Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sam miała tego dnia wyjątkowo dobry humor. Była gotowa na walkę z McFarlenem i Snyderem. Właściwie z wszystkim, co stanie jej na drodze. Jednak jej wrodzona ciekawość nie pozwoliła na czekanie. Dlatego też rano zadzwoniła do pracy i opowiedziała jak fatalnie się czuje. Dla lepszego efektu zakaszlała kilka razy w telefon. Finalnie dostała wolne i chyba właśnie ten fakt zdecydował o jej pozytywnym nastroju. Czekała ją praca w terenie.

Rano, czyli o nieco późniejszej porze niż u przeciętnego człowieka, zadzwoniła do Danny'ego.

- Nie obchodzi mnie czy śpisz czy jesteś w pracy. Musimy porozmawiać- oznajmiła na wstępie. Usłyszała ciężkie westchnienie po drugiej stronie.

- Akurat spałem. Przypomnisz mi czemu zadzwoniłem akurat do narwanej dziennikarki, która ma problemy z cierpliwością?

Sam przewróciła oczami, czego znajomy oczywiście nie mógł zobaczyć.

- Jestem skuteczniejsza niż przeciętny dziennikarz, a poza tym mnie uwielbiasz.

- Szczególnie jak budzisz mnie wcześnie w jedyny wolny dzień w tym tygodniu.

- A teraz na poważnie. Widzimy się za godzinę w Central Parku?- zaproponowała Sam, uznając, że dała mu wystarczająco dużo czasu, żeby się ogarnął.

Sam usłyszała ostentacyjne ziewnięcie.

- Może w jakimś ciekawszym miejscu?

- Podziękuję za wizytę w klubie ze striptizem.

- Musisz rozpamiętywać przeszłość? To była tylko jednorazowa sytuacja- mruknął Danny.

Fox pamiętała tę sytuację aż nazbyt dobrze. W liceum całą paczką postanowili wybrać się do klubu. Raz, jeden jedyny dziewczyny pozwoliły wybrać miejsce chłopakom i wylądowali w klubie ze striptizem. Więcej nie popełniły tego błędu.

- Po prostu wyciągam odpowiednie wnioski. Jeśli wybierzesz jakąś normalną miejscówkę, to nie mam nic przeciwko.

- Świetnie. W takim razie wyślę ci adres.

Danny, podążając za jej przykładem, postanowił nie czekać na odpowiedź. Rozłączył się, a Sam dostała wiadomość. Adres nie kojarzył jej się z niczym szczególnym. Wiedziała jedynie, że było to w okolicy Harlemu. Ta wiedza była wystarczająca, żeby trafić na miejsce.

Najpierw przebrała się w coś bardziej wyjściowego. Nie musiała się stroić, ale w byle czym też wolała się nie pokazywać wśród ludzi. Wybrała obcisłe rurki i biały, dość prosty top. Narzuciła na siebie czarną ramoneskę, którą bardzo lubiła, a jeśli chodzi o obuwie, zdecydowała się na botki. Przed wyjściem, jak to miała w zwyczaju, skontrolowała swój wygląd w lustrze. Swoje blond włosy pozostawiła luźne i nie upięła ich w żaden wymyślny sposób. W końcu uznała, że jest dostatecznie dobrze. Wyszła z mieszkania, wcześniej zamykając je na klucz i poszła na przystanek metra. Kupiła bilet, a następnie pojechała w kierunku Harlemu. Na miejscu rozglądała się za czymś konkretnym. Nie widziała żadnych nocnych klubów z krzykliwymi neonami na zewnątrz. Ciekawe co też Danny tym razem wymyślił. Wrzuciła adres z wiadomości w wyszukiwarkę. Była zaskoczona. Nie spodziewała się azjatyckiej knajpki, ale musiała przyznać, że wybór nie był taki zły. Mogło być znacznie gorzej, biorąc pod uwagę pewne pomysły Danny'ego.

Sam weszła do środka. Miejsce od razu przywodziło na myśl Japonię. Lokal utrzymany był w odcieniach zieleni. Jedną ze ścian w całości zajmowało duże, przybliżone zdjęcie kwitnącej wiśni. Zamiast tradycyjnych lamp nad stolikami wisiały lampiony z nieznanymi jej znakami. Niezwykłego klimatu dopełniała skośnooka obsługa, która z uśmiechem zbierała zamówienia.

- Widzę, że udało ci się trafić- powiedział Danny, robiąc niezbyt zamaszysty ruch ręką.- Co myślisz?

- Podoba mi się tu. Chętnie zjem sushi- odparła Fox, z zainteresowaniem rozglądając się po wnętrzu.

- Teraz widzisz, że czasami można dać mi wolną rękę. Poza tym z pewnych rzeczy to ja już wyrosłem.

Japonka o gęstych, atramentowych włosach podeszła do ich stolika z uprzejmym uśmiechem. Kiedy zapytała o zamówienia, Danny błyskawicznie udzielił jej odpowiedzi. Sam po raz pierwszy usłyszała tę nazwę.

- Co zamówiłeś?- spytała dziennikarka, gdy skośnooka już się oddaliła. Danny przez chwilę wodził wzrokiem za kelnerką. Nie skomentowała tego głośno, chociaż miała ochotę. Pewne rzeczy się nie zmieniają.

- Rodzaj sushi. Byłem tutaj już kilka razy. Musisz spróbować. Świetne.

Wystarczy uprzejmości, uznała w myślach Sam. Czas zacząć coś na kształt przesłuchania.

- Czemu wcześniej nie mówiłeś, że znasz chłopaka Amy? To jest ważne. Muszę z nim porozmawiać i dowiedzieć się...

- Zwolnij. Nie dałaś mi czasu na odpowiedź- przerwał jej Danny z rozbawieniem. Kiedy się ponownie odezwał, jego ton głosu stał się bardziej poważny. Przechodził do konkretów. Super, pomyślała.- Poznałem go na pogrzebie, a konkretnie przy wejściu na cmentarz.

Danny dokładnie zrelacjonował przebieg sytuacji. Sam uważnie go słuchała, chłonąć informacje jak ryba wyrzucona na ląd wodę. "Były" Amy mógł być skarbnicą wiedzy. W międzyczasie przyniesiono ich zamówienia. Fox z przyjemnością zabrała się za pałaszowanie swojej porcji. Niezłe.

- Czyli tak naprawdę było- podsumowała na koniec Sam z zamyśleniem.

Od dawna wiedziała, że prasa przekłamuje rzeczywistość. Większość dziennikarzy ślepo biegało za sensacją, nie zważając na prawdę i drugą stronę monety. Właśnie przez takie osoby zaczęto dość powszechnie używać określenia "dziennikarskie sępy". Fox poniekąd też zaliczała się do tej grupy, chociaż ona wolała dokładnie zbadać okoliczności. Pod warunkiem, że pod artykułem będzie widnieć jej nazwisko. Starała się być jak najbardziej rzetelna.

- Podejrzewam, że w internecie znalazłaś tuzin nieprawdopodobnych wersji tego wydarzenia- mruknął Danny, zręcznie wrzucając do ust kawałek krążka sushi przy pomocy pałeczek.

- Nawet więcej, ale ich nie czytałam. Przejrzałam tylko ten autorstwa Maddie.

- Też pracuje w Skylight?

- Tak. To ona przekupiła Flynna i oficjalnie zajmuje się tą sprawą.

Dziennikarka nie musiała bardziej konkretyzować sprawy. Obydwoje wiedzieli co miała na myśli.

- Czyli rodzice Amy wierzą w samobójstwo?

- Są o tym święcie przekonani- przytaknął Danny, lekko się krzywiąc.- Do tego stopnia, że obwiniają Roya o doprowadzenie jej do tak okropnego stanu psychicznego.

- A Roy? Nie ma najmniejszych wątpliwości? Nie spotykał się z nią to prawda, ale przecież musieli czasem rozmawiać. Nie wierzę, że w ogóle jej nie znał- kontynuowała Fox.

- Niestety nie. Bardziej interesowało go jej ciało niż życie. Nie poddaje w wątpliwość samobójstwa, tylko upiera się, że nie miał z tym nic wspólnego. Chyba niezbyt przekonująco. Ojciec Amy na cmentarzu zapowiedział, że go zniszczy. Brzmiał bardzo poważnie.

Sam w  geście znużenia oparła głowę na dłoni. Oczekiwała czegoś więcej, ale i tak nie powinna narzekać. Poprzez Roya może dotrzeć do innych znajomych Amy. Niemożliwe, żeby wszyscy kupili bajkę o strzeleniu sobie w łeb.

- Musisz umówić mnie z nim na spotkanie. Chcę z nim porozmawiać- oznajmiła Fox, nawet nie formułując tego jako pytania. Danny kiwnął głową.

- Postaram się to załatwić. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko. Tylko obiecałem mu spotkanie z dziennikarką. Taką, która na już może przeprowadzić z nim wywiad, żeby mógł sprostować incydent z pogrzebu. Wiesz, co mam na myśli?

Fox podniosła wzrok znad pustego talerza i spojrzała na Danny'ego. Jasne, że wiedziała. Nie podobało jej się to. Wmawiała sobie, że w końcu znajdzie niepodważalne dowody i opublikuje serię wstrząsających artykułów, które rzucą nowe światło na rzekome samobójstwo. Niestety odnosiła wrażenie, że ta wizja potencjalnej przyszłości coraz bardziej się od niej oddala.

- Oczywiście. Kolejny artykuł wymyka mi się z rąk, bo formalnie nie mogę się tym zająć- mruknęła Sam, popijając herbatę, bo nic innego do picia tutaj nie serwowali. Później podniesie sobie poziom kofeiny.

- Wiem, że wcale nie jest ci łatwo, ale później zyskasz znacznie więcej- zapewnił Danny, posyłając jej pokrzepiający uśmiech. Nie miała ochoty odpowiedzieć tym samym, ale doceniała jego starania.

- Obyś miał rację.

- Czyli rozumiem, że załatwisz mu ten wywiad?

- Pogadam z nią. Na pewno nie pogardzi nowym materiałem.

- Jak każdy rasowy dziennikarz- stwierdził Danny swobodnie. Nie mówił tego sarkastycznie ani ironicznie. Sam wielokrotnie opowiadała mu o swojej pracy, dzięki czemu nie miał złej opinii. Rozumiał, że każdy zawód rządzi się własnymi prawami. W dziennikarstwie przede wszystkim na samym początku, ale nie tylko wtedy, liczyła się sensacja. To było jej być albo nie być w tym świecie. Jeśli się nie dostosujesz, to wylatujesz. Każde stanowisko mógł zająć ktoś nowy.

- Ale wracając do tematu, mówiłeś, że Roy nie chciał oczerniać Amy w oczach rodziców. Zmienił zdanie?

Danny wzruszył ramionami.

- Sytuacja go zmusiła. Myślę, że podziałały na niego groźby ojca Amy. Może mieć przez niego spore problemy zawodowe, więc postanowił odpowiedzieć w podobny sposób.

- Najlepszą obroną jest atak- podsumowała Sam.

- Dokładnie.

Danny sięgnął do kieszeni po telefon. Spojrzał na wyświetlacz i zmarszczył brwi. Na jego twarzy pojawiło się wyraźne zaniepokojenie.

- Co się stało?- spytała Fox.

Danny nie odpowiedział. Kliknął coś na ekranie, a potem przyłożył telefon do ucha. Ze zdenerwowaniem bębnił palcami o blat. Sam miała złe przeczucia.

- Chyba mamy problem- oznajmił Danny, zrywając się z miejsca. Gestem ręki przywołał skośnooką kelnerką.- Poproszę rachunek.

Kobieta skinęła głową i zniknęła za ladą.

- Chyba raczej rachunki. Nie płacisz za mnie- zauważyła Sam. Była gotowa na sprzeczkę. Wolała nie wykorzystywać znajomych. Przecież nie miała problemów finansowych. Kokosów nie zarabiała, ale miała wystarczająco, żeby zapłacić za posiłek w azjatyckiej knajpce.

- To ja pokazałem ci to miejsce. Mogę stawiać. Nie mam nic przeciwko.

- Ale ja mam. Zapłacę za swoje i tyle- zaoponowała dziennikarka. Danny westchnął ostentacyjnie. Nie zamierzała odpuszczać.

- Jeśli tak bardzo chcesz, to możesz oddać mi później. Tylko nie teraz.

W międzyczasie wróciła do ich stolika kelnerka z paragonem i terminalem.

- Dlaczego?- spytała Sam, kiedy Danny pośpiesznie zapłacił kartą. Odmówił wzięcia paragonu, więc Fox wzięła go za niego. Wyszli z knajpki w takim tempie jakby się paliło.- Co się dzieje, Danny? Po tym telefonie jesteś taki... Nieobecny.

- Roy próbował dzwonić do mnie kilkanaście razy. Wiem, że to irracjonalne, ale mam złe przeczucia.

- Chyba nie myślisz, że...- zaczęła z niepokojem. Nie zdążyła dokończyć myśli, bo Danny już ruszył przed siebie. Musiała przyśpieszyć swój chód prawie do biegu, żeby go dogonić.

- Szlag- mruknął pod nosem Danny.- Zapomniałem, że moje auto zostało pod blokiem, gdzie ma mieszkanie. Masz auto?

- Nie, jeżdżę komunikacją- odpowiedziała Sam, próbując nadążyć za Dannym, który słysząc to, skrzywił się nieznacznie pod nosem. Gdyby nie sytuacja, Fox zaczęłaby wymieniać zalety takiego transportu. Nie był taki zły. Poza godzinami szczytu, oczywiście.

Udali się do najbliższej podziemnej stacji metra. Sam w internecie sprawdziła, czym najszybciej mogą dojechać do domu Roya. Mieli szczęście, bo nie musieli długo czekać. Metro przyjechało po niecałym kwadransie. Zajęli wolne miejsca i czekali aż dojadą na miejsce.

Fox rozejrzała się jak miała w zwyczaju. Zawsze zwracała uwagę na otaczających ją ludzi w podobnych miejscach, a w zasadzie wtedy, kiedy się nie śpieszyła. Obecnie zależało jej na czasie, ale myśląc o tym, nie przyśpieszy transportu. Tak czy inaczej musiała uzbroić się w cierpliwość, chociaż nie było to łatwe. Jej umysł podsuwał różne, czasem całkowicie nieprawdopodobne scenariusze. Postanowiła skupić się na widocznym przekroju społecznym. Transport publiczny był jednym z miejsc, w których można zobaczyć naprawdę różne osoby. Począwszy od bogatych ważniaków z Wall Street, chociaż akurat oni byli rzadkim widokiem, aż do tak zwanych miejscowych kloszardów. Można było wpaść na gangsterów, jak i osoby bojące się własnego cienia. Krótko mówiąc, metro oraz inne tego typu środki transportu były istną mieszanką.

- Może za bardzo panikujesz?- odezwała się po chwili Sam, próbując wciągnąć Danny'ego w rozmowę. Widziała, że dość mocno się denerwował. Jego palce nieustannie bębniły w siedzenie, a jego spojrzenie wyrażające pełne skupienie było utkwione w ścianie pojazdu, jakby w ten sposób chciał przyśpieszyć metro.

- Możliwe, ale wolę się pomylić niż nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia.

- Zagrożenia?- powtórzyła dziennikarka ze zdziwieniem.- Sugerujesz, że ktoś go porwał albo gorzej? Dlaczego ktoś miałby coś takiego robić? Mówię rzecz jasna o czysto potencjalnej sytuacji. 

- Grzebiemy w sprawie morderstwa, Sam. Nie wiemy z kim mamy do czynienia. Musimy liczyć się z tym, że możemy być w niebezpieczeństwie. My oraz osoby posiadające istotne informacje.

Fox skwitowała to pełnym politowania spojrzeniem. Czekała aż Danny zacznie się śmiać i z udawanym żalem oznajmi, że tym razem nie udało mu się jej nabrać. Nic takiego nie nastąpiło. Danny mówił całkowicie poważnie, co kompletnie zbiło ją z tropu. Przecież nie występowali w filmie kryminalnym. Przypadki morderców i mafii zdarzały się, ale nadzwyczaj rzadko. To prawie niemożliwe, żeby trafili na właśnie tego typu przypadek.

- Twierdziłeś, że nie ma wielu interesujących nas informacji.

- W gruncie rzeczy nie wiemy jakie informacje będą nam potrzebne- wzruszył ramionami Danny.

Sam przyznała mu w duchu rację. Błądzili praktycznie na ślepo, dlatego też nie widzieli spektakularnych efektów. Mimo wszystko, Fox uważała, że Danny trochę przesadzał.

Resztę drogi przebyli w ciszy. Każde z nich było pogrążone we własnych myślach. W końcu wysiedli na odpowiedniej stacji w Midtown East i wyszli na powierzchnię przy Lexington Avenue. Danny poszedł przodem, a Sam podążała za nim. Sukcesywnie przebijali się przez grupki ludzi, a czasami też przez tłumy. W pewnym momencie dotarli do odpowiedniego bloku. Budynek wydawał się niski w stosunku do olbrzymich wieżowców w okolicy. Nie należał też do najnowszych budowli.

Drzwi na klatkę były otwarte na oścież, więc bez problemu weszli do środka. Mieli do wyboru windę albo schody. Zdecydowali się na windę, bo już stała na parterze. W pełnym napięcia oczekiwaniu wjechali na najwyższe piętro. W końcu Danny zapukał do drzwi. Raz, drugi, trzeci. Potem kulturalne pukanie zmieniło się w bardziej nachalne i głośniejsze. Nikt nie otworzył.

- Może go nie ma w domu?- zasugerowała Sam, chociaż coraz mniej wierzyła w swoją wersję. Tymczasem Danny przyłożył ucho do drewnianej powierzchni drzwi.

- Cisza- poinformował po chwili i nacisnął klamkę w nadziei, że były otwarte. Spotkało go gorzkie rozczarowanie.

Sam mogłaby powiedzieć, że powinni stąd iść. Właściwie powinni tak zrobić, ale jej dziennikarska intuicja coraz głośniej krzyczała, że coś jest nie tak. Wpadła na pewien ryzykowny pomysł i zapukała do sąsiednich drzwi. Otworzyła jej kobieta po sześćdziesiątce. Omiotła ją krytycznym spojrzeniem, a następnie to samo zrobiła z Dannym.

- Dzień dobry. Jesteśmy znajomymi pani sąsiada, Roya- powiedziała Sam, mając nadzieję, że nazwisko nie będzie potrzebne. Nie znała go.- Nie możemy się do niego dodzwonić, a nikt nie otwiera. Może pani wie co się z nim stało?

- Wyszedł jakąś godzinę, może trochę więcej temu. Bardzo się śpieszył. Nie wiem dlaczego. Powiedział tylko, że musi wyjechać na kilka dni. Zostawił mi klucze i poprosił, żeby zająć się jego kotem- odpowiedziała kobieta, poprawiając okulary.- Skoro jesteście jego znajomymi to może wy zajmiecie się zwierzakiem? Nie ukrywam, że niezbyt mi to odpowiada. Zamierzałam pojechać do siostry, ale nie wezmę do niej obcego kota.

- Dobrze. Zajmiemy się nim. Może nam pani dać klucze? Przekażę je Royowi jak wróci- zapowiedział Danny. Sam nie dała tego po sobie poznać, ale miała ochotę uderzyć czymś Danny'ego. Doskonale rozumiała, co w jego mniemaniu oznaczał zwrot "zajmiemy się nim". Miał uczulenie na koty, więc cały obowiązek spadnie na nią.

Kobieta uśmiechnęła się promiennie i z przyjemnością oddała mu klucze. Nie pytała się o nic więcej. Na koniec życzyła im miłego dnia i szybko zamknęła drzwi, jakby obawiała się, że za chwilę zmienią zdanie.

- Naprawdę?- zapytała Fox, obrzucając Danny'ego pretensjonalnym spojrzeniem. Ten wzruszył ramionami i wsunął klucz do zamka.

- To był jedyny sposób, żeby zdobyć klucze.

- A nie mogłeś powiedzieć, że coś u niego zostawiłeś? Cokolwiek innego, a nie zrzucać na mnie opiekę nad kotem?

- Przecież lubisz zwierzęta- zauważył Danny.

Po chwili mocowania się, zamek ustąpił. To co zobaczyli w środku sprawiło, że temat kota zszedł na dalszy plan. Mieszkanie w środku było kompletnie zdemolowane. Wszystkie szafy i komody były otwarte, a ich zawartość spoczywała na podłodze. Widok przywodził na myśl tornado, a przynajmniej bardzo dokładne przeszukanie policyjne.

- Chyba powinniśmy wezwać policję. Mieszkanie wygląda jak po włamaniu- odezwała się Sam, lustrując wzrokiem ogrom zniszczeń.

- Nie wiem czy to dobry pomysł- mruknął Danny, wskazując na narkotyki zebrane w miarę równe kreski na stoliku, a następnie kichnął.

- Co w takim razie zrobimy?- spytała Fox, a jej spojrzenie padło na szarego kota, który czyścił się na kanapie, nie przejmując się otoczeniem.

- Pomogę ci spakować rzeczy dla kota, a potem odwiozę cię do domu. Tylko tyle możemy zrobić.

Znalezienie potrzebnych przedmiotów wcale nie okazało się takie łatwe. Podłogę pokrywała warstwa najróżniejszych przedmiotów. Przynajmniej kot nie sprawiał więcej problemów. Bez oporu wszedł do transporterka. Sam przed wyjściem zerknęła ostatni raz do klatki. Nie miała serca zostawić go bez opieki, ani w pustym, zdemolowanym mieszkaniu. Została skazana na towarzystwo tego futrzaka przez kilka następnych dni. Wolała nie wyobrażać sobie szkód, jakie poczyni w jej mieszkaniu.

*****

Richard lustrował beznamiętnym wzrokiem miejsce wypadku. Widział tego typu scenerie wielokrotnie, więc przestały robić na nim wrażenie. Szare BMW, dość mocno zwęglone, tkwiło wbite w drzewo. Na trawie obok samochodu położono poczerniałe resztki nieszczęsnego kierowcy. Wokół kręciło się mnóstwo ludzi. Większą część stanowili technicy i policjanci, ale jak zawsze na miejscu wypadku znaleźli się też gapie oraz kilku dziennikarzy. Koło drogi stała karetka. Początkowo przyjechała po żywego pacjenta, ale akcja ratunkowa okazała się prawie niemożliwa.

- Co już wiadomo?- zapytał Stone Scarrow, młodej, ale bardzo uzdolnionej techniczki. Mistle zerknęła na niego przelotnie swoimi niebieskimi oczami, które aż przepełniał chłodny profesjonalizm.

- Dopiero zaczęliśmy. Kierowca wjechał w drzewo. Nie wiemy jeszcze z jakiego powodu. Mogła to być jakaś usterka, alkohol lub inne środki psychoaktywne. Stan zwłok nie pozwala na zweryfikowanie tej drugiej opcji. W każdym razie tuż po uderzeniu doszło do wzniecenia ognia. Samochód zaczął płonąć razem z nim w środku- Scarrow kiwnęła głową w stronę zwłok. Za zasłoną chłodu ukazały się ledwie widoczne iskierki ciekawości.

Stone skierował spojrzenie na zmasakrowane drzwi BMW spoczywające na trawie. Żeby wydobyć ciało trzeba było się ich pozbyć. Właściciel auta musiał być nieprzytomny po uderzeniu albo zwyczajnie nie mógł wyjść. Drzwi wyglądały na solidnie poharatane, więc taki bieg wydarzeń był całkiem prawdopodobny.

- Czy cokolwiek wskazuje na czyjąś ingerencję?

- Póki co nie, ale wolę wstrzymać się z osądem do czasu ostatecznych wyników ekspertyz.

I sekcji, dodał w myślach Richard. Chociaż nie wiedział czy z tak nadpalonych zwłok można cokolwiek się dowiedzieć. Na szczęście to nie jego zmartwienie.

Fotografowie skończyli swoją pracę i ich miejsce zajęli ratownicy, którzy przetransportowali zwłoki na nosze i ukryli je w czarnym worku.

Richard podszedł do tłumu gapiów, stojących za taśmą policyjną. Przywołał gestem ręki kolegę z komisariatu. Wysoki blondyn przedarł się przez tłum i skinął mu głową na powitanie.

- Co jest, Stone?- rzucił sierżant.

- Gdzie jest ta kobieta, co wezwała straż i karetkę? Muszę z nią porozmawiać.

Lewis rozejrzał się, lustrując otoczenie. Zmrużył oczy, kiedy jego wzrok napotkał promienie słońca przebijające się przez korony drzew.

- Tam jest. Ta blondi w krótkiej spódniczce- odpowiedział Lewis, wskazując kierunek z głupkowatym uśmiechem na twarzy.

Stone podszedł do kobiety. Mogła mieć maksymalnie trzydzieści lat i była naprawdę atrakcyjna. Ciemne włosy opadały jej kaskadami na ramiona. Na czoło spływała jej grzywka. Krótka sukienka podkreślała szczupłą talię i nie za duże, ale też nie za małe piersi. Pomimo piorunującego wrażenia, które na nim wywarła Richard postanowił zachować pełen profesjonalizm. W przeciwieństwie do Lewisa, który bez skrępowania przyglądał się jej, udając że coś robi.

- Dzień dobry. To pani wezwała straż pożarną i karetkę?

Czarnowłosa przytaknęła, przenosząc na niego przestraszone, czarne, duże oczy. Przypominała przerażoną sarnę.

- Chciałam mu pomóc- wyznała łamiącym się głosem.- Ale drzwi auta nie dało się otworzyć, a ogień... Był taki duży.

- Proszę się nie przejmować. Nic więcej nie mogła pani zrobić- zapewnił łagodnie Stone. Kobieta była blada i lekko drżały jej ręce. Ewidentnie to co ujrzała mocno nią wstrząsnęło.- Muszę spisać pani dane.

Czarnowłosa skinęła głową ze zrozumieniem i bez zająknięcia się powiedziała wszystko, czego potrzebował. Richard starannie, aczkolwiek skrótowo zapisał dane. Dopiero potem przeszedł do właściwych pytań. Właśnie na tych odpowiedziach najbardziej mu zależało.

- Co pani widziała? Proszę opowiedzieć od samego początku.

- Wracałam moim samochodem do domu i nagle zobaczyłam okropny widok. Na poboczu stało palące się auto. Natychmiast się zatrzymałam i wezwałam odpowiednie służby. Próbowałam też pomóc kierowcy, ale jak już wspomniałam, to było niemożliwe- powiedziała czarnowłosa jedynie odrobinę drżącym głosem.

- Czyli nie widziała pani chwili wypadku? 

Kobieta podkręciła przecząco głową. Usta miała zaciśnięte w bezsilnym geście kotłującej się w niej złości. Najwyraźniej obwiniała się, że nie mogła w żaden sposób pomóc.

- Powiedziała pani wcześniej o kierowcy "on". Skąd pewność, że to był mężczyzna?

- Widziałam go jak... Palił się w środku- mruknęła czarnowłosa niemrawo. Wydawała się nieobecna, chociaż odpowiadała na pytania. Niewątpliwie myślami była przy tragedii, którą zobaczyła na własne oczy.

- Potrafiłaby go pani rozpoznać?

- Niestety nie.

- Jak na razie nie mam więcej pytań. Skontaktujemy się z panią, jeśli będziemy czegoś potrzebować.

Richard schylił się, podnosząc nieco taśmę, a następnie pod nią przeszedł. Wrócił do radiowozu i pojechał na komendę. Ruch uliczny mu sprzyjał. Nawet nie musiał użyć syreny, żeby przebić się przez korki. Uznał, że siedząc na miejscu wypadku nic nie zdziała. Póki co nikt mu nic więcej nie powie. Wszystkie informacje zostaną mu dostarczone w stosownym czasie.

Kiedy wszedł do własnego biura, zauważył rudowłosą agentkę FBI. Lara siedziała na jego krześle z miną wyrażającą bezbrzeżne znudzenie. Ożywiła się dopiero na jego widok. Nie wiedział jak się tam dostała, ale z pewnością nie do końca legalnie. Czyli jak zawsze, skonstatował w myślach.

- Nareszcie, Rich.

- Kto cię tutaj wpuścił? Nie mogłabyś poczekać na zewnątrz, jak wszyscy?- odparł Stone, krzyżując ramiona. Zdrobnienie dalej go denerwowało i wielokrotnie powtarzał to rudowłosej, czym rzecz jasna się nie przejęła.

Cross machnęła lekceważąco ręką.

- Jestem z FBI- zauważyła, jakby stanowisko upoważniało ją do łamania wszelkich praw i procedur. Richard wzniósł oczy ku poszarzałemu sufitowi. O ileż łatwiejsza była praca, a nawet rozmowa na przykład ze Scarrow. Ona znała swoje obowiązki i wykonywała je bez najmniejszych zastrzeżeń.- Sprawa jest poważna.

- No dobrze. Powiedz o co chodzi- westchnął z rezygnacją. Im szybciej jej wysłucha, tym szybciej sobie pójdzie. To była jedyna sprawdzona metoda wobec niesfornej agentki.

- Zamknąłeś sprawę Amy Wine. Jak mogłeś to zrobić, Rich?- spytała ostro Cross, wbijając w niego spojrzenie pozbawione jakiejkolwiek taryfy ulgowej. Stone oczywiście je zlekceważył.

- Zebrałem wystarczająco dużo dowodów. Nie muszę i nie zamierzam ci tego tłumaczyć. Poza tym wydaje mi się, że wystarczająco dobrze znasz procedury i z premedytacją je łamiesz.

- No wiesz?- rzuciła się Cross z udawanym oburzeniem.- Zmienisz zdanie, jeśli ci coś pokażę. Potrzebuję komputera.

Agentka FBI nie czekając na pozwolenie, odpaliła służbowy komputer. Podłączyła pendrive'a i po chwili włączyła plik wideo. Richard pochylił się nad ekranem. Początkowo od niechcenia. Na widok znajomej twarzy zmarszczył brwi. Osobę z filmiku widział wystarczająco dużo razy. Nawet słaba jakość nagrania nie mogła zrodzić w nim wątpliwości. Amy kupowała paczkę marlboro na stacji benzynowej, co samo w sobie nie było niczym niezwykłym. Bardziej zaskakujący był fakt, że Stone po raz pierwszy widział to nagranie.

- Z kiedy jest to nagranie?

- Z dnia śmierci Amy. Godzina pierwsza trzydzieści.

Richard osunął się ciężko na krzesło. Przeklął siarczyście pod nosem. W śledztwie szacowali, że Amy zginęła między dwunastą, a drugą w nocy. Skoro rzekoma samobójczyni była na stacji oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów od Central Parku o pierwszej trzydzieści, to popełnili błąd. Nawet gdyby ulice były kompletnie puste, co nigdy się nie zdarzało, nie miała najmniejszych szans dojechać do Central Parku na szacowaną przez nich godzinę. Dodatkowo nie znaleziono przy niej papierosów. Miał poważną lukę w śledztwie i musiał to jakoś naprawić.

- Zostawię ci ten filmik, Rich. Mam jeszcze coś do zrobienia- powiedziała rudowłosa agentka i bezszelestnym, miękkim, kocim krokiem wyszła z jego biura.

Faktycznie była niczym tornado, pomyślał Stone. Zjawiała się bez zapowiedzi, wywracała wszystko do góry nogami i znikała równie niespodziewanie. Dzięki niej będzie musiał jeszcze tego samego dnia wznowić śledztwo. Jedno było pewne, nie wyjdzie punktualnie z pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro