10 - Impresje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zagęszczenie romantyzmu na metrze kwadratowym stało się dla mnie nie do zniesienia jeszcze przed niedzielnym wieczorem. Idealna harmonia panująca między Elką i Robertem wzmocniona jeszcze monolitem, jaki prezentowała elkowa Mareszka, denerwowała mnie i fascynowała na zmianę, doprowadzając stopniowo do rozstroju nerwowego.

W poniedziałek rano postanowiłam skrócić swoje męki i zostawiłam podwójne szczęście w domu, a sama wyruszyłam na wyprawę fotograficzną. Tak nazywałam samotne wypady w plener w poszukiwaniu idealnych ujęć. Zazwyczaj byłam dość wybredna w wyborze kadrów, uwielbiałam za to te momenty, kiedy trafiałam na moje impresje. To zawsze było jak powiew świeżego powietrza, jak wiatr w żaglach, jak motyle w brzuchu...

Nie wybrałam się do parku. Ostatnio przebywało tam chyba z pół populacji Zielonego! Natknięcie się na jakiegoś znajomego było bardziej niż pewne! Dzisiaj miałam wenę na leśne pejzaże i kto wie? Może zahaczyłabym jeszcze o zamek... Ciocia Alicja od świtu uwijała się w swoich ukochanych ruinach, więc jakbym się tam zjawiła, to przemyci mnie do środka na teren zamknięty.

Znów zapowiadała się upalna pogoda, więc nauczona doświadczeniem z zeszłej soboty wybrałam wygodne szorty, T-shirt i nakrycie głowy. Zaopatrzyłam się też w suchy prowiant i zapas wody. Wysmarowałam się porządnie kremem z filtrem, obowiązkowo „pięćdziesiątką". Mama nigdy by mi nie wybaczyła narażania się na poparzenia słoneczne i raka skóry! Tyle było suszenia głowy o wcześniejsze smarowanie, żeby ten cały filtr zadziałał, że dla świętego spokoju wolałam się dostosować, zamiast wysłuchiwać kolejnych kazań mamy.

Wymknęłam się po cichu – miałam w tym wprawę. Tylko Brutus był na tyle czujny, że dopadł mnie przy bramie. Sprawiał wrażenie zainteresowanego spacerem, ale chciałam być sama. Pies musiał zostać w ogrodzie. Potrzebowałam spokoju.

Za bramą skręciłam w lewo pod górę. Na szczycie Wzgórza Północnego znajdował się zamek, a raczej jego malownicze pozostałości. Tam docelowo zamierzałam dojść, kiedy już wychodzę te negatywne emocje. Byle nie za szybko...

Westchnęłam ciężko i odrzuciłam do tyłu włosy, po czym zwinęłam je w gruby supeł i przykryłam kapeluszem. Im cieplej się robiło na zewnątrz, tym bardziej mnie grzały. Ale w życiu bym ich ścięła! Nawet by mi to głowy nie przyszło, choćby nie wiem, jak było gorąco! Wiedziałam doskonale, że robiły piorunujące wrażenie na facetach. Po co więc wytrącać sobie broń z ręki? Wolałam już odcierpieć swoje w upały.

Gorące powietrze owiało mój odsłonięty kark. Poprawiłam kapelusz, żeby osłonić skórę przed słońcem, i ruszyłam przed siebie. Czekałam na znajome uderzenie weny. Czasami wystarczyła gra światła, czasami załamanie promieni słonecznych w liściach, czasami kropla rosy... Ten element niepewności i zaskoczenia powodował u mnie dodatkową ekscytację z polowania na ujęcia!

Impresja dopadła mnie znienacka – jak zwykle. Dzisiaj była to sójka stojąca na niewielkim pniaku kilka metrów od drogi prowadzącej do zamku. Stanęłam jak wryta, bojąc się ją spłoszyć. Słońce idealnie podświetliło niebieskie piórka na skrzydle ptaszka, który najwyraźniej przyleciał tu w celach medytacyjnych, bo zupełnie nie przejął się moją obecnością.

Ostrożnie sięgnęłam po wiszący na szyi aparat. Wiedziałam, że jeden fałszywy ruch i sójka ucieknie. Z drugiej strony, instynkt fotografa podpowiadał mi, że lepsze ujęcie uzyskam z parteru, a to wymagało poruszenia się. Bardzo powoli zaczęłam się zniżać do przysiadu, klęku podpartego, wreszcie położyłam się na mchu. Podniosłam aparat i zamarłam w zachwycie. Niebieskie piórko błysnęło niemal srebrem! Sójka zaś stała na pniaku niewzruszona, jakby tylko czekała na pstryknięcie. Szczęk migawki w moich uszach zabrzmiał jak wystrzał z karabinu. Ptaszek najwyraźniej kontemplował widoki, bo trwał nieruchomo. To zachęciło mnie do ponownego zdjęcia pod nieco innym kątem. Fascynowała mnie zabawa światłem, szczególnie kiedy złapałam takie ujęcie, w którym główka sójki pozostawała w półcieniu, a skrzydło jarzyło się srebrem i błękitem.

Nagle ptak zerwał się do lotu. Zdążyłam jeszcze pstryknąć zdjęcie sójki rozpościerającej skrzydła, ale to był już koniec tej wyjątkowej sesji zdjęciowej. Usłyszałam za sobą trzaśnięcie gałązki i domyśliłam się, że to jakiś intruz spłoszył mi modelkę. Sapnęłam z irytacją.

– Lubisz robić zdjęcia, leżąc na ściółce... – odezwał się Kamil oparty o drzewo kilka kroków ode mnie.

– Spłoszyłeś mi sójkę! – rzuciłam oskarżycielskim tonem i podniosłam się z ziemi. Chłopak podszedł i podał mi dłoń, ale odrzuciłam tę pomoc. Byłam na niego zła i zamierzałam mu to pokazać.

– Przepraszam. Nie umiem chodzić cicho jak kot.

– Człapiesz raczej jak niedźwiedź! Wielki, niezgrabny misiek! – mamrotałam pod nosem coraz bardziej rozsierdzona.

Kamil zachichotał, zupełnie nieprzejęty moimi inwektywami.

– Co tu robisz? – spytałam nieprzyjaźnie. Skupiłam się na otrzepywaniu się z mchu, żeby uniknąć spojrzenia na niego.

– Z tego co pamiętam, to miejsce powszechnie dostępne. Wyszedłem sobie na spacer po lesie. W taki upał trzeba szukać gdzieś ochłody.

– I akurat schładzasz mi się pod domem?

– Nie wiedziałem, że mam zakaz zbliżania się... – stwierdził zdumiony. – Jak inaczej dostanę się na zamek, skoro mam omijać jedyną drogę dojazdową? Naokoło przez okoliczne wioski?

– Idziesz na zamek? – Zdziwiłam się i dodałam podejrzliwym tonem: – A po co?

– Umówiliśmy się z Elką i z jej mamą. Ponoć wyjeżdżacie na wakacje i Elka szukała zastępstwa do blogu.

– Nic mi nie mówiła! – obruszyłam się. – Że też się dowiaduję takich rzeczy od osób postronnych! Powinna mi powiedzieć, jakie ma plany!

– Wiesz, powinienem się obrazić za tę „osobę postronną"... Myślałem, że gramy w jednej drużynie?

– A to nie ty powiedziałeś Elce, że nie masz czasu na prowadzenie jej blogu?

– Powiedziała ci? – Uśmiechnął się, a ja zaczerwieniłam się okropnie.

Przyłapał mnie na podsłuchiwaniu i wiedzieliśmy o tym oboje. Pod koniec zimy Elka szukała pomocy przy uruchomieniu blogu o zamku w Zielonym i postanowiła poprosić o pomoc Kamila, który był głównym redaktorem szkolnego blogu. Prowadziłam wtedy ofensywę odwetową za niepowodzenie z Tombakiem, więc torpedowałam wszelkie jej plany. Zamierzałam zniechęcić Kamila na starcie, więc niby przypadkiem go potrąciłam w korytarzu w drodze do szatni, potem zaś minęłam go z wymownym prychnięciem. A później podsłuchałam całą ich rozmowę, co było tajemnicą aż do teraz! Och, idiotka ze mnie!

– Nawet jeśli to co? – odparłam zaczepnie. Jeśli mam pójść na dno, zachowam godność do samego końca! – Nagle nabrałeś ochoty na prowadzenie blogu o naszym zamku?

– Poproszono mnie o pomoc. – powiedział Kamil rzeczowym tonem i cofnął się nieco, jak zawsze, kiedy go atakowałam. – A mam w zwyczaju nie odmawiać przyjaciołom, o ile oczywiście jestem w stanie pomóc...

Znów zrobiło mi się głupio. Znów przesadziłam z reakcją. I znów nie potrafiłam za to przeprosić. Mogłam iść w zaparte i kłócić się z nim dalej lub płynnie przejść do innego tematu, jakby poprzedniego nie było. Mogłam też poczekać na rozwój sytuacji, ale w czekaniu akurat nie byłam najlepsza. Szczerze mówiąc, byłam w tym beznadziejna! Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, jak postąpić. I to wytrącało mnie jeszcze bardziej z równowagi. Stałam tak bez słowa i szukałam wyjścia z tej krępującej sytuacji. Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że moje milczenie przeciąga się w nieskończoność.

Wreszcie Kamil spuścił wzrok i zrobił krok w tył. Najwyraźniej uznał, że nic już nie powiem. Kiwnął głową jakby na pożegnanie i po prostu odszedł.

Coś w mojej duszy szarpnęło się za nim. Wyrzuty sumienia zabolały jeszcze bardziej i przyprawiły mnie niemal o mdłości. Co się ze mną działo, do diabła?! Nie należałam do dziewczyn latających za facetami. Oni sami się do mnie garnęli. Wystarczyło odpowiednio się uśmiechnąć i już należeli do mnie! Ale nawet gdybym chciała kiedyś za jakimś chłopakiem biegać, to nie byłby to Kamil. Był fajnym kolegą, miło się z nim rozmawiało, można było pożartować albo pogadać bardziej na poważnie... O ile nie szeptał mi do ucha... albo nie patrzył mi prosto w oczy z bardzo bliska. Bo wtedy... Brakowało mi tchu, a serce wywracało salto na samo wspomnienie tych chwil...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro