8. Laurens jest (nie)winny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wtorek 19.12.1780

Laurens

Otworzyłem oczy. Czułem ciepły oddech na szyi. Leżałem obok Lafayetta na podłodze. Z boku musiało to wyglądać dość... dziwnie.
Francuz leżał wtulony w moje włosy. Byłoby to przyjemne gdyby była to Angelica.

Pewnie spadł z łóżka. Zobaczyłem Mulligana stojącego w drzwiach.
- Mogłeś powiedzieć żebym na noc poszedł do siebie - szepnął uśmiechając się.
- Bardzo zabawne - odpowiedziałem nie ruszając się - Możesz go jakoś wziąść?
- Daj mu się wyspać.
- Mulligan, przestań. Weź go ode mnie!

Przeszedł mnie dreszcz. Lubię Lafayetta, ale bez przesady! Czułem się jak jakiś gej.
- Weź go! Proszę!

Mulligan się zaśmiał.
- Nie śmiej się i mi pomóż.

Oddech Lafayetta nagle ustanął. Musiał się obudzić.
- Och - zmieszał się - Excusez-moi.

Lafayette usiadł i się zaczerwienił. Wiedziałem, że ja też się zarumieniłem. Mulligan tylko stał i się uśmiechał.
- Może lepiej zostawię was samych - Mulligan wyszedł z pokoju.
- Excusez-moi - przetarł oczy - Musiałem spaść z łóżka.
- Spoko, tylko więcej tak nie rób. Mulligan i te jego chore myśli... - usiadłem.
- Trochę go rozumiem, mon ami. To musiało wyglądać dwuznacznie...

Żaden z nas się nie odzywał. Było zbyt nieswojo żeby cokolwiek powiedzieć.
- Pójdę już - wstałem.

Podreptałem do łazienki. Po drodze Mulligan mnie zagadał:
- Co ty taki czerwony?
- Jakbyś był w takiej sytuacji to też byś tak wyglądał - odparłem.
- Co? Całowaliście się? - uśmiechnął się.
- Nie! - zaprzeczyłem - Dobrze wiesz, że wolę kobiety.

Mulligan tylko uśmiechnął się zalotnie, a ja poszedłem do łazienki. Jeśli tak wygląda poranek to co będzie później?

Po załatwieniu wiadomych spraw i umycia się wyszedłem z łazienki.
Mulligan zrobił nam śniadanie. Lafayette poszedł się umyć. Czekając aż wyjdzie z łazienki zrobiłem sobie kawę.
- Co on się tak grzebie? - Mulligan się niecierpliwił.
- Lafayette, w porządku? - zapukałem do łazienki.
- Oui! - usłyszałem.
- Co tak długo? - zapytał Mulligan.
- Zaraz idę! - wołał Lafayette.

Usiadłem na kanapie obok Mulligana. Za chwilę wyszedł Lafayette. Poprawiał fryzurę.
- Jak ty się długo czeszesz - jęknął Mulligan.

Zaczęliśmy jeść. Lafayette próbował ukryć, że dalej jest smutny. Znamy się już tak długo, że wiem kiedy coś ukrywa.

Po jedzeniu umyłem talerze.
- Pamiętaj, że idziesz dzisiaj do lekarza - przypomniałem Mulliganowi.
- Przecież wiem.

Mulligan też był jakiś smutny. To jasne, że nie chciał iść do lekarza. Nie przyznałby się do tego, ale wiedziałem, że tak jest.

Po umyciu naczyń poszliśmy z Lafayettem przed dom.
- Pójdę do domu przebrać spodnie - oznajmiłem - Możecie gdzieś iść, ja później dołączę.
- Będziemy chodzić po mieście. Znajdziesz nas - zapewniał Mulligan.
- Na razie - powiedziałem na odchodnym i ruszyłem do swojego domu. Było trochę zimno i bardzo wiało. Lekko kropiło.

Kiedy byłem w domu szybko przebrałem podarte spodnie i już chciałem wyjść, ale usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem byłą dziewczynę Lafayetta.
- Cześć - przywitała się i weszła do domu.
- Skąd wiesz gdzie mieszkam? - zapytałem.
- Przecież byłam z Lafayettem i Mulliganem - podeszła do mnie niebezpiecznie blisko.
- Po co do mnie przyszłaś? - odsunąłem się.
- A co nie mogę? - podeszła jeszcze bliżej, aż stanąłem pod ścianą.
- Złamałaś Lafayettowi serce. To chyba jest wystarczający powód.

Próbowałem się jeszcze bardziej przesunąć, ale ściana uniemożliwiała mi jakikolwiek ruch.
- Czyli już ci powiedział - złapała mnie za rękę - nie sądziłam, że zrobi to aż tak szybko.

Przesunąłem się w bok żeby móc być dalej od Beth.
- Jesteś okropna - powiedziałem - Jak mogłaś mu to zrobić? Lafayette naprawdę cię kochał.
- Nie był w moim guście - podeszła bliżej mnie - To miłe, że tak się o niego troszczysz.
- Nic ci do tego.
- Pięknie wyglądasz jak się rumienisz - położyła rękę na moim policzku.
- Przestań - wziąłem jej rękę - Myślisz, że nie mam wstydu? Lafayette jest dla mnie jak brat i nie zrobię mu tego.
- Gdyby nie on, to zrobiłbyś? - zapytała.
- Kocham kogoś innego - odwróciłem wzrok.
- Jesteś naprawdę uroczy - pocałowała mnie w usta.

Jej pocałunek był długi i namiętny. Na początku mi się to spodobało i objąłem ją w talii zamykając w oczy. Po chwili dotarło do mnie co ja robię. Gdyby Lafayette się dowiedział...

Beth wplotła palce w moje włosy. Próbowałem przerwać ten pocałunek, ale nie dałem rady. Nie mogłem się odsunąć ani o centymetr. Nie wiedziałem co zrobić. Lafayette chyba by mnie zabił. Najpierw go pocieszam, a później całuję się z jego byłą dziewczyną?

Beth w końcu przerwała pocałunek. Odwróciłem się wstronę wyjścia. Zobaczyłem Mulligana i Lafayetta z otwartymi ustami ze zdziwienia. Zapomniałem zamknąć drzwi...
- Jak długo tu stoicie? - zapytała Beth.
- Wystarczająco - odpowiedział Mulligan - Długo ze sobą chodzicie?
- Jak byłam z tobą to już się spotykaliśmy - skłamała.

Beth wyszła z domu jakby nic się nie stało. Lafayette podszedł do mnie.
- Nie wierzę - spojrzał na mnie z rozczarowaniem.
- To nie tak jak myślisz - zapewniałem.
- To jak?! - krzyknął.

Francuz uderzył mnie w twarz. Upadłem na ziemię.
- Laf, proszę posłuchaj mnie - błagałem.

Nie słuchał mnie tylko zadawał kolejne ciosy. Próbowałem się bronić, ale nie dawałem rady. Mulligan odciągnął Lafayetta kiedy nie mogłem się podnieść.
- Proszę, posłuchajcie mnie. Błagam, posłuchajcie mnie. Wszytsko wam wytłumaczę - jęczałem.

Mulligan trzymał Lafayetta.
- Nie marnuj na niego siły - radził.
- Lafayette, przepraszam - płakałem z bólu i z rozczarowania sobą - Lafayette, ja ci wszystko wyjaśnię. Wysłuchaj mnie.
- Czego mam słuchać?! Cały czas mnie oszukiwałeś! Ufałem ci! - wołał.
- Chodźmy stąd - Mulligan ciągnął Lafayetta do drzwi.
- Zostańcie - próbowałem wstać, ale tylko się przewróciłem - Zostańcie...

Czołgałem się do przyjaciół.
- Zostańcie... - błagałem ze łzami w oczach - Mulligan, Lafayette, proszę! Wszystko wyjaśnię!

Chłopacy nic nie odpowiedzieli. Wyszli zamykając drzwi za sobą.
- Przepraszam - jęknąłem - Przepraszam...

Ponownie próbowałem wstać. Na marne. Wszystko mnie bolało. Ogromny ból przeszywał moje ciało. Nie wiedziałem co mam zrobić. Nie mogłem nigdzie pójść. Zostałem sam.
Zacząłem płakać. Byłem bezsilny. Moi najlepsi przyjaciele mnie nienawidzą, a Lafayette byłby w stanie mnie zabić.

Czułem jak krew bezustannie cieknie po moim ciele. Wołałem o pomoc, ale nikt mnie nie usłyszał. Ponownie próbowałem wstać i ponownie mi się nie udało. Jęczałem błagając o pomoc.
- Halo? - usłyszałem żeński głos zza drzwi - Czy wszystko w porządku?
- Pomocy - jęknąłem najgłośniej jak tylko byłem w stanie.

Usłyszałem otwieranie drzwi. Kątem oka zobaczyłem Elizę.
- Och, Laurens - zamknęła drzwi i podeszła bliżej - Co ci się stało?
- Pomóż mi... - błagałem - Proszę...
- Pójdę po lekarza - udała się do wyjścia.
- Pomóż mi - złapałem ją za suknię - Nie zostawiaj mnie!
- Co ja mam zrobić? - panikowała.
- Pomóż mi... - powtórzyłem - Błagam...

Kolejny raz jęknąłem z bólu. Eliza była bardzo przerażona.
- W łazience... - mówiłem wpół przytomnie - Apteczka... Pomóż...

Zobaczyłem Lafayetta nad sobą.
- Ja ci wytłumaczę... To nie tak jak myślisz... Zostań... - prosiłem.
Po chwili przyjaciel zniknął. Miałem omamy.

Przyszła Eliza z apteczką.
- Dziękuję - szepnąłem.
- Nic nie mów - radziła - Oszczędzaj siły. Proszę, nie mdlej.
- Ja... - próbowałem mówić - Ja... Lafayette...

Znowu zacząłem płakać.
- Ciiii - wzięła chusteczkę. Ręcę jej się trzęsły.
- Lafayette... mnie... mnie... nienawidzi...
- Nie mów głupot, przyjaźnicie się - powiedziała z lekko drżącym głosem.
- Beth... jego... dziewcyna... mnie... pocałowała... On... on... myśli... że... ja... z nią... chodziłem... - próbowałem mówić.

Jęknąłem.
- Przepraszam - Eliza złapała się za głowę - Ja nie dam rady!

Wstała.
- Poczekaj, zaraz wrócę - udała się do drzwi wejściowych.
- Nie zostawiaj mnie - szepnąłem - Proszę... Zostań...

Słyszałem jak Eliza wychodzi z domu i prosi kogoś o pomoc. Za chwilę przyszła z jakimś umięśnionym mężczyzną. Facet wziął mnie na ręce w stylu panny młodej. Prawie nic nie kontaktowałem. Kręciło mi się w głowie.
- Gdzie idziemy? - zapytałem mężczyznę.
- Do szpitala - odpowiedział.
- Nie... - jęknąłem - Nie tam...

Nie chciałem iść do szpitala, bo tam by się mnie zapytali, co się stało. Po tym co Lafayette przeżył nie chciałem go jeszcze bardziej zranić.

Znowu jęknąłem z bólu.
- Oni ci pomogą - Eliza szła obok nas.
- Ja... nie chcę... - mówiłem - Nie tam...
- Oszczędzaj siły.
- Nie chcę tam... Proszę...

Na chwilę straciłem kontakt z rzeczywistością.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Znowu widziałem Lafayetta:
- Zawiodłem się na tobie - mówił - Pocieszałeś mnie i byłeś z moją dziewczyną. Już nigdy ci nie zaufam.
- Ja nie chciałem... Wyjaśnię... Zostań - powtarzałem - Nie idź... To nie tak jak myślisz... Wyjaśnię...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Halo? - usłyszałem czyiś głos - Słyszysz mnie?
- Gdzie jest Lafayette? - zapytałem.
- Nie ma tu żadnego Lafayetta - oznajmił mi głos.
- Umarłem?

Otworzyłem oczy. Byłem w szpitalu. Siedział przy mnie doktor. Obok łóżka stała Eliza.
- Wiesz gdzie jesteś? - pytał doktor.
- W szpitalu - chciałem usiąść.
- Nie wstawaj - doktor mnie położył - Wiesz jak się nazywasz?
- John Laurens - odpowiedziałem - Kiedy mnie wypuścicie?
- Jak poczujesz się lepiej - doktor zaczął mnie badać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Lafayette stał obok mnie. Z jego oczu lały się łzy. Byliśmy sami na zewnątrz.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? Ufałem ci! - krzyknął - Byłeś dla mnie jak brat! Jesteś zwykłym zdrajcą!
- Nie! Ja nie chciałem! Wszystko wytłumaczę! - obiecałem.
- Nie masz czego. Wszystko widziałem!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Obudziłem się. Eliza nadal stała przy moim łóżku.
- Co się dzieje? - zapytałem - Co się sta...

Nie dokończyłem. Nie miałem siły dokończyć. Spróbowałem wstać.
- Nie wstawaj - rozkazała pielęgniarka.
- Muszę... iść... do Lafayetta... - szepnąłem.
- Doktorze! - zawołała pielęgniarka.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Zobaczyłem płaczącego Mulligana. Siedział na skraju świata. Podeszłem do niego.
- To przez ciebie! - krzyknął.
- Co przeze mnie? - zapytałem.
- On się zabił! Przez ciebie! - popchnął mnie.

Zacząłem spadać w dół. Po dłuższej chwili wylądowałem w jakiejś jaskini. Była cała w krwi. Dało się słyszeć przerażające krzyki.

Przyszedł do mnie diabeł. Uśmiechnął się do mnie. Pomógł mi wstać.
- Ja nie chciałem tego zrobić! - krzyknąłem - Gdzie jest Lafayette?

Odwróciłem się. Lafayette unosił się nad ziemią. Był aniołem.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? - zapytał.
- Mulligan mówił prawdę? Popełniłeś samobójstwo? - podszedłem do niego.
- Nie mogłem dłużej żyć z myślą, że tak mnie oszukałeś - odpowiedział.
- To dlaczego jesteś aniołem? - dotknąłem jego skrzydeł. Były bardzo miękkie, białe i lśniły.

Lafayette szybko odsunął się ode mnie.
- Beth zdradzała Mulligana ze mną, ale ja żałowałem, że go zraniłem. Ty nie. Dlatego wylądowałeś w piekle - wyjaśnił mi - Zostaniesz tu na zawsze.
- Nie! Weź mnie ze sobą! - błagałem.
- Nie masz wstępu do nieba - odleciał w górę.

Zacząłem czuć okropny ból. Jakby coś rozdzierało mi plecy. To cierpienie było nie do opisania. Wiłem się z bólu na podłodze. Krzyczałem tak głośno jak potrafiłem. Błagałem diabła o pomoc, ale on tylko uśmiechał się chytrze.

Nagle ból ustał. Podniosłem się z ziemi. Spojrzałem do tyłu. Miałem skrzydła. Nie były one białe, tylko czarno czerwone. Zatrzepotałem nimi. Z każdym poruszeniem rozpościerały wokół ciemność. Skrzydła Lafayetta były białe, czyste, dawały światło i blask. Z moich lała się krew.
- Co się ze mną dzieje? - zapytałem diabła.
- Będziesz mi pomagać - uśmiechnął się chytro - Od kilkuset lat szukam kogoś tak złego jak ja i mi się udało.

Nie mogłem w to uwierzyć. Poleciałem do góry. Chciałem dogonić Lafayetta. Przeprosić go za wszystko.

Już widziałem niebo. To był raj. Nigdy nie widziałem tak pięknego miejsca. Stanąłem na chmurze. Chciałem tam wejść, ale całe ciało zaczęło mnie piec.
- Demony nie mają wstępu do nieba! - krzyknął Bóg.

Znowu zacząłem spadać. Krzyczałem i krzyczałem, aż uderzyłem ciałem o ziemię.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Otworzyłem oczy. Eliza nadal była przy moim łóżku. Rozglądnąłem się. Nadal byłem w szpitalu. W innej sali. Czułem się o wiele lepiej.
- Co się stało? - zapytałem.
- Lepiej się czujesz? - spojrzała na mnie.
- Tak - odpowiedziałem - Gdzie jest Lafayette?
- On nie wie, że jesteś w szpitalu.
- Która godzina?
- Piętnasta.
- Kiedy mogę wyjść?
- Nie wiem.

Usiadłem na łóżku.
- Muszę pójść do Lafayetta - oznajmiłem.
- Nie możesz wychodzić ze szpitala - odpowiedziała Eliza.

Zakręciło mi się w głowie. Przyszedł doktor.
- Wie pani co się stało? - zapytał się Elizy.
- Nie. Kiedy przyszłam do Laurensa leżał ledwo przytomny na podłodze - odparła.
- Jak się pan czuje? - zwrócił się do mnie.
- Lepiej.
- Co się panu stało?
- Nie mogę powiedzieć.
- Napadli na pana?
- Nie mogę powiedzieć.

Doktor ciężko westchnął.
- Był pan zastraszany?
- Nie - zaprzeczyłem.
- Złodzieje napadli na pana dom?
- Nie.

Doktor znowu westchnął.
- Mogę prosić panią na słowo? - zapytał się Elizy.
- Tak - wyszła z doktorem przed salę.

Nie musiałem słyszeć tej rozmowy żeby zrozumieć, że doktor chcę ze mnie wyciągnąć prawdę o moim pobiciu.

Za chwilę Eliza wróciła do mojego łóżka.
- Laurens, musisz powiedzieć co ci się stało. Inaczej nie namierzy się tego kto to zrobił - zaczęła rozmowę.
- Nie mogę nic powiedzieć - powtórzyłem.
- Lafayette ci to zrobił? - ciągnęła temat.

Nic nie odpowiedziałem.
- Chodzi o tą Beth o której wspominałeś? - zapytała.

Znowu się nie odezwałem. Eliza westchnęła.
- Im szybciej powiesz, tym szybciej wyjdziesz ze szpitala - mówiła.
- Wszystko powiesz temu doktorowi - odpowiedziałem.
- On chce ci pomóc - tłumaczyła.

Nic nie mówiłem.
- Laurens, proszę - znowu westchnęła.
- Nie mogę powiedzieć. Nawet tobie.
- Dlaczego?
- Tego też nie mogę powiedzieć.
- A jeśli obiecam, że nic nie powiem doktorowi?
- I tak mu powiesz.
- A jeśli przyprowadzę Lafayetta?
- Nie przyjdzie.
- A Alexandera?
- Jeśli spotkał Lafayetta to też nie przyjdzie.
- A Mulligana?
- Też nie przyjdzie.
- Pokłóciliście się?
- Nie.
- Zranili cię?
- Ja zraniłem ich...

Spojrzałem w podłogę. Przypomniał mi się mój ostatni sen.
- Chodzi o tą Beth o której mówiłeś wcześniej? - zapytała.
- Tak... - poddałem się - To wszystko moja wina...
- Przecież ty byłeś pobity - zdziwiła się.
- To jest dłuższa historia - westchnąłem.

Opowiedziałem Elizie o wczorajszych i dzisiejszych wydarzeniach. Trudno było mi mówić o tym, jak zniszczyłem naszą wieloletnią przyjaźń.
- Czyli to jednak Lafayette - powiedziała jak skończyłem.
- Tak... - potwierdziłem - Możesz nie mówić doktorowi? Nie chcę mieć większych kłopotów.
- Nie powiem - obiecała.
- Żałuję, że to zrobiłem...
- To nie twoja wina.
- Jestem beznadziejnym przyjacielem.
- Mimo to Lafayette nie powinienem cię pobić.
- Należało mi się.
- Nieprawda.
- Mówisz tak żeby mnie pocieszyć. Sam dobrze wiem co zrobiłem. Jestem idiotą...

Doktor wszedł do sali. Spojrzałem na Elizę proszącym wzrokiem.
- Nie chce niczego powiedzieć - skłamała.
- Chcę się wypisać - powiedziałem do doktora.
- Może ci to zaszko... - mówił doktor.
- Chcę się wypisać - przerwałem mu.

Doktor przyniósł mi papiery. Podpisałem się. Kiedy byłem już ogarnięty. Wyszedłem z Elizą ze szpitala. Z każdą chwilą coraz bardziej padało.
- Nie powinieneś być teraz sam. Możesz zostać przez jakiś czas u mnie i Alexandra - zaproponowała.
- Obawiam się, że Lafayette i Mulligan powiedzieli o wszystkim Alexandrowi. On pewnie też mnie nienawidzi - odpowiedziałem.
- Opowiem mu twoją wersję wydarzeń - powiedziała spokojnie - Przecież jesteście przyjaciółmi.

Doszliśmy do domu Elizy. Otworzył nam Alexander.
- Och, w końcu jesteś - przytulił żonę - Gdzie ty byłaś?
- Byłam z Laurensem w szpitalu - odpowiedziała - Może u nas zostać na kilka dni?
- Nie jestem pewien... - Alexander podrapał się po karku.
- Przyszli do ciebie, tak? - zapytałem.
- Są tutaj - powiadomił Hamilton.
- Mogę z nimi porozmawiać?
- Kazali ciebie nie wpuszczać. Nie chcą cię znać.
- Porozmawiam z nimi - powiedziała Eliza - Alexander, Laurens musi dojść do siebie. Sam nie da sobie rady.

Weszła do domu żeby porozmawiać z chłopakami.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Lepiej - odpowiedziałem - Powiedzieli ci swoją wersję wydarzeń, tak?
- Tak. Mówiłeś mi, że Angelica ci się podoba.
- Nie kłamałem. Mogę ci powiedzieć jak to było naprawdę. Lafayette i Mulligan nie widzieli wszystkiego co się wtedy wydarzyło.

Alexander nie patrzył na mnie, tylko w podłogę.
- Ja mogę ci wszystko wyjaśnić, tylko mnie posłuchaj - prosiłem.
- Nie wiem czy mogę ci wierzyć - spojrzał na mnie z rozczarowaniem.
- Ty też mnie mnie nienawidzisz, prawda?
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś.

Eliza wróciła do nas.
- Nie chcą mi uwierzyć ani tu przyjść - powiedziała do mnie.
- Mogę wejść? - spojrzałem na nich z prośbą w oczach.
- Przykro mi - odparł Alexander.

Poczułem jak tracę równowagę. W porę udało mi się podeprzeć ścianą.
- Może lepiej go wpuśćmy? Nie muszą ze sobą rozmawiać - mówiła Eliza do Alexandra.
- Możemy spróbować... - westchnął Hamilton.

Weszliśmy do domu. Przeszedłem z Alexandrem i Elizą obok salonu. Chłopacy od razu mnie zauważyli. Lafayette gdzieś poszedł, a Mulligan podszedł do nas. Uderzył mnie w twarz. Upadłem na ziemię. Hamilton odciągnął ode mnie napastnika.
- Przyszedłeś przeciągnąć Alexandra na swoją stronę, co?! - powiedział do mnie z nienawiścią.
- Uspokój się, Mulligan - rozkazał Hamilton.

Wstałem z podłogi.
- Ja naprawdę nie chciałem - zapewniałem Mulligana.
- Przestań w końcu kłamać! - wyrywał się.

Mulligan zaczął na mnie przeklinać.
- Uspokój się do $@#$@#@! - krzyknął Alexander - Laurens był przez was w szpitalu!
- Należało mu się!

Te słowa zabolały mnie najbardziej.
- Wiem, że mnie nienawidzisz i mi nie wierzysz, ale czy mógłbyś chociaż posłuchać co się stało kiedy jeszcze nie widzieliście? - spytałem.
- Nie potrzebujemy twoich wyjaśnień! Widzieliśmy co robiliście! - mówił.
- Mógłbym porozmawiać z Lafayettem?
- On cię nie chce znać!
- Chcę z nim tylko porozmawiać.
- To nie jest dobry pomysł, Laurens - wtrącił Alexander.
- Muszę mu to wszystko wyjaśnić. Bez względu na to czy znowu wyląduję w szpitalu.
- Jest tu - Hamilton pokazał głową salon.

Alexander puścił Mulligana. Ja poszedłem do salonu. Lafayette znowu patrzył przez okno.
- Przepraszam - stanąłem obok niego - Wiem, że byłbyś w stanie mnie zabić, ale mimo to muszę ci powiedzieć jak było.

Lafayette wyszedł z pokoju bez słowa. Poszedłem za nim.
- Proszę, posłuchaj mnie - stanąłem przed nim żeby na mnie spojrzał. Za nic nie chciał spojrzeć mi w oczy - Lafayette, proszę.
- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego - nie patrzył na mnie.
- Mógłbyś mnie chociaż posłuchać?
- Widziałem wystarczająco dużo - spojrzał na mnie z takim smutkiem i rozczarowaniem, że nie dałem rady wytrzymać żeby nie powiedzieć:
- Jeśli mnie nie wysłuchasz to nie masz prawa mówić jak było. Ja żałuję, że to zrobiłem. Błagam, wybacz mi! Jesteś dla mnie jak brat.

Lafayette stał chwilę w ciszy patrząc się na mnie jakbym złamał mu serce.
- Nie chcę cię znać - powiedział i poszedł dalej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro