30 czerwca 1939

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

30 czerwca 1939

Nie czułem większej dumy niż w chwili kiedy dostałem do rąk swoje świadectwo maturalne. Nie mogłem pojąć w swojej małej, skromnej głowie jakim cudem napisałem tak dobrze maturę. Nie wiedziałem dlaczego akurat ja.
Byłem te wszystkie lata otaczany mądrymi ludźmi z każdej strony, przecież jestem taki przeciętny.
Moi przyjaciele łamali sobie głowy by tylko osiągnąć upragniony wynik. Ja również nie próżnowałem, ale nie przypuszczałem też, że osiągnę aż tyle.
Ale to dopiero początek Janek. Nie ekscytuj się tak. Jeszcze całe studia przed tobą, a i na tym nie kończy się życie.

Stałem tam na wielkiej sali otoczony moimi przyjaciółmi i czułem strach. On dalej panoszy się po moim ciele i umyśle, powoduje drgania, otacza mnie smugą niewiadomej.

Strach przed nieznanym.

Właśnie kończy się w moim życiu pewien rozdział. Rozdział, który do tej pory był jedną ciągłą linią. Pozwalano nam być dziećmi, popełniać dziecinne błędy. Teraz nie będzie na nie miejsca. Zostaniemy dorośli i będziemy musieli jak oni myśleć. Zostaniemy wysłani na własne życie, własne decyzje i ponoszenie za nie odpowiedzialności. To trudna i żmudna praca, ale warta tego by osiągnąć upragniony spokój na starsze lata. Stać się kimś potrzebnym, kochanym przez własną rodzinę, którą założę i mieszanie we własnym domu na który zapracuję.

Zastanawiało mnie przez całe moje życie, czy aby na pewno jestem gotowy na to by dotknąć tego co przemijalne. Otóż przemijanie było istotą problematyczną dla wielu artystów i filozofów tego świata. Pojawiało się w niezliczonych dziełach, wierciło dziury w najwybitniejszych umysłach i targało problemami sentymentalistów.
Czy ja nim jestem?
Nie mam pojęcia, nie mnie to osądzać. Lecz czasem, tak jak w tej chwili, naprawdę rzadko siadam przy biurku, zapalam świecę i myślę czy aby na pewno chcę żeby to co mam przeminęło.

Kiedy po końcu roku szkolnego spotkaliśmy się we trójkę nad rzeką jak zawsze, atmosfera była inna. Ciepło na policzkach, wiatr we włosach, śpiewy ptaków i pustka.
Oto właśnie opuszczamy miejsce, które było dla nas jak drugi dom przez tyle lat. Oto właśnie kończymy czas, w którym jesteśmy tylko kolejną młodzieżą, oto koniec dziecinności.

Tadeusz usiadł obok Alka, a ja naprzeciw nich i tak siedzieliśmy wiele minut bez słowa napawając się swą obecnością.

- Szukajcie prawdy jasnego płomienia. Szukajcie nowych, nieodkrytych dróg...- Zacytował pierwszy Alek, który jedyny z nas widział przyszłość w tak optymistycznym wydźwięku.

- Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy.- Dokończyłem za niego patrząc się na niebo nad naszymi głowami.

- Nie wierzę w takie gadanie.- Tadeusz poruszył się niespokojnie szturchając niechcący kolegę.- Wybacz Aluś; nie chciałem.

- Nie wierzysz w to, że nieubłagane nadchodzi, a stare znika?- Popatrzył na niego przyjaciel.

- Nie wierzę w to, że ktokolwiek będzie o tym pamiętał. Ja wam mogę obiecać, że będziemy dalej się spotykać i przyjaźnić, ale ile z tego faktycznie się sprawdzi? Czy wy nie widzicie tego wszystkiego? Gdybyśmy nie mieszkali w Warszawie, zapewne rozjechalibyśmy się na wszystkie strony i tylko dostarczany co kilka miesięcy list od jednego z was przypominałby mi o przeszłości. Dzisiaj łączy nas harcerstwo, jutro może wspólna przeszłość, a pojutrze? Kiedy i o tym zaczniemy zapominać oddalając się od dziejącego dnia...

Wszyscy zamilkliśmy patrząc uważnie na Tadeusza, który wydawał się być zupełnie gdzie indziej. Oczy miał takie nieobecne, mówił, ale jakby nie do nas, a do siebie samego. Poczułem powiew nostalgii i mimo całej pozytywnej energii chciałem zapłakać.

- Nie wygaduj bzdur Zośka! Że ja miałbym zapomnieć? Patrz na Rudego- tu wskazał na mnie- o takim pawianie jak ten tu zapomnieć się nie da! I ani mi się waż zostawiać naszą Pomarańczarnie bo dostaniesz po łbie pajacu. Słyszałeś?

- Wypraszam sobie, że ja pawian? Ty chyba małpy nie widziałeś człowieku. Spałeś na lekcjach? Pokaż no mi to świadectwo bo nie uwierzę, że zdałeś!

Jednak Alek szybko odparł mój atak usadzając mnie do porządku.

- Słuchajcie, ja wam nie chcę przykrości sprawić. Alek może i masz rację, chciałbym w to przynajmniej wierzyć. Zobaczymy jak to będzie, a teraz nie ma co się przemęczać.

- Jak chcesz Zośka.- Rzuciłem słowa na wiatr na co on wzburzył się.

- Rudzielcu, ty mi tu nie Zośkuj, co?

- Jak ty taki śliczny jesteś, że aż się samo prosi!- Pogroził mi palcem na co Alek powstrzymał śmiech.- Dobrze dobrze, przepraszam.- Uspokoił się nieco. Oj uparty z niego człowiek, uparty.

- Słuchajcie, nie ma co się łamać. Może podzielić nas szkoła, ale co nasze to nasze. Wyruszmy na wyprawę z Zeusem, pobądźmy trochę  z dala od miasta, my i natura. Co wy na to?- Alek rozłożył ręce patrząc to na mnie to na Tadeusza.

- Oczywiście! Jeszcze pytasz... Zośka?

Zgromił mnie spojrzeniem chociaż wiedziałem, że zrobił to specjalnie, a w oczach jego widać było śmiech.

- Bez dwóch zdań. Te wakacje będą nasze!- Złapał nas za ręce i potrząsnął nimi energicznie.

- Co ci się tak humor zmienił?- Zapytałem nie wyrywając ręki.

- Bo mam w głowie pewien plan.- Jego oczy zabłysły i na tym skończył się temat.

Reszta dnia minęła zwyczajnie, na rozmowach i przemyśleniach. W głowie miałem ten obiecany wyjazd, na który obaj się zdeklarowali i to właśnie ten fakt dalej trzyma we mnie pokłady adrenaliny i to tym żyję cały wieczór.

Przez moją niezdarność stłukłem mamie filiżankę, za co odrazu przeprosiłem, ale miałem głowę w chmurach. Wybaczyła rzecz jasna, była zbyt dumna ze mnie i mojego świadectwa by się na mnie gniewać.

Coś na co pracowałem od tak dawna właśnie miało się rozpocząć, a fakt, że byliby przy mnie moi przyjaciele tylko to napędzał.

Alku, należysz do klubu pięciu, jesteś „jednym z tych fajnych". Masz piękną dziewczynę, jesteś biegły w każdym sporcie i tak cudowne masz marzenia! Co prawda nigdy nie byłem w waszym typie, wolę zostać w tyle, zanurzyć się w literaturze i sztuce. Nie wyglądam jak ty, nie jestem taki wysoki, ani umięśniony. Możemy jestem chudy, może i często choruję, a moja własna siostra wyglada bardziej krzepko niż ja. Mimo tego cieszę się, że potrafimy znaleźć wspólny język i porozmawiać jak przystało na dorosłych ludzi. Nie widzisz we mnie ofiary. Nie jesteś jak wiele ludzi z innego otoczenia.

Zośka, ty uparty, ciężki i trudny człowieku! Ile ja mam z Tobą kłopotów i śmiechu, ile ciekawych przygód to sam nie zliczę. W duchu mam nadzieję, że pojedziesz z nami, co zresztą obiecałeś, na wyprawę i spędzimy ten czas jak prawdziwi przyjaciele. Schowamy do serc wszystkie chwile i obiecamy sobie kolejne. To nie jest koniec. Wierzę w to. To naprawdę nie jest koniec.

Chciałem tylko powiedzieć przyszłemu sobie, doceniaj to co masz Januś, bo chociaż wszystko przeminie zawsze masz w głowie to co najcenniejsze. Wspomnienia.

Coś czuję, że przez moje rozdrabnianie się to będzie miało naprawdę naprawdę dużo rozdziałów XD
Miłego dnia wszystkim

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro