Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Colin

Reszta dnia minęła spokojnie.
Ja i Tom udaliśmy się do klasy po worki a potem poszliśmy na sale gimnastyczną.

Na wf nic ciekawego się nie działo, no może nie licząc tego, że nasz nauczyciel nie kazał Tomowi ćwiczyć przez jego stan zdrowia, przez co ten musiał siedzieć na ławce całe dwie lekcje.

Ale, tak chyba było nawet lepiej.
Po wf udaliśmy się na resztę lekcji i na szczęście David i jego "ziomy" nie dokuczali nam już więcej.
Po wszystkich lekcjach, ja i Tom wyszliśmy ze szkoły.

- Gdzie mieszkasz? - spytał Tom, gdy szliśmy chodnikiem.

- Niedaleko. Jakieś dwie ulice stąd. A ty? - odparłem.

- O ja jedną ulice bliżej. Jaki zbieg okoliczności - zaśmiał się chłopak.

- Tak. Spoko, że mieszkamy niedaleko siebie - powiedziałem i się uśmiechnąłem do Toma.

- Musisz się częściej uśmeichać - stwierdził Tom i też odwzajemnił uśmiech.

- Może masz racje... - stwierdziłem.

- Jasne, że mam! - zaśmiał się bardziej chłopak.

Potem już szliśmy w ciszy.
Gdy doszliśmy do rozwidlenia dróg, pożegnałem się z Tomem, który już musiał skręcić do swojego domu. Wcześniej jednak, wymieniliśmy się swoimi numerami, żeby mieć ze sobą kontakt, poza szkołą.
Ja zaś udałem się w strone swojego domu.

Po drodze dużo rozmyślałem. Dość często to robiłem, gdy byłem sam.
Myślałem o tym co się dzisiaj stało.
O tym, jak David ukradł mi moje bezprzewodowe słuchawki i jak mnie pobił.
O tym, jak Tom stanął w mojej obronie a potem się za mnie pobił z czarnowłosym, sam na tym ucierpiając.

I gdy tak szedłem, zrozumiałem, że Tom to zrobił tak poprostu. Bez oczekiwania na żadną nagrode czy  polowania na moją kase, jak to czasem bywało w mojej poprzedniej szkole.

Nie rozumiałem tego. Nie rozumiałem, dlaczego on to zrobił.
Jaki miał w tym zysk? Co chciał wzamian?
A może właśnie o to chodzi... Może on nic za to nie chciał? Może on to zrobił tak poprostu?
Tak, bezinteresownie...?

Na samą myśl o tym, uśmiechnąłem się pod nosem.
Wiedziałem, że teraz naprawdę zyskałem prawdziwego przyjaciela i wcale nie liczyło się to, że poznałem go dopiero dzisiaj. Ja już poprostu wiedziałem, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi. Ja to poprostu wiedziałem.

On dla mnie zrobił tyle, ile nikt dla mnie nie zrobił przez całe 14 lat mojego życia. Nawet mój ojciec tyle dla mnie nie zrobił!
Właśnie... Ojciec... 

Nagle stanąłem jak wryty, w półkroku, na środku chodnika.
Co ja mam powiedzieć mojemu ojcu?!
Przecież David ukradł mi bezprzewodowe słuchawki, które nie były zbyt tanie.
Wiedziałem, że nie znajde na to wytłumaczenia, bo jak powiem mu, że mi je ukradli i że David mnie pobił, to on poprostu mi nie uwierzy!

Westchnąłem. Wiedziałem, że mam przechlapane. Jednak i tak nie miałem innego wyjścia i musiałem wrócić do domu. Zacząłem znowu powoli iść i próbowałem wymyślić jakieś wytłumaczenie.

Po jakiś 10 minutach, stanąłem pod moim domem. Otworzyłem drzwi i weszłem do środka.
Na szczęście, ojca jeszcze nie było.
Udałem się do kuchni i odgrzałem sobie obiad a wcześniej się przebrałem, bo przecież nie mogłem chodzić w tej bluzie ze śladami krwi.

Potem poszedłem na góre, do swojego pokoju, żeby odrobić lekcje.

Kilka godzin później o 18.00, kiedy siedziałem w swoim pokoju i rysowałem, nagle usłyszałem odgłos otwierania drzwi.
To znaczyło tylko jedno. Ojciec wrócił.

Wyszedłem ze swojego pokoju i zeszłem na dół, żeby przywitać się z ojcem i przy okazji, wziąść sobie z kuchni batonika, na którego miałem ochote.

- Witaj synu. Jak było w szkole? - spytał ojciec, który od razu mnie zauważył.

- Eeeee... Dobrze... - odparłem tylko i poszedłem do kuchni.

Jednak wiedziałem, że prędzej czy później ojciec zauważy brak bezprzewodowych słuchawek. Mimo wszystko, był dosyć spostrzegawczym człowiekiem.

- To dobrze - powiedział tylko ojciec i też poszedł do kuchni.
Ja wziąłem sobie batonika i usiadłem przy stole a ojcec włączył wode, na kawe.

Zacząłem jeść słodycz, modląc się żeby ojciec nie zauważył braku słuchawek.
I gdy już zjadłem batona i miałem wrócić do swojego pokoju, wszystko szlag trafił.

- Colin? Gdzie te bezprzewodowe słuchawki, które dziś wziąłeś do szkoły? Nie powinieneś ich naładować? - spytał ojciec.
Zamarłem w półkroku.

- Eeee... Bo... - odwróciłem się do ojca, unikając jego wzroku i drapiąc się nerwowo po karku. Nie umiałem dobrze kłamać.

- Bo co? Colin. Przecież widzę, że kłamiesz - powiedział twardo ojcec i założył ręce na pierś.

- Ehh... Taki jeden chłopak z klasy, David... On... Ukradł mi te słuchawki... - powiedziałem w końcu. I tak nie było sensu kłamać.

- Jak ukradł? Po co? - powiedział ojciec. W jego głosie było słychać, że mi nie wierzy.

- No poprostu. Ukradł mi i tyle - odparłem zgodnie z prawdą. Nie chciałem narazie opowiadać o wątku z moim nosem, wylanym koktailem i bójką Toma i Davida. Poprostu czułem, że wtedy ojciec jeszcze bardziej by mi nie uwierzył.

- Czyli tak poprostu, bez powodu ci je ukradł? Ehh... Colin... Jeśli je zgubiłeś to poprostu powiec. Nie ma sensu kłamać - powiedział ojciec.

Ja na niego spojrzałem.

- Ale ja nie kłamie! Naprawdę on mi je ukradł! - próbowałem udowodnić, że nie kłamie.

- No dobrze... Powiedzmy, że ci wierze... - ustąpił w końcu ojciec, chociaż ja wiedziałem, że tak naprawdę mi nie wierzył.

- Tato. Ja naprawdę mówie prawdę - powiedział. Chciałem, żeby on naprawdę mi uwierzył.

- Tak, tak... - mruknął i zaparzył sobie kawe.

- Ale i tak ci nie kupie nowych. Jeszcze ci znowu ukradną... - dodał i wziął do ręki kubek z kawą. Potem mnie wyminął i poszedł w strone swojego gabinetu.

Czemu raz nie może mi uwierzyć. I do tego wtedy, kiedy naprawdę mówie prawdę...
Pomyślałem smętnie.

Potem westchnąłem i wróciłem do swojego pokoju, żeby dokończyć rysowanie...

TIME SKIP

Minął miesiąc.
Tak jak przypuszczałem, ja i Tom zaprzyjaźniliśmy się i już od jakiegoś tygodnia jesteśmy najlepszymi i jedynymi dla siebie, przyjaciółmi.

Szczerze, zdziwiło mnie to trochę, bo jednak to stało się nawet dosyć szybko, ale nie liczyło się to teraz. Liczyło się tylko, że znalazłem prawdziwego przyjaciela.

Jednak, jeszcze jedna rzecz mnie zdziwiła i chyba nawet bardziej niż poprzednio.
Otórz, przez ten cały miesiąc ani David ani jego kumple, nic nam nie zrobili.

Oczywiście byłem z tego powodu szczęśliwy, jednak czułem też niemały niepokój. Czułem, że David nie da nam spokoju i że coś jeszcze wymyśli. Poprostu to czułem...

Jednak mimo to, cieszyłem się, że już po tamtej sytuacji nie zostało ani śladu. Nawet warga i brew Toma się zagoiły.

Teraz, był koniec Listopada. Ja przyszedłem do nowej szkoły dokładnie miesiąc temu, czyli 27 Października.
Na dworze było już trochę zimniej i powoli dało się odczuć, że niedługo będą święta.

Właśnie wyszedłem na trzecią przerwę z Tomem z klasy. Była to przerwa dziesięciominutowa, więc ja i Tom udaliśmy się w stronę biblioteki, rozmawiając o zadaniu domowym z Chemii.

W tej chwili właśnie doszliśmy do schodów (nasza klasa była na pierwszym piętrze a biblioteka była na parterze, więc logicznie trzeba było zejść po schodach).

- Ej stary, lepiej zawiąż sznurówki, bo zlecisz ze schodów - powiedział Tom, śmiejąc się i oparł się o ścianę a ja schyliłem się, żeby zawiązać buty.

Nagle usłyszałem kroki niedaleko nas.
Potem usłyszałem jak ktoś się z czegoś śmiał. Potem nagle to ustało, tak jak kroki.
Wydało mi się to dziwne, więc szybko zawiązałem sznurówki i podniosłem się.

Wtedy zobaczyłem Davida. Davida i jego kumpli.
Stali niedaleko i się na nas patrzyli, z chytrymi uśmieszkami wymalowanymi na twarzach.
I wtedy już wiedziałem, że to nie zwiastuje nic dobrego...

- No i znowu się spotykamy, lamusy - odezwał się David i wraz ze swoimi ziomkami, do nas podszedł.

- Nie chce nic mówić, ale widzimy się już razem od miesiąca. Chodzimy do tej samej klasy - powiedział Tom, patrząc na Davida.

- O jaki wybitny matematyk się znalazł - prychnął pogardliwie David, w stronę szatyna.

- A ty co? Jezyk ci wyparował czy twój chłopak musi znowu za ciebie się wypowiadać, co? - tym razem czarnowłosy zwrócił się do mnie.

Ja już chciałem się mu jakoś odgryść, ale wtedy Tom pociągnął mnie za rękaw bluzy.
Spojrzałem na niego, jednak ten tylko pociągnął mnie w stronę schodów.

- Nie ma sensu gadać z takimi idiotami, Colin. Idziemy - powiedział Tom i zaczął ze mną schodzić po schodach.

- Jasne! Idźcie się całować w kiblu gołąbeczki! - krzyknął za nami czarnowłosy, gdy schodziliśmy.
Wtedy Tom się zatrzymał.
Puścił mnie i podszedł do Davida.

- Coś ty powiedział?! - spytał Tom. Widać było, że jest zły.

- No nie powiesz mi, że nie zauważyłeś, że ten idiota to gej. Przecież to od razu widać. A może obaj jesteście gejami, co? - powiedział złośliwie czarnowłosy.

Spojrzałem na Toma. Miał zaciśnięte pięści.

- Nie jestem gejem, rozumiesz?! - krzyknął Tom i popchnął Davida trochę w strone ściany.

- Chcesz się znowu bić?! No?! Chcesz?! - tym razem to David krzyknął i podszedł bliżej Toma.

- Ej chłopaki! Nie bijcie się znowu! - powiedziałem i wbiegłem między Toma i Davida. Nie chciałem, żeby Tom znowu się z nim bił.

Spojrzałem ukradkiem na kumpli Davida, którzy jak zwykle stali z boku i patrzyli się na zaistałą sytuację, jak jacyś debile.

Czemu raz nie mogą czegoś zrobić?!
Pomyślałem.

- Ty się lepiej nie wtrącaj, idoto! To nie twoja sprawa! - krzyknął David i chwycił mnie za bluze.
Następnie z całej siły, popchnął mnie w stronę schodów.

Zachwiałem się i zważając na to, że David mnie pochnął z całej swojej nie małej siły, staraciłem równowage.
Stałem dosyć daleko od poręczy schodów, więc nie miałem się czego złapać.

Miałem nadzieje, że jakoś uda mi się utrzymać równowage i starałem się z całych moich sił, jednak nie potrafiłem tego zrobić.
Nagle, poczułem, że nie mam pod stopami podłogi.
Krzyknąłem i runąłem w dół, po schodach.

To wszystko działo się tak szybko, że nie dało się nawet zareagować.
Jednak, zdawało się też, że gdy spadałem w dół, wszystko działo się w zwolnionym tępie.

Na początku, leciałem chwilę w powietrzu, jednak to trwało dosłownie sekunde.
Potem poczułem, że z całym impetem, uderzyłem w schody.

Poczułem strasznie przeszywający ból w lewej ręce, nodze i plecach jak i gdzieś z tyłu głowy.
Poczułem się mega słabo. Tak słabo, że ledwo kontaktowałem.
Ból był nie do wytrzymania. Czułem, że to był mój koniec.

Usłyszałem krzyk. To był Tom. Krzyczał moje imie.
Potem, ból się nasilił. Już nie wiedziałem czy nadal spadam z tych schodów czy już spadłem.
Poprostu, nie wiedziałem co się wokół mnie działo.

Wtedy... Zrobiło się ciemno...

---------------------------------------------------------

Witam!

Tak, wiem rozdział miał być już dawno, ale mimo iż miałam na to wene, to przez moje lenistwo, dopiero teraz udało mi się napsiać ten rozdział.

Jak się wogóle rozdział spodobał? Co myślicie o tym co się stało na końcu? Jak myślicie, co się stanie dalej? Czy wogóle taka akcja w rozdziale wam się podoba? Czy nie pędzi za bardzo?

Wogóle, ten rozdział jest zadedykowany dla WonszWen dlatego, że to dzięki niej udało mi się ten rozdział napisać.
Poprostu, wczoraj mi się spytała kiedy następny rozdział a fakt, że ktoś go tak bardzo wyczekiwał, dał mi kopa w dupe i dzięki temu, napisałam ten rozdział.
Więc, dziękuję WonszWen ten rozdział jest specialnie dla ciebie UwU.

Od razu mówie. Nie wiem kiedy następny rozdział.
Postaram się go napisać może za tydzień lub za dwa, ale niczego nie obiecuje.

No ale dobrze. To na tyle w tym monologu (serio to jest monolog bo rozdział bez notki ma 1600 coś słów a z notką ma ponad 1800 słów XD).
Ja już się z wami żegnam i do kolejnego rozdziału.

Papatki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro