26. Mamy kucharza!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Oczywiście nie dostaliśmy swojego zamówienie, gdyż sprzedawca stwierdził, że woli nie zarobić niż dokarmiać ,,przybłędy''. Naprawdę nie rozumiałem takich ludzi. Złapałem Eve za rękę i ruszyliśmy za Lou.

- Jak masz na imię? - usłyszałem, gdy byliśmy coraz bliżej.

- Max - powiedział po dłuższej chwili, upewniając się, że to pytanie skierowane do niego. - Już stąd idę.

- Nie, nie - pokręcił głową szatyn. - Nie chcę, abyś odszedł. Proszę. Musisz być głodny.

Podał mu kanapkę, którą przyjął z wahaniem. Zaczął powoli jeść, jakby bał się, że mu zabierzemy. To naprawdę było smutne.

- Gdzie mieszkałeś? - zapytałem, zajmując miejsce obok mojego męża. Eve wspięła się na kolana Louisa i objęła się jego rękami.

- Nieważne - opuścił swój wzrok.

Skończył jeść i bardzo podziękował za kanapkę. Spojrzałem na Louisa. Wyglądał na zamyślonego, a ja nie chciałem mu przeszkadzać.

- Ubrudziłeś się ketchupem! - zwołała rozbawiona Eve i zbliżyła się, ścierając ślad paluszkiem z policzka chłopaka. - Proszę!

Zanim czarnowłosy chłopak zdążył zrozumieć co przed chwilą miało miejsce, już miał kolejnego hot-doga w ręce.

- Nie mogę tego przyjąć, jest twój - powiedział nieśmiało.

- Tatuś powiedział, że powinnam jeść dużo warzyw, nie hot-dogów...

Nastolatek uśmiechnął się i pokiwał głową. Przez chwilę na jego twarzy zagościł uśmiech. Gdy chłopak się najadł, udało nam się z nim porozmawiać. Dowiedzieliśmy się, że ma już niedługo osiemnaste urodziny. Jego tata nie żyje i mieszkał z ojczymem wraz z matką. Ta natomiast nie interesowała się synem i niemo zgadzała się na to, aby codziennie był bity i poniżany. Przez to uciekł z domu, ale nawet tym nikt się nie przejął. Od roku jest bezdomnym. Na początku dorabiał jako roznosiciel gazet czy ulotek. Potem praca się skończyła, a nigdzie nie chcieli go zatrudnić na stałe. Próbował wielu rzeczy, ale koniec końców skończył na ulicy. To nie tak, że był leniwym i rozkapryszonym dzieciakiem. To naprawdę fajny chłopak i gdyby dać mu jeszcze jedną szansę, byłem pewien, że poradzi sobie w życiu.

- Chodź z nami - powiedział Louis. - Nie możesz mieszkać w parku, jesteś jeszcze dzieckiem.

- Prawie będę pełnoletni - odezwał się.

- Chcemy ci tylko pomóc - teraz to ja zabrałem głos. - Będziesz mógł się u nas zatrzymać na jakiś czas, jeśli tylko chcesz. Popytam się wśród znajomych, czy nie mieliby jakiegoś zajęcia dla ciebie.

- Nie znam was, a wy mnie- powiedział. - Nie boicie się przyjąć pod dach bezdomnego? A co, jeśli jestem złodziejem?

- Nie jesteś - odezwał się Louis. - Wydajesz się dobrym dzieciakiem, trochę zagubiony, ale to nic straconego. Jeśli nie przeszkadza ci zatrzymanie się domu z dwójką facetów i dzieckiem...

- Nie przeszkadza mi - odparł. - To, że jesteście razem - dodał po chwili, wyjaśniając. - Miałem kiedyś takiego kolegę i był całkiem spoko.

- Och, to w porządku - pokiwałem głową.

- To jest naprawdę zwariowane - westchnął. - Nie mam w sumie nic do stracenia. Obyście nie okazali się seryjnymi mordercami.

- Jeśli można nazwać tak Harry'ego, gdy gotuje - zaśmiał się szatyn.

- Bardzo śmieszne - przewróciłem oczami. - A kto ostatnio spalił ryż i chciał go podać do zjedzenia?

Gdy my się sprzeczaliśmy, Eve zeszła z kolan szatyna i złapała Maxa za rękę. Dopiero gdy nas zawołali, spojrzeliśmy w tamtą stronę. Podziwiałem dziewczynkę za jej ogromną odwagę. Przeważnie małe dzieci są nieśmiałe i raczej unikają kontaktu z nieznajomymi. Ona była szczególna i wyjątkowa.

- Tato! Jestem głodna! - zawołała zniecierpliwiona Eve.

- Tatuś Lou ci ugotuje - powiedziałem.

- Nie, bo tatuś Harry - uparł się szatyn. - Ja gotowałem wczoraj...

- W sumie, to mogę zrobić ja - powiedział nieśmiało Max. - Chodziłem do szkoły gastronomicznej i chyba całkiem dobrze mi szło - wzruszył ramionami.

- Mamy kucharza! - zawołał szczęśliwy Louis.

Po powrocie do domu, pokazaliśmy Maxowi wnętrze. Najbardziej zachwycał się kuchnią, z czego Lou się śmiał. Pozwoliliśmy mu wziąć prysznic i daliśmy czyste ubranie na przebranie. Oczywiście odzież należała do Louisa, gdyż była odpowiedniego rozmiaru.

Evelyn była podekscytowana. Zaczęła rozmyślać o tym, w co pobawi się z chłopakiem.  Ja nieco się obawiałem. Nie znałem tego nastolatka i bałem się zostawiać go z naszą małą córeczką. Nie ufałem zbytnio nieznajomym. Louis za to się ode mnie różnił. Zapewnił, że wszystko będzie w porządku.

- Wystarczy tylko w niego uwierzyć - powiedział, klepiąc mnie po ramieniu. - Czy gdybym to ja był na jego miejscu, to byś mnie zostawił w tym parku?

- Nigdy, Loueh - zapewniłem.

- Ale byś mnie nie znał - zaznaczył. - Byłby dla ciebie obcym człowiekiem.

- Ale... To... Znaczy ty... nie wyglądasz na złego człowieka, widać, że masz dobre serduszko i nikomu nie zrobiłbyś krzywdy. Wystarczy spojrzeć ci w oczy.

- Więc patrz tak na tego chłopca  - dodał. - Zobacz w nim dobrego dzieciaka i daj mu szansę. Wierzę, że będzie za to wdzięczny i doceni to.

- Jesteś zawsze taki mądry, Lou - westchnąłem. - Dobrze, w porządku. Czy może zająć pokój gościnny? - zapytałem. - Dzięki temu  twoja mamusia nie będzie mogła składać nam częstych i długich wizyt - mruknąłem.

- Coś mówiłeś? - spojrzał na mnie groźnie.

- Że cię kocham skarbie -  uśmiechnąłem się niewinnie i pocałowałem, złączając nasze dłonie razem. - A teraz chodźmy zobaczyć gdzie zniknęła Eve. Pewnie stoi pod drzwiami łazienki i nie może doczekać się, aż wyjdzie z niej Max. Chyba go bardzo lubi, wiesz?

- Zawsze chciała mieć rodzeństwo - zaśmiał się szatyn. - Teraz można powiedzieć, że ma starszego braciszka.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Witajcie asy!

Niedługo zbliżamy się do końca opowiadania.

Co tam u was słychać?

Jutro do pracy :c

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro