Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sam po cichu przemknęła do swojego boksu. Starała się wtopić w otoczenie i jak najmniej zwracać na siebie uwagę. Odetchnęła z ulgą, dopiero kiedy usiadła na krześle przy swoim biurku. Tego dnia Snyder miał wyjątkowo parszywy nastrój, a zawdzięczał to rewelacyjnemu artykułowi konkurencji. Przynajmniej taką opinię, przepełnioną ironią i złością wystawił właściciel Manhattan's Skylight podczas słynnego rykoszetu. Fox czuła współczucie wobec nieszczęśnika, któremu dostało się za nic. Równie dobrze Snyder mógłby obwiniać ich za globalne ocieplenie. W tym mieli równie dużo winy.

W każdym razie dziennikarka tylko słyszała o nadzwyczaj okropnym nastroju szefa. Po tym wieżowcu plotki rozchodziły się z prędkością światła, co wcale nie znaczyło, że w przypadku Snydera można było je bagatelizować. O ile w innych sprawach mogły się mylić, to w tej kwestii okazywały się boleśnie niezawodne. Za każdym razem.

Oprócz tego jakże oczywistego powodu, Sam miała jeszcze jeden, żeby nie rzucać się w oczy. Spóźniła się, ale nie aż tak rażąco jak ostatnio. Tym razem zaledwie dwadzieścia minut, a wszystko to przez Danny'ego, który postanowił zgodzić się w jej imieniu na opiekę nad kotem byłego chłopaka Amy. W zasadzie Roy i Amy nie byli razem, ale tak o nim mówiła. Nazywanie po imieniu kogoś kogo kompletnie nie znała i ani razu nie spotkała uważała za trochę dziwne.

Lubiła zwierzęta, tylko niekoniecznie w swoim domu. Właśnie z tego względu żadnego nie miała. Aż do teraz. Kot w mieszkaniu był naprawdę kłopotliwy. Od samego początku upodobał sobie półki wiszące na ścianie nad komodą w salonie. Dlatego musiała zdjąć wszystkie dekoracje, bo w przeciwnym razie by się zniszczyły. Dodatkowo musiała zmieniać piasek w kuwecie oraz pamiętać o jedzeniu i wodzie, chociaż to wcale nie było najgorsze. Kot nieustannie domagał się uwagi. Siedziała sobie na kanapie, oglądając serial na laptopie, a on wskakiwał jej na kolana przez co o mało nie puściła służbowego sprzętu. Kiedy była w łazience, miauczał żałośnie pod drzwiami. To samo zdarzyło się, gdy wychodziła do pracy. Zastanawiała się, co spotka w mieszkaniu po powrocie.

W pewnym momencie zauważyła samoprzylepną karteczkę na biurku. Spojrzała na nią z zainteresowaniem.

Przyjdź do mojego biura jak tylko zjawisz się w pracy, Samantho.

Pod krótkim tekstem widniały inicjały nadawcy, ale Sam wcale nie musiała na nie patrzeć. Już wiedziała kto to napisał. Anthony McFarlen. Nikt inny nie zwracał się do niej pełnym imieniem. Znajomi i rodzina mówili do niej zdrobnieniem, a Snyder nazywał ją "panną Fox". Jednak dla pewności zerknęła na inicjały. Miała rację. Wzywał ją mentor. Przeklęła w myślach. W jej głowie pojawiły się dwie potencjalne przyczyny takiej sytuacji. Żadna nie była optymistyczna.

Odpaliła stronę Skylight. Z rosnącą irytacją obserwowała kręcące się kółko, ale w końcu się załadowało. Miała ochotę czymś rzucić. Żaden z redagowanych przez nią artykułów nie pojawił się na stronie. Była wściekła. McFarlen wstrzymał jej publikacje. No jasne. Przypomniała sobie tę jego idiotyczną gadkę o byciu obiektywnym. To oczywiste, że nie mówił poważnie. Zwyczajnie chciał zyskać awans i to jej kosztem! Nie mogła na to pozwolić. Musiała temu zapobiec, tylko nie wiedziała jak.

Z bojowym nastawieniem skierowała się do windy. Nie odpuści tak łatwo tej sytuacji. Tu chodziło o jej karierę i przyszłość w Skylight. Wparowała do biura mentora bez pukanie. Od razu uderzył ją nieskazitelny porządek tego uporządkowanego miejsca. Zastała McFarlena pochylonego nad laptopem. Liczyła, że kiedy podniesie wzrok znad ekranu, zobaczy złość, pogardę albo satysfakcję. Niestety nic z tego. Na twarzy McFarlena nie pojawiło się nic poza skupieniem i chłodnym profesjonalizmem. Gestem pokazał jej, żeby usiadła. Fox zajęła wskazane miejsce.

- Mówiłeś, żebym przyszła, więc jestem- powiedziała Sam, chcąc przerwać krępującą ciszę. Przed wejściem miała ochotę zrobić aferę, ale jakoś jej impet stracił na sile. Jakby jej złość ostygła w zetknięciu z chłodem, którym emanował jej mentor.

- Nie było cię wczoraj w pracy i nie odpisywałaś na maile, Samantho- rzekł Anthony, przyglądając się jej uważnie w oczekiwaniu na wyjaśnienie.

- Źle się czułam. Dzwoniłam rano do redakcji, żeby to zgłosić. Szczerze mówiąc, nie sprawdzałam czy przyszły do mnie jakieś wiadomości. Cały dzień przeleżałam w łóżku.

Fox miała nadzieję, że wypadła wystarczająco przekonująco. Tylko w jednej części mówiła prawdę. Nie sprawdzała skrzynki pocztowej, bo nie przyszło jej do głowy, że ktokolwiek mógłby tam do niej pisać. Zazwyczaj na maila przysyłano jej materiały do artykułów. W dzień wolny nie zamierzała się nimi zajmować. Zwłaszcza, że miała inne rzeczy do zrobienia. Rozmowa z Dannym, jazda przez pół miasta do mieszkania byłego Amy, a na koniec przystosowanie mieszkania, żeby było choć trochę kotoodporne. Zwrot sytuacji tamtego dnia był naprawdę zaskakujący.

- Rozumiem. Mam nadzieję, że dzisiaj jest lepiej- odparł McFarlen. Nie dał jej czasu na potwierdzenie, ani nie sformułował tego jako pytania. Przekaz był jasny. Miał to gdzieś. Sam również miała go gdzieś. Problem w tym, że mentor stał na drodze jej kariery. Wzięła głębszy wdech, starając się zachować spokój.- Ze względu na sytuację byłem zmuszony wstrzymać twoje publikacje. Artykuły, które mi dostarczyłaś wymagają korekty, a nie odpisywałaś na maile, ani nie wysłałaś mi wersji poprawionej.

Spokój Fox zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Spodziewała się po nim tego typu zagrywki, a jednak poczuła się jakby ktoś ją spoliczkował. W West News zawsze ją chwalono. Natomiast w Skylight już nie było tak kolorowo, ale tutejsi pracownicy nie mieli problemów z pisaniem. Tutaj, aby zasłużyć na pochwałę trzeba było trafić na zwalającą z nóg sensację. Sprawy techniczne były kwestią drugorzędną. Chociaż, szczerze mówiąc, jeszcze nie spotkała się ze źle napisanym artykułem na stronie.

- Co konkretnie ci w nich nie pasuje?- zapytała Sam, unosząc dumnie podbródek.

- Twój styl pisania jest trochę zbyt mocny. Kiedy atakujesz temat, nie jesteś ani trochę obiektywna. W ostrych słowach przekazujesz fakty, skłaniając czytelnika do tylko jednej, twoim zdaniem właściwej refleksji. Musisz nad tym popracować- wyjaśnił jej mentor.

Dziennikarka nie mogła powstrzymać się od parsknięcia. Subiektywizm? O to ją oskarżał? Nawet się nie wysilił.

- Wcale nie jestem subiektywna. Piszę tylko to, czego jestem w stu procentach pewna. To prawda, nie zbierałam materiałów do tych artykułów, ale pochodzą one z wiarygodnego źródła.

- Mimo tego, powinnaś wprowadzić zmiany. Postaraj się nie narzucać własnej opinii i powstrzymywać się od spekulacji. Dokładniejsze wytyczne wysłałem ci na mailu. Masz czas do jutra, żeby wysłać mi poprawioną wersję. Wtedy ją przeczytam i stwierdzę czy nadaje się do publikacji. Chcesz o coś zapytać, Samantho?

Sam wprost kipiała ze złości. Nawet Snyder nie przyczepił się do jej stylu pisania, który mógł być trochę mocniejszy niż powinien. I co z tego? Ona opisywała prawdę, a czytelnicy lubili tego typu smaczki. Każdej ze stron powinno to odpowiadać, ale nie jego królewskiej mości.

Korciło ją, żeby zapytać, jakie on ma doświadczenie. Z jego wypowiedzi wynikało, że dość nikłe skoro nie potrafił docenić talentu, który miał przed sobą.

- Nikt nigdy nie miał zastrzeżeń do mojego sposobu pisania. Ani w poprzednich redakcjach, ani do tej pory w Skylight- zauważyła Fox.

- Nie wiem, gdzie pracowałaś wcześniej, ale tutaj panują inne zasady. Zostałaś wpisana na listę programu, a ja jestem twoim mentorem, więc zamierzam wykonywać swoje nowe obowiązki najlepiej jak potrafię. Moim celem wcale nie jest robienie ci tego na złość- oznajmił Anthony z tym swoim irytującym spokojem.

- To wszystko? Mogę wracać do pracy?- spytała Sam, ignorując ostatnie zdanie rozmówcy. Nie wierzyła mu, chociaż częściowo pewnie mówił prawdę. Chciał głównie awansu. Denerwowanie jej to był tylko dodatek, a właściwie środek do osiągnięcia celu.

McFarlen przytaknął. Fox pośpiesznie opuściła jego biuro. Nie chciała spędzić w tym miejscu ani minuty więcej niż to było absolutnie konieczne. Właśnie straciła nadzieję, że wystarczy przeczekać tę sytuację. Jedynym ratunkiem od tego piekielnego programu była sensacja. Dopiero wtedy Snyder zauważy, jaki diament posiada i pozwoli jej pracować w terenie.

Będąc w windzie, wybrała parter. To jeszcze nie czas przerwy na lunch, ale chyba nic się nie stanie, jeśli na chwilę wyjdzie. Musiała się przewietrzyć i przede wszystkim ochłonąć. Była wściekła. Na samą myśl o mentorze oraz poprawkach, które będzie musiała wprowadzić, szlag ją trafiał. Miała ochotę rzucić tę pracę w cholerę i olać wszelkie negatywne konsekwencje.

Sam wyszła z wieżowca redakcji i oparła się o chłodną ścianę budynku. Jej wzrok padł na paczkę papierosów trzymaną przez jakąś kobietę. Nie paliła, ale może tym razem pozwoliłoby jej się to trochę odstresować. Szybko skarciła się w myślach. Nie będzie palić tego świństwa.

Przez chwilę obserwowała dość ruchliwą ulicę. Manhattan jak zwykle tętnił życiem. Jej wzrok zatrzymał się na czerwonym, niewielkim aucie, które zatrzymało się na chodniku. Było krzywo zaparkowane. Tak że inni uczestnicy ruchu musieli zjeżdżać na środek dwupasmówki, aby go wyminąć. Fox rozpoznała kierowcę.

Anette.

Była żona Snydera wysiadła z auta, ignorując klaksony niezadowolonych kierowców. Ci mniej kulturalni zatrzymywali się, otwierali szyby i obrzucali ją różnymi wyzwiskami. Oczywiście nie mogli powstrzymać się od wspominania o kobietach za kierownicą, co mocno zirytowało Sam. Znała wiele osób, które świetnie prowadziły, chociaż były przedstawicielkami płci pięknej. Sama nie uważała się za mistrzynię jazdy, ale nie była znowu taka najgorsza. Plasowała się gdzieś po środku.

Niespodziewanie Anette podeszła do Sam z lekkim, aczkolwiek szczerym uśmiechem. Wyglądała świetnie. Zupełnie jak przed rozwodem. Fox nie mogła powstrzymać się od porównania jej do Snydera. On był zaniedbany, od tygodni nie widział na oczy golarki. Natomiast ona miała starannie ułożone włosy i pomalowane szminką usta. Była żona Snydera malowała się jedynie na specjalne okazje i najwidoczniej dalej tak robiła, bo na jej twarzy nie było widać nawet odrobiny makijażu. On ubierał byle jakie, pogniecione ubrania. Ona miała dopasowany kombinezon i starannie dobrane dodatki.

Różnice pomiędzy nimi były wręcz spektakularne. Widać było, kto z tej dwójki ciężej zniósł rozwód.

- Cześć, Sam- rzuciła Anette.

- Hej, ale emm... Co ty tutaj robisz?- mruknęła Fox z zaskoczeniem Po fakcie uświadomiła sobie, że mogło to zabrzmieć trochę nieuprzejmie.- Ja nie mam nic przeciwko tobie tylko... Snyder.

- Wiem o tym- przerwała jej Anette dalej z uśmiechem, tylko trochę bledszym.- Jakoś brakuje mi motywacji, żeby wejść tam na górę.

Sam doskonale ją rozumiała. Kto chciałby pójść do miejsca, gdzie w każdej chwili mogła wybuchnąć wojna światowa? Snyder nie potrafił rozmawiać na spokojnie z byłą żoną. Ich kłótnie na piętrze przeszły do historii. Fox zaledwie raz miała okazję zobaczyć to na własne oczy, więc nie dziwiła się Anette.

- Dobrze się składa, bo przyszłam tu do ciebie, a nie do Jima. Wiem, że ta rozmowa to dla ciebie duże ryzyko, więc po prostu odezwij się do mnie później. Najlepiej po pracy. W porządku?

- Tak.

Anette podała jej wizytówkę, pomachała ręką na pożegnanie i wróciła do swojego auta zaparkowanego w egzotyczny sposób. Sam z niedowierzaniem obserwowała Anette, jakby chciała się upewnić czy to działo się naprawdę. Czego mogła od niej chcieć była żona szefa? Próbowała znaleźć w głowie jakąkolwiek potencjalną przyczynę. Nie udało jej się. Rozmawiała z Anette zaledwie kilka razy i nie było to nic istotnego, raczej czysta uprzejmość.

Tymczasem brązowowłosa odpaliła swojego malucha i szerokim łukiem, omal nie zachaczając o chodnik z drugiej strony ominęła auto przed sobą. Tak zdecydowanie się nie jeździło, pomyślała Sam z niepokojem. Była żona Snydera była naprawdę miłą osobą, ale jeździć to ona nie powinna. Stanowiła poważne zagrożenie na drodze. Aż cud, że jeszcze nie odebrano jej prawa jazdy.

W końcu Sam postanowiła wrócić na górę. Powinna wziąć się za korektę artykułu, chociaż na samą myśl o tym miała ochotę udusić McFarlena. Kiedy była w windzie, naszła ją pewna okropna myśl. A co jeśli ktoś ją widział w towarzystwie Anette? Jeśli Snyder by się o tym dowiedział, mogłaby pożegnać się z pracą. Jakikolwiek kontakt z jego byłą żoną był niewybaczalny i traktowany jako zbrodnia. Najokrutniejszą jakiej można było się dopuścić w redakcji. Fox myślała, że bardziej się tym przejmie, ale miała to gdzieś. Perspektywa utraty pracy stawała się dla niej coraz bardziej atrakcyjna.

- Gdzie ty byłaś?- zapytał Jack, który czekał na nią w jej boksie. Z niecierpliwością chodziło od jednego końca jej miniaturowego boksu do drugiego.- Jeszcze nie jest pora na lunch, a Snyder jest dzisiaj tak podminowany. Gdyby zauważył, że cię nie ma, mogłoby to się źle skończyć.

- To miłe, że się o mnie martwisz, ale nie ma takiej potrzeby. Zaakceptowałam ryzyko. A jak ci idą sprawy z Maddie? Zaprosiłeś ją w końcu na randkę?

- Oczywiście. Mówiłem, że to zrobię- odparł Jack. Emanowała od niego radość i nadmierna pewność siebie.

Sam nie musiała się nawet pytać, żeby wiedzieć czy się zgodziła. To było jasne jak słońce albo zimne niczym serce McFarlena.

- To świetnie. Mówiłam, że się zgodzi, tylko lepiej wyjdź na korytarz zanim twoje ego rozsadzi moje miejsce pracy.

- Strasznie zabawne- skomentował Jack z pobłażaniem. Ułamek sekundy później spoważniał.- Mogłabyś wybadać dla mnie sytuację? No wiesz tak dyskretnie podpytać czy mam jakieś szanse.

- Jasne. Nie ma sprawy.

To nie będzie takie trudne zważywszy na ostatnią rozmowę, pomyślała Sam. Maddie sama wróci do tematu z czystej ciekawości, chociaż pewnie sama się wszystkiego domyśli.

- Skoro już jesteśmy w tym temacie, to może zdradzisz, kto ostatnio do ciebie dzwonił? Spotykasz się z kimś?

Fox przeklęła w myślach. Miała nadzieję, że jednak zapomniał o tamtej sytuacji.

- No proszę cię, Jack. Gdybym się z kimś spotykała, byłbyś pierwszą osobą, która by o tym wiedziała- powiedziała Sam, licząc że sobie odpuści. Jack przyjrzał jej się badawczo.

- Na pewno?- spytał kolega z pracy. Przytaknęła.- Czyli to nie związek tylko okazjonalny seks?

Sam ukryła twarz w dłoniach. Musiała mu coś powiedzieć. W przeciwnym razie będzie snuł coraz bardziej niedorzeczne domysły.

- Żadne z powyższych. Ostatnio wpadłam na znajomego z liceum i powoli odnawiamy kontakt, ale to nie jest to, co myślisz. Żadnych romantycznych podtekstów. Jedynie przyjaźń.

- Szkoda. Może jeszcze kiedyś doczekam tego wiekopomnego momentu, kiedy postanowisz skupić się na życiu osobistym, a nie na pracy- powiedział Jack z udawaną powagą, a następnie się zaśmiał. Fox rzuciła mu pełne niedowierzania spojrzenie i też się zaśmiała.

Obydwoje wiedzieli, że prędzej piekło zamarźnie niż to się stanie. Praca była dla niej szalenie istotna. Nie potrafiła podać konkretnego powodu. Tak po prostu było, od zawsze. Wkładała całe serce w swoją karierę. Jeśli wymagała tego sytuacja, to olewała wszystko inne. Pewnie dlatego jej życie poza pracą było dość nikłe i niejakie. Uznała, że tym zagadnieniem zajmie się innym razem. To nie czas na kryzys egzystencjalny.

- Nie uwierzysz kogo spotkałam pod redakcją- odezwała się Sam.

- Nie mów, że Ashley tutaj przyszła- poprosił Jack otwierając szerzej oczy z przerażenia.- Ona nie może spotkać się z Maddie!

Fox nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Reakcja kolegi była bardzo zabawna. Kiedyś zrobili sobie wieczór filmowy. Nawet podczas oglądania horrorów nie widziała u niego takiego wyrazu twarzy.

- Czyli to nie ona- stwierdził Jack z wyraźną ulgą.- Przestań się już śmiać i powiedz, kogo spotkałaś. Jakąś gwiazdę, może celebrytę?

- Twoja mina była świetna- mruknęła Sam, próbując opanować mimikę. Jack posłał jej mordercze spojrzenie i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Uprzedziła go.- Anette zjawiła się pod Skylight.

- Co takiego?! Była żona Snydera?!- zapytał Jack, próbując krzyczeć tyle że cicho. Wyszło mu to komicznie. Pokiwała głową w odpowiedzi.

Jakikolwiek ewentualny konflikt lub sprzeczka odeszły w zapomnienie. Tematem numer jeden stała się wizyta najmniej spodziewanej osoby w całej redakcji.- Dlaczego przyszła? Przecież jej przyjście na piętro Snydera można porównać do wybuchu bomby atomowej.

Trafne porównanie, stwierdziła w myślach Sam.

- Na szczęście miała na tyle rozsądku, żeby nie wchodzić do środka. Powiedziała, że przyszła do mnie, a nie do byłego męża. Nie mam pojęcia po co.

- Nie mówiłaś, że utrzymujesz z nią kontakt.

- Bo nie utrzymuję. Rozmawiałem z nią raptem kilka razy, kiedy bywała w redakcji- poprawiła go Fox.

- Pytała cię o coś konkretnego?

Sam pokręciła przecząco głową.

- Dała mi swoją wizytówkę i poprosiła, żebym zadzwoniła do niej po pracy.

- Gdyby nie byli po rozwodzie, pomyślałbym że szuka brudów, ale w takiej sytuacji... Nie mam bladego pojęcia o co może jej chodzić- wzruszył ramionami Jack.- Jak tylko będziesz z nią po rozmowie, to masz mi zdać relację. Tymczasem idę w teren zbierać materiały.

- Zabierz mnie ze sobą- poprosiła Sam żałośnie, robiąc minę uroczego szczeniaczka. Jack ze śmiechem pokręcił głową.

- Wybacz, ale nie mogę. Myśl o pozytywach. Posiadanie takiego widoku po swojej prawej to duży plus.

- Chyba jedyny- fuknęła Sam mimowolnie spoglądając na panoramę Nowego Jorku.- Wiesz, że nasza rozmowa o niespodziewanym gościu musi zostać między nami?

- Lubię plotkować, to fakt, ale nigdy nie zrobiłbym niczego, co mogłoby cię pozbawić z pracy. Nie martw się.

- A jeśli ktoś mnie widział?

- To sobie z nim pogadamy. Wyluzuj i korzystaj z czasu wolnego. Pracując w terenie i pisząc artykuły nie masz tyle czasu ile teraz.

Jack wyszedł, a Sam przewróciła oczami. Włączyła laptopa i zalogowała się na swoją pocztę. Zajrzała do skrzynki. Odszukała maila, a właściwie maile od McFarlena. Okazało się, że mentor wysłał jej aż trzy. W pierwszym informował ją, że jej artykuł nie może pojawić się na stronie, ponieważ bla bla bla. Po przeczytaniu początku uznała, że to było praktycznie to samo, co powiedział jej rano. W drugim pytał się dlaczego nie ma jej w pracy oraz przypominał o wysłaniu poprawionego tekstu. Natomiast trzeci został wysłany dzisiejszego ranka tuż po ich rozmowie. Zawierał dokładniejsze instrukcje na temat korekty.

Fox postanowiła mieć to z głowy. Przeczytała całą instrukcję. Wymagało to od niej kolosalnego wysiłku i silnej woli. Następnie zgodnie ze wskazówkami poprawiła artykuł. Zajęło jej to przeraźliwie długo, ale efekt był dokładnie taki jakiego oczekiwał od niej mentor. Czyli koszmarny, pomyślała.

Sam po raz kolejny, nie wiadomo który przejrzała oba teksty. Przed poprawą i po. Pierwszy był mocny, ciekawy i czytała go z przyjemnością. Drugi, ten niby lepszy, był ostrożny, pozbawiony ozdobników i taki bezpłciowy. Zupełnie jakby wzięła pierwszy artykuł, usunęła to co było najlepsze i zapełniła luki frazami z instrukcji. Jakim cudem McFarlen mógł uznać tego typu tekst za interesujący?

W końcu z ciężkim bólem serca wysłała nową wersję mentorowi. Ten artykuł był okropny i nadzwyczaj drętwy. Z niepokojem pomyślała o przyszłości. A co jeśli będzie musiała przerobić wszystkie teksty w taki sposób? Chyba prędzej się zastrzeli albo wróci do pracy w West niż napisze jeszcze kilka takich nudziarstw.

Czas do wyjścia z pracy przeraźliwie jej się dłużył. Miała wrażenie jakby była w pracy nie osiem godzin, a co najmniej drugie tyle. Jack ponownie nie pojawił się w pracy. Tego dnia Sam w ogóle nie widziała Maddie, więc musiała mieć wolne albo pracowała w terenie. Danny nie odbierał. Fox została ze stertą artykułów do napisania i nie byłoby to takie złe, gdyby mogła je pisać we własnych stylu. Na początku starała się trzymać instrukcji McFarlena, ale potem ją zignorowała. Musiała jak najszybciej wyrwać się z tego programu mentorskiego. Inaczej zwariuje.

Kiedy wychodziła z wieżowca, z radością wdychała słodki zapach wolności, bo o świeżym powietrzu nie byłoby mowy w Nowym Jorku. Przed powrotem do domu zjadła obiad w restauracji słynącej z włoskiej kuchni. Jedzenie mieli tam wyśmienite. W dodatku robione przez samego włocha.

Sam weszła ostrożnie do mieszkania, przygotowując się psychicznie na najgorsze. Była pozytywnie zaskoczona. Przeszła się po niewielkich dwóch pomieszczeniach, do których kot miał dostęp. Wszystkie przedmioty leżały tak jak je zostawiła. Tylko kot leżał sobie na półce, gdzie przed jego przybyciem były książki. Oczywiście to było tylko tymczasowe rozwiązanie. Dopóki właściciel nie zgłosi z powrotem. Przecież musiało to w końcu nastąpić.

Szary kot zgrabnie zeskoczył na cztery łapy, spojrzał na nią niebieskimi ślepiami i miałczą. Sam kucnęła i pogłaskała go po głowie. Kot zareagował na pieszczotę rozkosznym mruczeniem. Fox mimowolnie się uśmiechnęła. Spojrzała w kierunku miski. Była pusta.

- Nakarmimy cię co, kotku?- powiedziała Sam. Zwierzę w żaden widoczny sposób nie zareagowało. Fox wolałaby wołać go po imieniu, ale go na razie go nie znała.

Wsypała karmę do miski i wymieniła wodę w drugiej. Kot natychmiast zabrał się za posiłek. Tymczasem Sam przypomniała sobie o Anette. Miała do niej zadzwonić po pracy. Zaczęła przetrząsać torebkę w poszukiwaniu wizytówki. Z triumfalnym uśmiechem wyciągnęła malutką karteczkę i wpisała numer.

- Halo?- odezwał się dźwięczny głos byłej żony Snydera. Fox nawet nie wiedziała po co zdecydowała się na takie ryzyko. Przez jeden głupi telefon mogła stracić pracę w Skylight, a mimo to nawet się nie zawahała.

- Cześć Anette. Tutaj Sam ze Skylight. Wybacz, że dopiero teraz dzwonię, ale byłam na obiedzie.

- Nie przejmuj się. Cieszę się, że zadzwoniłaś. Chciałabym z tobą porozmawiać, ale wolałabym się spotkać. Może mogłabyś do mnie wpaść? Kupiłam wyborne wino. Lubisz białe, prawda?

Sam była zaskoczona tą propozycją, ale finalnie się zgodziła. Czemu nie? Anette była sympatyczna, a ryzyko utraty pracy było dość nikłe. Przecież nikt jej nie śledził, a Snyder nie był stalkerem. To niemożliwe, żeby ktokolwiek chciał celowo wyrzucić ją z redakcji.

Pół godziny później była już niedaleko Empire State Building, czyli w okolicy mieszkania Anette. Skręciła w prawo, a następnie weszła na klatkę schodową. Wjechała na dwudzieste piętro windą, ale nie byle jaką tylko mocno nowoczesną. Zaczęła podejrzewać, że żona Snydera nie mieszkała w byle jakim miejscu. Jednak widok wnętrza sprawił, że zaniemówiła z wrażenia. Miała przed sobą wielki stylowo umeblowany apartament. Przecież on musiał kosztować fortunę.

Anette wpuściła ją do środka z uśmiechem. Sam niezbyt dyskretnie rozglądała się dookoła. Brązowowłosa tego nie zauważyła albo udawała, że tego nie widzi. W jej przypadku obie opcje były równie prawdopodobne.

- Cieszę się, że przyjechałaś- oznajmiła Anette.- Po prawej masz pomieszczenie, gdzie możesz zostawić kurtkę i buty.

Sam kiwnęła głową i otworzyła drzwi. Szatnia była wielkości łazienki w jej niewielkim mieszkaniu. Z westchnieniem powiesiła kurtkę skórzaną i zdjęła botki. Brązowowłosa czekała na nią w salonie połączonym z kuchnią. Obie części były umeblowane w stylu art déco i świetnie się ze sobą komponowały. Zarówno w kuchni jak i w salonie dominowały trzy barwy: czerń, biel i złote dodatki. Dodatkowo w kuchni blaty szafek były wykonane z ciemnego marmuru. Wizualnie efekt był nieziemski.

- Masz naprawdę świetne mieszkanie. W dodatku pięknie urządzone- rzekła Sam, skupiając wzrok na widoku rozpościerającym się z przeszklonej ściany w salonie.

- Dziękuję, chociaż ja urządziła bym go w trochę innym stylu. Kiedy kupiliśmy to mieszkanie, Jim uparł się, żeby powierzyć aranżację wnętrza specjalistom. Nie podobało mi się to, ale nie protestowałam. Będę musiała tu zrobić remont albo po prostu je sprzedać- mruknęła Anette, sadowiąc się na kanapie. Równocześnie położyła na stoliku kieliszki i świeżo otwarte wino. Napełniła szklane naczynia, a Sam zajęła miejsce niedaleko niej. Obie sięgnęły po kieliszki.

- Mieszkałaś tutaj ze Snyderem... To znaczy Jimem?- spytała Fox. Czuła się nadzwyczaj dziwnie, rozmawiając z byłą żoną swojego szefa w jej apartamencie i jeszcze mówiąc o nim, używając imienia.- W Skylight mówimy do niego po nazwisku i jakoś weszło mi to w nawyk.

- Mów o nim jak chcesz. Mieszkaliśmy tutaj przez większą część naszego wspólnego życia- powiedziała brunetka melancholijnym tonem.- Z tym miejscem kojarzą mi się dobre, ale też gorsze momenty. Może dlatego dalej nie potrafię iść do przodu.

Sam nie miała pojęcia jak na to odpowiedzieć, więc upiła łyk wina. Dobre, uznała w myślach. I pewnie bardzo drogie.

- Oj wybacz, dalej nie powiedziałam ci, czemu tak właściwie cię tutaj zaprosiłam. Jestem ostatnio strasznie roztargniona. Chodzi o Jima. Chciałam się dowiedzieć, co u niego słychać z neutralnego źródła.

Sam aż uchyliła usta ze zdziwienia. To po to ją zaprosiła? Przecież musiało być znacznie więcej osób, które trzymały się blisko Snydera. Ona nie należała do tego kręgu.

- Nie uważam, żebym była odpowiednią osobą, żeby pytać o takie rzeczy. Nie znam go. Zaledwie kilka razy z nim rozmawiałam. Tylko o pracy. Ja...

- Spokojnie. Wiem, że nic was nie łączy. Jim nie pozwoliłby sobie na romans w pracy- odparła Anette tonem tak neutralnym jakby mówiła o pogodzie. Fox zamrugała powiekami. Po raz kolejny tego dnia czuła się zaskoczona. Jak ktokolwiek mógłby pomyśleć o czymś takim?! -Wiem też, że nie łączy was zbyt wiele, ale właśnie o to mi chodzi. Chcę opinii obserwatora. Osoby będącej blisko, a jednak w żaden sposób z nim nie związanej. Poza pracą oczywiście.

- Dobrze. Postaram się pomóc w miarę możliwości. Co konkretnie chciałabyś wiedzieć?

- Jak on się zachowuje od czasu rozwodu? Zmienił się?

Sam westchnęła. Odpowiedź była oczywista. Nie chciała dołować brunetki, ale musiała powiedzieć jej prawdę.

- Bardzo- przytaknęła, pociągając kolejny łyk wina. Potem opowiedziała wszystko, co tylko wiedziała o Snyderze bez owijania w bawełnę. Zaczęła od jego humoru, który wahał się pomiędzy złym, a wściekłym. Wspomniała o rykoszetach i obsesji na punkcie konkurencji. Nie ominęła również zagadnienia dotyczącego jego niechlujnego wyglądu zewnętrznego i używek, które zaczął stosować. Anette słuchała tego dzielnie, co chwilę ponownie wypełniając swój kieliszek. Wyglądała na wstrząśniętą.

- Wiedziałam, że jest źle, ale nie że aż tak- wymamrotała brunetka, gdy Sam skończyła opowiadać.- Kiedy za niego wyszłam, był zupełnie innym człowiekiem. Przystojnym, ambitnym, wykształconym i tak pewnym siebie. Zazdrościłam mu tego. On od podstaw założył dobrze prosperującą redakcję, która konkuruje z Timesem, a ja co zrobiłam zanim się poznaliśmy? Nic. Założyłam tylko kilka firm. Każda z nich splajtowała po upływie kilku miesięcy. Uważałam go za wzór i ideał.

- Nie chcę być wścibska, ale dlaczego w takim razie się rozwiedliście?- spytała Sam. Po Skylight krążyły różne plotki, ale wolała usłyszeć prawdę z ust osoby, której to dotyczyło.

- Wraz z upływem lat wszystko się zepsuło. Jim spędzał coraz więcej czasu w pracy. Wracał wieczorami i od razu kładł się do łóżka. W wolnym czasie zamiast odpoczywać to pracował. Coraz bardziej zaczynał interesować się konkurencją. Na początku próbowałam na niego wpłynąć z zaskakująco dobrym skutkiem. Niestety tylko na początku. Później było coraz gorzej. Byliśmy bardziej jak współlokatorzy, którzy nie chcą sobie wchodzić w drogę niż małżeństwo. W pewnym momencie zaczął wyładowywać stres z pracy na mnie.

- Czy on...?- wtrąciła Fox z niepokojem, ale Anette pokręciło przecząco głową.

- Nie skrzywdził mnie. Nigdy nawet nie próbował mnie uderzyć. Po prostu zaczynał kłótnie z byle powodu, żeby tylko na mnie nawrzeszczeć. Kiedy doszła do tego wręcz obsesyjna zazdrość o przyjaciela z Timesa, czara goryczy się przelała. Nie miał powodu do zazdrości, a jednak przekroczył pewną granicę. Już nie było odwrotu. Zażądałam rozwodu- kontynuowała Anette, nie kryjąc smutku i rozczarowania.

Sam słuchała jej z uwagą. To smutne, pomyślała. Tych dwoje naprawdę się kiedyś kochało, a teraz obydwoje cierpieli. Każde na swój sposób. Życie było okrutne. Najpierw dawało, a potem odbierało, zostawiając tylko pustkę i ból.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro