26 - Zaczarowana latarnia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Serio nie byłeś jeszcze na Rozewiu? – spytałam, kiedy spacer z Kamilem w całkowitym milczeniu zaczął być dla mnie uciążliwy na tyle, że wolałam zacząć jakikolwiek temat, byleby przerwać ciszę.

– Widziałem latarnię z daleka – odparł. – I co noc świeci mi w okna... Ale jeszcze tam nie dotarłem.

– Mnie też świeci w okna... – przyznałam. – Ale to miła odmiana. W Zielonym mam okna od strony lasu i właściwie nic przez nie ciekawego nie widać...

– Nie mówiłem, że mi przeszkadza światło latarni morskiej. Ale fakt, musiałem się przyzwyczaić. Pierwszej nocy trochę mnie to rozpraszało.

– Fajne te domki?

– Zaskakująco wygodne. Malutkie to wszystko, ale każdy ma miejsce dla siebie. Babcia wolała zostać na dole, bo uznała, że klatka schodowa jest dla niej za stroma i za wąska.

– No i z parteru łatwiej zwiać... – uzupełniłam pod nosem, a Kamil roześmiał się.

– Widzę, że poznałaś się na mojej babci!

– Trochę rozmawiałyśmy. A trochę wyczytałam między wierszami... Dużo mi opowiadała o tym, że chciałaby się wyrwać z czterech ścian, ale pilnujecie jej jak sfora cerberów.

– Tam od razu sfora! Gdyby się tak nie wymykała bez uprzedzenia, pewnie byśmy jej tak nie pilnowali. Próbowałem już rodziców namówić na zainstalowanie w telefonie babci oprogramowania z GPS, żeby można ją było namierzyć. Pod warunkiem, że brałaby ze sobą telefon.

– Ale dlaczego tak robicie? Przecież nie ma Alzheimera, to nie zapomni, gdzie ma wrócić...

– Mama zrobiła się trochę nadopiekuńcza po śmierci dziadka... – wyznał nieoczekiwanie Kamil, a mnie natychmiast zrobiło się głupio. Może nie wypadało żartować z jego babci...

– Twój dziadek zmarł rok temu, tak? – spytałam cicho.

– Skąd...? – Zerknął na mnie zaskoczony.

– Twoja babcia mówiła.

– Naprawdę? – Zdziwił się. – Jakim cudem ty takie rzeczy z niej wyciągasz?

– Wydaje mi się, że mamy wiele wspólnego ze sobą i naprawdę dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Przy twojej babci jakoś tak... – urwałam zakłopotana. Nie miałam ochoty odkrywać się przed nim za bardzo. Lepiej się przymknąć, zanim powiem zbyt dużo! – Ona chyba bardzo tęskni za twoim dziadkiem...

– Dziadek był dla babci całym światem. I po jego śmierci mamie zupełnie odbiło na punkcie dbania o nią. Jakby chciała tę lukę koniecznie zapełnić nowymi rzeczami. Na początku babcia potulnie się na to zgodziła, bo było jej wszystko jedno, co się wokół dzieje. Ale ostatnio zauważyliśmy, że zaczyna się wymykać i robić różne... no cóż... nieodpowiedzialne rzeczy.

– Nieodpowiedzialne?! – Zaśmiałam się. – Zaczęła popalać trawkę? Czy podrywać nieletnich?

– A co? Podrywała cię?

– Uprzejmie cię informuję, że za tydzień nie będę już nieletnia! – obruszyłam się.

– Serio? Masz osiemnastkę za tydzień? – spytał, choć wydawało mi się, że zaskoczenie było jakby udawane albo nieszczere. Znów niepotrzebnie zeszłam na tematy osobiste.

– Prawie za tydzień... – wymamrotałam z rezerwą.

Kiwnął głową bez słowa, na co w myślach pogratulowałam sobie głupoty. Należało natychmiast wycofać się ze zwierzeń i pozostać na bezpiecznym terenie. Byliśmy znajomymi ze szkoły. On kogoś miał, a ja nikogo nie chciałam. Sytuacja nie mogła być jaśniejsza!

Tylko dlaczego Kamil robił na mnie takie wrażenie i dlaczego wywoływał takie emocje? Do tej pory faceci działali na mnie głównie swoją osobowością, siłą, charakterem. Nigdy wcześniej intelektem. A ten niewyróżniający się niczym intelektualista siedział w mojej głowie od kilku tygodni i z każdym dniem zajmował tam coraz więcej miejsca.

Zaraz, zaraz... Niewyróżniający się?

Zerknęłam z ukosa na idącego obok mnie chłopaka. Wpatrywał się w koniec alejki i albo udawał, że nie widzi kątem oka tego przyglądania mu się, albo było mu wszystko jedno, czy się na niego gapiłam czy nie... Jego długie blond włosy zebrane były w typową dla niego kitkę na karku, profil miał prosty, trochę wysokie czoło i wąskie usta. I cerę bez zarzutu – ani śladu trądziku! Życie było niesprawiedliwe! Żeby chociaż miał piegi! Dla mnie te ostatnie były dosłownie przekleństwem. I to nie tylko na twarzy. „Pokażcie mi niepiegowatego rudzielca, a pierwsza rzucę kamieniem..." – pomyślałam samokrytycznie.

Kiedyś Elka powiedziała o Kamilu, że wygląda jak Elf Wysokiego Rodu. Co prawda, nie miałam takiego fioła na punkcie „Władcy Pierścieni", ale Legolasa z filmu kojarzyłam choćby ze względów estetycznych. I co tu kryć... Im dłużej przyglądałam się Kamilowi, tym bardziej skłaniałam się, żeby przyznać kuzynce rację.

Tak, piekło najwyraźniej zamarznie...

Co gorsze, im dłużej z nim przebywałam, tym bardziej interesujący mi się wydawał również w wymiarze nie-fizycznym. Szlag by to trafił! Przecież to nie miało sensu. Po pierwsze, był dla mnie nieodpowiedni – i zostało to stwierdzone niezależnie przez kilka osób. Po drugie, Elka wyraźnie powiedziała, że kogoś miał czy tam się w kimś zakochał, czy miał na oku. Wszystko jedno... Po trzecie, nie szło go wyprowadzić z równowagi, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Tygodnia bym nie wytrzymała z takim nieokazującym emocji robotem. Po czwarte... Za dużo o nim myślałam. Koniec! Nieważne! Zupełnie mnie to nie obchodziło!

Odwróciłam wzrok od chłopaka. Skupiłam się na otoczeniu, rozpaczliwie poszukując impresji, która pozwoliłaby mi na oderwanie myśli od idącego obok mnie chłopaka. Wpatrywałam się w rosnące przy drodze trawy, jakby miał z nich wyskoczyć jakiś jednorożec. Żeby chociaż jakiś ptaszek przyleciał albo motyl. A tu nic! Trawska i trawska.

I Kamil idący tuż obok... Kusiło mnie, żeby mu zrobić zdjęcie, i ta zachcianka wyprowadzała mnie z równowagi. Prychnęłam ze złością na samą siebie, na co chłopak aż się zatrzymał i spojrzał na mnie zaskoczony.

– Stało się coś? – spytał niepewnie.

Zignorowałam jego pytanie, bo w tym momencie między drzewami dostrzegłam latarnię morską. Nie była to budowla znana z widokówek – ta była nieco niższa, schowana za drzewami i zaroślami. I choć od wielu lat stała wyłączona, zwano ją „nową"... Tego nie mogłam zrozumieć, choć wujek Piotrek już kilka razy opowiadał nam tę historię.

Mijałam tę latarnię za każdym razem, kiedy poprzednio bywałam na Rozewiu, ale dopiero teraz spojrzałam na nią przez szpaler drzew. Coś w moim sercu drgnęło. Tak – to była jedna z moich impresji, kiedy emocje brały górę, a obraz musiał zostać uwieczniony na zdjęciu. Aparat samoistnie znalazł się przy oku. Wrzask mew przestał docierać do moich uszu. Nawet gdyby Kamil zaczął teraz recytować sonety, nic by mnie nie wzruszyło.

Pierwszy raz w życiu w głowie zaczęła przewijać się historia związana z nieco dziką, zarośniętą ścieżką i wyłączoną latarnią. Pisarsko wyżywałam się na blogu zamkowym, a teraz poczułam natchnienie na kompletną opowieść o tym tajemniczym miejscu. Aż miałam ochotę wejść na zakazany teren i zbadać okolicę nawet za cenę mandatu za wtargnięcie.

– Tam nie wolno wchodzić... – szepnął Kamil, a ja aż drgnęłam, kiedy poczułam jego dłoń na swojej.

Spojrzałam na niego nieprzytomnie, jakbym obudziła się z letargu. Dlaczego chwycił mnie za rękę? Zerknęłam w dół i ze zdumieniem zauważyłam, że moja dłoń zaciskała się na zardzewiałej klamce. Czy nieświadomie próbowałam sforsować furtkę znajdującą się na końcu ścieżki?

– Wiem... – mruknęłam, zagłuszając te cholerne motyle w brzuchu wynikające z dotyku jego dłoni.

– Jakby cię ktoś zaczarował... – skomentował, odsuwając się na bezpieczną odległość.

– Weź, nie wymyślaj! – żachnęłam się.

– Mówiłem do ciebie, a ty w ogóle nie reagowałaś. Prawie otworzyłaś tę furtkę. Dobrze, że cię powstrzymałem, bo jeszcze by nas ktoś złapał i wlepił karę.

– Zapatrzyłam się w tę starą latarnię. To znaczy w nową... – Poprawiłam się szybko.

– Nową? Będą zamieniać z tamtą? – Zdziwił się.

– Nie, nie! Z tamtą wszystko w porządku. To ta od lat jest wyłączona. Bo niższa. Ale kiedyś było na odwrót. Ta czerwona była niższa. Wujek mi o tym opowiadał. Jakaś zakręcona ta historia... Ale tutejsi mówią na tę jasną „nowa", więc dlatego się poprawiłam – paplałam bez składu, żeby otrząsnąć się z tego dziwnego stanu, w jakim się znalazłam.

– Rzeczywiście zakręcone. Muszę o tym poczytać... A co tak cię zaciekawiło, że chciałaś łamać przepisy?

– Nic nie chciałam łamać! – Obruszyłam się. – Wydawało ci się!

Kamil miał taki wyraz twarzy, jakby chciał powiedzieć coś w stylu „Jasne... A krowy potrafią latać!", ale milczał. Potem zaś pokręcił głową, jakby sam sobie odpowiadał na niezadane pytanie, i schował ręce do kieszeni.

– Ładne chociaż ci wyszły zdjęcia? – zapytał zamiast tego.

– Ba! – prychnęłam ironicznie.

– Fakt. Zapomniałem, że umiesz je robić! – Zaśmiał się.

A potem odwrócił się na pięcie i ruszył przez ścieżkę w stronę działającej latarni morskiej.

Natychmiast sobie przypomniałam pierwszą rozmowę z Kamilem. To było wiosną tego roku, kiedy chłopak został poproszony przez Elkę o pomoc przy uruchomieniu zamkowego blogu. Siedzieli wtedy w salonie i zastanawiali się, skąd wytrzasnąć zdjęcia do postów blogowych. Mieli szalony plan robienia fotek smartfonami. Szaleńcy! Jak tylko to usłyszałam, to mało mnie szlag nie trafił. Co za durny pomysł! Wparowałam wtedy do salonu i oznajmiłam, że zajmę się tym. Nie przyznałam się, że podsłuchiwała, ale przypuszczałam, że z całego towarzystwa zebranego w pokoju przynajmniej Elka się zorientowała, bo spojrzała na mnie z tym swoim domyślnym uśmiechem.

Jak zawsze w sytuacji, kiedy zostałam przyłapana na czymś wstydliwym, przykryłam wtedy zmieszanie sarkazmem. I odcięłam się Kamilowi, który zadał całkiem niewinne pytanie o moją lustrzankę, że i owszem, nawet potrafiłam nią robić zdjęcia.

Och, niemożliwe, żeby on to wciąż pamiętał!

A jednak... Jego słowa wybitnie świadczyły o tym, że mój docinek zapadł mu w pamięć. A zachowanie wskazywało, że ma do mnie równie obojętny stosunek, jak zwykle. No, z tymi drobnymi wyjątkami, które mieszały mi teraz w głowie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro