25. Wychodzą jak karaluchy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Tatusiu! - zawołała mała dziewczynka, biegnąc w moją stronę.

- Co jest, skarbie? - zapytałem, łapiąc ją i podnosząc do góry.

Zapiszczała zadowolona i objęła moją szyję. Złożyłem buziaka na jej policzku i połaskotałem ją. Zaczęła wić się niczym węgorz.

- Pójdziemy dziś do parku? - spojrzała na mnie uważnie.

Patrzyłem w jej niebieskie oczy, tak podobne do Louisa. Mogłaby uchodzić za jego biologiczną  córkę. Kiedyś z tego żartowałem, na co Louis się boczył. On nigdy nie był z kobietą, byłem tylko ja. Wiedziałem to, ale uwielbiałem patrzeć jak się złości.

- Do parku? - udałem, że się zastanawiam. - Ale co na to powiedział tata Lou?

- Że muszę cię przekonać - odparła. - On też chce iść do parku.

- Powiedz tatusiowi, że sam musi mnie przekonać - szepnąłem jej na uszko.

Postawiłem ją na podłogę i obserwowałem, jak zniknęła za drzwiami w salonie. Słychać było jeszcze jej małe stópki uderzające o panele. Oparłem się wygodnie o oparcie krzesła  i czekałem. Nie musiałem długo tego robić, gdyż po chwili pojawił się mój mąż. Wszedł do pomieszczenia i spojrzał na mnie uśmiechnięty.

- Jak mnie mój przystojniak przekona? - zapytałem.

- Harold... - mruknął, wpychając się na moje kolana. - Bo zrobię tak jak ostatnio...

- Nie zrobisz tego - popatrzyłem na niego srogo.

- Myślę, że moja mamusia się za nami stęskniła. Chętnie by nas odwiedziła, wiesz?

- Ale przez nią nie mogliśmy robić ,,tego'' - chrząknąłem, gdy zauważyłem drobną szatynkę zerkającą do kuchni.

- Eve? - szatyn zwrócił się do córki. - Mogłabyś już założyć buciki i przygotować się na spacer? Zaraz idziemy do parku.

- Nie powiedziałem, że... - urwałem, gdy szatyn podskoczył na moich kolanach, jednocześnie się o mnie ocierając.

- Zaraz przekonam tatusia do wspólnego spaceru - uśmiechnął się złośliwie w moją stronę i ponowił ruch.

- Och - sapnąłem, chwytając go za biodra, aby przestał.

Naprawdę nie chciałem mieć problemu w spodniach przy swoim dziecku. Co ja jej powiem? Kiedyś raz prawie mnie przyłapała, ale miałem gazetę, którą się zasłoniłem. Eve była bardzo bystra i należało się przy niej pilnować. Nie było wymówki ,,to tylko dziecko, nie zrozumie''.

- To jak, Hazz? - szepnął mi na ucho, przygryzając płatek.

- Okropny z ciebie szantażysta - mruknąłem, ale wcale nie byłem zły.

Odrobina ruchu na świeżym powietrzu się przyda. W dodatku nie odmówiłbym spędzania czasu z rodziną. Obiecałem szatynowi, że zemszczę się na nim w nocy, po czym klepnąłem go w tyłek i ruszyłem się przebrać.

Po kilkunastu minutach byliśmy już w parku. Spacerowaliśmy powoli, ciesząc się piękną pogodą. Była późna wiosna i śniegu już dawno nie było. To pozwoliło wychodzić na zewnątrz bez kurtek i czapek. Evelyn dodatkowo się cieszyła, gdyż teraz mogła w ogrodzie grać w piłkę nożną z Louisem. Niebieskooki był świetnym piłkarzem i z powodzeniem uczył tego sportu dzieciaki. Oprócz tego został prywatnym trenerem naszej córeczki. Ta dwójka mogła codziennie ekscytować się odbytymi meczami, które przeważnie wygrywała mała. Sam nieraz również przyłączałem się do rozgrywki.

- Tatusiu? - Eve zwróciła się do mnie, dodatkowo ciągnąć za bluzę.

- Tak, kochanie? - uśmiechnąłem się do niej.

- Kupimy hot-dogi?

- To nie jest zdrowe jedzenie, księżniczko - pokręciłem głową.

- Daj spokój, Hazz - zaśmiał się szatyn. - Jeden fast food na jakiś czas nie zaszkodzi.

- Kocham cię tatusiu! - zapiszczał mała i przytuliła się do jego pasa.

Niebieskooki uśmiechnął się szeroko i wytknął mi język, jednocześnie obejmując naszą córeczkę. Poczułem się... zazdrosny. To zawsze ja byłem tym srogim rodzicem, który zmusza do jedzeni owoców i warzyw. Oprócz tego dbam, by nie spędzała zbyt dużo czasu przed telewizorem. Czy byłem mniej kochany?

- I ciebie też tatusiu! - krzyknęła i wyplatała się z uścisku szatyna.

Przylgnęła do mnie niczym mała ośmiorniczka. Teraz to ja pokazałem język swojemu mężowi. Skrzyżował ręce na piersi i bezgłośnie powiedział mi krótką wiadomość. Oczywiście zrozumiałem to po ruchu  warg. ,,Śpisz na kanapie" - tak to odczytałem. Wiedziałem, że żartuje. Musiałbym mu porządnie zaleźć za skórę, abyśmy spali oddzielnie.

Ostatnio to było wtedy, gdy upiłem się z Liamem i Zaynem w klubie. Lou nie chciał z nami wyjść, więc poszedłem sam, oczywiście po jego namowach. ,,Rozerwij się trochę, Harry" - mówił szatyn. I gdy się tak ,,rozerwałem'', jak on to powiedział, o mało co nie spędziłem nocy na wycieraczce.  Nie mogłem włożyć klucza do zamka, a Lou nie chciał mi otworzyć, gdyż byłem pijany. Zlitował się dopiero wtedy, gdy zacząłem gorliwie go przepraszać i szlochać. Potem oczywiście wykręcał się, że nie zmiękło mu serce, tylko obawiał się, że obudzę Evelyn. Na nic więcej niż kanapa w salonie nie mogłem liczyć. Dobre i tyle. Od tamtego czasu zapamiętałem, aby nigdy aż tak się nie upić. Sam szatyn też na tym stracił. Każdej nocy zasypialiśmy obok siebie, więc na drugi dzień widząc wory pod oczami wiedziałem, że nie mógł zasnąć. Wtedy zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.

- Mogę dużo ketchupu? - zapytała mała, łapiąc mnie i Lou za dłoń, kierując się w stronę sprzedawcy.

Był to mężczyzna w średnim wieku. Na głowie miał czapkę z daszkiem wraz z logiem. Uśmiechnął się szeroko i uprzejmie zapytał, co podać. Eve złożyła za nas zamówienie. Po kilku minutach otrzymaliśmy swoje kanapki.

- I jeszcze jeden, poproszę - powiedziała, patrząc wyczekująco na mężczyznę.

- Kochanie - westchnąłem. - Umówiliśmy się tylko na jedną kanapkę.

- Ale tatusiu, tamten pan jest smutny i chciałam go rozweselić!

Spojrzałem w kierunku, który pokazywała paluszkiem. Na ławce siedział mężczyzna, a nawet można było go nazwać jeszcze nastolatkiem. Pochylał się i garbił, jakby chciał się wtopić w otoczenie. Patrzył tępo w swoje zniszczone buty. Obok niego leżał równie zniszczony plecak. To był bezdomny. Widziałem go parę razy jak przechodził obok. Zwykle się śpieszyłem i nigdy nie pomyślałem, że może potrzebować pomocy. Po prostu bezdomni są i tyle. Nikt nic z tym nie robi.

- Poprosimy w takim razie jeszcze dwa hot-dogi - zwróciłem się do sprzedawcy.

- Chyba nie zamierzacie dokarmiać tego nieudacznika? - skrzywił się. - Gdy jest ciepło to wychodzą jak karaluchy. Szwendają się po dworcach, żebrzą i straszą małe dzieci...

- Jak pan może... - odezwał się Louis z wyrzutem. - To taki sam człowiek jak ja czy pan.

- Bzdura! To nawet nie powinno zaliczać się do ludzi, śmieci owszem.

- Pan jest zbyt głupi, aby zrozumieć - skwitował niebieskooki i ruszył w stronę ławki.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::


Witajcie asy!

Rozdział miał być wczoraj, ale okropnie się czułam i nie dałam rady sprawdzić.

Prawdopodobnie rozdziały będą się pojawiać raz co trzy dni czy nawet raz w tygodniu.

Chociaż postaram się częściej dla was pisać, ale nie mogę tego obiecać :/

Dziś i jutro zrobię trochę zapasu ^.^

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro