12 lipca 1939

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

12 lipca 1939

Kiedy stanąłem na stacji kolejowej z jedynie walizką podręczną na dwa zamki i maciejówką na głowie spodziewałem się tylko ciepłego i serdecznego wyjazdu.
Spodziewałem się muzyki, śpiewu, rozmów, dyskusji, swobody i pięknych, niezapomnianych widoków. I choć od tego czasu minęły dwa tygodnie, ja zbierałem wszystkie wspomnienia w głowie, by móc je teraz opisać.

Mieliśmy wyjechać w góry, a tam żyć tylko z naturą i tym co nas otaczało. Stałem na peronie chowając się w cieniu od mocnego słońca. Pod nosem nuciłem wesołą melodię czekając na resztę moich przyjaciół. Oparłem się o metalowy słup, który na początku lekko mnie poparzył i przymknąłem oczy. Rozkoszowałem się zapachem rozgrzanego betonu i nawet nie spodziewałem się wielkiego szoku, który zaskoczył mnie minutę później.
Alek rzucił mi się na plecy, a ja runąłem pod jego ciężarem krzywiąc się na nieprzyjemne spotkanie z betonem.

- Orientuj się Rudy!

- Złaź ze mnie i to już-leniwie przekręciłem się na plecy tym samym strącając z siebie przyjaciela. Ten zaśmiał się kpiąco i wstał otrzepując z kurzu. Pomógł mi zrobić to samo i dopiero wtedy podał mi dłoń by móc nią potrząsnąć.
Zza pleców Alka wyłonił się Tadeusz, spokojnie idący i jakby niewzruszony naszym zachowaniem obserwował przyrodę dookoła.

Po drugiej stronie torów zaczynał się las skąd dochodziło śpiewanie ptaków i delikatny szum drzew. Zośka Przekrzywił głowę lekko na prawo i wbił zadumany wzrok w zieloną nicość.

- Cześć Zosiu-szybko wytarłem policzek z kurzu czując delikatne pieczenie. Uśmiechnąłem się zachęcająco, chciałem żeby mnie zauważył.

- Dzień dobry-odpowiedział dużo spokojniej rzucając niemy uśmiech, który bardziej przypominał skrzywienie niż radość. Nie mówił tego formalnie. Faktycznie zachwycał się pięknem dnia biorąc coraz głębsze oddechy.

Przypatrzył mi się przez chwilę uważnie analizując moją twarz. Po chwili skrzywił się, uniósł dłoń i przybliżył ją do mojego policzka. Nagle odsunął się i odchrząknął.

- Zadrapałeś się jak ten tu Glizda cię skutecznie powalił na ziemię-wytarł swoim rękawem mój policzek który faktycznie zaczął bardzo boleć.
Syknąłem, a Tadek uśmiechnął się niezręcznie chcąc mnie pocieszyć. Może nie był w tym biegły, ale bardzo się starał.

- To przecież tylko otarcie. To nic- zacząłem trzeć ranę kiedy Zośka złapał mnie za nadgarstek zdegustowany.

Chciał interweniować swoją matczyną nadopiekuńczością kiedy do sprawy wkroczył sam sprawca problemu- Alek.

- Tadek nie świruj. Po to jedziemy w las, żeby nikt nad nami nie matkował. Rudy da sobie radę.
Przytaknąłem uśmiechając się chociaż cieszyłem się na myśl, że komuś takiemu jak Zośka zależy na mym zdrowiu.
Nadal gdy przesuwam palcami po skórze twarzy czuję lekkie zadrapanie, a właściwie pozostałość po nim. Przypomina mi o tym jak Alek zepsuł mi chwilę radość. Oczywiście nie mogłem i nie chciałem go o to winić, to oczywiste. Mimo tego resztę dnia myślałem o tym, że gdyby nie on Tadeusz mógłby zwrócić na mnie chociaż raz więcej uwagi niż zazwyczaj.
On bardzo często chodzi z głową w chmurach nie odzywając się do nikogo. Mówi dopiero kiedy ma coś do wygłoszenia bądź przekazania, nigdy w innym przypadku. To dodaje do niego łatkę tajemniczości, ale też pewnego rodzaju nieobecności.
Po kilku minutach oczekiwań przyszła reszta, a w końcu z nimi Zeus. Jak zawsze pełny wigoru i dobrego humoru władował nas do pociągu i oznajmił, że wieczorem powinnismy być na miejscu.

Usadowiłem się z jednym przedziale wraz z Alkiem, Pawłem i Zośką.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie parami, Paweł ze mną, a Dawidowski z Tadeuszem.
Zośka siedział dużą część drogi przy oknie wpatrzony w mijany krajobraz. Mrużył oczy kiedy wiatr rozwiewał mu włosy. Nie potrafiłem stwierdzić czy jest zadowolony czy zniechęcony. Cała jego osoba była taka... nieodkryta. Wydawało mi się, że go znam, a jednak był strasznie daleko. Alek znał go o wiele dłużej i chyba przestał przejmować się stanem przyjaciela. Nie wiedziałem czy odkrył jego drugą stronę, czy zwyczajnie Tadeusz już taki jest. Obiecałem sobie potem go o to spytać.

Po pewnym czasie zmorzył mnie sen, zupełnie jak resztę. Chyba nikt z nas nie wyspał się tej nocy w pośpiechu pędząc na umówione miejsce. Oparłem się czołem o okienko w przedziale i brakowało minut, a zasnąłem.
Zbudził mnie chłodny wiatr wiejący wprost na twarz przez co powoli zaczynały boleć mnie zatoki. Uchyliłem niepozornie jedno oko zasłaniając się ramieniem. Zośka jako jedyny z nas nie spał. Dalej wyprostowany spoglądał melancholijnie za okno. Słońce zachodziło, a ostatnie promienie padały na jego alabastrową skórę. Sam nie wiem czemu nie ruszałem się udając śpiącego jak Alek czy Paweł. Tadeusz był wtedy taki spokojny. Zawsze cechował się stonowanym charakterem, ale tamtego dnia, zadumany sam nie wiem nad czym, wpatrzony w zachodzące słońce wydawał się taki mądry, jakby znał cały sekret świata.

Zachowałem się nieostrożnie i gdy pociąg lekko skręcił poleciałem całym ciałem na Pawła, który budząc się wrzasnął wyrywając ze snu Alka. Zośka przebudził się z transu i próbował zrzucić z siebie przyjaciela.

- Rudy, niezdaro!

- Przepraszam-odpowiedziałem sztucznie zaspanymi głosem i odgarnąłem włosy z twarzy.

-I tak niedługo wysiadamy- Zośka uśmiechnął się powabnie i wyprostował-Przespaliście całą drogę.

- A ty co robiłeś?- Paweł ziewnął zasłaniając twarz dłonią i zaraz za to przeprosił.

- Patrzyłem jak marnujecie dzień-uśmiechnął się- potem obserwowałem to co mijamy. Już widać góry.

Wszyscy rzucili się do okienka wystawiając nosy na wiatr.
Widok był przepiękny. Zachodzące słońce rzucało na wzniesienia różowe światło, a ptaki co jakiś czas przeszywały cały krajobraz niczym czarne cienie.
Przycisnąłem kolana do piersi kuląc się przy swojej walizce i rozluźniłem mięśnie.
Wiedziałem, że niedługo będziemy musieli wysiadać, a potem udać się do pokoi i rozpakować tak by kolejnego ranka być gotowym na wymarsz.

Westchnąłem wtedy głośno i ospale kiedy poczułem na sobie czyjś wzrok.

-Rudy?

Spojrzałem na Zośkę, który siedział w podobnej pozycji co ja przez co wydawał się taki nie swój.

-Cieszysz się?

-To chyba oczywiste. A ty?

Uśmiechnął się spuszczając głowę i zamilkł na kilka długich sekund.

-Mam czasem tylko złe przeczucia. To nic takiego.

Chciałem wtedy rozpocząć z nim rozmowę, ale pociąg powoli zahamował, a Paweł wraz z Alkiem pełni sił po długim śnie wypadli z przedziału, a potem z wagonu.
Zośka z początku zachęcony rozmową nagle przestał przejawiać ochotę na poruszanie tego tematu i również powoli wstał.
Zrobiłem to samo, lecz dużo szybciej i już chciałem wyjść, kiedy zatrzymała mnie jego dłoń owinięta wokół mojego nadgarstka.

-Rudy bo ja...

Przekręciłem głowę lekko na lewo jakby na znak, że może mówić, ale wtedy nagle jego zatroskany wyraz twarzy zmienił się na bardziej pewny siebie.

- Już nic. Nieważne.

- Jesteś pewny?

- Jasne. Leć do nich, ja zaraz przyjdę.

Nie ruszyłem się z miejsca jeszcze parę sekund w razie gdyby nagle zaczął znowu mówić, ale tego nie zrobił, a posłał mi jedynie nieśmiały uśmiech. W cieniu jego jasne, niebieskie oczy i lśniące zęby wydawały się bardziej zjawiskowe niż przedtem. Zupełnie jakbym wcześniej nie zauważył tego jak bardzo delikatny jest i ile zalet posiada.
Wyglądał jak porcelanowa lalka.


Postanowiłam podzielić cały wyjazd na kilka rozdziałów by dodać trochę sielanki przed terrorem. Z tego względu zwroty do chłopaków jak i dopiski Jaka pojawią się w ostatnim rozdziale z wycieczki.
Miłego dnia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro