cztery.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

I think I'm losing my mind...

Chloe ze smutkiem odłożyła telefon na pobliski stolik. Było jej przykro, że Rosie - jej najlepsza przyjaciółka - odwołała odwiedziny w ostatniej chwili. Miała nadzieję, że spędzi z koleżanką cały weekend i nareszcie będzie miała się komu wyżalić i ponarzekać po pierwszym tygodniu samodzielnego życia. Dorosłe życie okazało się dużo cięższe niż przypuszczała i pięć dni, które przepracowała, dały jej nieźle w kość. Nauczyła się, że klienci biura, w którym pracuje, nie zawsze są życzliwi i nie każdy miły mężczyzna, który proponuje pomoc w niesieniu zakupów, ma dobre intencje. Zdała sobie sprawę, że jest wyjątkowo naiwna i obiecała sobie, że musi to w sobie zmienić, bo kiedyś może się to dla niej źle skończyć.

Tego dnia nie pozostawało jej już właściwie nic do roboty. Skoro Rosie nie mogła pojawić się w jej nowym mieszkaniu z powodu choroby, a Chloe w Londynie oprócz ciotki nie znała zupełnie nikogo, była zdana na własne towarzystwo. Postanowiła wykorzystać sytuację i trochę odpocząć, by zregenerować siły i przygotować się do następnego tygodnia. Rozłożyła się wygodnie na kanapie w salonie i zaświeciła staromodną lampę, by trochę rozjaśnić wiecznie panujący tutaj półmrok. Pogładziła dłonią miękki materiał, którym obita była bordowa kanapa, gdy nagle pod opuszkami palców wyczuła coś lepkiego. Podniosła rękę do oczu, by przyjrzeć się temu, co pozostało na jej skórze. Z ogromnym skupieniem przyglądała się ciemnoczerwonej substancji, próbując odgadnąć co to takiego, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Przecierała palce marszcząc brwi i starając się zidentyfikować to coś, po czym przysunęła dłoń do nosa i dopiero wtedy poczuła rdzawą woń. Krew. Wzdrygnęła się i zeskoczyła z kanapy jak oparzona. Ze strachem w ochach wodziła wzrokiem po meblu i omal nie zemdlała, gdy dostrzegła niewielką plamę. Wyglądała, jakby znajdowała się tutaj od kilku dni; była lekko przyschnięta, zdecydowanie nie była świeża. Dziewczynie zrobiło się niedobrze. Pognała do łazienki i spojrzała na ręce, które teraz były umazane krwią aż po łokcie. Pisnęła przerażona, nie rozumiejąc co się dzieje. Stanęła nad umywalką w obawie, że może zwrócić obiad. Zmywała z rąk lepką substancję gwałtowanymi ruchami, krzywiąc się przy tym i z całych sił hamując odruch wymiotny. Przez głowę przelatywało jej setki pytań, ale tylko jedno było istotne - skąd to coś się, do cholery, wzięło? Opłukała twarz zimną wodą i spojrzała w lustro, nakazując sobie wzięcie kilku głębszych wdechów. Musiało być jakieś racjonalne wytłumaczenie. Obróciła się tyłem do lustra, sprawdzając czy nie zraniła się w tył nóg, ale nie znalazła nawet zadrapania. To było dziwne i jednocześnie przerażające. Wróciła do salonu z obawą, że znajdzie na obiciu kanapy jakieś martwe zwierzątko, którego wcześniej nie zauważyła, a do którego należała owa krew. Tym razem nacisnęła włącznik, by móc wszystko obejrzeć w lepszym świetle. Stanęła przed kanapą, rozszerzając oczy do granic możliwości - po plamie nie było ani śladu. Upadła na kolana i zaczęła szybko przesuwać rękoma po obiciu kanapy, doszukując się czerwonego okręgu, ale zniknął równie szybko jak się pojawił. Nadal klęcząc, ukryła twarz w dłoniach. Niczego nie rozumiała, nie mogło jej się zdawać. Nie była szalona, ale im dłużej o tym myślała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że potrzebuje wizyty u specjalisty. Przywidzenie jeszcze jakoś dałoby się pewnie wytłumaczyć, ale umazane ręce? Serce biło jak szalone, miała wrażenie, że zaraz wyrwie się z piersi. Musiała mieć omamy, a to oznaczało, że była bardziej przemęczona niż sądziła, ale dlaczego nigdy wcześniej coś takiego nie przydarzało jej się po dużym wysiłku? Chloe szybko wytłumaczyła sobie to tym, że jest to związane z nowym otoczeniem i brakiem bliskich. Znalazła się w nowej sytuacji, w dodatku z dala od rodziny. Potrzebowała odpoczynku, relaksu i przede wszystkim snu. Wstała z klęczek i na nogach jak z waty podeszła do ściany, na której znajdował się wyłącznik, ale zanim nawet zdążyła go dotknąć, światło samo zgasło. Stała teraz jeszcze bardziej oszołomiona niż wcześniej i musiała złapać się ściany, żeby nie upaść z wrażenia. Znajdując się w całkowitej ciemności, wbijała paznokcie w chropowatą powierzchnię, cierpliwie czekając, aż problemy z napięciem się rozwiążą.

- Spokojnie, Chloe. To zaraz się skończy. Spokojnie... - mówiła do siebie, starając się nie panikować.

Jak na zawołanie lampa mrugnęła i ponownie rozświetliła całe pomieszczenie. Blondynka nie radząc sobie ze stresem, którego doświadczyła w ciągu ostatnich kilku minut, zsunęła się w dół ściany i rozpłakała się jak małe dziecko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro