Rosie x Quentin

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

zanim ktokolwiek zapyta, co to za ship odpowiem – nie mam zielonego pojęcia XDD
wylosowałam go na kole fortuny (po prostu jestem debilem)
ale mam nadzieję, że się spodoba

– Jeszcze raz, Rosie. Głęboki wdech. To tylko Riccardo. Co złego może się stać? – powtarzała sobie pod nosem Rosie, ściskając przy piersi pudełko z prezentem walentynkowym. Całe liceum było przystrojone w różowe i czerwone ozdoby, przy oknach wisiały wycięte serduszka, a samorząd szkolny nakazał, aby wszyscy uczniowie mieli przy mundurkach elementy związane z tym świętem. Dlatego dziewczyna doczepiła do marynarki mundurka przypinkę w kształcie serduszka.

Dziewczyna uwielbiała walentynki – ogólnie sama idea święta miłości, jak i całego tego uczucia – to było coś niesamowitego. Przecież, ile ludzi tylko rodzajów miłości! A ona swoją uwielbiała się dzielić – proste gesty, niewielkie prezenty.

I dzisiaj zamierzała trochę jej dać Riccardo.

Cały dzień próbowała podejść do Di Rigga, ale zawsze ktoś przy nim się kręcił – a to Garcia, a to Victor, czasami Zippy. Dlatego postanowiła podejść do niego tuż po zakończeniu zajęć, bo oboje kończyli dzisiaj dość późno – ona miała zajęcia w kółku fotograficznym a on chodził na lekcje muzyki.

atomówki na Madagaskarze:
Jade: dajesz stara!!!
Sky: trzymamy kciuki!!!
Sky: i chcemy relacje jak się zgodzi

Rosie z uśmiechem polubiła wszystkie trzy wiadomości i schowała telefon, kierując się do wyjścia ze szkoły. W budynku było już mało osób, co było akurat Redd na rękę, bo nie chciała aby ktokolwiek ich widział.

Trzymała prezent blisko siebie, wychodząc ze szkoły. Na schodach pod dachem stał Riccardo, który opierał się o filar i patrzył coś w telefonie. Podobnie jak Rosie miał na sobie mundurek – ciemne spodnie ze złotymi guzikami i taką samą marynarkę. Włosy miał związane w luźny kucyk, którzy przerzucił przez ramię.

Wyglądał pięknie. Po prostu.

Rosie wzięła głęboki wdech i podeszła powoli do chłopaka.

– Dzień dobry, Riccardo! – przywitała się. Zdziwiony chłopak odwrócił się w jej stronę.

– O, Rosie, hej. – Kiwnął do niej głową i schował telefon do torby, którą miał zarzuconą na ramię. – Nie widziałem cię.

Rosie uśmiechnęła się do niego.

– Przyszłam dopiero teraz, bo niedawno skończyłam zajęcia – wyjaśniła, na co muzyk kiwnął głową.

– Chodzisz na zajęcia z fotografii, prawda? – dopytał.

– Tak – przytaknęła ucieszona, że chłopak cokolwiek o niej wie. Przez większość gimnazjum rzadko kiedy z nią rozmawiał i miała wrażenie, że jej nie zauważa. Teraz było inaczej, bo chociaż chodzili do innych klas to kiedy ją widział, zawsze powiedział do niej cześć. Redd uważała to za ogromny postęp w ich relacji.

– Co tam masz? – zapytał zaciekawiony, wskazując wzrokiem na prezent, który dziewczyna ściskała.

– Och, to? To prezent. Walentynkowy dla...

– Niezależnie dla kogo, ta osoba musi być ogromnym szczęściarzem – wtrącił się jej w zdanie nim skończyła mówić a jego słowa sprawiły, że na jej buzi wykwitł soczysty rumieniec.

– Cóż, to dla cie... – ponownie ktoś jej przerwał. Tym razem nie Riccardo a Terry, który podjechał pod szkołę i zaczął wołać szatyna.

– Czemu nie było cię w szkole, śmieciu? – zapytał Di Riggo, idąc w stronę auta. Otworzył drzwi od strony pasażera i wsiadł. Rosie nie usłyszała odpowiedzi Archibalda, ale widziała jak pianista jej macha na pożegnanie a potem samochód znika za rogiem ogrodzenia.

Dziewczyna przygryzła wargi, patrząc na miejsce, gdzie przed chwilą stał Di Riggo. W pewnym momencie jednak nic nie widziała – łzy przysłoniły jej oczy a usta opuścił szloch. Przecież słyszała plotki, że Di Riggo spotyka się z Archibaldem! A i tak była głupia... i tak się łudziła... łudziła, że jednak Riccardo może coś co niej czuć.

Pomrugała parę razy, chcąc odgonić łzy, co częściowo jej się udało. Co miała teraz zrobić? Do domu nie miała po co wracać, bo bezsensu siedzieć na schodach do niewiadomo której godziny – nie miała nawet pojęcia, o której jej rodzice wrócą z kolacji! A swojego klucza nie wzięła, bo stwierdziła, że od razu po lekcjach – razem z Riccardo – pójdzie na festiwal, a wróci z niego wtedy, kiedy jej rodzice już będą w domu.

Do Jade i Sky też nie miała po co pisać, bo Greene była z Ryomą a Blue z Arionem.

Powoli zeszła po schodach a pudełko trzymała tylko w jednej dłoni, już nawet nie dbając o to, że w każdej chwili może się otworzyć a jego zawartość wysypać. Nic z tego nie było ważne – niech te wszystkie prezenty, które dla niego zrobiła i kupiła, pójdą w diabły.

Westchnęła, kierując się w stronę parku, który był nieopodal szkoły. Widziała ludzi z liceum – nikt nie szedł sam. Tylko ona, ściskając w ręce marny prezent a w klatce piersiowej – złamane serce. Na domiar złego zaczęło jeszcze padać, więc przyspieszyła aby dotrzeć do parku nim całkowicie się rozpada. Równie dobrze mogłaby pójść do jakiegoś sklepu, ale wszystkie przystrojone były na walentynki a ona nie chciała się jeszcze bardziej dobijać.

W parku było spokojnie i cicho, bo większość ludzi była na festiwalu na drugim końcu miasta. A że żadne drzewa czy lampy nie były przystrojone, to nie było aż tak mocno czuć tego feralnego nastroju.

Usiadła na jednej ławce pod drzewem, kładąc pakunek obok siebie. Wyjęła telefon z kieszeni czarnej spódniczki i zaczęła przeglądać social media. Widziała wszystkie relacje jej znajomych – każdy, dosłownie każdy – coś robił. I nie był sam.

Ona była.

atomówki na Madagaskarze:
Sky: i jak ci poszło? Rosie???
Rosie: nie chcę o tym gadać
Jade: odrzucił cię?
Jade: Rosie???
Jade: stara

Zignorowała kolejne wiadomości, po prostu chowając telefon do kieszeni. Miała dość. Była zostawiona z tym sama. Nie chciała niszczyć dziewczynom planów, dlatego wolała zostać tu sama. Nawet jeśli miałaby tu być kolejne dziewięć godzin.

– Tato, mówiłem Ci. Jutro do niego pójdę i wszystko poprawię.  – Usłyszała niedaleko głos, który był całkiem znajomy. Z zainteresowaniem zerknęła w tamtą stronę; kilka metrów dalej w kółko chodził Quentin Cinquedea. Różowowłosy chłopak miał na sobie mundurek tego samego liceum, co Rosie.

On też się tam uczy? Pomyślała zdziwiona. W sumie byłoby to logiczne, bo ludzie z większości drużyn, z którymi kiedykolwiek grał Raimon, również tam się uczyli.

– Dobra, pogadamy później, cześć – powiedział jeszcze różowowłosy, a następnie rozłączył się i schował telefon do kieszeni, mamrocząc coś pod nosem. Rosie przyglądała mu się z zainteresowaniem, ale jednocześnie z nadzieją, żeby jej nie widział. Nie mogła nic poradzić na to, że odkąd pierwszy raz go widziała – czyli od meczu Raimona z Dragonlinkiem – po prostu się go bała. Miał w sobie coś... innego, ale co mogła poradzić na to, że widok tego, jak jego drużyna poturbowała zespół Raimona, odcisnęło na niej tak wielkie piętno?

Niestety, dziewczyna dzisiaj szczęścia nie miała. Bo Quentin ją dostrzegł i patrzył na nią przez chwilę, a na jego ustach dostrzegła szyderczy uśmieszek.

– Ojej, ktoś złamał serduszko i sama siedzisz? – zapytał i podszedł do niej. Czuła jak jej ciało automatycznie się spięło, kiedy słyszała jego głos. Ze stresu? Ze strachu?

– Idź sobie – odpowiedziała jedynie cichym tonem, odwracając głowę w bok, aby na niego nie patrzeć i nie widzieć jego miny. Słyszała jak parsknął rozbawiony.

– Który to był? – Znów zadał pytanie, a potem zaczął wymieniać imiona chłopaków z liceum. Rosie zerknęła na niego; o większości tych ludzi nawet nie słyszała, ale kiedy Cinquedea wymienił imię Di Riggo wyraźny smutek pojawił się na jej twarzy. A to nie umknęło różowowłosemu. – Japierdole, serio? On?

– Nie oceniaj – wymamrotała cicho. Quentin pokręcił głową a następnie usiadł obok niej na ławce. Rosie odsunęła się od niego, ale ten tego nie skomentował.

Po chwili rozbrzmiał dźwięk dzwonka telefonu Quentina. Chłopak wyjął urządzenie z kieszeni, ale widząc, że dzwoni jego ojciec westchnął i schował je z powrotem.

– Może powinieneś odebrać? – zasugerowała Redd, patrząc na chłopaka.

– Ta i znowu będzie mnie męczył. – Przewrócił oczami. – Wolę go olać.

Rosie mimowolnie zachichotała. Przecież nie tak dawno Quentin był posłuszny ojcu i był na każde zawołanie, a teraz nawet nie odbierał od niego telefonu.

– O co cię tak męczy? – dopytała z zainteresowaniem. – O ile w ogóle chcesz mówić...

Słyszała jak Quentin wzdycha, a potem przez pewien czas oboje milczeli. Wpatrywali się w alejkę przed sobą i starszą panią, która goniła psa.

– Powiedzmy, że mam delikatne problemy w szkole – wyjaśnił po paru minutach ciszy. – I, cóż, nie tylko.

Rosie popatrzyła na niego uważnie.

– Z czym?

– Ogólnie to z wszystkim po kolei. Większość ludzi to kurwy a nauczyciele się na mnie uwzięli.

Dziewczyna zachichotała.

– Może dałeś im jakiś powód?

Quentin przewrócił oczami.

– Przyklejenie gościa od fizyki do krzesła nie jest wystarczającym powodem.

Na to Rosie zaśmiała się trochę głośniej. Coś rzeczywiście niedawno obiło się jej o uszy, że któryś z trzecioklasistów przykleił jednego z nauczycieli do krzesła, ale nie sądziła, że był to Quentin. Raczej nie wyglądał na takiego. Bardziej na kogoś, kto robi... no cóż, gorsze rzeczy, gdy ktoś go zdenerwuje.

Dlatego chyba nie chciała nigdy go denerwować. Chociaż zdenerwowanie jego ojca miałoby jeszcze gorsze konsekwencje, go gdy ktoś zdenerwował Gyana Cinquedea to jednocześnie denerwował jego syna – a to cóż, było wybuchowe połączenie.

Rosie westchnęła i usadowiła się wygodniej na ławce, a obecność różowowłosego bramkarza nie przeszkadzała jej już tak mocno, jak wcześniej. Może nie czuła się przy nim specjalnie komfortowo, bo znała jego opinię i do czego był zdolny – no i, przede wszystkim, był dla niej całkowicie obcy – ale nie bała się go już tak mocno.

Popatrzyła na jego profil; miał zamknięte oczy, różowe włosy opadły na czoło i miał przygryzioną dolną wargę. Widziała pieprzyk nad ustami i niewielką bliznę pod okiem. Chociaż ciężko było jej to przyznać to musiała przyznać, że był przystojny. Może nie tak bardzo jak Riccardo, ale również można było na nim zawieść oko – miał zupełnie inny typ urody, ale dobrze się na niego patrzyło.

Nie myśl o Riccardo! On nie jest tobą zainteresowany! Zganiła się w myślach, kiedy znów pomyślała o Di Riggo. On się teraz doskonale bawił w towarzystwie Archibalda i o niej nie myślał.

Znów zerknęła na Quentina. Tym razem miał otwarte oczy i szukał czegoś  w telefonie.

A w jej głowie pojawiła się dość szalona myśl, bo skoro on tu z nią siedział... Może też nie miał jak spędzać Walentynek? Nie miał planów i był sam?

A skoro oboje byli w tej sytuacji a ona miała kupione bilety na wejście na festiwal...

– Quentin? – zapytała cicho.

– Hm? – mruknął, nawet na nią nie zerkając.

– Chcesz iść na festiwal?

Chłopak zdziwiony na nią popatrzył a ona poczuła jak nie na miejscu było to pytanie. Do cholery, gadali od kilku minut dopiero! I to był Quentin! Z drużyny, która omal nie rozwaliła Raimona!

– Albo wiesz co, jednak nie ważne... – wyszeptała i odwróciła głowę w drugą stronę, czując narastającą w gardle gulę. To było tak żenujące...

– Możemy iść, i tak nie widzi mi się wracać do domu – przytaknął i podniósł się z ławki, a następnie nie czekając na dziewczynę ruszył w tylko sobie znaną stronę.

– Gdzie idziesz? – zapytała, biegnąc za nim i trzymając prezent przy piersi. – Festiwal jest w drugą stronę!

Quentin odwrócił się w jej stronę, przez co Rosie nie wyhamowała i wpadła na niego. Z zażenowaniem przeprosiła i czuła jak na jej twarzy pojawia się ogromny rumieniec.

– Chyba nie myślisz, że będę szedł całe miasto na pieszo. – Wzruszył ramionami. – Idziemy na autobus.

Po tym ponownie się odwrócił i odszedł kilka kroków. Po chwili jednak się zatrzymał aby zdezorientowana dziewczyna zdążyła go dogonić.

Droga z parku na przystanek autobusowy nie była długa, ale i tak minęła im w całkowitej ciszy. Rosie czasami nawet myślała o tym, żeby zagaić rozmowę, ale nie miała pojęcia, co miałaby mu powiedzieć. W końcu, byli tylko dwójką obcych ludzi, którym życie się nie udaje i idą razem na festiwal dla par. Przecież to normalne i często się zdarza. Dotarli na przystanek chwilę przed przybyciem autobusu.

– A co z biletami? – zapytała, kiedy różowowłosy ruszył w stronę wejścia do pojazdu. Quentin odwrócił się w jej stronę z rozbawionym uśmieszekiem.

– A po co nam? – zapytał głupio.

– Bo może być kontrola? Nie widzi mi się płacić mandatu ani...

– Daj spokój, Rosie. – Machnął lekceważąco ręką. – Kto nie ryzykuje, ten nie żyje.

Dziewczyna była z lekka zdziwiona tym, że chłopak znał jej imię. Zignorowała to jednak i ruszyła za nim, choć nie umiała nazwać ciepłego uczucia, które pojawiło się wokół jej serca, kiedy usłyszała jak różowowłosy akcentuje jej imię. To było całkiem nawet... przyjemne w odsłuchu.

– Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Tak brzmi to powiedzenie – zauważyła, zajmując miejsce obok niego.

– Żeby wypić szampana raczej trzeba być żywym.

– Nie prawda. Zawsze mogą cię pochować z butelką szampana. – Wzruszyła ramionami, a jej słowa wywołały rozbawione parsknięcie Cinquedea'y.

– Zapamiętam to, a kiedy umrzesz to cię pochowam z szampanem.

– Trzymam za słowo. – Posłała mu delikatny uśmiech.

Większość jazdy minęła im w przyjemnej ciszy, którą przerwało wejście kontrolera biletów do pojazdu. Redd popatrzyła przerażona na Quentina.

– Będziemy ryzykować? – zapytała, a różowowłosy rozglądał się, aby zobaczyć jak daleko kontroler od nich jest. Niestety, był blisko – tak naprawdę już do nich podchodził.

– Wstawaj! – Polecił jej szybko Quentin, na co posłusznie się podniosła i Cinquedea popędził do drzwi, aby kliknąć przycisk, zatrzymujący pojazd.

– A państwo gdzie?! – zawołał za nimi kontroler, gdy oboje wyskoczyli na chodnik. Quentin szybko chwycił Rosie za dłoń i zaczął z nią biec w sobie znaną stronę. – Halo!

Kilka metrów dalej już nie było mężczyzny słychać a autobusu widać, więc oboje zatrzymali się aby odetchnąć. Rosie patrzyła na Quentina przez chwilę, a potem się zaśmiała. Głośno, przez co zdziwiony chłopak podniósł głowę, ale widząc ją – i słysząc jak się śmieje – po prostu się uśmiechnął.

– Boże, nigdy czegoś takiego nie zrobiłam – powiedziała. – To było takie... takie... wow.

Quentin wzruszył ramionami i stanął prosto.

– Robiło się gorsze rzeczy – powiedział, jakby od niechcenia, ale musiał przyznać, że reakcja dziewczyny wywołała w nim miłe uczucie. Zignorował je jednak. – Patrz, ten twój festiwal. – Pokazał dłonią na płot niedaleko, za którym widać było różne stoiska. Słychać było również głośną muzykę i ludzie głosy, które starały się ją przekrzyczeć.

– Tak, chodź! – zawołała i pognała w tamtą stronę. Quentin posłusznie ruszył za nią.

– Mamy bilety? Bo tu wejście bez nich będzie trudniejsze niż do autobusu – zauważył, a Rosie z uśmiechem otworzyła prezent, który dzielnie trzymała w dłoniach. Cinquedea zerknął jej przez ramię, a na widok wszystkich drobiazgów, które dziewczyna widać było, że własnoręcznie zrobiła, poczuł jak robi mu się z lekka przykro. Po prostu, po ludzku, przykro. Dziewczyna tak się postarała a nikt tego nie docenił.

– Proszę, są! Nawet się nie pogniotły. – Z uśmiechem pokazała na dwa skrawki papieru. – Proszę, możesz to zatrzymać. – Podała mu pudełko z resztą prezentów.

– Chciałaś tu przyjść z Riccardo, prawda?

– Nie rozmawiajmy o nim – poprosiła. – Nie chcę sobie psuć reszty wieczoru... To musi być zamknięty rozdział... Za dużo czasu na niego zmarnowałam – westchnęła.

– Ile? – zapytał zainteresowany, dzielnie trzymając pudełko, gdy kolejka, w której stali, powoli przesuwała się do przodu.

– Od początku gimnazjum – mruknęła. – Definitywnie za dużo czasu. Muszę się wziąć w garść. Na świecie jest ktoś lepszy.

I na tym ich dyskusja się zakończyła. Rosie przy kasie pokazała bilety a potem oboje wkroczyli na teren festiwalu. Wszędzie były różne stoiska – z jedzeniem, różnymi grami czy z biletami na większe atrakcje. Tego dnia jednak ani Rosie, ani Quentin, nie mieli ochoty na to ostatnie, więc powoli kroczyli między ludźmi i stoiskami. Od czasu do czasu zamienili ze sobą parę słów, ale było to raczej sporadyczne i rzadkie – głównie wtedy, gdy zauważyli coś interesującego lub zabawnego. Kiedy na horyzoncie pojawiał się ktoś znajomy, od razu odwracali się w drugą stronę, aby tylko z nikim nie rozmawiać. Raczej mało kto zareagowałby optymistycznie na widok ich razem w takim miejscu.

Po dwóch godzinach chodzenia bez celu w końcu oboje dotarli pod stoisko, w którym po pięciu trafionych strzałach można było wygrać gigantyczną maskotkę. Początkowo Quentin je zignorował i odszedł, ale przez to, że Rosie za nim nie szła, zdezorientowany odwrócił się do tyłu – Redd wciąż stała przy stoisku i wpatrywała się w gigantyczne maskotki.

– Chcesz jakąś? – zapytał Cinquedea, stając przy dziewczynie.

– Co? – odpowiedziała zdezorientowana. – Nie, tak tylko na nie patrzę.

Quentin patrzył na nią przez chwilę, a potem na mężczyznę, który na stoisku pracował. Westchnął i wyjął telefon, zza którego etui wyciągnął banknot.

– Zamierzasz grać? – Zdziwiona Rosie patrzyła na Quentina, który właśnie płacił mężczyźnie a potem oglądał plastikowy pistolet, z którego miał strzelać.

– Trzy trafienia i dostajecie breloczek. Cztery – mniejszego pluszaka, a za pięć, w co wątpię, ten wielki – wyjaśnił otyły, siwowłosy mężczyzna, który z uśmiechem przeliczał pieniądze od Quentina.

– Przytrzymaj przez chwilę – powiedział Quentin do Rosie, dając jej pudełko z prezentem, które od niej dostał. Dziewczyna cofnęła się o krok, trzymając przy sobie prezent. Cinquedea z skupieniem wypisanym na twarzy wpatrywał się na przemieszczające się naprzeciwko przedmioty, które kształtem przypomniały kaczki.

Pierwszy strzał – i pierwsza zbita kaczka.

Drugi strzał – tym razem chybił, co podsumował soczystym przekleństwem.

Trzeci strzał – znów trafił w kaczkę.

Czwarty strzał – kaczka zbita.

Piąty strzał – i kolejna kaczka została zbita.

Quentin odsunął się od stoiska o dwa kroki, a tym samym zdał sobie sprawę, że wokół nich zgromadziło się całkiem sporo ludzi. I większość z nich patrzyła na niego z podziwem, bo przeważnie mało komu udawało się zbić choć dwie kaczki.

– Który ci się podoba? – zapytał Quentin, patrząc na Rosie uważnie. Dziewczyna wpatrywała się w średniej wielkości pluszaki, a jej wzrok przykuł różowy królik, który miał do łebka przyszytą złotą koronę.

– Ten. – Pokazała na pluszaka. Wciąż zszokowany wygraną Cinquedea'dy, kierownik stoiska sięgnął wskazaną maskotkę i podał ją dziewczynie.

***

Następnego dnia w szkole niewielka część uczniów zajmowała się zdejmowaniem walentynkowych ozdób. Rosie również pomagała, szczerze mając nadzieję, że nie natknie się ani na Quentina, ani na Riccardo. Tego pierwszego chyba nawet nie było w szkole, bo pierwszą lekcję powinni mieć w klasach obok siebie, a go nie widziała.

– Naprawdę nie chcę gadać o wczoraj – powiedziała po raz kolejny Rosie, gdy Jade znów zadała jej to samo pytanie. Siedziała na parapecie właśnie razem z Greene i Sky. Obie były zainteresowane tym, jak ich przyjaciółce minęły walentynki.

– Riccardo nie był z tobą na festiwalu, prawda? – dopytała przygnębiona Blue. – Widziałam relacje Terry'ego. Byli razem.

Rosie wzruszyła ramionami.

– Cóż, przykro było mi z tego powodu wczoraj. Dzisiaj... czuję się trochę lepiej. – Uśmiechnęła się i pomachała jakiejś dziewczynie, z którą chodziła na zajęcia z fotografii.

– Miałem Ci coś dać. – Usłyszały obok siebie głos Quentina. Różowowłosy patrzył bezpośrednio na Rosie, na której ustach wykwitł delikatny uśmiech. – Wiesz, za wczoraj.

I podał jej niewielkie pudełeczko i kwiatka z papieru. Redd ochoczo przyjęła prezent.

– Nie musiałeś – zauważyła. – Nie dawałam Ci wczoraj prezentu, żebyś cokolwiek mi dzisiaj dawał. I przecież wygrałeś dla mnie tamtą maskotkę.

– Chciałem – powiedział po prostu i cofnął się. Oboje czuli na sobie wzrok wielu ludzi, bo raczej Cinquedea nie był znany z takich gestów. Zwłaszcza że nigdy nawet z Rosie nie rozmawiał. – Cóż, to cześć. – Pożegnał się a Rosie z uśmiechem patrzyła na kwiatka.

Może jednak Cinquedea nie był taki zły, jak myślała.


powiem tak, podoba mi się ten ship
i może gdzieś go wetknę, kto wie?
i tak, to walentynkowe w lipcu, bo why not
następne one-shoty będą z zamówień
dobranoc i miłej reszty wieczoru <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro