Tom I*Oszukać przeznaczenie*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Widziała jego opadające ciało.

Jego dłoń nie poruszającą się już, twarz w stronę ziemi skierowaną.

Tylko jego tył ciała w czerni owiniętej, położonej na brzuchu, a dłonie ułożone jak u trupa na miejscu zbrodni.

Jej dłonie automatycznie ścisnęły się na ramionach Johna.

Widziała jego powieki osadzone w zakrwawionej twarzy.

Mrugając pomału.

Krzyczała panikując, pomału zdając sobie sprawę, że jedyna osoba zdolna do kłamstwa ucieczki jak i ataku.

Leży na ziemi, uderzona wcześniej przez mężczyznę któremu kłamał prosto w oczy.

Wszytsko poszło nie tak.

Tak jak najbardziej się obawiała przez ten cały czas.

Wszystko poszło nie tak.

Teraz nie tylko John będzie zabrany, do treningu na złego, bez zahamowań człowieka mordującego...

Ona również będzie do tego uczona.

A Toma? Przecież mówił że jak tutaj przybył uciekł im, co z nim będzie?

Pytania w jej głowie tłoczyły się, a drżenie dłoni nie ustawało.

Gdy widziała mężczyznę podnoszącego Toma za kark, jak zwierzę już zabite.

Nie mogła wydusić z siebie słowa, nawet ruszyć nie potrafiła, patrzyła tylko na bezwładne ciało Johna uniesione przez innych ludzi.

Widziała jego oczy otwarte w szoku, dochodzącego do siebie.

Ona nie potrafiła mu pomóc, sama siedziała sztywno.

Gdy dwoje mężczyzn ją uniosło, jej stopy jedynie rysowały powierzchnię.

Została rzucona na przyczepę, samochodu.

Zaraz obok Johna.

Zaraz obok skulonego Thomasa.

Którego niema twarz wyrażała ból.

Lecz oczu swych ciemniejszych od nocnego nieba nie otworzył.

Nie wstał pomimo bólu nogi i nie pomógł im.

Każdy z ludzi w czerwonych kamizelkach wszedł do samochodu.

Tylko ten jeden.

Ten którego Thomas oszukał, ten który powalił go samego na ziemie.

Siedział teraz przed Rachel wpatrując się w nią rozbawiony.

Z pistoletem od dłoni do dłoni przeskakującym.

Obserwowała to chwilę.

Potem jej wzrok uciekał w przerażeniu.

Sądziła, że ten nie odezwie się do niej przez całą trasę.

Błagała o to w swoich myślach.

Lecz tak się nie stało.

Położył swoją nogę na głowie Toma.

-Skąd go znasz? Dlaczego chcieliście go nam odebrać? -Powiedział wskazując ruchem głowy na Johna.

Po jej plecach przeszły ciarki, jej warga drżała.

-Nie powiesz mi?

Czekał chwilę.

Aż kopnął głowę Toma jak zbędny kamień na swojej drodze.

Uderzył w blachę przyczepy, a jego głowa się odbiła.

Usta jego się poruszyły, jakby wydusić krzyk z siebie chciały.

Lecz następnie w wąską linę się związały, sprawiając potem odpadnięcie kącików ust w dół.

Przyglądał się odsłoniętej twarzy Thomasa.

Jego bliźnie...

-Nie znam go, ale wydaje się do kogoś podobny... Dziwne prawda?

Wstał podchodząc do niej, pochylając się lada moment.

-Podaj mi jego imię i nazwisko, wtedy pożałuje, oszukania mnie. Tobie i koledze dam spokój, mogę go wypuścić. Wiesz? -Powiedział patrząc na nią to na Johna.

Chciała to zrobić.

Uwierzyła mu.

Wierzyła, że wypuści ją.

Dlatego chciała powiedzieć jego imie i nazwisko, pomimo jego pomocy w odbiciu Johna, mimo jego zlitowania nad nią...

Lecz wtedy przypomniała sobie jego groźbę, gdy wyjawi komuś jego tożsamość... Bądź fakt o nim dzięki któremu ktoś może je połączyć i dojść do tego kim Tom jest.

Przygryzła wargę.

-Nie wiem.

Bała się tego mężczyzny.

Lecz bardziej bała się Thomasa.

-Nie wiesz? Wiesz do czego może to posłużyć? -Wyciągnął długi ostry nóż -Może służyć do posiekania warzyw, bądź człowieka, a nawet pocięcia takiej ładnej buźki jak twoja.

Złapał ją drugą dłonią za szczękę.

Uniemożliwiając jakikolwiek ruch.

-Mogę nim nawet upierdolić palce twojemu koledze, ale to dopiero po tobie. Więc jak? Powiesz mi kim jest ten w płaszczu? Kto kazał wam zabrać jednego z rekrutów?!

Nie myślała, zbyt się bała.

Nadchodzącego ostrza ku jej twarzy...

-Mów kim on jest?!

Przełkneła ślinę.

-Nazywa się T-o...

Lecz on wziął już zamach w stronę jej policzka.

Nie czuła ostrego bólu cięcia, krwi spływającej... Czy powietrza świstu rozcięcia.

Słyszała tylko uderzenie metalu.

Potem chrypliwy głos.

Gdy otworzyła oczy, widziała dwa ostrza przekreślające się.

Niczym dwa sierpy.

Jeden był trzymany przez bladą dłoń.

Jego ostrze odepchnęło te mężczyzny w kamizelce.

Odskoczył on na koniec przyczepy.

Trzęsąc się, przez jej ruchliwość.

Lecz postać w czerni stała prosto pomimo jazdy jej po nierównościach.

-Jestem nikim -Powiedział mocno zachrypniętym głosem, niczym papier ścierny dźwiękiem przypominający przejechanie nim.

Naciągnął kaptur swego płaszcza.

Osadzając twarz w cieniu.

-Ty... Ty... Powinieneś być ogłuszony!

Thomas nie odpowiedział.

Ten ruszył na niego, ostrzem wyciągniętym przed siebie w stronę klatki piersiowej jego.

Prosto w serce.

Lecz Thomas nie ruszył się.

Gdy nóż dzielił centymetr.

A Rachel widziała wyobrażenie już ostrza przebiajającego jego serce, jak i krew przyczepę zalewającą...

Ten odsunął się w bok.

W ostatniej sekundzie.

Złapał za jego kark.

Ciskając nim przed siebie.

Rachel widziała czerwoną kamizelke oddalającą się.

Wyrzuconą z przyczepy.

-Widziałam jak cie uderzył! To niemożliwe! -Pisnęła

-W ostatnim momencie odsunąłem się przed jego ciosem, tak, że ten myślał, że mnie trafił, a to było tylko otarcie, teraz jego kopnięcie tutaj poczułem.

Przechylił głowę.

-Udawałem, że zemdlałem. Wiesz co ja słyszałem? To, że prawie mnie nie posłuchałaś i podałaś mu moją tożsamość idiotko. Ostatni raz ci uratowałem życie.

Powiedział chłodno.

Pomagając wstać Johnowi.

Który stał prawie się przewracając, mrucząc do siebie.

Lecz nic nie można było wyczytać z jego słów.

Nadal był odurzony.

Thomas znów bez problemu przerzucił go przez swoje plecy.

Złapał ją mocno za nadgarstek.

Tak, że krzycząc próbowała wyrwać się.

Samochód zwolnił.

Thomas wyskoczył, ciągnąć ją za sobą.

Ledwo udało stanąć jej się na równe nogi.

Mężczyzna w czerni szedł przed siebie, coraz mocniej uginając się, w jednej dłoni trzymając ostrze.

Drugą podtrzymując Johna, którego głowa opadająca w góre to w dół, chybotała się na jego plecach.

Rachel widziała jego brązowe oczy.

Maszerowała za nimi.

W brudzie ulic.

Miajając zwijającego się z bólu, mężczyznę w czerwonej kamizelce.

Wyciągającego dłoń trzęsącą w stronę Toma.

A potem w jej stronę.

Odeszła.

***
Położył Johna na ziemi.

Rachel siedziała obok niego podtrzymując, aby nie upadł.

Nadal pod wpływem narkotyku, czy czegokolwiek co mogli mu wstrzyknąć... Aby nie mógł się stawiać...

Thomas wrócił z futerałem na plecach, i torbą zwisającą z ramienia.

-Dokąd idziemy? -Spytała patrząc na niego idącego w jej stronę.

Lecz jego noga ugieła się, a on upadł jakby klęcząc.

Krótko krzycząc przy tym.

Kaptur opadł z jego twarzy.

Rachel widziała jak mocno zaciska szczękę.

Oraz swoje dłonie w pięści.

Wyjął małe pudełko.

Biorąc z niego aż cztery tabletki.

Połykając i odkładając pudełko do torby.

Usiadł tylko na chwilę, ignorując jej pytania, co jakiś czas patrząc na nią chłodno.

Nigdy nie widziała tak obojętnego i groźnego spojrzenia zarazem...

Potem znów ruszyli.

Tym razem trzymała za jedną rękę Johna przeciągniętą przez swój kark.

Tom za drugą.

Już po kilku krokach czuła zmęczenie, i chciała usiąść, lecz zmuszała się do dalszej wędrówki.

***
Stanęli przed drzwiami osadzonych w jednym z budynków, wyglądających jak do piwnicy.

Stała w środku ciasnej uliczki, patrząc przerażona na ludzi będących na jego krańcu.

-Gdzie my jesteśmy?

Lecz on otworzył już drzwi.

Ciągnąc za sobą Johna.

Zmuszając ją samą do przekroczenia progu.

Miejsce posiadało wiele okrągłych stolików, otoczonych starymi krzesłami...

Podłoga jak i ściany były brzydką czerwienią, a bardziej odcieniem wiśniowym.

Widziała rząd gier, mogących funkcjonować dzięki wrzuconym monetą.

Bedącymi jedynie wyzyskaczami pieniędzy.

Czuła zapach tytoniu, jak i alkoholu.

Thomas posadził Johna na jednym z krzeseł.

Znów mając na swej twarzy.

-Gdzie my... J-jes...

Nie zdążyła powiedzieć, bo ten mówił do kogoś zupełnie innego.

-Witaj Joseph.

Powiedział do mężczyzny za ladą, szerokiego w barach, w czarnej koszuli.

Odsłoniętymi rękoma od łokci...

W dłoniach trzymał strzelbę wycelowaną w Thomasa.

Jego długa broda sięgała do kołnierza.

Tom nic nie robił sobie z broni celowanej w jego stronę.

Usiadł na krześle, wzdychając.

-Mam do ciebie sprawę.

-Wyjdź stąd!

-Ohh Joseph, Joseph. Zapominasz dla kogo masz przysługę, dla osoby która pomogła wam. Tobie jak i tej suce celującej do mnie z drugiego końca korytarza.

Rachel otworzyła zdziwiona usta.

Tom nie patrzył za siebię.

Ale wiedział, że za nim na końcu, przy samej ścianie stoi kobieta celująca do niego.

Wypuściła zirytowana powietrze podchodząc do Toma.

-Kogo moje oczy widzą? -Powiedziała stając przed Tomem.

-Zabawne, że cokolwiek widzą, dzięki mnie ich ci nie wydłubali-Odparował Thomas znudzonym tonem.

-Czego od nas chcesz?! -Warknął brodacz wychodząc za lady.

Kobieta poprawiła swoje długie włosy, wlepiając wzrok w pustkę, która powinna ukazywać twarz Toma.

-Właśnie-Powiedziała unosząc pistolet wyżej.

-Opuść pistolet Sarah-Powiedział nawet nie mając głowy uniesionej w jej stronę-Uratowałem wam życia, chcąc od was czegoś w zamian. Wy zgodziliście się na przysługę...

-Co mamy robić? -Spytała kobieta o imieniu Sarah, wyprzedzając Josepha gotowego na groźbę.

-Macie zająć się tą dwójką-Powiedział wskazując na Rachel i Johna-Nauczyć ich przystosowania się do życia tutaj, nauczyć, że stąd ucieczki nie ma. Wiem, że uda wam się zmienić ich durne nastawienie, w końcu oboje pogodziliście się z swoją nędzną rolą w tym społeczeństwie, lecz pewnie nadal chcecie zrobić wszystko aby zniszczyć to miasto szukając ludzi prawda? -Powiedział rozbawiony.

-Chyba cie pojebało?!

Joseph ścisnął strzelbę.

Lecz kobieta nie odpowiedziała posłała tylko współczujące spojrzenie Rachel.

Tom kierował się do wyjścia.

-Za kilka dni przyjdę tutaj sprawdzając czy dotrzymujecie swojej przysługi wzamian za uratowanie waszego życia kilka miesięcy temu.

Joseph krzyczał, lecz zamilkł po słowach Sarah.

-Uspokój się, obiecaliśmy mu przysługę musimy jej dotrzymać.

-Właśnie Joseph, słuchaj swojej żony, inaczej przez przypadek to miejsce może stać się jedynie popiołem-Przejechał ręką po brzydkich ścianach.

Otwierając drzwi.

Rachel złapała go za zimną dłoń.

-Nie możesz nas zostawić!

-Mogę robić co chce, dzięki temu jesteście bezpieczni. Powodzenia.

Wyszedł.

Zostawiając za sobą pustkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro