Tom I*Czegokolwiek*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiedziała jaki czas mogli już maszerować, a bardziej skrzywieni w cieniu się czając.

Jej nadal to nie wychodziło, co jakiś czas stawiała jedną z swoich stóp w przeciwnym kierunku.

Niż Thomas.

Którego ledwo było widać jak i słychać.

Wcześniej rozpoznawała jego obecność tylko i wyłącznie dzięki futerale na plecach, jak i torby podskakującej przewieszonej przez jego ramie.

Lecz teraz za nim wyruszyli odłożył obie te rzeczy w jednym z domów.

Teraz jego obecność zdradzały tylko srebrne pistolety, które co jakiś czas odbijały światło.

Błyszcząc zawieszone przy również czarnym pasie.

Cały jego ubiór zlewał się z czernią.

Jego twarz była tylko pustą otchłanią, przez pokrywający ją cień dużego kaptura.

Rachel nie wiedziała po co zakrywa twarz, może dlatego bo ma bliznę? Ale nawet ta szrama przecinająca jego jedną stronę, nie psuła jej w najmniejszym wypadku, dodawała mu tylko czegoś w rodzaju charakteru.

Blizna pod którą kryło się zdarzenie ją tworzące, pusty chłodny wzrok spowodowany przez widziane wcześniej straszne rzeczy...

Ból nogi?

Rachel nie wiedziała, że to wszytsko spowodowane jest przez psychopatę.

Który zrobił mu bliznę nożem na twarzy.

Który zniszczył jego psychike jeszcze bardziej.

Przez którego spadł łamiąc nogę, a potem bólem jedynie wiecznym się stała...

Wysłannik uciekł i nikt odnaleźć go nie potrafił.

Rachel nic o tym nie wiedziała.

Nie wiedziała o Thomasie niczego co za nim się kryje.

Jedynie ogólnikowe odpowiedzi których udzielili dziennikarzą, aby wymazać kłamstwo napisane o Thomasie przez tamtą.

Te ich odpowiedzi były takimi jakby żadnymi.

Śmierć dziecka, psychopata, śmierć...

Swym wzrokiem chciała omijajać ludzi żebrających, lub tak jak Tom w ogóle na nich swej uwagi nie zwracający.

Lecz ona tak nie mogła, nie potrafiła, nie była przyzwyczajona.

Do widzenia ludzi bez kończyn, ledwo siedzących a nawet czasem leżących, cały czas na zimnym chodniku konających.

W kałużach deszczu mokrzy.

Kobiety w ciąży...

Czy te stojące z boku, skromnie ubrane, pomimo zimna stojące wytrwale.

Potencjalnych klientów na jedną noc szukających.

Tylko po to aby zarobić trochę.

Rachel było ich żal, nie wiedziała, że istnieje taka bieda w której jedyne co sie czai to nienawiść jak i brutalność skryta w ludziach którzy zabijają bądź obrabowują czy walczą...

Stawała na chwilę zamyślona, patrząc na nich.

Nieświadoma, że Tom oddala się od niej coraz bardziej, więc wtedy go goniła.

A jak zobaczyć go nie mogła, ten specjalnie lekko się wychylał.

Maszerowali dalej.

Bała się zamienić z nim słowa, sądząc, że zaczepiając go wybudzi z skupienia...

Ten znów wtedy powali ją swym odruchem...

Gdy nagle ustał przed podobną kamienicą do tych wszystkich, brudna, rozpadająca się na dachu, z sylwetkami ludzi wgapionych na tle szyby.

-Dlaczego stoimy?

-Idziemy spać.

Warknął, wchodząc na samą górę.

Rachel chciała zapytać się go dlaczego, przecież miał pomóc jej szukać Johna, już nawet zapomniała o bólu głowie, jej zawrotach czy samym głodzie.

Wtedy ją olśniło.

Jego blada koścista dłoń trzymała się za nogę, zrozumiała wtedy, że zbyt go boli aby był zdolny do odbicia Johna.

Lecz on nie powie, że każdy najmniejszy ruch sprawia mu ból.

On od zawsze był taki, nie chciał martwić innych, obrzucać ich swymi problemami, bo przecież inni również je mieli, więc po co im jeszcze jego.

Rachel tego nie wiedziała.

Lecz po kilku dniach pobytu z nim, dotarło do niej teraz, że ten nie będzie jej się żalił...

Gdy przekroczyła próg drzwi, zauważyła, że ściany są pomalowane ładniejszym kolorem, mebli nie było za dużo, oraz ich stan nie powalał.

Ale było to coś innego od wszystkiego tutaj, w łaźience była woda...

-Idź-Powiedział widząc ją stojącą w progu do łazienki z lekko rozchylonymi ustami.

Jakby ujrzała na pustyni wody litry nieskończone...

-Nie mam rzeczy-Odpowiedziała odważając się na odwrócenie.

Nie widziała jego czarnych, przyciągających oczu...

Lecz widziała zirytowane zaciśnięcie palców.

Cofnęła się o krok w tył.

Ten syknął z bólu, łapiąc się za nogę która się ugieła.

Tak, że upadłby przed nią.

Gdyby nie złapanie, a bardziej podparcie o ściane.

-Jeden z pokojów ma jakieś ubrania-Wźiął głęboki wdech-Rano przyniose nam żarcie, ide spać i nie próbuj mnie obudzić chcąc nagle ratować tego swojego Johna, wiec wtedy że wyjebie cie za drzwi gdy bez powodu będziesz kazała mi wstać!

Po jej plecach przeszły ciarki, wydukała tylko ciche „Dobrze".

On zamknął się już w jednym z pokojów.

Bała się, że Johnowi coś się dzieje i muszą iść teraz.

Ale nie miała zamiaru irytować go, wiedziała, że nie kłamie.

A ubłaganie które udało jej się.

Było jej promykiem szczęścia jak i cudu.

Cieszyła się gorącą wodą jak i parą rozniesioną w całej przestrzeni łazienki, dotykającej sufitu jak i kafelek białych pełnych wzorów...

Owinęła się ręcznikiem który całe szczęście tam wisiał, nie wyobrażała sobie możliwości wyjścia bez niego, jeżeli on akurat by się obudził...

Czuła by się jeszcze bardziej upokorzona i słaba.

Nie wiedziała nawet czy nie byłoby to silniejszym uczuciem upokorzenia od tego w którym omal ją zgwałcili.

Weszła do jednego z pokojów.

Zastała tam szafkę z zdobionego drewna, czerwony dywan i duże łóżko...

Firanki lekko się unosiły.

Uśmiechneła się lekko, widząc ładną godną do zostania na noc przestrzeń.

Nie wiedziała jakim prawem mogą tu przebywać, czy ktoś tu nie mieszka?

Nie spytała Toma.

On by jej pewnie nie odpowiedział...

Ale pewnie to mieszkanie jest po prostu opustoszałe...

-Powinnam starać się chociaż myśleć logicznie -Mrukneła ściszonym głosem sama do siebie.

W wnętrzu szafy rzeczywiście odnalazła ubrania.

Co prawda zwykłe spodnie bluzkę i bluzę.

Ale przecież nie miała na co narzekać.

To miejsce, jak i całe otoczenie i miasto.

To nie wybieg mody...

To miejsce o przetrwanie, z czego jeszcze nie zdawała sobie sprawy, i długo nie miała.

Położyła się do łóżka, już ubrana.

Myślała o Johnie, mówiąc w myślach, że go znajdzie...

A raczej Thomas znajdzie.

Powinna być mu wdzięczna...

Słyszała szum wody dobiegający z łazienki, jej powieki opadły wtedy jak zaczarowane, nie otwierając się już ponownie.

Oddając się snu, myśląc, że obudzi się późnym rankiem...

Lecz tak nie było.

Widziała ciemność ją otaczającą nadal, nie wiedziała dlaczego się obudziła.

Przez chwilę wydawało jej się, że wcale nie spala, tylko leżała otwierając teraz oczy ponownie...

Lecz lekka jasność na czarnym wcześniej niebie, świadczyła o zbliżającym się poranku.

Może piątej rano.

Zamknęła oczy chcąc znów zasnąć.

Lecz wtedy usłyszała to co obudziło ją chwilę temu.

Głośny krzyk, a może nawet wrzask.

Krzyk pełen bólu...

Wstała.

Siedząc na łóżku jej krańce stóp stykały się z zimnymi panelami.

Lecz po chwili całe już stąpały twardo, w stronę wyjścia.

Przekraczając go chwilę później.

Nasłuchiwała.

Na korytarzu końcu widząc macki ciemności, w jej wyobraźni tworzące kształty, a bardziej zarysy twarzy.

Znów słyszała krzyk.

Teraz wiedziała, że dobiega on zza drzwi w pokoju, gdzie on się zamknął.

Wachała się przed wejściem.

Kazał jej mu nie przeszkadzać.

Lecz słysząc kolejny krzyk, zdała sobie sprawę, że mogą być to jego wrogowie między innymi ci co ostatnio rządali opłaty.

A on krzyczy z bólu, przez krzywdy które mu zadają.

I tak nic by nie zrobiła, przecież nie była zdolna do pomocy.

Co ona by mogła zrobić.

Lecz powinna sprawdzić chociaż co się dzieje.

Zmusiła swoją dłoń wiszącą w powietrzu, do pociągnięcia za klamkę...

Widziała zarysy mebli...

Ale głównie na co zwróciła od razu uwagę to poświata zza okna padająca na łóżko.

Na którym on się wiercił krzycząc.

Rachel zdała sobie sprawę, że Tom śpi.

Jego płaszcz jak i cały czarny ubiór wraz z pistoletami leżały przed łóżkiem w kącie pokoju...

On sam leżał przykryty tylko do połowy.

Rachel patrzyła na jego ciało ledwo zuważalne w mroku, a potem na twarz spiętą w bólu jak i w strachu jakby.

Śnił mu się koszmar.

Zmusiła się do przejścia w stronę łóżka.

Przecież powinna go obudzić, gdy śni mu się coś złego...

Tak się robi, prawda?

Cofnęła się w tył słysząc jego krzyk.

-PIERDOL SIE MOŻESZ CIĄĆ MNIE TAK JAK POPRZEDNIO.

Stała w przerażeniu, cała drżąć.

-MOŻESZ MNIE PRZYKUĆ PO RAZ KOLEJNY DO TEGO KRZESŁA

Zmusiła się do potrząśnięcia nim.

Lecz to nic nie dało, była zmuszona do użycia większej śiły, wolała aby się obudził, lecz jego powieki nie ulegały najmniejszemu ruchowi.

W końcu krzyknęła mu tuż nad uchem.

Nie wiedząc jak bardzo tego pożałuje.

Widziała jego oczy błyszczące wściekle, nagle szeroko otwierające...

Nie zdążyła nic zrobić.

Gdy ten wstał błyskawicznie, łapiąc ją za łokieć i wyrzucając przed drzwi.

Krzyczała lecz to nic nie dało.

Widziała go w progu stojącego.

Dopiero teraz zauważyła jego umięsnioną sylwetkę skrytą za płaszczem, oraz blizny przekreślające jego klatkę piersiową...

-Wypierdalaj do siebie! Mówiłem, że masz mnie nie budzić! Czego kurwa nie rozumiesz w tych kilku słowach?!

Nie usłyszał odpowiedzi, bo sam trzasnął drzwiami.

Do Rachel dotarło, ze przez ten cały czas nie oderwała wzroku od jego ciała.

Pokiwała głową.

Kładąc się do siebie, wcześniej znów płacząc.

Nie nawiedziały ją koszmary.

Przynajmniej rano sobie takiej możliwości nie przypominała.

Rano siedząc w kuchni, zastała śniadanie przygotowane przez niego.

Tak jak mówił.

Gdy skończyła i oderwała spojrzenie od ludzi na ulicach zza szyby.

Zauważyła go opartego o ścianę.

Przebranego.

Lecz z kapturem na głowie jeszcze nie widniejącym.

Jedynie pistolety przyczepiał do pasa.

Rachel wpatrywała się w bliznę na jego twarzy, potem w ułożone czarne włosy równie jak nieobecne oczy, chłodne nadal.

-Idziemy.

Wyszedł tak szybko, że Rachel ledwo za nim zdążyła, zamykając wcześniej drzwi.

Nie wiedząc tak właściwie po co, przecież i tak nikt tu nie mieszka.

Zrobiła to z przyzwyczajenia?

Nagle przypomniała sobie wczorajszą noc.

Bała się go jeszcze bardziej.

Dotarło do niej, że musi się go słuchać.

W przeciwnym razie jego wściekłość, może być w pewnym momencie nie do zatrzymania.

Przeszli tylko kilka przecznic.

Aż on znikł.

Rachel nie rozumiała dlaczego.

Przed nią kilkanaście metrów zaledwie stało coś na wzór fabryki...

Na wprost od niej dwóch ludzi...

Z pistoletem w dłoni jak i nożami u boku...

Nie wiedziała, czy się nie myliła, ale wydawało jej się, że na ich plecach widnieją zarysy karabinów.

Oboje ją zauważyli, krzycząc coś do niej podchodząc.

Rachel mogła się domyśleć.

„Co tu robisz?! "

Lecz zanim jeden z nich wycelował w nią.

Przed nim stał Thomas, wcześniej idący bokiem.

Z kapturem znów na twarzy.

Kopnął go w kolano, sprawiając jego ugiencie, a potem w brzuch...

Gdy ten chciał wźiąc zamach nożem.

Tom złapał go za nadgarstek, wykręcając go za plecy.

Tak mocno, że ten wrzeszczał z bólu, a nóż jego wypadł z dłoni.

Z jego ust ciekła krew.

Do Rachel dotarło, że przygryzł sobie język.

Thomas pchnął go na ziemię.

Ten uderzył w nią z impetem.

Między innymi zębami.

Rachel skrzywiła się jego brutalnością.

Drugi wyciągał pistolet.

Ale to Thomas wystrzelił pierwszy, w jego ramię...

Podszedł do niego, z tym krzywym uśmiechem zauważalnym spod kaptura, oraz krokiem jednej nogi chwiejnym.

Chciał go uderzyć z pięści w twarz.

Lecz to nie on był pierwszy, tym razem mężczyzna był pierwszy...

Powalił Toma uderzeniem w brzuch a potem twarz.

Wycelował w jego głowę.

Rachel pobiegła do nich, nieświadoma tego.

Słyszała mężczyznę.

-Jesteś słaby.

Na te słowa oczy Toma rozszerzyły się, a dłonie w pięści zacisnęły...

Spojrzenie miał wściekłe.

Rachel nie wiedziała, że on sam słyszał takie słowa bądź podobne z ust swojego ojca, który cały czas obwinia go o śmierć siostry...

Thomas poderwał się z ziemi.

Szybciej niż wcześniej.

Uderzył mężczyznę w rękę, przez co jego pistolet odleciał w górę.

Mężczyzna odruchowo zasłonił się dłońmi.

Lecz mu to nic nie dało.

Thomas chwycił go jedną dłonią za gardło, unosząc przy tym lekko.

Ten wrzeszczał.

Lecz on wbijał swe palce mocniej pomimo jego skowytu.

A gdy jego powieki opadły, osadzone w purpurowej twarzy, przez brak tlenu.

Nogi przestały się wierzgać.

Thomas cisnął nim.

-Zabiłeś ich?! -Pisnęła.

Uśmiechnął się.

-Nie prawda, ja nie zabijam, ja tylko unieszkodliwiam droga Rachel.

Odszedł.

Chwilę później widziała jego sylwetkę na dachu jednego z budynków.

Przeskakującą swobodnie na drugi...

Zerknęła na kaszlącego mężczyznę i tego drugiego.

Lecz oni byli niegroźni na ten moment...

Thomas przeskoczył z domu obok Fabryki.

Na nią samą.

Po chwili po jej ścianie zsuneła się lina.

Której wcześniej nie widziała.

A była ona zawieszona ciągle na jego ramieniu.

Wpatrywała się w linę.

-Nie stój tak! Właź wreszcie kurwa!

Owineła się swymi nogami w około jej, łapiąc dłońmi...

Nie musiała się wspinać.

On ją wciągnął.

Położyła palące dłonie na dachu fabryki.

Który był szklany.

Widziała wnętrze fabryki.

Widziała ludzi w szeregu ustawionych, na nogach swych się chybotających.

Przed nimi ludzi z brońmi im rokazujących...

-Jest tam?

Był.

Był tam John ciągle upadający, rozpoznała go po włosach...

-Tak, co robimy?

-Nie tyle co robimy, tylko co robię ja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro