Tom I*Ukrycie*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Skąd wiedziałeś, że tutaj będzie? -Widziała zaraz pod swoimi stopami, ludzi, którzy leżeli bez jakiegokolwiek ruchu.

Czy chęci życia.

Dotarło do niej, że musieli im coś podać, aby usunąć w ich głowach myśl która mogłaby namówić ich do ucieczki.

Dlatego nie stawiali żadnego oporu.

Dlatego John siedział wpatrzony w lufę pistoletu.

Nie ruszał się on sam wcale, wpatrywał tylko nieobecnie.

Nie była w stanie zauważyć takich szczegółów, ale widząc brak jego ruchu wiedziała, że patrzy na nich jakby o braku świadomości.

Gdyby mu czegoś nie podali, na pewno próbowałby chociażby się wyrwać.

-Thomas.

-Nie mów do mnie tak.

Nie pomyślała nad odpowiedzią, słowa z jej ust powędrowały błyskawicznie.

-Czemu?

Na jego ustach pojawił się ten idiotyczny uśmiech, pełen arogancji.

-Tylko ty jesteś świadoma, że ja jestem osobą która ma najbardziej „szanowanego" ojca, co jak pewnie sie domyślasz nie jest zbyt ciekawą wizytówką w tym miejscu.

-Więc jak mam do ciebie mówić?

-Najlepiej wcale, jeżeli przy kimś przez przypadek wymsknęłoby ci się coś na temat pałacyku, czy po prostu mnie.

Przysunął się bliżej.

-Osobiście wrzucę cię do najgorszego miejsca tutaj, a istnieją takie, tylko nie masz o nich pojęcia. Tobie wszystko wydaje się przerażające. Ale w tych, których unika każdy, nie miałabyś zbyt miłego powitania.

Zmusiła się do błyskawicznego przytaknięcia ruchem głowy.

Obiecała sobie po wczorajszej nocy, że będzie wykonywać jego polecenia.

Wiedziała, że nie żartuje.

Musiała zapamiętać, aby nie wspominać nic o jego tożsamości znanej każdemu przez gazetę, czy samą zbrodnię, o której wie każdy.

Albo o jego ojcu.

Gdyby powiedziałaby coś na temat tych spraw, ludzie mogliby się domyśleć kto kryje się za pustką kaptura...

Widziała ludzi uzbrojonych na dole, coraz mocniej potrząsających tymi na ziemi.

Coraz bardziej krzycząc, gestykulując przy tym.

-Jak się tam dostaniemy?

Widziała jak jego głowa lekko porusza się, zmieniając przy tym kierunek.

Domyślała się, że przeskakuje wzrokiem po ludziach będących zaraz pod nimi.

-Nie dasz rady z, prawie że dwudziestoma...

On tylko przyczepił mocniej linę, zsuwając się po niej.

Rozejrzała się, widząc czarne chmury zwiastujące deszcz.

Dotarło do niej, że ma iść za nim.

Jej buty uderzyły o powierzchnię wody.

-Po co tam wchodziliśmy?

-Abym wiedział czego się spodziewać.

Stali przed drzwiami.

On sam stanął przed nią.

-Przestań się do cholery trząść i mnie słuchaj!

Mrugnęła kilkukrotnie, patrząc na niego przestraszona.

Dopiero teraz dotarło do niej, że będą musieli wejść tam razem.

-Za tymi drzwiami jest małe pomieszczenie, o ile się nie pomyliłem... Za nimi powinno być dwóch ludzi.

Ustał bokiem tak, że gdy drzwi zostaną otwarte on będzie nie widoczny.

-Gdy uderzę w drzwi, one się otworzą, ty po prostu będziesz stać i patrzeć na nich jak będą do ciebie mówić, w końcu podejdą... Resztą się zajmę. Rozumiesz?

-Nie. Nie chce tu być!

Widziała jego dłonie zaciskające się na rękojeściach rewolwerów.

-Stój, i nie uciekaj inaczej twój przyjaciel za dwa tygodnie nie będzie już zdolny do pokojowej pogadanki. Będzie chciał wszystko zabijać, nawet ciebie, a to wszystko przez ich...

Pokręcił głową widząc, że ona i tak go nie słucha.

Trwała w swoim strachu.

A jedyne co pomału w niej przemawiało to właśnie przemiana Johna...

Wtedy rozległo się potrójne walenie w drzwi.

Thomas cofnął rękę, naciągając nią wcześniej kaptur.

Potem znikając.

Tak, że znów go nie widziała.

Pomimo że już dawno był ranek.

On i tak był niewidoczny.

Niczym cień.

Wielkie drzwi otworzyły się.

Widziała jasność małego pomieszczenia.

Oraz dwa cienie sylwetek zbliżających się w jej stronę.

Dotarło do niej, że to kobieta i mężczyzna.

Byli uzbrojeni, mieli na sobie dziwne kamizelki koloru czerwonego...

Pod nimi wypukłości.

Przypomniała sobie scenę jednego z filmów.

Dotarło do niej, że to kamizelki kuloodporne.

Słyszała ich rozmowę między sobą.

„Wiesz kim ona jest? " „Możemy ją wziąć do tych co są w środku, kolejny rekrut " „Albo ją sprzedamy"

Stali przed nią, wyciągając swe dłonie.

Szukała Toma w zasięgu wzroku.

Ale zastała tylko pustkę.

Zaczęła wrzeszczeć, zamykając oczy.

Ale gdy je otworzyła widziała ich oboje na ziemi leżących.

Thomas wciągnął ich do środka, sznurem, którym wcześniej się wspięła, związał im nadgarstki.

Nawet nie zauważyła gdy zabrał z sobą go...

Następnie zakneblował im usta jakimiś kawałkami szmaty.

Otworzył jedną z blaszanych szaf, wyciągając takie same ubrania, które mieli ci na sobie.

Zdjął płaszcz.

Uniósł brew patrząc na nią.

-Ciesz sie, że były tak byśmy musieli ściągać z nich.

Nie wiedziała gdzie ma podziać wzrok.

Całe szczęście zajęło mu to tylko chwilę.

Stał przed nią w czerwonej kamizelce, jak i tej kuloodpornej zaraz pod nią.

Czarne spodnie, ciężkie buty...

Swój płaszcz jak i czarny ubiór położył na rewolwery.

Wciskając do torby którą również wyjął z szafki.

Przewiesił ją sobie przez ramię.

Podając jej ubrania.

-Przebieraj się.

-A-ale...

Mruknął jakieś przekleństwo stając do niej tyłem.

Samo przebranie zajęło jej może nawet piętnaście minut...

-Jak oni ci co nas zobaczą mogę się nie domyśleć, że wyglądamy inaczej od nich?

Powiedziała patrząc na związanych ludzi, zaraz po jej prawej stronie...

-Ułóż włosy jak ona to zobaczymy jak będzie.

-Mówisz serio?! Jak możesz się nie przejmować!

-Zamknij sie! Ludzie siedzący przy wejściu jak ci tutaj, najczęściej mało widzą się z tymi wewnątrz. Więc licz kurwa na szczęście.

-Co ja mam robić?

Nie odpowiedział jej.

Włożył jej tylko pistolet przy pasie.

Sam robiąc w podobny sposób a potem wchodząc do środka.

Próbowała mieć spojrzenie wbite w podłogę.

Lecz nie potrafiła.

Widziała tylko ludzi ubranych tak samo jak ona teraz.

Wrzeszczących na osłabionych mężczyzn.

Wszyscy byli podzieleni.

Cztery osoby z bronią przy jednej którą mieli nauczyć jak postępować w ich szeregach...

Tylko ona i Tom idący pewnie, skanujący każdego z ludzi swoją obojętnością.

Tylko oni nie stali przed kimś.

Thomas ustał, przez co omal na niego nie wpadła, przez swoje durne zapatrzenie.

Mężczyzna wyższy od niego stał przed nim wściekły.

-Dlaczego tutaj przyszliście?! Macie stać przy wejściu i odbierać nowych...
Tylko to jest waszym pierdolonym zadaniem!

Lecz Tom stał nie wzruszony, patrząc prosto w jego oczy, tak długo aż ten zaczął uciekać swoim spojrzeniem po okolicy, a jego ton stał się spokojniejszy.

Rachel obserwowała to zszokowana jak i przestraszona, myślała że zorientuje się i wszystko pójdzie nie tak.

-Ludzie zaatakowali, potrzebujemy waszej pomocy -Wzruszył ramionami -Dostałem jasne polecenie, że ja i ona-Wskazał na Rachel ruchem głowy-Mamy zostać z tym leszczem a wy macie zobaczyć co dzieje się na zewnątrz, jak i sami ocenić czy warto brać resztę ludzi i czy ogarniecie tych zjebów którzy zaatakowali.

-Czemu sami ich nie załatwiliście?

-Sami ledwo co skączyliśmy szkolenie i jesteśmy zbyt mało doświadczeni od was. Nie wiemy jak poradzić sobie z tym problemem.

Rachel wpatrywała się w mężczyznę przed Tomem, który wściekle patrzy na swego towarzysza.

-Idziemy.

W ten sposób czterech mężczyzn odeszło, zostawiając chłopaka którego torturowali, zmuszając do posłuszeństwa.

Rachel stała zszokowana, nadal nie dowierzając, że kłamstwo przyszło mu tak łatwo.

-Pomóż mi-Powiedział biorąc chłopaka o zakrwawionej twarzy za rękę. Tak, ze chwilę później zwisał z jego pleców.

Rozpoznała w nim twarz Johna.

Uśmiechnęła się od ucha do ucha, napawając się szczęściem.

-Chodź-Powiedział biegnąc w stronę drzwi przed nimi.

Pobiegła za nim.

-Szybko zaraz zobaczą tych których związałem.

Biegli przez korytarz ewakuacyjny.

Gdy wyszli na zewnątrz słyszała wściekły krzyk z strony wejścia.

-Wychujał nas!

Thomas nadal biegł, lecz jego noga sprawiała mu coraz większy ból.

Rachel nieświadoma tego, że biegnie przed nim dalej pięła się przed siebie.

Widziała Toma kładącego Johna do wnętrza klatki schodowej jednej z kamienic.

Pobiegła w jego stronę, od razu siadając przy Johnie.

-C-co teraz?

Powiedziała do Toma który zaczął się przebierać niemalże od razu.

Stał przed nią naciągając kaptur.

Lecz nagle stanął odrętwiały.

Unosząc dłonie w górę.

-Puść rewolwery.

Thomas posłusznie je opuścił.

Mężczyzna którego wcześniej Tom okłamał się roześmiał.

-Mnie nikt nie oszukuje, i ty nie będziesz wyjątkiem.

Tom nie zdążył uniknąć ciosu, jego noga się ugięła.

Sam upadł twarzą na ziemie.

Rachel wrzeszczała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro