37 - Pożegnanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A jednak stchórzyłam...

Do ostatniej chwili wydawało mi się, że zostanę. Nawet ubrałam moją ulubioną długą do kostek sukienkę w kolorze limonkowym i założyłam wisiorek z bursztynowym serduszkiem, który idealnie wpasował się w dekolt V. Miałam zamiar sprawdzić, od kogo był ten prezent, jednocześnie nie pytając o to wprost. Liczyłam na jakąś reakcję Kamila, która pozwoli mi się domyślić odpowiedzi.

A jednak w ostatniej chwili, zamiast zejść na dół jak cywilizowany człowiek, porwałam aparat fotograficzny i wybiegłam z domu, zanim chłopak przyszedł. Mijałam furtkę na tyłach ogrodu, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Odetchnęłam z ulgą, że udało mi się uniknąć spotkania i pożegnania, które z jakiegoś powodu budziło we mnie jednocześnie złość i lęk.

Jak tylko wyszłam na ulicę, uderzył we mnie gwałtowny wiatr. Zupełnie się nie spodziewałam podmuchu i aż mnie cofnęło w stronę ogrodzenia. Skrzywiłam się na myśl, która natrętnie pojawiła się w głowie i nie chciała odejść – że to opatrzność daje mi znak, żebym zawróciła. Ale byłam odporna na podszepty przeznaczenia. Nie wierzyłam w takie brednie. Prędzej bym powiedziała, że pogoda dostosowała się do mojego aktualnego nastroju...

Skierowałam się do Lisiego Jaru. Zbliżał się wieczór i nabrałam ochoty na łapanie impresji w postaci zachodu słońca nad morzem. Nawet się zdziwiłam, że przez tyle tygodni pobytu tutaj jeszcze ani razu nie podjęłam próby sfotografowania najpopularniejszego nadmorskiego pejzażu. Widocznie musiałam być czymś ogłupiona... Domyślałam się nawet czym. A raczej kim...

Droga przez wąwóz tym razem była wyludniona, dlatego też przebyłam ten odcinek dość szybko i bez przeszkód. Gdy dotarłam do rozdroża, z rozmysłem wybrałam ścieżkę na klif. Spodziewałam się stamtąd wspaniałego widoku i doskonałych zdjęć.

Kiedy jednak wyszłam spod zielonego sklepienia, okazało się, że półmrok, który brałam za cień rzucany przez rozłożyste korony drzew, brał się w istocie z ciemnych chmur, które nadciągnęły nad nabrzeże. Aż się zachłysnęłam na ten widok, bo przed oczami stanął mi obraz innego snu – tego z nieodpartą ochotą zeskoczenia z klifu i ruszenia w hipnotyzujące fale Bałtyku. Tego samego, w którym Kamil chwytał mnie w ramiona. A raczej wyimaginowany chłopak o jego głosie.

Mimo zaskoczenia – zarówno pogodą jak i widokiem – aparat instynktownie sam znalazł się w moich dłoniach i sekundy później przy oku. Słońce zachodziło na krwisto-pomarańczowo i było tylko rozjarzonym paskiem na linii horyzontu przecinającym szare morze i stalowe chmury wiszące nisko nad wodą.

Nagle niebo przecięła błyskawica. Rozłożysta jak fajerwerki. Odruchowo nacisnęłam spust migawki i aż sapnęłam z radości, kiedy na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie tego zjawiska. Już miałam ochotę poczekać na następną, kiedy pełen oburzenia głos tuż za plecami przywołał mnie do porządku:

– Odbiło ci?!

Nie musiałam się odwracać. Wiedziałam, że to Kamil. Nikt inny nie wiedział o tym klifie i nie wpadłby na pomysł, żeby mnie tu szukać. Aż tak bardzo chciał się ze mną pożegnać, że tu przylazł?!

– Co ty tu robisz? – wycedziłam ze złością.

– Elka mnie wysłała na poszukiwania, bo zbliża się burza. Robert poszedł w stronę Rozewia, a mnie coś podpowiadało, że będziesz tutaj.

– Ona zawsze panikuje przy burzy... – Skrzywiłam się, jakby przyznawanie się głośno do jakiejś słabości było utratą godności.

– Możliwe, że to będzie jakaś gwałtowna burza... – Zignorował moje słowa. – Mogłabyś zapomnieć chwilowo o swoim uporze i jednak wrócić do domu?

Wydawało mi się, że usłyszałam w jego głosie nutkę zniecierpliwienia. Albo rzeczywiście prognozy były złe, albo Kamil szykował się na sprawdzenie, które z nas było bardziej uparte. Gwałtowny wiatr znów uderzył we mnie, co pomogło podjąć mi racjonalną decyzję. Chłopak miał rację – to nie były warunki na pojedynkowanie się na siłę woli.

– Ależ z was panikarze... – mruknęłam, udając niezadowolenie.

Założyłam osłonę na obiektyw i ostentacyjnym krokiem zeszłam z klifu. Dumnie zignorowałam podaną dłoń. Nie byłam niepełnosprawna! Jeszcze by mi znów Elka wypomniała wykorzystywanie chwytu na sierotkę Marysię!

„Przecież tu nie ma Elki..." – szepnęło bezlitosne sumienie, ale udałam, że nie słyszałam jego podszeptów. Ruszyłam dziarsko przed siebie, nie oglądając się na chłopaka.

Szliśmy w całkowitym milczeniu. Drzewa szumiały nad nimi złowieszczo, a mrok się pogłębiał zbyt szybko, żeby uznać to za normalny zmierzch. Grzmoty było słychać coraz częściej i coraz bliżej i po raz pierwszy od wielu tygodni zdjął mnie prawdziwy strach. Ogarnęły mnie wątpliwości czy dobrze zrobiłam, wychodząc z domu w taką pogodę. I chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że dobrze było mieć przy sobie Kamila. Właściwie dobrze byłoby mieć przy sobie kogokolwiek...

– Dalej już chyba trafisz... – mruknął Kamil, kiedy podeszliśmy do furtki ogrodu cioci Irenki.

Zaskoczył mnie oficjalny i chłodny ton chłopaka. Nie wiedziałam, czego się spodziewałam, ale... może odrobiny empatii?

– Nie idziesz pożegnać się Elką?

– Pogadaliśmy, zanim wysłała mnie po ciebie. – Zaśmiał się dziwnie. – Naprawdę możemy bez siebie żyć i nie musimy żegnać się piętnaście razy!

– W porządku... – wymamrotałam po dłuższej chwili, kiedy nieskutecznie próbowałam przepchnąć przez gardło słowo „dziękuję".

Kiwnął mi głową na znak, że nie spodziewał się cudów. Chyba już się pogodził z moją niepełnosprawnością w zakresie wszelkich serdeczności. I ta myśl sprowokowała mnie do zadania pytania, którego wcale nie zamierzałam zadawać.

– Który prezent dostałam od ciebie? – spytałam wprost.

Uśmiechnął się lekko i spojrzał mi w oczy.

– Nie wiesz, co?

– Nie jestem pewna.

– Nie powiem ci. Powinnaś wiedzieć, a nie pytać.

– Nie powinnam zgadywać! – Zdenerwowałam się.

– Nie powinnaś mieć wątpliwości.

– Robisz to tylko po to, żeby się ze mną podrażnić! – Ledwie się powstrzymałam od tupnięcia nogą. Co za uparty osioł!

– Wręcz przeciwnie. Od samego początku odnoszę wrażenie, że to ty drażnisz się ze mną. I powiem ci, że nie bardzo łapię powody, dla których to robisz.

– Z tobą nie idzie się dogadać!

– Mógłbym to samo powiedzieć o tobie... – szepnął, a potem wzrok mu się zsunął po mojej szyi i rzemyku.

Kącik ust mu drgnął, kiedy dostrzegł bursztynowe serduszko. I wtedy już znałam swoją odpowiedź. Zamiast spodziewanej radości czy nawet ulgi z rozwiązania zagadki, poczułam złość. Ten chłopak bawił się ze mną w kotka i myszkę.

– Wiesz co? Mam tego dosyć. Jesteś dokładnie taki sam jak wszyscy inni! – wysyczałam.

– Czy ty mnie z kimś nie pomyliłaś? – spytał z rezerwą.

Ta jego umiejętność wycofywania się za mur obojętności doprowadzała mnie do szału. Z nim się nawet porządnie nie dało pokłócić, bo zgrywał tego cholernego Legolasa, którego nic nie ruszało!

– Bynajmniej! Udajesz takiego układnego chłopczyka, ale tak naprawdę niczym nie różnisz się od tych wszystkich... – Urwałam, bo zabrakło mi konceptu, jakim epitetem mogła obdarzyć ten cały zdradziecki męski ród.

– Przecież dziewczyny nie lubią układnych chłopczyków! – Odbił piłeczkę. – Dlaczego miałbym takiego udawać? Mam wrażenie, że wszystkie... no, twoja kuzynka zdaje się być chwalebnym wyjątkiem, ale wszystkie wolicie drani. Żadna nie spojrzy na uczciwego chłopaka. Tylko chce emocji i wybiera drania. Bo taki kocha mocniej, co?

– Nieprawda! – wrzasnęłam, przekrzykując grzmot, który przetoczył się niedaleko.

Spojrzenie Kamila złagodniało. Uśmiechnął się do mnie niemal czule i wyszeptał:

– Nie musisz popełniać błędów swojej mamy...

Zagotowała mi się krew w żyłach. Co on wiedział o mojej rodzinie?! Nic, wielkie nic! Usłyszał mimochodem o nowym dziecku ojca, wiedział też, że mieszkałyśmy u krewnych tylko we dwie. I wyciągnął pochopne wnioski, że to niby mama tak źle wybrała mi ojca?!

– Jak śmiesz?! – wycedziłam i wszelka czułość zniknęła z twarzy Kamila.

– Podświadomie wybrałaś Tombaka. Wiedziałaś, że cię skrzywdzi – rzucił chłodno.

Tymi słowami zadał cios ostateczny. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad doborem swoich chłopaków. Umawiałam się z nimi, bo oczekiwałam dobrej zabawy. Z Tombakiem akurat zagrałam na złość Elce, bo domyślałam się, że między nimi albo coś było, albo coś będzie. A ja miałam ochotę wejść między nich i udowodnić kuzynce, na czym polega dobra zabawa. W życiu bardziej się nie myliłam!

Ale nie powiedziałabym, że wybierałam sobie tych chłopaków specjalnie z myślą, że mnie skrzywdzą...

– Wynoś się! – Wymknęło mi się, zanim pomyślałam.

– A pewnie. Już sobie idę. Ale zapamiętaj sobie. Nie musisz i nie powinnaś wybierać takich jak on.

– A co? Może takich jak ciebie? – zakpiłam.

Spojrzał na mnie tak, że aż mi się słabo zrobiło. Czułam, że go skrzywdziłam tymi słowami. Może nawet nie treścią, a tonem, jakim je wypowiedziałam.

– Nie oceniaj po pozorach – odpowiedział po chwili.

– Ja... – Chciałam go przeprosić, naprawdę szczerze. Ale to słowo ponownie przerosło moje możliwości.

Kamil utkwił wzrok w moich ustach, jakby zaraz miał wylecieć stamtąd ptaszek. Albo słowo „przepraszam". Nagle dotknął palcem moich warg i spojrzał mi w oczy. Kiedy stanęliśmy na tyle blisko siebie, żeby wystarczył niewielki gest z jego strony, by stało się to takie proste?

Wstrzymałam oddech i czekałam.

Błysnęło gdzieś blisko i niemal od razu rozległ się grzmot, aż ziemia się zatrzęsła. Wzdrygnęłam się gwałtownie, a Kamil odwrócił wzrok.

– Już mnie nie ma... – wymamrotał.

Zanim się odwrócił, zerknął na mnie ostatni raz. Z żalem czy może urazą. Nie byłam pewna... Ale natychmiast odezwały się w moim sercu wyrzuty sumienia, że źle go potraktowałam. No, ale jak inaczej miała postąpić?! Nie miał prawa wypominać mi przeszłości, ani tym bardziej mieszać do tego mojej mamy! Och, co za denerwujący człowiek! Niech sobie idzie w cholerę! Nie będę o nim myślała! Jeszcze czego!

W swoim postanowieniu wytrzymałam dosłownie dziesięć sekund. Tyle, ile trwało odprowadzanie złym wzrokiem odchodzącego chłopaka. Kiedy zniknął za zakrętem, od razu poczułam się gorzej. Zupełnie jakby moje głupie serce już za nim tęskniło. Koniec świata! Przecież ja jeszcze nigdy za żadnym facetem nie usychałam z tęsknoty! Co więcej, ten akurat przypadek wyjątkowo mnie drażnił tą swoją doskonałością, nieosiągalnością i odpornością na mój urok. I przede wszystkim był nudny! Za dużo książek, za mało rozrywek w życiu, jak na mój gust. I zawsze miał odpowiedź na wszystko! To było nie do zniesienia!

Oni wszyscy są tacy sami! – przekonywałam samą siebie, ale cichy głosik sumienia szepnął, że przecież obie ciotki nie trafiły na jakieś odrażające męskie świnie. Poza tym Elka też całkiem nieźle sobie znalazła. Skoro Robert wytrzymał rok bez niej i nie zrobił jakiegoś świństwa, to może i on należał do gatunku tych dobrych?

I co, jeśli Kamil też był porządny?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro