Tom I*Macki ciemności *

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poczuła dawny strach, czuła ten niepokój, smród zwłok, a bardziej ziemi i cmentarza.

Stare pomieszczenie wypełnione stęchłym powietrzem, przez długą chwilę sądziła, że jest w piwnicy pałacyku, czując strach innych ludzi z nią tam będącymi...

Alice myślała, że skrzypienie drzwi to duch dziecka, zabity przez swojego ojca. Chcący znów nad nią zapanować, sprawdzić, czy da sobie radę, a blizny znów zaczną ją palić jak rozżarzony węgiel spadający na jej skórę.

-Wyłaz stamtąd ty mała suko

Jej dłonie drżały, zmrużyła powieki czując na nich zbyt ostre światło.

-Do kogo mówisz?Prze-praszam, nie powinienem tak po prostu tu przychodzić...

Spojrzała zdziwiona w stronę Johna, który drapał się po karku.

-Miałam zły sen-Skłamała-Wyjaśnisz mi co ty odpierdalasz w mojej podziemnej rezydencji?-Uniosła jedną brew.

-Jaa...To nie tak nie chciałem cię obudzić...

-Ale wjebałeś się do mnie do mojego pokoju w nocy...Może czegoś oczekujesz John?-Powiedziała z lekkim uśmiechem na co ten cały poczerwieniał.

-To nie tak...Po prostu coś widziałem, a twój pokój był najbliżej...i potrzebuje pomocy...

-Właśnie załatwiłeś to z Rachel?To już była jakaś pomoc, sam z siebie byś za nią nie poszedł, nie wystarczająco ci pomogłam?

Otworzył szerzej oczy.

-Nie, było okej i były też takie psy...

-Jakie?

Zastanowił się.

-Duże.

Wybuchnęła śmiechem.

-Myślałam, że jebniesz coś bardziej długiego, jakiś opis heroizmu "Te psy były wielkie i wściekłe...Lecz nie ustępowałem, gdy ledwo przeżyłem, ona mi wybaczyła"

-Tak właściwie to jeden mnie ugryzł i nie mogę teraz trzymać noża...Ale tak sytuacja z Rachel jest już dobra, dz-dziękuje.

Przewróciła oczami.

-Zaraz mi wytłumaczysz co i jak, i w czym potrzebujesz pomocy, oczywiście jak będzie mi się chciało...Pierw muszę się ubrać.

Spojrzał na nią, przykrytą kołdrą, stając się jeszcze bardziej czerwonym, w jakikolwiek sposób to było możliwe, John przypominał teraz buraka.

-To ty nie masz nic...

-A nawet jeśli to co?

-No to ja wtedy wyjdę czy coś...nie będę przecież ci przesz...

Wybuchnęła śmiechem, po chwili wstając.

-Jesteś całkiem uroczy...i głupi, chodziło mi abym się ubrała w bluzę czy cokolwiek, tutaj w tych klimatycznych piwniczkach jest dość kurwa zimno.

-Zawsze taka jesteś?

Zrobiła zdziwioną minę.

-Jaka?

-Taka bezpośrednia, i no...Sarkastyczna trochę?

Nie.

Kiedyś byłam mniej empatyczna a zmieniło to chęć pomocy Thomowi i Jane rok temu...Bała się spać, lecz ukrywała to maską braku emocji, czasami zgrywając sukę albo osobę która wie jak manipulować innymi, ale czy to nie wina tego, że czuła się sama?

Nie teraz...

Zaśmiała się

-Rok temu, a teraz już pewnie więcej dość bardzo mnie denerwowała Jane, a jej wtedy przyjaciel Thomas mi się podobał, jak większość w sumie. Zabawne, że teraz się przyjaźnimy co?

Wstała i sięgnęła po czarną bluzę, która była już w szafie.

-Do czego zmierzasz?

Spytał cicho, jakby cały czas zawstydzony, zmieszany?

Uśmiechnęła się rozpuszczając czerwone włosy.

-Kiedyś byłam pewnie wielokrotnie gorsza, myślę, że stara ja by cię nie słuchała tylko wyjebała za drzwi.

Spojrzał lekko przestraszony na jej blizny na rękach, długie czerwone szramy...

Uciekł wzrokiem.

-Miałaś problem?

Odpowiedziała bez najmniejszego zastanowienia, jakby dar kłamania się uaktywnił, który zauważył w niej ostatnio Thomas wysyłając ją jako osobę udawającą prostytutkę.

-Po tym całym pałacyku, co jak pewnie też wiesz śmierci mojego ojca, chciałam się zabić, ale moja ciotka która mieszka ze mną w tym wielkim domu, wraz z zjebanymi kuzynami, mnie uratowali...Co się stało, że tak właściwie potrzebujesz pomocy i nie poszedłeś z nią jak normalny człowiek do Josepha czy Sarah tylko do tej najmniejodpowiedniej czyli mnie?

Co miała mu powiedzieć?

"No wiesz opętał mnie duch, a wcześniej ten sam wpierdolił mnie w okno gdy bawiłyśmy się w berka"

-Przykro mi z powodu tej sytuacji, i zamiast odpoczynku siedzicie w tym mieście-Nie wiedział co powiedzieć ale gdy zauważył jak Alice macha lekceważąco ręką "To naprawdę nie było takie złe", to kontynuował-Tak jak mówiłem to byłaś najbliżej, i w sumie to nie wiem dlaczego...

-No dobra, mów mi lepiej co takiego się odwaliło.

-Jacyś ludzie...Z tego gangu cienia, średnio im ufam i naprawdę dziwnie sie zachowywali...Mówili o ataku gdy wszyscy zbiorą się w jednym miejscu i...Oni tam nadal są, więc wiem, że to głupie i nieodpowiedzialne.

-Te ostatnie dwa słowa to normalnie cała ja z przeważaniem na "głupia", chociaż jak tak patrze, to są głupsze inne kretynki...Jasne możemy iść.

Wzięła swój kij.

-Naprawdę tylko tyle? Możemy iść? Nie rozumiesz chyba powagi tej sytuacji...Ci ludzie naprawdę byli dziwni a ty tak po prostu.

Wycelowała końcówką kija w jego stronę.

-To ty tutaj przyszedłeś więc sam nie rozumiesz powagi, a nie będę ci teraz robić wywodów jak bardzo się boję i musisz mnie pocieszyć...Prędzej ja ciebie. Więc prowadź.

John pokiwał głową i poszedł oświetlonym, póki co korytarzem, pełnym drzwi.

Alice nie mogła odsunąć od siebie uczucia, że nadal jest w pałacyku, a wysłannik zabija ludzi, a dwoje duchów braci, czeka, aby jej się objawić z wiadomością.

Ciarki biegły po jej plecach, rozglądała się w ciemnościach szukając czegoś co mogło ją tak przeraźić.

Ale tego nie było... A może?

-Jak to się stało, że ktoś tak zwyczajny jak ty tutaj trafił?

Spytała od niechcenia, chcąc tylko zapełnić czymś innym swoje myśli.

Zaśmiał się.

-Jak to się stało, że ktoś taki jest strasznie bogaty i jedną z trzech nastolatków którzy przeżyli mordy w pałacyku?

Przerwał na długo.

-Przepraszam nie chciałem cie uraźić czy coś... Po prostu przyjechałem tu z Rachel potem jakoś poszło, gang Kevina chciał mnie trenować, ale cień mnie odbił, potem Joseph i Sarah się pojawili, dziecko Kevina, no i stało się, że jesteśmy poszukiwani przez największy gang i pojawiłyście się wy.

Alice powstrzymała się od riposty.

-Nie bądź taki litosciwy, możesz czasem sobie "popyskować".

-Dzięki za pozwolenie.

-Ależ proszę John, oboje wiemy jak się mnie trochę obawiasz co?

Milczał.

-Możliwe, ty Jane i Thomas wydajecie się inni... Z przeważaniem na Cienia.

Bo najwięcej przeszedł ty durny kretynie... Śmierć siostry, zjebany ojciec, przyjaciel psychopata, dużo samotności i picia, oraz tęsknota za Jane przewijająca się z ciągłą walką w ciemnych uliczkach i uciekaniu przed Kevinem szukającym go za ucieczkę z gangu, oraz te wszystkie inne problemy...

Ale John kontynuował.

-Powiedział nam o sobie prawdę, ale nigdy się nie dowiemy dlaczego jest taki jak teraz, tak samo ty i Jane.

-Jesteś aż taki ciekawski?

-Nie...

Alice się uśmiechneła.

-Kiedyś dużo biegałam, i wygrywałam dużo w szermierce, do tego dochodzi pływanie, siatkówka, i wszelkie inne sporty. Teraz ty.

Odwrócił się do niej robiąc zdziwioną minę, szedł tyłem.

Czego Alice nawet nie skomentowała, jak można być tak głupim, zaraz sie wywali.

-Gram, a raczej grałem na perkusji, niestety gitara czy skrzypce to nie moja natura.

-Nie wydajesz się też jakiś bardzo wzburzony.

-Perkusista to musi być od razu metalowy wariat rozwalający wszystko co popadnie?

-Uważaj sobie, ubieram się w tym stylu, i kiedyś słuchałam.

Zaśmiał się.

-Teraz ty?

Alice się zastanowiła.

-Co łączy cię z Rachel?

-Przyjaciółka?

Alice uniosła brew.

-Przyjaciółka czy raczej Friendzone?

-Nic nas nie łączy, a raczej nie takiego, jest dla mnie jak...

-Siostra-Dokończyła Alice-Każdy tak mówi.

Przewrócił oczami.

-Jesteś taka, że ci nie zmienie zdania, i będziesz myśleć, że ja i Rachel to nie tylko przyjaźń. Ale nawet jeśli to myślę, że nie łapie się w jej ramy wyglądowe u płci przeciwnej.

Przypomniała sobie jak Rachel gapi się na Thomasa, i pierwszego dnia uprzedziła ją, że będzie miała przejebane jak coś odpierdoli w związku Jane i Thomasa.

Jak widać się posłuchała.

-A pierdolisz, nawet jeżeli nie ona to i tak znajdziesz kogoś... Jesteś dobry i tak dalej.

-A ty masz, miałaś kogoś?

-Wielu bardzo wielu, ale każdego rzuciłam po jakimś czasie... Nie no tak naprawdę to planuje bycie samą wiesz taki ze mnie outsider na swoim motorze, z milionami na kącie.

Zaśmiał się.

-Możesz sobie przynajmniej kupić helikopter, albo zamek dmuchany...

Przerwał.

Z korytarza zaczynającego się po ich stronie dobiegały głosy, jak pewnie Alice się domyśliła były to tych ludzi których John widział.

John przyłożył palec do ust, nakazując ciszę i zesztywniał przy ścianie, trzymając w zaszytej, zabandażowanej dłoni nóż.

Alice nie mogła wytrzymać ciekawości i się wychyliła.

Stało tam dziesięć osób, nie mogła odróżnić czy wśród nich są jakieś kobiety, lecz wyglądali tak samo jak ci wszyscy ludzie Thomasa, chudzi, zmęczeni...

-Mam dość tego brudnego cholerstwa.

Jakiś mężczyzna się zaśmiał.

I każdy z nich ściągnął brudne ubrania, mając pod nimi czerwień...

Alice cofnęła się w tył.

Przewracając przy tym swój kij oparty o ściane.

John spojrzał na nią przerażony, słysząc dźwięk odbijającego się drewna.

Chwyciła za kij ale było za późno, mężczyzna wybiegł zza rogu i pchnął ją o ścianę, przedramieniem zaciskając jej szyje, a drugą ręką blukując jej wszystkie możliwe ruchy.

Wtedy wyszła cała dziewiętka.

-O co tu kurwa chodzi?!

Ten co ją trzymał się zaśmiał.

-Wytłumacz naszej ciekawej pani-Powiedział patrząc na mężczyznę obok.

-Jesteśmy najlepszymi ludźmi Kevina, niestety zostało nas tylko dziesięciu godnych na te miejsca, kiedyś jednym z lepszych był cień którego pewnie świetnie znacie... Udało nam się wplątać do waszego podziemia jako złodzieje chcący rewolucji-Prychnął-Idiotyczny pomysł kochani, wczorajszy atak mający na celu porwanie syna szefa odwrócił uwage, śledząc cienia, który nie uważał idąc z dzieciakiem, nie chował się w cieniu, doprowadził nas tutaj, i zostaliśmy jego ludźmi.

-A na jutrzejszej przemowie cienia do swoich ludzi uświadomimy im wszystkim, że błędem jest wasza chęć rewolucji, będzie to tylko pokazanie jak jesteście wszyscy głupi, i zrezygnujecie z waszych nadziei-Dodał ten co ją trzymał-Musimy ciebie kochana gdzieś schować, tak samo tego chłopczyka z nożem, bo nie chcesz przecież wygadać się cieniowi, że jego dawni koledzy z gangu są jako szpiedzy wśród jego ludzi, kurew i śmieci prawda?

Alice spluneła mu w twarz.

-Pierdol się, mogę ci przeliterować jeżeli twoja głupota nie pozwala ci przeanalizować tej prośby... Cień nie odda wam dziecka w łapy tego idioty który go męczy.

Mężczyzna pokręcił głową z politowaniem.

Puścił ją i wytarł ślinę z twarzy.

Alice podniosła swój kij i wźieła zamach, ale on owdrócił się jakby to widział stojąc tyłem, wykręcił jej rękę za plecy.

-Radzę ci się mnie słuchać, bo może stać wam się krzywda.

John zaatakował, zadał nawet jednemu cięcie w ramię, a drugiemu podciął nogi...

Lecz skączyło się na tym, że trzeci przerzucił nim przez plecy jak szmacianą lalką.

Alice słyszała tylko jego jęk.

A potem czuła sznury oplatające jej nadgarstki, i jak zanoszą ich w korytarze bez oświetlenia, i gdzie nie chodzi nikt.

Nie wiedziała nic o jutrzejszym przemówieniu Thomasa...

I nie miała jak mu powiedzieć, że ludzie których on się obawia są tutaj...

Thomas wiedział, że jego ludzie nie dadzą rady a on daje im tylko złudną nadzieje jako cień, w zamian za to, że uratowali mu życie.

On wie, że ludzi Kevina jest za dużo, a praktycznie każdy z dziesięciu elitarnych ludzi posiada takie zdolności jak on... W końcu byli w tej samej grupie, jedyne co Thom potrafi lepiej to uciekać i się chować, oraz różne te rzeczy których nauczył się jako cień.

Ale oni chcą go tylko nastraszyć aby Thomas zrezygnował z rebelli.

Poczuła ciarki na plecach a potem ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro