3. Podrywy według Lafayetta i Alex psujący noc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sobota 16.12.1780

Laurens

- #$@# - przeklnął Mulligan.
- Słabo - dodał Lafayette.
- Pójdę to naprawić. Nigdzie się nie ruszajcie - rozkazał i poszedł.

Było tak ciemno, że nic nie widzieliśmy. Ja i chłopacy zostaliśmy w tym samym miejscu.
- Idź do Angelicy, mon cher - szepnął mi do ucha Lafayette.
- Skąd mam niby widzieć gdzie ona jest? - zapytałem.
- Wymyśl coś - odpowiedział Lafayette.
- Alexander kazał nam zostać...
- Będziesz się go słuchać?
- Tak.
- Nie pozostawiasz mi wyboru - popchnął mnie.

Chciałem do nich wrócić, ale nie wiedziałem gdzie są. Stwierdziłem, że nie mam nic do stracania i pójdę za radą Lafayetta.

Czułem się nieswojo w ciemnościach gdzie jest szansa, że ktoś na mnie wpadnie. Szedłem bardzo wolno. W końcu na kogoś trafiłem.
- Kim jesteś? - zapytała Angelica.
- Laurens - odpowiedziałem.
- Świetnie... - powiedziała bardziej do siebie niż do mnie. Uraziło mnie to.
- Alexander poszedł to naprawić - próbowałem nie zwracać uwagi na jej ostatnią wypowiedź.
- Czemu ty się tak dziwnie zachowujesz? - zapytała mnie.
- Jak "dziwnie"? - odpowiedziałem pytaniem.
- Tak nienaturalnie. Masz do mnie jakiś problem czy przy każdym się tak zachowujesz?
- Nie mam do ciebie problemu...

Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak o mnie myśli. Przynajmniej jest ze mną szczera...
- Nieważne - zmieniła temat - Gdzie są twoi przyjaciele?
- Nie wiem - odpowiedziałem - Zgubiłem ich gdzieś.
- Hej - usłyszałem głos Lafayetta i Mulligana.
- Hej - Angelica z niesmakiem się przywitała.
- O czym tak sobie gawędzicie? - zapytał Mulligan.
- O niczym. Z resztą miałam właśnie pójść - odpowiedziała.
- No weź, przecież i tak nic nie widać. Po co miałabyś iść, mon cher? - mówił Lafayette.
- Bo was nie lubię - powiedziała szczerze.
- Nawet nas nie poznałaś - rzekł Mulligan.
- Może czas to zmienić? - dodał Lafayette.
- Przestańcie mnie podrywać - odpowiedziała Angelica.
- Nie podrywam cię. Mam już dziewczynę - oznajmił Lafayette - Ale Laurens i Mulligan są wolni.
- Nie szukam chłopaka - rzekła.
- Może czas na zmiany? - zapytał Lafayette.

Angelica poszła.
- Co wy robicie? - zapytałem.
- Pomagamy ci - odpowiedział Lafayette.
- To ma być pomaganie? Wy ją podrywaliście i sami słyszeliście, że mnie nie lubi...
- Mówiła o nas - odparł Mulligan.
- Po co ja w ogóle robię sobie nadzieję? Nigdy nie spojrzy na kogoś takiego jak ja. Mówiła, że ja się dziwnie zachowuję - wyżaliłem się.
- Musisz się nauczyć panować nad stresem. Być naturalny i wyluzowany. Kobiety nie lubią drętwiaków - radził Lafayette.
- A Burr?
- Mało jest kobiet, które lubią taki typ.
- Skąd ja mam wiedzieć jaki typ lubi Angelica?
- Skąd mamy wiedzieć? Kobiet nie zrozumiesz - odpowiedział Mulligan.
- Wielkie dzięki - wywróciłem oczami.
- Każda ma inny - wtrącił Lafayette - Większość z nich lubi jak się jest romantycznym, tajemniczym.
- Po prostu się z nią zakumpluj. Zobaczy jakim jesteś ideałem i później będziecie razem - radził Mulligan.

Światło się zapaliło.
- No nareszcie - podsumował Mulligan.

Po chwili przyszedł Hamilton.
- Dłużej się nie dało, mon ami? - zapytał Lafayette.
- Też się cieszę na twój widok - odpowiedział Alexander - Nie mieliście się nigdzie ruszać.
- Laurens gdzieś poszedł.
- Bo mnie popchnąłeś - przypomniałem.
- Chciałem ci pomóc - wytłumaczył Lafayette.
- Nie kłóćcie się - rozkazał Mulligan.
- Nie kłócimy się - zaprzeczyłem.

Za oknem znowu pojawiła się błyskawica.
- Mam nadzieję - Alexander spojrzał za okno - że nic się nie uszkodzi.
- Słaba dziś pogoda - podsumowałem.
- Głodny jestem - oznajmił Mulligan.
- A no tak, obiad - przypomniał sobie Hamilton.
- Gdzie masz kuchnię? - zapytał Lafayette.
- Nie wpuszczę was do kuchni. Przepraszam, ale zawsze coś zepsujecie - odparł Alex.
- My? - Lafayette się zdziwił - My coś zepsujemy?
- Mam wam przypomnieć co odwaliliście dziś rano? - spytałem.
- To nie było w kuchni - odpowiedział Mulligan.
- W kuchni uderzyłeś Lafayetta - przypomniałem.
- Bo mnie prowokował.
- Zostaniecie tutaj - rozkazał Alexander - Laurens, pilnuj ich.

Hamilton poszedł do kuchni.
- Nie jesteśmy dziećmi żeby trzeba było nas pilnować - Lafayette się sprzeciwił.
- Czasami mam wątpliwości - odparłem.
- No weź nie bądź Burr - jęknął Lafayette - Pozwól nam pójść do kuchni.
- Nie - zaprzeczyłem - I nie obrażaj mnie. Ja po prostu chcę żebyśmy mogli przychodzić do Alexandra.
- A nie do Angelicy? - Mulligan się uśmiechnął.
- Przestańcie - prosiłem.
- Znowu się rumienisz - powtórzył Lafayette.
- Mieliście się już ze mnie nie śmiać.
- Sam mówiłeś, że się ze wszystkiego śmiejemy - odparł Mulligan - To idziemy do kuchni?
- Nawet nie wiesz gdzie jest. Jak będziecie cierpliwi to wytrzymacie - powiedziałem.
- Mówisz jak Burr - Mulligan się wzdrygnął - To się leczy.
- Mon cher, jak będziesz się zachowywał jak Burr to nigdy nie zdobędziesz Angelicy - wtrącił Lafayette.
- Możemy już o tym nie rozmawiać? - prosiłem.
- Wtedy będzie nudno - stwierdził Mulligan.
- Idziemy do kuchni? - zapytał Lafayette.
- Nie - znowu zaprzeczyłem - Mamy tu poczekać.
- No nie bądź taki grzeczny. Myślisz, że Angelica pokocha ciepłą kluchę, mon ami?
- Nie byłaby zadowolona, jakbyśmy jej wyżerali z lodówki.
- Jesteśmy gośćmi, więc możemy.
- Właśnie, jesteśmy gośmi, a nie świniami. Jestem pewien, że Alex zaraz przyjdzie.
- A ja jestem głodny - jęknął Mulligan.
- Wytrzymacie - zapewniłem.
- Nie wytrzy... - Mulligan przerwał - O Alex idzie.
- Czemu przyszedłeś bez jedzenia? - Lafayette zapytał gdy Hamilton był już przy nas.
- Jest w jadalni - odpowiedział.
- Gdzie jest jadalnia? - dopytywał Lafayette.
- Chodźcie za mną - rzucił.

Poszliśmy za Alexandrem. Na szczęście dla chłopaków jadalnia nie była daleko. Na stole były cztery talerze z mięsem i dodatkami. Trzeba przyznać, że wyglądało to bardzo dobrze.

Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść. Nikt się nie odzywał. Każdy z nas był bardzo głodny.
- Jakie dobre! - pochwalił Mulligan gdy już skończyliśmy.
- Nie ja gotowałem - odpowiedział Hamilton - Mój talent kulinarny nie jest zbyt duży.
- Och, stary, mój też nie. Ostatnim razem jak gotowałem to rzuciłem naleśnikiem do sąsiada - opowiadał Mulligan - Od tego czasu omija mnie szerokim łukiem.
- Nie dziwię się - Lafayette się zaśmiał.
- To był wypadek - Mulligan się uśmiechnął - Chociaż w sumie niejeden... Kiedyś zaprosiłem swoją dziewczynę do domu. Zapomniałem o kolacji i prawie spaliłem dom.
- Miałem podobną sytuację - dodał Lafayette.
- Z tą samą dziewczyną?
- No już cię przepraszałem.
- Myślisz o tym na poważnie? - zapytał Hamilton.
- Jak o żadnym innym związku. Czuję, że to ta jedyna - zamyślił się - Jest idealna.

Mulligan wywrócił oczami.
- Też chciałbyś chodzić z Lafayettem? - uśmiechnąłem się zalotnie.
- Bardzo - powiedział sarkastycznie.
- Nie łam się. W końcu znajdziesz miłość swojego życia - mówił Lafayette - A o mnie możesz zapomnieć, mon cher. Wolę kobiety.
- Prędzej Laurens zacznie chodzić z Alexandrem niż się w tobie zakocham.
- To sobie trochę poczekasz - odpowiedziałem - Mnie też bardziej kręcą kobiety.
- Ja wziąłem niedawno ślub - dodał Hamilton i wstał - Idę umyć naczynia.

Alexander wziął talerze i poszedł.
- Ciekawe czy doczekamy ślubu Laurensa - powiedział Lafayette.
- Wątpię - odpowiedział Mulligan.
- Wezmę ślub szybciej niż ty - zapewniłem, choć to raczej nie była prawda. W przeciwieństwie do mnie Mulliganowi i Lafayettowi z łatwością przychodziło podrywanie. I to jeszcze skutecznie im to wychodziło. A ja? Nigdy nie umiałem podrywać. Wychodziło mi to okropnie.
- Pożyjemy, zobaczymy - odparł Mulligan.
- Nie gniewaj się, ale umiesz podrywać tak jak Mulligan gotować - Lafayette zwrócił się do mnie.
- No i co? Przecież już miałem kilka dziewczyn - mówiłem.
- Dwie to nie jest kilka - poprawił mnie Mulligan.
- A ty ile miałeś?
- Nie wiem. Dużo tego było. Na pewno więcej niż dziesięć.
- Lepiej mieć jedną najlepszą niż sto byle jakich.
- Zamieniasz się w Burra - wtrącił Lafayette.
- Ja tylko mówię prawdę.

Rozmawialiśmy tak do wieczora, aż w końcu Mulligan i Lafayette musieli się zbierać.
- Na pewno to nie będzie kłopot jak u ciebie zostanę? - zapytałem Alexandra.
- Nie, przecież już ci mówiłem - odpowiedział.
- To tylko jedna noc - Lafayette wtrącił się do naszej rozmowy - Alex jakoś wytrzyma.
- Laurens raczej się martwi o coś innego - Mulligan uśmiechnął się.
- Nie chcę przynieść Alexandrowi wstydu... - odpowiedziałem.
- Przyjdziesz jutro do mnie i Laurensa? - Mulligan zapytał Hamiltona.
- Nie mogę - odparł - Mam inne plany.
- A ty czasem nie masz jutro czegoś innego do zrobienia? - Lafayette zwrócił się do Mulligana.
- Ach, rzeczywiście - westchnął - Przepraszam, Laurens.
- Spoko. Znajdę sobie coś do roboty - powiedziałem.
- Napraw łóżko - zaproponował Lafayette.
- Nie da się już go naprawić - odpowiedziałem.
- A po jutrze możesz z nami pójść, Lafi? - zapytał Mulligan.
- Wiadomo - uśmiechnął się - Na razie.
- Na razie - pożegnał się Mulligan.

Chłopacy poszli. Zostałem z Hamiltonem. To był zły pomysł żeby pójść akurat do niego na noc. Co jeśli mu zrobię obciach? Co jeśli sobie zrobię obciach? Angelica mówiła, że jeśli jeszcze raz coś wywiniemy to nie będziemy mogli przychodzić. Wszystko zależy ode mnie.
- Może lepiej pójdę do siebie? - szepnąłem.
- Laurens, przestań jęczeć. Zostajesz tutaj - rozkazał Hamilton.
- No ale...
- Żadnych ale - przerwał mi.
- Dobrze... Gdzie będę spać?
- Nie wiem. Coś się znajdzie. Po kolacji ci czegoś poszukam.
- Dzięki. Przepraszam, że ci się narzucam.
- Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać? Nie narzucasz mi się. Zrozum to wreszcie. Chcę ci pomóc.
- No wiem...
- Idziemy na kolację?
- Tak.

Poszedłem z Alexandrem do jadalni. Zacząłem się zastanawiać czy Hamilton powiedział komuś, że ja zostaję u niego. Trochę by był obciach jakby ktoś mnie zauważył w nocy i nie wiedział, że jestem "legalnie". Nie mogę sie pokazać od najgorszej strony.
- Ktoś wie, że zostaję u ciebie na noc? - zapytałem nie zatrzymując się.
- No... Tylko Eliza... ale na pewno nie bedą mieli nic przeciwko - odparł.
- Mam co do tego wątpliwości.
- Raczej powinni się zgodzić. Ty nic nie ukradłeś.
- Ale ja się trzymam z Lafayettem i Mulliganem. Mogą pomyśleć, że jestem taki sam.
- Trzymasz się też ze mną, a mi ufają. Dlatego się zgodzą.

Doszliśmy do jadalni. Hamilton powiedział:
- Poczekaj tu. Przyniosę jedzenie.

Posłusznie usiadłem i czekałem na Alexandra.
- Nie poszedłeś już do domu? - usłyszałem kobiecy głos za sobą. To była Peggy.
- Alexander mówił, że mogę zostać na noc - wyjaśniłem - Można powiedzieć, że mam drobne kłopoty w domu. Jeśli chcesz mogę pójść.
- Nie, nie musisz iść. Alexander nie uprzedzał, że zostajesz - przysiadła się do mnie - Jakie masz kłopoty?
- Przyjaciele zarwali mi łóżko - odpowiedziałem.

Peggy zachichotała.
- Niezłych masz przyjaciół.
- Nie jest łatwo, ale da się przyzwyczaić. Tu też trochę namieszali.
- Wiem, słyszałam ich w swoim pokoju.
- Cześć Peggy - Hamilton przyszedł z jedzeniem przerywając naszą rozmowę - Przenieść ci kolację?
- Tak, dzięki - poczekała aż Alexander wyjdzie i powiedziała: - Cieszę się, że Eliza znalazła sobie takiego męża. Może nie był bogaty, ale jest odpowiedzialny i opiekuńczy. Mało jest osób z takimi cechami.
- Coś o tym wiem - odparłem.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić.
- Nie uraziłaś mnie.

Alexander przyszedł i przyniósł nam kolację. Była taka jak obiad - przepyszna. Przy jedzeniu nikt się nie odzywał. Było zbyt dobre żeby je przerywać. W przeciwieństwie do jedzenia tu mój talent kucharski nawet się nie umywał.
- Umyję naczynia - powiedziała Peggy jak skończyliśmy jeść.

Wzięła talerze i poszła do kuchni.
- Masz mega farta - mówiłem do Hamiltona.
- W jakim sensie? - zapytał.
- Masz kochającą żonę, dużą rodzinę - wymieniałem - Ja mam tylko zepsute łóżko.
- Masz mnie, Lafayettta, Mulligana. Ja też nic nie miałem jak tu przyjechałem. Ty już miałeś przyjaciół, a ja byłem sam. Nie możesz się poddać. Idź do przodu. Nie czekaj aż życie przeminie.
- Nie czekam. Staram się coś osiągnąć, ale mi nie wychodzi.
- Możesz zacząć od naprawienia łóżka.
- Co?
- To, że wygląda jakby było doszczętnie zepsute nie znaczy, że takie jest. Może da się je naprawić.
- Jakbyś je widział to zmieniłbyś zdanie.
- Nie bądź pesymistą.

Hamilton nie wiedział co jeszcze powiedzieć.
- Po kolacji miałeś mi poszukać miejsca do spania - przypomniałem.
- Rzeczywiście - Alexander wstał z krzesła - Idziesz ze mną czy zostajesz?
- Pójdę - stanąłem obok Hamiltona.

Udaliśmy się na poszukiwanie. Ostatecznie miałem spać na kanapie. Alexander mi powiedział, że każdy wie, że zostaję.

Po umyciu się poszedłem się położyć. Tak chciało mi się spać, że zasnąłem prawie od razu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Otworzyłem oczy. Było jeszcze ciemno. Do ranka było jeszcze daleko. Leżałem jakieś piętnaście minut i czekałem aż zasnę. Znudziło mi się to, dlatego poszedłem do kuchni napić się wody.

Gdy piłem, usłyszałem czyjeś kroki. Kobiece kroki. Zignorowałem to. Kiedy opróżniłem kubek umyłem go. Chciałem pójść się położyć i spróbować zasnąćnąć, ale na zakręcie wpadłem na kogoś. To była Angelica.
- Hej - przywitała się ze mną - Jeszcze nie śpisz?
- Obudziłem się i nie mogę zasnąć. Poszedłem się napić wody - serce zabiło mi szybciej.
- Idź się przewietrz - poradziła - Mi to zawsze pomaga.
- Obudziłem cię?
- Nie, też nie mogę zasnąć - odparła - Chodź za mną.

Odwróciła się i zaczęła iść przed siebie. Poszedłem za kobietą. Poprowadziła mnie do jakiegoś pokoju. Najpewniej swojego. Nie widziałem wiele, bo było ciemno. Dostrzegłem jedynie drzwi. Angelica je otworzyła i zobaczyłem, że były to drzwi do balkonu.

Było widać niebo pełne gwiazd, drzwa o rzywym, zielonym kolorze.
- Jak pięknie - powiedziałem.
- Wiem - Angelica westchnęła.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Było jak w raju. Nie dało się tego opisać.
- Lubię tu przychodzić kiedy jestem smutna - Angelica zaczęła rozmowę.
- Nie dziwię ci się. Gdybym miał taki widok siedziałbym tu cały czas - odpowiedziałem.

Staliśmy tam kilka dobrych minut w milczeniu.
- Chyba powinienem już iść - przerwałem ciszę.
- Jeśli chcesz możesz zostać jeszcze chwilę - odparła.

Usłyszeliśmy, że ktoś przyszedł. Szybko się odwróciliśmy. W drzwiach stał Alexander.
- Nie przeszkadzam? - zapytał.
- Nie - Angelica zaprzeczyła.
- Jak już skończycie... to co robicie, to zamknijcie balkon, bo jest zimno - poprosił Hamilton.
- Już i tak wychodziłem - poszedłem do wyjścia.

Razem z Alexandrem wyszliśmy z pokoju Angelicy.
- Porozmawiacie sobie w dzień - powiedział do mnie.

Poczułem się jak nastolatek, którego przyłapali na całowaniu się z dziewczyną.
- Musiałeś przyjść, nie? - syknąłem.
- Zimno jest - mruknął.

Wywróciłem oczami.
- Daj spokój, Laurens. Nie zachowuj się jak zbuntowana nastolatka - mówił Alexander.
- Wcale się tak nie zachowuję!
- Ciszej bądź, bo kogoś obudzisz.
- Nie mów do mnie jak do dziecka!
- Zamknij się.

Doszliśmy do kanapy.
- Dobranoc - powiedział Alexander, jak odchodził.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro