28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pięć dni później

– Jak się dziś czujemy? – spytał Loki gdy zobaczył, że kobieta się obudziła.

– Zadajesz mi to pytanie co godzinę – odpowiedziała mu – ale lepiej. Dziś mogę już wstać.

– To świetnie – klasną w dłonie – bo mam genialny pomysł. Wiem, że tęsknisz za Ziemią więc zrobimy małą wycieczkę. Przeniesiemy się do losowo miejsca na Midgardzie i go pozwiedzamy.

W oczach kobiety zapaliły się małe iskierki na myśl, że zobaczy swoją planetę.

– Ale do wycieczki przygotujemy się jak Ziemianie – zaśmiała się – czyli weźmiemy plecak i prowiant.

– Jak chcesz moja królowo.

– Głupio się czuje jak nazywasz mnie królową – lekko się zarumieniła.

– Wiem dlatego to robię – po tych słowach pocałował ją w policzek – naszykuj się i ubierz ciepło.

– Oczywiście.

Gdy zielonooki wyszedł z komnaty, kobieta radośnie wyjęła swoje midgardzkie ubrania i je ubrała. Włosy związała w koka i zaczęła szperać po szufladach z nadzieją znalezienia plecaka lub torby. Gdy sprawdzała już ostatnią znalazła swój cel. Zeszła szybko do kuchni i poprosiła służbę by przygotowali kanapki, ciastka i butelkę z wodą. Był problem z ostatnim ponieważ w Asgardzie nie znali plastikowych butelek więc musieli nalać wodę w szklane. Po tym ładnie podziękowała i zaczęła szukać Lokiego. Gdy w końcu go znalazła a bardziej on ją, wyruszyli na Midgard.

Poczuli po chwili palące słońce na plecach a przed nimi sucha popękana gleba i chude drzewa.

– Wiesz może gdzie nas poniosło – zwrócił się do niej.

– Jesteśmy w Afryce – powiedziała i rękoma pokazała pustynny krajobraz – miejsce z którego w dawnych czasach brano niewolników do ciężkiej pracy fizycznej.

– Przecież tu prawie nic nie rośnie – wskazał na suchą ziemię – jak można tu żyć?

– Da się lecz jest ciężko. Trzeba uważać na dzikie plemienia. I na hieny i te wredne komary.

– Choćmy do cienia. Tu jest upał – narzekał Loki.

– To znajdź tu gdzieś cień.

– Chce mi się pić – już chciał sięgać po butelkę z wodą ale postrzymał go Victoria.

– Jeżeli teraz wszystko wypijesz nie będziesz miał co potem pić.

W milczeniu ruszyli przed siebie szukając cienia. Kobiecie upały tak bardzo nie doskwierały bo kiedyś wyruszyła na wyprawę po pustyni na wakacjach. Lecz Lokiemu słońce było wrogiem.

Gdy znaleźli w miarę cieniodajne drzewo zobaczyli grupkę czarnoskórych dzieci którzy grali przed chwilą w piłkę nożną. Była ich czwórka.

Loki chciał już zawracać widząc ich nie najlepszej jakości ubrania i wychudzone buty lecz kobieta złapała go za nadgarstek i skarciła wzrokiem.

– Oni wcale nie są gorsi od nas – szepnęła – chciałeś cień. Proszę bardzo masz cień tyle, że musisz usiąść między nimi.

– A jak nas zjedzą, lub zabiją lub potem zjedzą?

– To ty zmartwychwstaniesz cofniesz się w czasie i do tego nie dopuścisz.

Puściła jego nadgarstek i ruszyła do przodu. Dzieci widząc idocą w ich stronę białą kobietę zaczęły coś szeptać pomiędzy sobą.

– Um hej – zaczęła mówić – rozumiecie co mówię?

– Tak – odpowiedział jeden chłopczyk – chce pani – zaczął w myślach szukać słowa – na ziemi?

– Usiąść?

Dostała odpowiedź skinieniem głowy. Usiadła pomiędzy nimi w cieniu i spojrzała się na czarnowłosego który nadal stał na słońcu. Gestem ręki zaprosiła go a on niepewnie podszedł.

Po paru minutach chłopcy wrócili do gry.

Po chwili stała koło niebieskookiej mała lekko wychodzona dziewczynka ze smutnymi oczkami.

– Pani ma...kanapkę? – spytała jąkając się.

– Oh oczywiście – szybko z plecaka wyjęła kanapkę i podała je czarnoskórej dziewczynce.

– Dziękuję – przytuliła się do niej a z jej oczek poleciały łezki. Gdy odkleiła się wzięła kanapkę i z radością ją zjadła.

– Hej – zaczął Loki zwracając na siebie uwagę wszystkich – chcesz wody?

Na te słowa dziewczynka skinęła głową i radośnie podbiegła do niego. Zielooki schylił się i podał jej szklaną butelkę z płynem.

– Mogę pana przytulić? – spytała niepewnie.

Victoria spojrzała się na niego z uśmiechem a on wziął dziewczynkę na ręce a ona swoimi małymi rączkami zawiesiła się na jego szyii. Poczuł przyjemne ukłucie w sercu dzięki czemu na jego twarzy zagościł uśmiech. Odstawił dziewczynkę gdy ona o to poprosiła.

Kolejną godzinę spędzili pod drzewem oglądając mecz chłopców a mała Nyala bawiła się włosami kobiety plecąc warkocze. Nawet sam Bóg kłamstw zaczęła się dobrze bawić choć się do tego nie przyznał.

Dwie godziny później

– Przykro mi Nyala ale muszę już wracać do domu – powiedziała tak by nie obrazić małej mieszkanki Afryki.

– To zabierz mnie...ze sobą...nie mam rodziców– powiedziała a jej oczka były już szkliste.

– Niestety nie ja o tym decyduje. Przykro mi. Życzę ci szczęścia.

Po tym kobieta odeszła zostawiając małą  dziewczynkę. Sama uroniła jedną łzę gdy szła do Lokiego.

– Ruszamy? – spytała.

– Zaraz chyba coś zostawiłem pod tym drzewem.

Skołowana kiwnęła głową i czekała na niego. Nie mogła znieść myśli, że zostawi tą małą istotkę na pastwę losu. Nie miała rodziny więc było jej trudno, a ona nie może jej zabrać. Przetarła polik i odwróciła się słysząc kroczącego Lokiego. To co zauważyła sprawiło, że łzy szczęścia popłynęły z jej oczu. Szedł z dziewczynką na rękach, uśmiechnięty od ucha do ucha.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro