9. Kłótnie i dziwne sny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wtorek 19.12.1780

Laurens

Miałem ochotę się powiesić. Lafayette i Mulligan mnie nienawidzą, Alexander mi nie wierzy. Może być gorzej?

Chciałem pójść za Lafayettem, ale się przewróciłem. Trudno mi było utrzymać równowagę po wizycie w szpitalu. Rozpłakałem się. Nie wiedziałem jak mam to naprawić.
- Tak mi przykro Laurens - Eliza złapała mnie za ramię.

Nie odpowiedziałem jej tylko wybiegłem z ich domu. Słyszałem za sobą nawoływania Elizy, mimo to nie zatrzymywałem się. Zakręciło mi się w głowie i upadłem.
- Laurens, wszystko w porządku? - zapytała Eliza.
- Nic nie jest w porządku - odpowiedziałem cicho szlochając - Lafayette nigdy mi nie wybaczy!

Wstałem i spojrzałem na Elizę.
- Nie wrócę do was - powiedziałem.
- Laurens, nie wygłupiaj się. Coś ci się może stać.
- Nawet jeśli coś mi się stanie to co to będzie za różnica?
- Nie mów tak. Porozmawiam z nimi.
- I co im powiesz? Mulligan i Lafayette mnie znienawidzili! Nigdy mi nie wybaczą!

Pobiegłem dalej. Eliza cały czas starała się mnie dogonić. Chciałem żeby to wszystko okazało się tylko snem albo jakimś nie śmiesznym żartem.

Dobiegłem do swojego domu i zamknąłem drzwi.
- Laurens, otwórz - wołała zza drzwi.

Nic nie odpowiedziałem. Spojrzałem na zepsute łóżko w moim pokoju i znowu się rozpłakałem. Widziałem ślady krwi na podłodze. Gdyby nie te głupie spodnie to nic by się nie wydarzyło!
- Laurens, nie rób nic głupiego - Eliza pukała do drzwi.

Chciałem wtedy cofnąć czas. Nie doprowadzić do mojego potknięcia, kiedy szukałem Lafayetta z Mulliganem.
- Laurens, otwórz drzwi - usłyszałem głos Alexandra.

Znowu zakręciło mi się w głowie. Szybko poszedłem do toalety żeby się zwymiotować. Cały czas słyszałem prośby o otworzenie drzwi. Sam już nie wiedziałem czy mam omamy czy to się dzieje naprawdę.

Stwierdziłem, że otworzę Elizie i Alexandrowi drzwi. Poszedłem do wejścia. Ledwo co otworzyłem drzwi straciłem przytomność.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Byłem w jakimś tajemniczym tunelu. Rozejrzałem się i zobaczyłem dwa wejścia. W jednym stał Lafayette, a w drugim mój sobowtór.
- Możesz uszczęśliwić tylko jedną osobę - usłyszałem czyiś głos - Drugiej złamiesz serce.

Nie panując nad tym co robię poszedłem w stronę mojego sobowtóra. Starałem się zmienić kierunek, ale na marne. Doszedłem do niego i spojrzałem w stronę Lafayetta. Ziemia pod nim zaczęła się załamywać. Pobiegłem do niego, ale było już za późno. Słyszałem jego krzyk, który po chwili ucichł. Lafayette umarł.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Otworzyłem oczy. Alexander trzymał moją głowę na kolanach i wachlował mnie gazetą, a Eliza patrzała na mnie z przerażeniem.
- Co mi się stało? - powiedziałem słabym głosem.
- Zemdlałeś - odpowiedział Alexander.

Szybko wstałem i pobiegłem do toalety. Znowu się zwymiotowałem. Wstałem trzymając się ściany. Wracając do Alexandra i Elizy cały czas się podpierałem. Kiedy doszedłem do salonu położyłem się.
- Po co wychodziłeś od nas? - zapytał.
- Rozmawiałem z Lafayettem... - nie mogłem dokończyć zdania.

Eliza wyszła z pokoju.
- Dlaczego do mnie przyszedłeś? - spytałem.
- Jesteśmy przyjaciółmi - odparł.
- Przecież całowałem się z dziewczyną Lafayetta... - przypomniałem - Teraz oni mnie nienawidzą...
- Eliza mi opowiedziała twoją wersję. Obiecuję, że przekonam Lafayetta i Mulligana żeby ci wybaczyli.
- Dziękuję - spróbowałem się uśmiechnąć.

Eliza przyszła z wodą i mi ją podała. Wziąłem szklankę i wziąłem łyk zimnego napoju.
- Wrócisz z nami do domu? - zapytała Eliza.
- Wrócę - odpowiedziałem, chociaż nie miałem pewności, że chcę - Tylko po co?
- Przekonamy ich żeby cię wysłuchali, obiecuję - zapewniała.

Jak było mi już trochę lepiej poszliśmy do ich domu. Bardzo padało. Kiedy drugi raz dzisiaj wchodziliśmy do budynku zawahałem się.
- Laurens, chodź - zachęcał mnie Alexander - Obiecuję, że powiem im twoją wersję.
- Nie uwierzą ci - wszedłem do domu.

Tym razem przechodząc obok salonu dostrzegłem tylko Mulligana. Na szczęście on mnie nie zauważył. Minęliśmy Peggy, która od razu dostrzegła moje podbite oko.
- Och, co ci się stało? - przejęła się.
- Długa historia - odpowiedziałem wymijająco.

Czy ta kobieta nie może mnie zostawić w spokoju chociaż dziś? Wystarczająco dużo się dzisiaj wydarzyło. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię...

Na razie miałem być w pokoju Elizy i Alexandra. Położyłem się na ich łóżku.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Stałem na zewnątrz. Na około mnie była gęsta mgła. Nic nie widziałem.
- Jest tu ktoś?! - krzyknąłem.

Odpowiedziała mi cisza. Zacząłem biec przed siebie. Biegłem, biegłem i biegłem. Nikogo nie było. Po kilku minutach bezustannego biegu mgła zniknęła. Odwróciłem się. Tam po mgle też nie było śladu. Nikogo nie było. Nagle ziemia zaczęła się pode mną zapadać. Zacząłem spadać. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem nic powiedzieć.

Poczułem grunt pod nogami. Znowu byłem sam. Kucnąłem, schowałem twarz w dłoniach i zacząłem płakać.
- Już dobrze - ktoś mnie przytulił - Nie jesteś sam.

To był Alexander. Obok nas stały Peggy i Eliza.
- Gdzie jest Lafayette? - zapytałem - Gdzie jest Mulligan?
- Przecież sam mówiłeś, że cię nienawidzą. Mówili, że nie chcą cię znać, pamiętasz? - przypomniała Eliza.
- Ale ja muszę im powiedzieć jak było naprawdę! - wstałem - Gdzie oni są?
- Już dawno sobie poszli. Nie wiemy gdzie są - mówiła do mnie Peggy.

Znowu zacząłem biec. Zobaczyłem dwie sylwetki. To byli Lafayette i Mulligan.
- Chłopacy! Tu jestem! - wołałem.

Kiedy tylko do nich podszedłem chciałem ich przytulić, ale zniknęli.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Po co my mu to obiecaliśmy? - usłyszałem głos Alexandra - Przecież oni nie chcą nawet nas posłuchać.
- Może na razie mu nic nie mówmy - szeptała Eliza - Jeśli Laurens by się jeszcze bardziej załamał, to mógłby popełnić samobójstwo.
- Nie, nie zrobiłby tego - wątpił Hamilton.
- Nie widziałeś go jak wtedy wybiegł z naszego domu. Wyglądał jakby był zdolny do wszystkiego.
- Laurens nie zrobi nic takiego. Bardziej bym się martwił u Lafayetta. Nie chce nawet zwyczajnie porozmawiać. Kompletnie się załamał i boję się, że jak on będzie sam to zrobi coś głupiego.
- Gdzie on jest? - wtrąciłem się do rozmowy.

Alexander i Eliza nie myśleli, że tak szybko się obudzę.
- Nie powinieneś z nim teraz rozmawiać - odpowiedział Hamilton.
- Skoro mówisz, że jest tak źle to znaczy, że muszę - wstałem z łóżka.
- Jest w ogrodzie - odparła Eliza.

Wyszedłem z pokoju. Drzwi do ogrodu znalazłem szybko. Lafayette stał pod dachem opierając się o ścianę. Był jeszcze bardziej smutny niż wczoraj. Kiedy mnie zobaczył, chciał wrócić do domu, ale zagrodziłem mu drogę.
- Posłuchaj mnie - prosiłem.
- Po co? - zapytał - Po co mam cię słuchać? Jak możesz się z tego wytłumaczyć? Wszystko widziałem. Wszystko słyszałem.
- To ona pocałowała mnie, a nie ja ją - tłumaczyłem.
- To niby dlaczego jej nie odepchnąłeś?

Nic nie odpowiedziałem.
- Przepuść mnie - rozkazał - Nie mamy o czym rozmawiać. Okłamywałeś mnie cały czas.
- Byłem w szpitalu - zmieniłem temat.
- Co? - nie zrozumiał.
- Byłem dziś w szpitalu - powtórzyłem.
- Nie obchodzi mnie to. Przepuść mnie.
- Po tym jak mnie pobiłeś musiałem iść do szpitala.
- I co? Powiedziałeś, że to ja. Merci, już chyba bardziej mi nie zniszczysz życia.
- Nic im nie powiedziałem. Nie chciałem cię zranić.
- Nie chciałeś mnie zranić? To dlaczego całowałeś się z Beth?

Lafayette powiedział to tak, że nie potrafiłem nic powiedzieć.
- No właśnie - popchnął mnie - Zrób mi przysługę i zniknij z mojego życia.

Po tym zdaniu nawet nie myślałem o odpuszczeniu sobie.
- Lafayette, przepraszam - poszedłem za nim - Jak mam ci udowodnić, że to ona mnie pocałowała, a nie ja ją?
- Zostaw mnie - rozkazał.

Lafayette poszedł do salonu. Mulligan jak mnie zobaczył od razu do mnie podszedł.
- $@##$#@$@ się od nas w końcu - złapał mnie za koszulkę i zacisnął pięść żeby pokazać, że jest w każdej chwili gotów mnie uderzyć.
- Nie - zaprzeczyłem - Byliśmy przyjaciółmi tyle lat. Nie jest wam żal tego przerywać? Jeśli chcesz się wyżyć to uderz mnie. Nie mam z tym problemu. Jeżeli dzięki temu mi wybaczycie to możecie mnie pobić na śmierć.
- Laurens nie mów tak - Alexander do nas przyszedł - Mulligan puść go.

Irlandczyk posłuchał się Hamiltona.
- Chodź Laurens - rozkazał brunet.

Kiedy do niego podchodziłem, znowu straciłem przytomność upadając.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Widziałem wszystkich moich znajomych i jednego nieznanego mi chłopaka. Rude loki opadały mu na ramiona. Śliczne, zielone oczy wpatrywały się we mnie. Jego uroczą twarz zdobiły piegi. Z jego pleców wychodziły puszyste, białe skrzydła. Musiał być aniołem.

Wszyscy stali na około czyjegoś grobu. Nad grobem Lafayetta. Podszedłem do płaczącego Alexandra. Chował swoją twarz w dłoniach.

- Co mu się stało? - zapytałem.
- Popełnił samobójstwo - powiedział nie odkrywając twarzy - Jego dziewczyna zdradzała go z jego najlepszym przyjacielem.

Spojrzał na mnie.
- To on! Przez niego się zabił - krzyknął do tłumu.
Wszyscy ludzie rzucili się na mnie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Otworzyłem oczy. Widziałem nad sobą trzy twarze: Alexandra, Mulligana i... Lafayetta.
- Znowu zemdlałeś - powiedział Alexander.

Usiadłem. Czułem, że znowu robi mi się niedobrze. Pobiegłem do łazienki i znowu się zwymiotowałem. Słyszałem jak ktoś przyszedł. Myślałem, że to Alexander. Odwróciłem się i ujrzałem Angelicę.
- Proszę - podała mi wodę.

Napiłem się i oparłem o ścianę.
- Dzięki - powiedziałem cicho.
- Może pójdź z tym do lekarza - poradziła - To nie jest normalne, że ciągle mdlejesz i wymiotujesz.
- Przejdzie mi - machnąłem ręką - Eliza ci mówiła?
- Tak. Mulligan też.
- W którą wersję wierzysz?
- Nic mi do tego. Nie widziałam całego zajścia, więc nie mogę się zgodzić z jakąkolwiek stroną.

Ulżyło mi, że Angelica jest bezstronna.
- Jeśli chcesz naprawić wasze relację to radziłabym ci się pospieszyć - wzięła ode mnie kubek i poszła.

Siedziałem na podłodze w łazience zastanawiając się nad jej ostatnimi słowami. Miała rację. Jeśli teraz tego nie naprawię to kto wie jakie będą tego konsekwencje?

Wróciłem do salonu. Czułem się jakbym był ledwo żywy. Alexander kłócił się z Mulliganem, a Lafayette stał z boku nie zwracając najmniejszej uwagi na burzliwą dyskusję. Nadal był w depresyjnym humorze. Gdy Hamilton mnie zobaczył, zaprowadził mnie na kanapę przy której stał Lafayette.
- Jak się lepiej poczujesz, macie na spokojnie porozmawiać - mówił - Jasne?

Lafayette się nie odezwał.
- Jasne? - powtórzył Alexander.
- Jasne... - westchnął Lafayette.

Hamilton poszedł do innego pokoju razem z Mulliganem.
- Lafayette, przepraszam - zacząłem rozmowę - Wybacz mi.

Francuz olał mnie.
- Nie ignoruj mnie - poprosiłem.

Po policzku Lafayetta spłynęła łza.
- Nie sądziłem, że możesz być do tego zdolny - głos mu się załamywał.

Lafayette wyszedł z pokoju. Wolnym krokiem poszedłem za nim. Znowu poszedł do ogrodu.

Ruszyłem do pokoju Hamiltona i Elizy. Stał tam Alexander i Mulligan.
- Pogodziliście się? - zapytał ten pierwszy.
- Nie... - westchnąłem - On zawsze wychodzi...
- Nie dziwię mu się - Mulligan spojrzał na mnie złowrogim spojrzeniem.
- Przecież już przepraszałem. Co mam zrobić żebyście mi wybaczyli? - zapytałem.
- Trzeba było myśleć wcześniej.
- To ona mnie pocałowała, a nie ja ją.
- Nie wyglądałeś na specjalnie zdziwionego.
- Mulligan, dość - upomniał go Alexander.
- Ty nie wyglądałeś na specjalnie przerażonego jak Lafayette mnie bił - wyrwało mi się.

Mulligan rzucił się na mnie z zaciśniętymi pięściami. Broniłem się jak tylko potrafiłem. Alexander próbował nas rozdzielić, ale nie wychodziło mu to najlepiej.
- Przestańcie! - wołał Hamilton.

Bijatyka trwała chyba kilka minut. W końcu udało mu się nas rozdzielić.
- Wam kompletnie odwaliło?! - zdenerwował się Alexander.

Żaden z nas się nie odezwał. Było mi wstyd za to co powiedziałem.
- Przepraszam - wyciągnąłem do Mulligana rękę.

Her opuścił pomieszczenie.
- Po co ja to powiedziałem... - westchnąłem.
- Nie musiał cię atakować - Alexander trochę ochłonął.

Po chwili Mulligan wrócił do nas w biegu. Był cały blady i przerażony.
- Co się stało? - zapytał Hamilton.
- Lafayette, wyszedł i... zostawił list - powiedział roztrzęsionym głosem Mulligan.

Podał nam list. Pięknym pismem było napisane:

"Żałuję, że nie mogę wam tego powiedzieć osobiście, ale byście mnie powstrzymywali. Chcę zakończyć to wszystko. Nie obchodzi mnie to czy tego chcecie czy nie, ja i tak muszę to zrobić. Nie dam dłużej rady. Moje życie dłużej nie ma sensu...

Byliście dla mnie wielkim wsparciem przez te wszystkie lata. Nie mógłbym sobie wyobrazić lepszych przyjaciół od was.

Przepraszam, za to pobicie, Laurens. Trochę mnie poniosło. Nie potrafię ci wybaczyć. Nie obwiniaj się za to co zrobię.

Dziękuję ci Mulligan, że cały czas byłeś przy mnie. Nieważne jak było źle, zawsze mi pomagałeś.

Alexander dziękuję za wszystko. Wierzę, że pomożesz wygrać wojnę.

Zobaczymy się po drugiej stronie.
Lafayette"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro