50/Trudne sprawy/James Potter

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

James:

Nieco stresował mnie nadchodzący mecz Quidditcha, który mieliśmy rozegrać ze Slytherinem. Starałem się tego po sobie nie pokazywać i nie przyznawałem się do tego przed nikim, oprócz Syriusza, który starał się mnie wspierać. Byłem kapitanem drużyny, dlatego spoczywała na mnie spora odpowiedzialność. Problem znajdowałem w tym, że wcale nie pragnąłem klęski ślizgonów, bo bardzo chciałem, aby to Reggie złapał znicza. W środku siebie po prostu czułem sprzeczność i nie wiedziałem, jak mam sobie z tym poradzić. Jak poprowadzić do zwycięstwa drużynę, jeśli nie zależy mi aż tak na wygranej? Jaką w ogóle obrać taktykę? Czego się spodziewać po ślizgonach? Nie miałem pojęcia, dlatego czułem, że niezbyt dobrze przygotowałem drużynę do tego wydarzenia.

Poza samym meczem, strasznie dręczyło mnie to, że nie mogłem powiedzieć Reggiemu o tym, że Dorcas zamierza szpiegować Malfoya i też nie zamierza dołączyć do śmierciożerców. Gdyby nie on, to przecież byśmy się dowiedzieli o jego planach dużo później, lub w ogóle. Nie rozumiałem tego, dlaczego nie mogłem mu o tym powiedzieć i strasznie mnie to denerwowało. Gdy się spotkaliśmy w sobotę i on poruszył ten temat, czułem się okropnie z tym, że nie mogłem z nim porozmawiać o tym i powiedzieć mu prawdy. Postanowiłem spontanicznie, że wyznam mu mój sekret i powiem, że jestem animagiem. Chociaż tyle mogłem mu powiedzieć, chciałem, żeby wiedział o mnie jak najwięcej, żeby nie przestał mi ufać, gdy kiedyś wyjdzie na jaw, że coś przed nim zataiłem. 

Miałem nadzieję, że to zrozumie, o ile się dowie, że coś zatajam. Ja mu ufałem i wiedziałem, byłem pewien, że gdybym mu powiedział prawdę, nie wydarzyłoby się nic złego, bo on przecież nie poleciałby z tym do Malfoya. Nie jest taki. Nawet próbowałem przekonać Syriusza i pozostałych, że możemy mu zaufać, ale niestety, nikt nie stanął po mojej stronie. 

Jeszcze wisienką na torcie tego wszystkiego był Smarkerus. Łaził za nami krok w krok przez cały tydzień i byliśmy pewni, że to on nakablował Malfoyowi o naszym żarcie ze smołą i pierzami. Syriusz twierdził, że widział ich w gabinecie Malfoya na mapie huncwotów, więc biorąc to za podstawę do uwiarygodnienia naszych podejrzeń, zaczęliśmy planować żart dla Snape'a.

Zajmowaliśmy się tym głównie podczas szlabanów, które musieliśmy odbywać z polecenia naszego ulubionego profesora od obrony przed czarną magią. Uznaliśmy, że nadszedł czas, aby pomóc Smarkowi z dopływem krwi do jego mózgu, bo chyba ostatnio mu tego brakło, dlatego głównym punktem naszego wybryku zostały legendarne łańcuchy Filcha, które trzymał w swoim gabinecie z nadzieją, że któregoś dnia zawiśnie na nich jeden z nas.

Plan był w miarę prosty. Trzeba było zajebać te łańcuchy, a potem zaczaić się na Snape'a i zawiesić go na nich w jakimś miejscu, gdzie nikt by go specjalnie nie szukał. Syriusz stwierdził, że najlepszym miejscem będzie łazienka jęczącej Marty i wszyscy się co do tego zgodziliśmy.

Za realizację naszego planu zabraliśmy się w niedzielne popołudnie. Snape znów próbował za nami łazić, a my, zaopatrzeni we wszystkie potrzebne nam rzeczy, postanowiliśmy specjalnie wyglądać podejrzanie, żeby się za nami powlókł w stronę miejsca, które chcieliśmy wykorzystać w naszej akcji.

Wszystko szło zgodnie z planem. Remus obserwował Smarka na mapie huncwotów i dyskretnie dawał nam wszystkim do zrozumienia, że czai się na nas, także całą czwórką staraliśmy się wyglądać tak, jakbyśmy nie chcieli, aby ktokolwiek za nami szedł. Weszliśmy do łazienki, ja jeszcze rozejrzałem się po korytarzu zanim zamknąłem za nami drzwi, a potem zaczęliśmy przygotowywać łańcuchy. Przyczepiliśmy je do żyrandola, chłopaki schowali się w kabinie, a ja narzuciłem na siebie pelerynę niewidkę i stanąłem przy drzwiach. Czekaliśmy, aż Snape wejdzie do środka, a on był na tyle głupi, że chwilę później to zrobił.

Wlazł i rozejrzał się, szukając nas wzrokiem. Rzuciłem niewerbalnie zaklęcie, które nagle zawiesiło go do góry nogami, a potem za pomocą kolejnego łańcuchy zatrzasnęły się na jego kostkach. Różdżka wypadła mu z szat na podłogę, więc był bezbronny. Darł się w niebogłosy, dopóki Syriusz nie rzucił na niego zaklęcia wyciszającego.

- Silencio! Zamknij się już Smarku, pół zamku obudzisz. - Powiedział, wychodząc z kabiny zadowolony. Ja zdjąłem z siebie pelerynę i poskładałem ją niechlujnie, stając obok moich kompanów. 

- Właśnie. - Odezwałem się, posyłając wredny uśmiech wiszącemu ślizgonowi, zabrałem jego różdżkę z podłogi i odłożyłem na jedną z umywalek. - Trzeba było za nami nie łazić, to byś nie był w takiej sytuacji. 

- Dokładnie. - Remus wsunął dłonie do kieszeni. - Nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań, ale łazisz za nami już od tygodnia i mamy dość.

- Więc lepiej zajmij się swoimi eliksirami, gdy już zejdziesz na ziemię. - Syriusz obrócił swoją różdżkę w palcach. - Miłego zwisania.

- Może krew w końcu dopłynie ci do mózgu i zaczniesz myśleć. - Powiedziałem. - Panowie, zwijamy się.

Całą czwórką wyszliśmy z łazienki, zostawiając wiszącego Smarka samego. Byliśmy z siebie bardziej niż dumni i po prostu wróciliśmy do dormitorium. Na moment zapomniałem przynajmniej o nadchodzącym meczu, który mieliśmy rozegrać w kolejną sobotę. Zostało więc jeszcze kilka dni do tego czasu.

Oczywiście, za zawieszenie Smarka na łańcuchach Filcha dostaliśmy znów szlaban. Wisiał tam aż do wieczora, a potem jęcząca Marta wróciła do swojej łazienki i podobno narobiła takiego hałasu, że zwabiła profesor McGonagall. Ta odczarowała Smarka, a on od razu nas wydał. McGonagall była oczywiście na nas wściekła.

- Czy z waszą czwórką nie może być chwili spokoju?! Kto to w ogóle widział, zawieszać kogoś na łańcuchach w łazience! Ile wy macie lat, żeby robić takie rzeczy! Gryffindor traci czterdzieści punktów, a dodatkowo przez cały tydzień będziecie przychodzić do mnie na szlaban!

- Ale pani profesor, w sobotę jest mecz. - Odezwałem się.

- Trzeba było o tym myśleć zanim zawiesiliście waszego kolegę na żyrandolu!

- Jeśli przegramy, stracimy szansę na puchar. A pani profesor na pewno tak samo zależy na wygranej, jak i mnie, prawda? - Uśmiechnąłem się do niej. Wiedziałem, że Quidditch zawsze był dla niej ważny.

- Potter... Niech będzie... Szlabany będą po treningach i odpuszczę wam sobotę. - Powiedziała. - I to moje ostatnie słowo.

W miarę zadowoleni z kary, odbywaliśmy grzecznie szlabany. Smark trzymał od nas dystans, ale nadal miałem wrażenie, że czasami za nami łazi. 

Smuciło mnie ostatnio, że mało czasu spędzałem z Regulusem, bo nie mogliśmy znów zgrać swoich planów dnia. Czułem się z tym źle, dlatego na dzień przed meczem, zaraz po szlabanie postanowiłem spontanicznie go odwiedzić.

Narzuciłem na siebie pelerynę niewidkę i sprawdziłem na mapie huncwotów, gdzie przebywa. Akurat był w dormitorium, razem ze swoimi lokatorami. Była późna godzina, więc spodziewałem się, że wszyscy tam będą. Nie zatrzymywało mnie to jednak przed niczym. 

Bez problemów dostałem się do pokoju wspólnego ślizgonów, oczywiście pod moją peleryną, a potem lekko zastukałem do drzwi i otworzyłem je. Wszyscy czworo spojrzeli w stronę drzwi, lecz nie mogli mnie zobaczyć.

- Co do cholery... - Odezwał się Rosier. 

- Jakiś przeciąg? - Zapytał Rabastan.

- Jesteśmy pod wodą, kretynie, tu nie ma przeciągów.

- Niuniu, nie wyzywaj go od kretynów, prosiłem cię. - Barty podniósł wzrok znad książki i spojrzał na Rosiera. - To pewnie ktoś sobie żarty robi.

Zaśmiałem się pod nosem i podszedłem po cichu w stronę łóżka, na którym siedział Regulus. Przeglądał jakąś książkę i fakt otwartych drzwi nawet go za bardzo nie przejął. Lekko dźgnąłem go palcem w ramię, przez co się wystraszył, szczególnie, gdy nie mógł zobaczyć, kto dokładnie zabiega o jego atencję.

- Co jest Black? Własnego cienia się boisz? - Zapytał go Evan. Regulus rzucił mu oceniające spojrzenie.

- Nie, po prostu... Coś mi się wydawało. - Powiedział i zamknął książkę, po czym odłożył ją na szafkę nocną. - Chyba coś zostawiłem wcześniej na dole. 

Ruszył do drzwi, a ja za nim. Już wiedział, że tu jestem. Poczekał więc, aż na pewno wyjdę z pokoju i dopiero wtedy zamknął drzwi i rozejrzał się.

- Wystraszyłeś mnie. - Wyszeptał. 

- Wybacz. - Narzuciłem na niego pelerynę, więc teraz w końcu mogliśmy się zobaczyć. - Tęskniłem i chciałem się z tobą zobaczyć.

- Więc chodźmy gdzieś, gdzie będziemy sami. - Powiedział, posyłając mi uśmiech. Razem wyszliśmy pod peleryną z pokoju wspólnego i przemierzyliśmy kilka korytarzy, by finalnie znaleźć się w pokoju życzeń. 

Tam usiedliśmy razem na kanapie, która stała pod jedną ze ścian. Od razu się do siebie przytuliliśmy, ja delikatnie wplątałem palce w jego włosy, by się nimi pobawić, a on przyglądał mi się z uśmiechem.

- Tęskniłem za tobą. - Powiedział po chwili.

- Ja za tobą też. Szkoda, że teraz tak mało czasu mamy dla siebie... - Westchnąłem lekko. 

- Po prostu taki czas. Ale wszystko nadrobimy, gdy będziemy mieli okazję. - Lekko pocałował mnie w policzek. - Stresujesz się przed meczem?

- Trochę... - Pokiwałem głową. - A ty?

- Ja trochę też. Wiesz, że tym razem nie mogę dać ci wygrać, prawda?

- Wiem Reggie. - Lekko rozczochrałem jego włosy. - Nie oczekuję tego od ciebie. Nie ważne jaki będzie wynik, między nami nic się nie zmieni, prawda? 

- Oczywiście. - Regulus uniósł głowę i spojrzał mi w oczy. - Obiecujesz, że nic się nie zmieni? 

- Obiecuję. - Uśmiechnąłem się i lekko musnąłem jego usta swoimi. On wplątał dłoń w moje włosy i złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. 

Tak bardzo chciałem zostać z nim w pokoju życzeń całą noc, ale uznaliśmy, że nie możemy przed meczem pozwolić sobie na taki obrót spraw. Odprowadziłem go pod pokój wspólny ślizgonów, a potem wróciłem do siebie. 

Następnego dnia byłem już spokojniejszy. Powtarzałem sobie, że wynik meczu nie ma znaczenia. Spokojnie zjadłem śniadanie, nie pokazując po sobie żadnych emocji. Zerkając w stronę Reggiego zauważyłem, że wpatrywał się w szklankę wody z nieobecnym spojrzeniem.

Mecz miał odbyć się dopiero po obiedzie. Wszyscy byli podekscytowani. Nasz pokój wspólny zostawał powoli przygotowywany do świętowania, bo wszyscy wierzyli w naszą wygraną. Ja nie byłem aż tak pewien tego, że uda nam się wygrać, ale oczywiście zachowałem to dla siebie.

Wychodząc na boisko starałem się być pewny siebie, jak zawsze. Tradycyjnie uścisnąłem dłoń kapitanowi ślizgonów i wszyscy przyjęliśmy pozycje. Nim jeszcze rozbrzmiał gwizdek, zerknąłem na Regulusa, który posłał mi uśmiech. 

Miałem naprawdę nadzieję, że wynik meczu niczego między nami nie zmieni. Z momentem gwizdka, szybko skupiłem się na grze i na tym, aby szybko przechwycić kafla.

Dość szybko udało mi się zdobyć pierwsze punkty. Było to cudowne uczucie, zdobywanie punktów dla drużyny. Szybko się rozkręciliśmy i z łatwością prowadziliśmy. Na zmianę z Dorcas zdobywaliśmy punkty dla Gryffindoru, ślizgoni nie mieli dzisiaj szczęścia. Po pół godzinnej grze udało im się zdobyć trzydzieści punktów, a my mieliśmy już prawie sto trzydzieści. 

Gryfoni na trybunach już zaczynali imprezowanie, a ślizgoni wyglądali, jakby ktoś zabrał im cukierki. Nagle usłyszałem, że komentator zwrócił uwagę na szukających, więc szybko spojrzałem w ich stronę. Obydwaj szybowali za złotą, trzepoczącą piłeczką. 

Cały stadion na moment zamarł, gdy to Regulus złapał znicza. Ślizgoni, którzy zrozumieli, że jednak wygrali, natychmiast zawiwatowali. Różnica punktów była tak niewielka, a jednak tak znacząca. Poczułem się trochę zawiedziony, że jednak nie wygraliśmy, ale byłem jednocześnie dumny z Reggiego, że złapał znicza.

Wróciliśmy do szatni całą drużyną, wszyscy byli zawiedzeni, więc poczułem się w obowiązku powiedzieć im coś motywującego.

- Słuchajcie. Poszło nam naprawdę dobrze i naprawdę niewiele brakowało. Następnym razem z pewnością wygramy i będzie dobrze. Mamy silną drużynę. Zdobyliśmy dużo punktów. I jestem z was naprawdę dumny. Z was wszystkich. - Wygłosiłem, patrząc po kolei na każdego. Wydawało mi się, że każdy w tamtej chwili potrzebował tych słów, bo atmosfera nieco się poprawiła.

Gdy już się ogarnęliśmy do stanu normalnego, wróciliśmy wszyscy do naszego pokoju wspólnego. Niepocieszeni gryfoni zapijali smutki. Dołączyliśmy do nich. Ja byłem oczywiście w całkiem dobrym humorze, bo wynik meczu nie zmienił specjalnie mojego życia. Byłem dumny z Regulusa, że złapał znicza. 

- Mój przeklęty brat... - Pomstował Syriusz. - Byliśmy tak blisko!

- Cóż, jest zdolnym zawodnikiem. - Powiedziałem, wzruszając ramionami.

- Jakby miał mało innych talentów... Zawsze musi być we wszystkim taki dobry?! - Oburzał się Łapa.

- Ty też zawsze chcesz być najlepszy. - Zauważył Remus. - To chyba u was rodzinne, że jesteście dobrzy w tym, co robicie.

- To w czym jesteśmy źli, bo jednak musi być jakaś równowaga...

- W kontroli nad emocjami i okazywaniem ich. - Stwierdził Luniak. Pokiwałem głową, zgadzając się z tym.

Syriusz wyglądał, jakby chciał zaprzeczyć, jednak gdy chwilę się zastanowił, nie zrobił tego. Po prostu pokręcił głową i więcej się napił. Spojrzeliśmy po sobie z Remusem rozbawieni i również się napiliśmy.

- Ciekawe jak ślizgoni świętują. - Zastanowił się Peter.

- Pewnie chleją i dobrze się bawią. Tak jak my byśmy to robili, gdybyśmy jednak wygrali. - Powiedział Łapa i westchnął ciężko. - Cholera no...

- Spokojnie, Łapo. To tylko mecz. - Poklepałem go po ramieniu. - Kiedyś to i tak nie będzie miało znaczenia. 

- Racja... Są ważniejsze rzeczy. - Pokiwał głową. 

- Na przykład, żeby się teraz napić. Nasze zdrowie. - Zarządził Remus.

Wszyscy się napiliśmy i kontynuowaliśmy rozmowy, tym razem już nie na temat meczu. Wiedzieliśmy, że szykuje się dla nas niezbyt ciekawa przyszłość, dlatego mecz Quidditcha to naprawdę, nasz ostatni problem w tym momencie. Czasy nastały nas dość nieciekawe i to my będziemy się musieli zmierzyć z tym wszystkim, co zaplanował dla nas los.

_____________

No, moi drodzy... Zbliżamy się ku końcowi powoli ~ Jeszcze z 5 rozdziałów i kończymy przygodę z tym opowiadaniem...

... A potem zaczniemy z następnym ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro