jak chłopak otwiera niebieskie oczy, ze zdumieniem wpatrując się w jego twarz.

—Kim jesteś? —usłyszał w odpowiedzi, gdy próbował wstać z ziemi. Chwycił się za skronie, zupełnie tak jakby ruch sprawiał mu jeszcze trudność, dlatego też Nere powstrzymał go, ponownie, ostrożnie umiejscawiając jego głowę na zwiniętej szacie.

Chłopak obserwował jak tubylec odpowiada, jednak z jego gardła nie wydobywał się żaden dźwięk. Słyszał śpiewające w koronach drzew ptaki, a także odgłosy zwierząt pośród tropikalnego lasu, dlatego też uznał, że nie stracił słuchu i być może ten człowiek nie wykształcił mowy, lub zanikła ona, zwłaszcza, że przebywał w tym lesie całkowicie sam.
Ogarnęło go uczucie żalu, spowodowanym osamotnieniem tego pięknego chłopaka, który to być może trafił na wyspę jak był jeszcze małym dzieckiem.

—Widzę, że mi odpowiadasz, ale nie słyszę twoich słów —oznajmił, widząc jak na przystojnej twarzy wyłania się smutek.
Nie chciał, by jego wybawiciel zamartwiał się o brak możliwości wyrażenia swojego zdania, dlatego też szybko przemyślał wszystkie możliwości, finalnie decydując się na najprostsze rozwiązanie.
—Możesz dać mi znak? —spytał, widząc jak szatyn potakująco kiwa głową. Zadziwiającym faktem było to, że piękny nieznajomy rozumiał jego język, pomimo tego, iż na świecie jest ich nad wyraz dużo.
Dłużej nie rozmyślał nad niecodziennym zbiegiem okoliczności, zauważając, jak jego towarzysz niecierpliwi się, by odpowiedzieć na coś jeszcze.
—Mieszkasz tu? —dopytywał, widząc jak jego kompan rozpromienia się i odpowiada mu w ten sam sposób.
—Ja mam na imię Armin —oznajmił, widząc jak piękna istota przyswaja jego imię, próbując je wymówić swoim niemym językiem.
Przepełniało go uczucie szczęścia, że był zdolny porozumieć się z chłopakiem, któremu zawdzięcza życie.
—Dziękuję za pomoc —dodał, spoglądając w zielonozłote oczy szatyna, który to w jego ocenie, był w podobnym do niego wieku. 
Od tego momentu obaj tkwili w ciszy, wsłuchując się w dźwięki otaczającej ich przyrody, zupełnie tak jakby obaj przyswoili, że słuch i wzrok są jedynymi cechami, które rozumieją tak samo.

Nere zafascynowany swoim nowym obiektem obserwacji nawet nie zwrócił uwagi na złowrogą aurę, rozpościerającą się nad rozległym oceanem.
W gęstwinie roślinności, tej niecodziennej rozmowie bóstwa z człowiekiem, przyglądał się Ivel, który to z żądzą krwi wpatrywał się w swojego ukochanego, który to upadł na tyle nisko, by starać się zrozumieć te proste formy życia.
Wściekłości towarzyszyło też uczucie niezrozumienia, dlaczego jego małżonek tak bardzo fascynuje się istotą ludzką.
Obserwując małżonka, potrafił wyczytać jego nastrój i emocje jakie mu towarzyszyły.
W tamtym momencie jego najdroższy był zaintrygowany, zupełnie jak wtedy, gdy byli dziećmi i odkrywał istnienie innych żyjących istot. Zdawał sobie sprawę, że gdyby przerwał chwilę, której Nere wyczekiwał tak długo, naraziłoby go na smutek i złote, gęste łzy, których nie chciał widzieć u swojego przeznaczenia.
Nie mógł wybaczyć sobie swojej nieodpowiedzialności, w której to zostawił przeznaczenie na tej wyspie, gdzie spełniły się jego najgorsze obawy.
Chciał wykrzyczeć swoją złość i ukarać podłe zwierze, które dostało się na ich mały fragment raju. Przeklinał swoją słabą stronę, był dla bóstwa, jednak nie wtedy, gdy potrzebował go najbardziej. Kilka nocy temu musiał wypełnić odgórnie narzucony mu obowiązek, który wyczerpał go do tego stopnia, iż nie był w stanie się poruszyć, zatapiając się w błogim śnie.
Wahał się, co będzie lepsze dla ich więzi, nawet na chwile nie odwracając spojrzenia od szczęśliwego profilu miłości.
Ivel ściągnął brwi, przyjmując gniewny wyraz twarzy, tkwiąc w osamotnieniu i swoistej rozpaczy rozdzierającej jego serce, nie zdając sobie sprawy z niezwykle prymitywnych uczuć, jakie się w nim rodziły.
Nere był mu przeznaczony, a on był jego podporą, a także strażnikiem. Jedyne, co liczyło się w jego egzystencji, było to, że miał go czcić, kochać i ochraniać przed złem wszechświata. Obiecali sobie miłość, a on ofiarował mu siebie. Starał się najlepiej jak potrafił, ponieważ syn słońca zasługiwał na wszystko, co najpiękniejsze.
Nere dawał mu poczucie bezpieczeństwa, kochał go, jako jedyny w całym kosmosie, darzył go tym głębokim, szlachetnym uczuciem, dlatego chciał się mu rewanżować. Choć w małym pierwiastku oddać bezwarunkową dobroć jaką od niego dostał, gdy po raz pierwszy dozwolone im było kochać się w pełni, bez jakichkolwiek ograniczeń.
Myślał o nim nie tylko, jako o swoim małżonku, był jego ideałami i pragnieniami, zamkniętymi w pięknym ciele.
Na jego nieszczęście zawiódł i w końcu los, rządzący się swoimi prawami, dopuścił do tego spotkania.
Jego cichą modlitwę przerywał natrętny insekt siedzący tuż przy ukochanym.
Zmęczony swoimi emocjami, a także bezsilny na wydarzenia, którym mógł się jedynie przypatrywać zaczął ostrożnie wycofywać się ze swojego miejsca, urażony zapomnieniem przez bóstwo. Wiedział, iż ta idylliczna scena nie potrwa długo, a raczej do momentu, w którym to człowiek pokaże swoją prawdziwą naturę.
W umyśle nagromadził się natłok myśli, jednak całkowicie porzucił pomysł, by alarmować ich o swoim przybyciu.
Czując wewnętrzną pustkę, zaczął wstępować w stronę kosmosu, unosząc się coraz wyżej, tak by dłużej nie patrzeć na odrażającego chłopaka, a także swoją miłość, który to sprawiał wrażenie, iż czerpie radość z przebywania z niżej rozwiniętą istotą.
Ivel z wyrzutem zawiesił niemal czarne spojrzenie na ciemniejącym niebie, które to zwiastowało nadchodzącą nocną porę.

Zatrzymał się w bezruchu, zawieszony w powietrzu pachnącym słoną morską wodą, przeklinając odgórnie narzuconą mu rolę z chwilą, w której się urodził.

—To jest ta cena? —zagrzmiał, kierując swoje słowa do dwóch bogiń, które uczyniły z niego wadliwego boga.

Jego umysł zlał się w ciemny odmęt cierpienia, z którym runął w spienione fale, pragnąc zanurzyć się na dnie oceanu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro