Rozdział 20 Jestem niczyja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy wrócili do centrum, pierwsze co zrobili to sprzedali swoje wielbłądy. Potrzebowali pieniędzy a suma, jaka wyszła za trzy zwierzęta była większa niż im się wydawało. Kupca znaleźli dość szybko, natomiast zarobione pieniądze postanowili przeznaczyć na zakup jedzenia na następną wyspę. Padło na wyspę Mranoc, do której mieli wyruszyć jeszcze tego samego dnia. Postanowili się podzielić na dwie grupy, na tych co idą na zakupy spożywcze i na tych co idą do apteki. Nita postanowiła udać się do spożywczego razem z Killuą oraz Gonem. Kurapika i Leorio, jako ta druga grupa, udali się do najbliższej apteki w centrum by uzupełnić ich zapasy leków oraz innych preparatów.

Chodząc po sklepie z młodszymi chłopcami czuła się trochę jak matka, która postanowiła zabrać swoje dzieci ze sobą na zakupy. Jednak chłopcy zachowywali się spokojnie, kiedy prosiła ich by poszli jej po jakieś produkty, ci robili to bez żadnego sprzeciwu. W ich koszyku głównie były owoce, butelki wody oraz jedzenie w puszkach.

- Musimy brać tyle konserw? – zapytał zdziwiony Gon, który po odłożeniu puszek z żywnością do koszyka, rozszerzył oczy ze zdziwienia na to ile tego jest.

- A chcesz tak jak dzisiaj rano polować na totalnym zadupiu? – odpowiedziała pytaniem szatynka, po czym wrzuciła jeszcze do koszyka puszkę fasolki w sosie pomidorowym.

Killua popatrzył to na puszkę, to na dziewczynę.

- Po co nam fasola w puszce? – zapytał biorąc wcześniej wspomnianą rzecz w dłonie.

- Bo ją lubię. – odpowiedziała prosto po czym spojrzała na to co białowłosy miał w dłoniach. – Masz iść to odnieść!

- To ty sobie możesz wziąć jakaś zasraną fasole w sosie, a ja nie mogę sobie wziąć czekolady?! – zapytał oburzony Zoldyck. – Gdzie tutaj jest sprawiedliwość?!

Ta tylko mu ponownie kazała mu odnieść słodycz na miejsce, co ten bardzo niechętnie zrobił. To nie tak, że mu żałowała ale zanim rozstali się z Paradnight'em oraz Kurtą ustalili, że ograniczają kupowanie zbędnych produktów, takich jak między innymi słodycze. Kiedy Killua wrócił, ruszyli z swoimi zakupami w stronę kasy. Kolejki dużej nie było, więc nie czekali długo, po niecałych pięciu minutach zapłacili za zakupy i zaczęli pakować je do plastikowych siatek.

- Dużo tego. – westchnęła dziewczyna, biorąc w obie dłonie siatki pełne produktów. 

Postanowili ruszyć w stronę miejsca zbiórki, jakie ustalili jeszcze przed rozłąką, czyli pod wierze zegarową. Szatynce ciężko niosło się dwie napakowane siatki, dodatkowo na plecach miała karabin, który mimo wszystko też swoje waży. Gon widząc jak starsza koleżanka się męczy, zaproponował jej pomoc, którą ona z chęcią przyjęła, po chwili zielonowłosy przejął od niej jedną siatkę.

Po chwili zielonooka poczuła jak ktoś uderza ją w pośladek, odwróciła zdenerwowana głowę do tyłu, gotowa do kłótni.

- Niezła jesteś, – zarechotał obrzydliwie pewien wysoki czarnowłosy mężczyzna, który wyglądał na cztery, max pięć lat starszego od szatynki. – trzeba z tobą chodzić, czy pozwalasz od razu?

Nita poczuła jak krew jej wrze w żyłach.

- Pojebało cię typie?! – zawołała wściekle, skupiając przy tym wzrok przechodniów. 

- Oi Oi trochę grzeczniej – jego wyraz twarzy z rozbawionej zmienił się w zirytowaną. – ja tylko sobie żarty robiłem.

Podszedł bliżej do dziewczyny, po czym swoją dłonią chwycił ją za szyję i podniósł do góry. Nita wypuściła siatkę z dłoni po czym zaczęła się mocować z dłonią wokół jej gardła, ponieważ uścisk był mocny na tyle, że powoli zaczynało jej brakować powietrza. Słyszała ten obrzydliwy śmiech tego typa oraz wołanie Gona oraz Killuy.

- Masz ją zostawić! – Gon już szykował się do bójki, jednak mężczyzna tylko go zignorował.

- Zostawię po tym jak skończę się z nią zabawiać, – drugą dłonią czarnowłosy wsunął pod bluzkę dziewczyny, na co ta zaczęła wierzgać nogami tak by tylko go uderzyć w jakiś sposób. – nie wierć się tak, dzisiaj należysz do mnie!

Wtedy na chwilę dziewczynę zamurowało, w jej myślach wirowały słowa tego psychola. Czuła jak łzy nachodzą jej do oczu, po czym na nowo zaczęła wierzgać nogami oraz uderzać swoimi pięściami w wyciągniętą rękę mężczyzny. Widziała kątem oka jak Killua i Gon nadchodzą jej na ratunek, jednak zanim zdążyli cokolwiek zrobić, wokół brzucha mężczyzny owinął się łańcuch.

Łańcuch pociągnął go do tyłu, przez co puścił Nitę, która upadła na kolana ciężko oddychając przy tym. Wiedziała doskonale do kogo należy łańcuch i w duchu dziękowała tej osobie, że się zjawiła. Spojrzała na Kurapikę, który patrzył ze zmarszczonymi brwiami na leżącego mężczyznę. 

- Nie uczyli cię w domu, że nie dotyka się dziewczyny bez jej zgody? – zapytał chłodnym tonem, nie spuszczając wzroku z podnoszącego się czarnowłosego.

Kiedy się podniósł na równe nogi uśmiechnął się kpiąco.

- A ty to kto? – zapytał prześmiewczo. – Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy!

Nita w tym czasie, gdy mężczyzna stał odwrócony do niej tyłem ściągnęła z pleców Sztabkę, po czym przyłożyła lufę broni do jego pleców. Czarnowłosy powoli odwrócił głowę w jej stronę a jego mina z pewnej siebie, zmieniła się na przerażoną przez widok broni w jej dłoniach. Dodatkowo jej zimny wzrok sprawiał, że zaczynał się jeszcze bardziej bać.

- Ustalmy coś sobie, – ton jej głosu był beznamiętny, sprawił że przez kręgosłup napastnika przeszedł dreszcz. – po pierwsze jeśli chcesz sobie zaruchać, to idź do burdelu gdzie twoje miejsce.

Mocniej docisnęła lufę do jego pleców.

- A po drugie, nie należę do nikogo – jej zielone oczy aż zaświeciły się od gniewu. – jestem niczyja!

Po tych słowach odsunęła od niego lufę po czym z całej siły uderzyła nią w głowę mężczyzny, przez co ten stracił przytomność i runął na ziemię. Nita odwróciła się do nieprzytomnego plecami, po czym ignorując pytania jej towarzyszy, zaczęła zbierać zakupy które zdążyły się wysypać z jej torby. Była wściekła na tego pajaca za całą tą akcje, ale jeszcze bardziej była zła na słowa, które wypowiedział.

Dzisiaj należysz do mnie.

Te słowa wywoływały u niej taki ból, że nie mogła go opisać słowami. Kiedy ten idiota je wypowiedział, wróciły do niej wszystkie najgorsze wspomnienia, które mimo tego, że próbowała wyprzeć z siebie i tak zostawiały swoje piętno. Kiedy skończyła pakować zakupy, zawołała ostrym tonem do pozostałej czwórki, by ci się zbierali.

- Nita! – szatynka dalej ignorowała słowa chłopaków. – Na pewno nic ci się nie stało?

W pewnym momencie odwróciła się w ich stronę zdenerwowana.

- Uspokójcie się w czterech! – zawołała a gdyby jej wzrok mógł zabijać, cała czwórka już leżałaby martwa. – Przecież nic się wielkiego nie stało!

Tym razem Leorio się zdenerwował.

- Właśnie, że mogło się stać! – jego brwi poszły gniewnie w dół. – Przestań się obrażać o to, że się martwimy o twój stan!

- A kto was o to prosi byście się martwili?! – nie wytrzymała, pozwoliła puścić wodze swoim emocją. – Czy mam na sobie wielką tabliczkę z prośbą o pomoc? Najwidoczniej musisz sobie sprawić nowe pingle doktorku!

- Osz ty! 

- Uspokójcie się oboje! – w tym momencie oboje spojrzeli na zdenerwowanego ich zachowaniem Kurapikę.

Szatynka dalej zła spojrzała w jego szare oczy, im dłużej się w nich zatapiała, tym stawała się coraz spokojniejsza. Jego wzrok był jak lekarstwo na jej nerwy, nigdzie indziej nie znalazła by drugiego takiego lekarstwa. Po chwili poczuła jak w jej dłoni robi się dziwnie lekko, spojrzała w dół i zobaczyła, że Kurapika bierze od niej siatkę.

- Chodźmy już do tego portu – postanowił na co wszyscy przytaknęli głowami. – naprawdę nie warto teraz się kłócić. Już i tak jest po wszystkim.

Kiedy ruszyli do portu, Leorio na zakończenie całej tej kłótni mruknął tylko.

- Upierdliwe babsko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro