#1 Powtórne spotkanie (Prolog)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

> Obecna wersja jest rekonstrukcja książki pisanej przeze mnie od września 2014 roku.

Co wypełnia serca ludzi? 

Widziałam gniew. Pojawiającą się w jednej sekundzie chęć mordu, którą mogła ugasić tylko śmierć wroga lub własna. Pamiętam twarze żołnierzy po przeżytych zasadzkach. Niektórzy byli szczęśliwi, że żyją i udało im się odebrać życie innym. Reszta pogrążała się w rozpaczy nad swoimi czynami. W końcu to wojna, prawda? Musieli walczyć. Wszyscy liczyli, że właśnie to będą robić. Tylko po co? 

Znajdują się tam jeszcze autorytety. Bezmyślne osoby ponad prawem, które mamy wielbić i  słuchać każdego ich słowa. Czy to Królowa Anglii, czy głowa innego państwa. To nie ma znaczenia, ponieważ w praktyce robią to samo. Decydują o życiach ludzi, mówią im, jak mają postępować oraz w co powinni wierzyć. Nadają prawa, coraz bardziej zacieśniające życia, a poddani cieszą się, że mają ich coraz więcej i są wolnymi ludźmi. Kompletny nonsens.

Trzecia rzecz w ludzkim sercu jest najciekawsza, bo potrafi zniszczyć wszystko, co kiedykolwiek człowiek zbudował. Zaczyna się często niewinnie od zazdrości. Może również od odmienności jednej jednostki, a te dwie rzeczy również są ze sobą często powiązane. Patrząc na bezchmurne, błękitne niebo wsłuchiwałam się w szum fal, które delikatnie kołysały statkiem. Nawet w tym miejscu u krawędzi pokładu wbijano we mnie spojrzenia pełne nienawiści. Miałam na sobie czarne, długie spodnie i płaszcz tego samego koloru, co przecież jest niedopuszczalnym strojem dla Panny w moim wieku. Dodatkowo moje włosy sięgające do pasa, nie były uwięzione w żadnej wymyślnej fryzurze, a chłodnawy wiatr rozwiewał je, jak tylko chciał. Jak ktoś tak wyglądający może płynąć  w przedziale dla pierwszej klasy? Co ona sobie do cholery wyobraża? Gdybym nie była świadoma tego, co dzieje się na tym świecie, również chciałabym być akceptowana i próbowała wyglądać tak jak oni. Zachowywać się tak samo, postępować zgodnie z tymi samymi ideałami, ale nie mogłam. Ponoć byłam skazana na inność, czego dowodzą same moje narodziny. Myślę, że nie moi rodzice nie mogliby powiedzieć, dlaczego mnie tak nienawidzili. W czymś im nie pasowałam, więc nie potrafili mnie traktować jak swojego dziecka. Zaskakująco często takie sytuacje mają miejsce, ale u moich doszła jeszcze fascynacja zjawiskami spirytystycznymi. Nie wiem skąd w ich głowie narodził się pomysł, żeby złożyć moją duszę jako ofiarę w rytuale. Nie wiem dlaczego wszystkie zadane przez nich obrażenia goiły się, zanim zdążyłam umrzeć. Zupełnie jakbym po prostu tego nie potrafiła, tak jak niektórzy nie umieją czytać. Każdy człowiek ma prawo do narodzin, życia i śmierci, więc chyba nie jestem godna nazywać się istotą ludzką. Gdy moja rodzina zdała sobie sprawę z moich paranormalnych zdolności, stałam się dla nich królikiem doświadczalnym. Liczyli, że jestem ich kluczem do zaświatów. Założyli własną sektę, ściśle związaną z organizacją Elity Jutrzenki. Skupiłam na sobie całą uwagę podziemnej klasy wyższej w Londynie i okolicy. Ja oraz moi krewni byliśmy bowiem bardzo dobrze urodzeni. Wręcz idealnie, bo brat mojego ojca zajmował wtedy stanowisko Psa Królowej, który miał trzymać kontrolę nad takimi wybrykami. Vincenta Phantomhive nigdy nie interesował mój los, a ja sama widziałam go tylko kilka razy w życiu, ponieważ nie brał udziału w ceregielach sekt.

,,Znajdź powód, dla którego wciąż tu jesteś i nie zawahaj się przed wypełnieniem swojego prawdziwego przeznaczenia. W końcu tutaj każdy od kogoś czegoś wymaga.'' Powiedział do mnie, chociaż byłam straszne głupim oraz pobłażliwym dzieckiem. Nigdy nie należałam do zbyt inteligentnych jednostek, ale on chyba po prostu liczył, że zapamiętam jego słowa.

Żyjąc w rutynie, gdzie przynajmniej raz w tygodniu zabijano mnie na coraz bardziej wymyśle sposoby, te słowa stały się moją podporą. Sam fakt, że krzywdę zadawały mi osoby, które powinny starać się o moje szczęście i bezgranicznie kochać, bolał najbardziej, ale uwierzyłam w ideę wujka Vincenta. Za każdą boleśnie zadaną raną, postrzałem, czy uderzeniem starałam się odnaleźć otuchę, że te wszystkie obrażenia nie są zadawane mojej młodszej siostrze. Cierpię tylko ja, a nie coraz to nowsi niewolnicy lub młode kobiety, które by umierały i rodzice szukaliby następnych, robiąc z siebie zabójców. W końcu nie ma siły, mogącej powstrzymać fanatyków. Cierpiałam, zamknięta w tym piekle, nie wierząc w to, że coś może mnie kiedykolwiek ocalić, ale ratunek przeszedł w grudniu, gdy miałam dwanaście lat.

Pamiętam pożar. Ogień odcinający drogę ucieczki wszystkim ludziom, obecnym na rytuałach w podziemiach Rezydencji Cavendish. Płacze, krzyki i modły wszystkich tych, którzy odwrócili się od Boga, aby wezwać Szatana, proszących go teraz o litość. Stałam na pagórku i patrzyłam, jak niszczeje wszystko, co kiedykolwiek znałam. Co powinnam wtedy czuć? Radość z wolności? Dumę, że moich oprawców spotyka zasłużona kara? Satysfakcje z paradoksu, że spłonęli w dniu, kiedy to mieli podjąć próbę spalenia mnie żywcem? Nie czułam żadnej z tych rzeczy i właśnie w tym przejawia się moja największa głupota. Czułam żal i pustkę w środku. Rozpacz przemieszaną z poczuciem winy. To, co miało tu miejsce, nie było moją winą i nie miałam zielonego pojęcia, co wznieciło ogień. Pomimo to miałam wrażenie, że jestem za to odpowiedzialna. Towarzyszyło temu jeszcze jedno kuriozalne zjawisko. Moje oczy, mające do tej pory głęboki, kobaltowy kolor stały się czarne, tak samo, jak moje wspomnienia, w których poczułam ubytek. Nie była to czerń podchodząca pod szarość. Ta czerń miała odcień nieskończonej głębi i nie różniła się ani trochę od koloru źrenic. Dlaczego stało się właśnie tak? Nikt nie umiał tego wyjaśnić.

Później mój żywot potoczył się w dość schematyczny sposób. Trafiłam pod opiekę Madame Red, która chyba jako jedyna była dobrą osobą w rodzinie związanej z Phantomhivami. Jestem przekonana, że byłabym szczęśliwa pod jej skrzydłami, ale Królowa postanowiła wykorzystać mój potencjał w walkach na terenach sojuszniczych państw. Skoro nie mogę umrzeć, to musieli to wykorzystać. Wtedy uświadomiłam sobie, że ten świat właśnie taki jest i  nie panuje na nim pokój, cokolwiek nam nie próbują wmówić obywatelom. Trafiłam pod opiekę starego, poczciwego generała, Pana Andersona. Nazywał mnie dzieckiem wojny, mającym pokój w sercu, ponieważ pomimo wszelkich starań nie byłam w stanie odczuwać zawiści, a traumatyczne przeżycia nie wpłynęły w żadnym stopniu na moją psychikę. Widziałam śmierć moich bliskich, niewinnych ludzi i towarzyszy broni. Nigdy nie chciałam ich pomścić. Uważam, że jak ktoś umiera, to już tak musi być. Moim pragnieniem było zginąć podczas tamtych rytuałów. Wtedy brałam to za moją jedyną szansę do zerwania się z tamtych łańcuchów. Jednak śmierć nie przyszła wtedy, nie ma jej dzisiaj, więc nie liczyłam, że kiedykolwiek mnie ocali.

Cztery dni temu dostałam wiadomość o śmierci Madame Red. Dziwnym zbiegiem okoliczności dwa tygodnie wcześniej zmarł Pan Anderson, a w swojej ostatniej woli poprosił Królową, abym mogła żyć jak normalny człowiek. Odrzuciłam tę propozycję, ponieważ nie miałam dokąd wrócić, ale w liście z kondolencjami znalazłam drugą kopertę. W środku znalazłam list od mojego dawno zapomnianego krewnego, Ciela Phantomhiva. Każdy mówił nam w dzieciństwie, że jesteśmy bardzo do siebie podobni, ale teraz już nikt tego nie powinien zauważyć. Tak o to przedstawia się mój obecny stan.

Czy w ludzkich sercach znajduje się dobro?

Jeśli istnieje to bardzo głęboko i znika już po pierwszych latach życia. Kocham ludzi, ale niestety zło psuje ich od wewnątrz.

Nazywam się Alicja Phantomhive Cavendish, a z odległych stron świata przywożę ze sobą imię Meokuro, co oznacza Czarnooka. Czuję głęboko w sercu, jakby całe moje życie sprowadzało się do tego, że kiedyś powrócę do Londynu. Wszystko nieustannie mnie tu przyciągało, więc można nazwać to przeznaczeniem...

Chociaż szczerze mówiąc, to nie tak zapamiętałam Londyn. Z daleka wyglądał na obskurne, brudne miejsce zatłoczone przez wiecznie pędzących gdzieś ludzi. Gdy statek nieśmiało przybił do portu, nie pchałam się do wyjścia jak większość dziczy. Usiadłam na barierce i spuściłam moje długie nogi ku morzu, rytmicznie nimi poruszają. Obserwowałam z daleka witające się osoby, poganiających swoje sługi szlachciców, pomagających nieść bagaże swoich panów, a przede wszystkim eleganckie, barwne suknie kobiet. Właśnie w takich chwilach zastanawiam się, dlaczego nigdy nie czułam potrzeby zawierania znajomości. Gdy tylko kogoś poznałam, ta osoba w niedługim czasie umierała, a mi było to kompletnie obojętne. Cały czas mi czegoś brakowało, ale nie umiałam tego nazwać. Zupełnie, jakby jakieś ważne wspomnienie wymknęło się z mojej głowy, przez co nie mogłam nawet stwierdzić, że kiedykolwiek je miałam...

- Co panienka wyprawia?! - Usłyszałam przerażony głos zza głowy. Obróciłam się i ujrzałam trzech marynarzy, ubranych w eleganckie mundury ze złotymi guzkiami.

- Słucham? - Nie miałam nawet żadnych podejrzeń, o co może im chodzić, więc tylko grzecznie spytałam.

 - Niech Pani nie skacze! To nie ma sensu! - Nie zdążyłam zareagować, ponieważ rzucili się na mnie, próbując wciągnąć na statek. 

- Co wy robicie?! Nie mam zamiaru skakać! - Wyrwałam się, również podnosząc głos. Czy naprawdę wyglądam tak depresyjnie w czerni, że ludzie podejrzewają mnie o bycie samobójcą?!  Nasza przepychanka toczyła się na coraz to większej powierzchni statku, a oburzone spojrzenia ludzi, którzy go jeszcze nie opuścili, skupiły się tylko i wyłącznie na nas.

- Puszczajcie mnie!

- Ona jest niepoczytalna... Ludzie! - Darliśmy się na przemian, aż w końcu dotarłam do wyjścia i rzuciłam się biegiem do ucieczki. 

Przepchałam się przez schodki, zatłoczone ludźmi i nie mogąc przestać oglądać się do tyłu, przemierzałam port. Kto wie co im jeszcze odbije? Co oni chcieli zrobić, gdybym dała im się złapać? W końcu nie jestem nawet pewna, czy rozpoznałabym Ciela. Będąc na ich muszce, pochłonęłam się w myślach i podjęłam próbę wmieszania się w tłum. Robiłam kółka wokół zatłoczonego portu, nie mając pojęcia, co mam ze sobą zrobić. Wtedy również poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej, do którego dołożyły się zawroty głowy. Zdążyłam przyłożyć dłoń do klatki piersiowej i właśnie wtedy zostałam pchnięta przez czyjś łokieć. Przez dziwną dolegliwość szybko straciłam równowagę, a przed upadkiem zdążyłam zobaczyć tylko zielony błysk oczu.... Ale nie zielony jak wiosenna trawa, liście, czy tęczówki przeciętnych ludzi. Ta zieleń była wyjątkowa i przemieszana z jaskrawą żółcią. W jednej chwili pozyskałam mnie wrażenie, że ta osoba nie może być człowiekiem. Szybko połączyłam to z historią, którą opowiadał mi kiedyś Pan Anderson. Ponoć, gdy zaczynał służbę, został ciężko ranny w środku strzelaniny. Miała go wtedy ogarnąć czerń, a przed nim pojawić się szczupły mężczyzna w mundurze o bardzo dziwnych, niespotykanych oczach. Przedstawił się jako Mroczny Żniwiarz, Bóg Śmierci. Miał zabrać jego duszę, ale stwierdził, że mężczyzna nie zasługuje jeszcze na śmierć. Na pożegnanie miał rzucić: ,,Jeszcze się spotkamy!''. Ciekawe, czy dotrzymał słowa... W każdym razie oczy mężczyzny, który mnie pchnął, były  już zakryte długą grzywką. Jego czarną szatę opinał szary szal, a na siwych włosach spoczywał wysoki cylinder. Zrobił kwaśną minę, ale nie wyglądał na zbyt przejętego tym, że na ziemię runęły wszystkie jego dokumentacje.

- Bardzo Pana przepraszam! - Krzyknęłam z zakłopotaniem i w błyskawicznym tempie pozbierałam teczki, które upuścił. Też mi głupota, że skojarzyłam wyssaną z palca bajkę, akurat z zielonożółtym kolorem oczu... Tam myślałam do momentu, aż nie wstałam, zerkając na ich okładki. Wtedy zamarłam, a moje serce na chwilę zwolniło swój bieg.

- Akt zgonu?! - Przeczytam na głos, nie dowierzając w to, co widzę. Spojrzałam na jego otworzone usta, symbolizujące zdziwienie. - Czemu akurat teraz przyszedłeś zabrać moją duszę?! - Krzyknęłam zniecierpliwiona, drżąc delikatnie z powodu narastającej adrenaliny. 

Mężczyzna jednak nie wykonał żadnych pochopnych ruchów, a jedynie stał naprzeciwko, aby zaraz prychnąć głośnym śmiechem, z którego zaczął się aż zwijać. Był to przerażający chichot, którego nie chciałby nikt usłyszeć w nocy, podczas bycia jedyną osobą w domu. Patrzyłam na niego z lekkim zdziwieniem, ale po chwili i ja zaczęłam się śmiać bez żadnego konkretnego powodu. Dosłownie śmiałam się z jego śmiechu, chociaż nie nazwałabym tego odpowiednią reakcją na zaistniałą sytuację.  

- Odbiło wam?! Co tu się dzieje?! - Usłyszałam głos młodego chłopca z prawej strony.

Może i brzmiał dziecięco, ale bez wątpienia miał bardzo srogi pogłos. Po mojej prawicy stał niski chłopiec w niebieskim płaszczu, granatowych, obcisłych spodniach do kolan i długich butach, obszytych czarnymi koronkami. Jego prawe oko kryło się za piracką opaską, a w kobaltowej tęczówce drugiego błyszczały iskierki poirytowania. Dodatkowo stukał niecierpliwie laską w podłoże, co tylko podkreślało jego zdenerwowanie. Od razu rozpoznałam w nim mojego kuzyna i wyprostowałam się z poczciwym uśmiechem na ustach. Wymienił się ze mną skrytym spojrzeniem, ale bardzo szybko odwrócił wzrok.

- Młody Hrabio, ta dziewczyna... Haha! Od kiedy ród Phantomhive zatrudnia komików? Haha! - Oboje zwróciliśmy się ku szarowłosemu mężczyźnie, który w dalszym ciągu nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

- Undertakerze! Co ona Ci powiedziała?! - Gdy z tęsknotą i zachwytem obserwowałam zdenerwowanego kuzyna, on ignorował fakt, że nie widzieliśmy się prawie trzynaście lat.

- Zaraz... - Z lekkim rozczarowaniem zmrużyłam oczy, analizując dokładnie fakty. - On jest grabarzem?! - Spojrzałam ponownie na teczki w moich rękach i momentalnie zrobiłam się czerwona ze wstydu. Uczucie, że zbłaźniłam się już pierwszego dnia, było po prostu niezastąpione... Na moje pytanie Undertaker znowu dostał napadu szaleńczego śmiechu.

- Chodź, Alicjo. - Zarządził chłopiec, ruszając w przeciwnym kierunku, co zmusiło mnie do pójścia za nim. Spoglądałam co jakiś czas w tył na cały czas chichoczącego mężczyznę, który powoli ocierał łzy radości. Tylko skąd miałam to przeczucie, że o czymś zapomniałam? Po chwili spojrzałam w dół i... Szlag!

- Przepraszam na chwilę. - Rzuciłam zdenerwowanemu kuzynowi uśmiech i zawróciłam się do  nowo poznanego nieznajomego. Gdy do niego podeszłam, wyglądał na lekko zaskoczonego, zupełnie jakby on sam zapomniał o teczkach, których mu nie oddałam.

- Proszę wybaczyć mi tę pomyłkę. - Wręczyłam mu akty zgonu, a na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.

- Pomyłkę? - Spytał wesoło z nutką ironii. Nim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam głośny huk i od razu przeniosłam wzrok na skrzynię, którą upuścili moi znajomi marynarze. Nim się zorientowałam, Undertaker zniknął z moje pola widzenia.

Jakim cudem mógł odejść tak szybko? Obróciłam się wokół własnej osi, ale wśród tłumu pędzących przed siebie ludzi, nie ujrzałam ani jego, ani Ciela. Postanowiłam nie panikować i najzwyczajniej w świecie pójść w stronę ulicy prowadzącej do serca miasta. Wolnym krokiem szłam przed siebie, dokładnie lustrując osoby przechodzące obok mnie, aby nie przegapić znanych mi twarzy. Właśnie wtedy po raz drugi poczułam ucisk w klatce piersiowej. Nie mogłam uwierzyć, że już drugi raz tego dnia dotykają mnie dolegliwości, których nigdy wcześniej nie miałam. Właśnie wtedy zobaczyłam po swojej prawej wysokiego mężczyznę przyodzianego w czarny garnitur. Z poważną miną brnął przed siebie i pewnie nawet nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby nie fakt, że kogoś mi przypominał... Poczułam lekkie łaskotanie w środku głowy i zwróciłam zaintrygowany wzrok ku nieznajomemu. W ciągu tej jednej sekundy doznałam wrażenia, jakby czas zwalniał, a jego blada twarz również zwróciła się w moją stronę. Miałam wrażenie, jakby należące do niego krwistoczerwone tęczówki były w stanie zobaczyć każdy fragment mojej duszy. Przystanęliśmy w miejscu, gdy tylko koło siebie przeszliśmy. Wydawało mi się, że gdzieś go już widziałam, tylko gdzie... Tym bardzie, że patrzył mi prosto w oczy niesamowicie poważnym wzrokiem, jakby mnie znał, ale nie wiedział co powinien z tym zrobić.

- Sebastianie! Dobrze, że ją znalazłeś. - W jednej chwili przenieśliśmy spojrzenia na znudzonego Ciela, który jak gdyby nigdy nic wszedł po dość spory, dzielący nas dystans. - To jest właśnie moja kuzynka, Alicja Cavendish. - Zwrócił się poważnym tonem do mężczyzny. Po dokładnym zastanowieniu zidentyfikowałam jego ubiór, jako strój kamerdynera i posłałam mu niepewny uśmiech.

- Dzień dobry. - Dygnęłam lekko, ale nie zareagował w żaden należyty sposób. Jedynie zmienił sposób, w jaki na mnie patrzył. W krwistoczerwonych oczach dostrzegłam ogniki złości, co również zauważył Phantomhive.

- A Tobie co znowu dolega? - Spytał z pogardą, stukając laską w kamienne podłoże. Wtedy Sebastian spojrzał na niego kącikiem oka, a później dość nisko się przede mną ukłonił, nie wypowiadając ani słowa. - Powinniśmy już wracać. Czemu tu jeszcze jesteśmy?! - Ciel podniósł głos, przez co przeszły mnie ciarki. Zdecydowanie za dużo krzyczy jak na swój wiek...

- Oczywiście Paniczu. - Lekko westchnął, zmieniając mimikę swojej twarzy na czarującą i uprzejmą. - Przepraszam za zwłokę, ale odbierałem kufer pańskiej kuzynki z bagażowni. Proszę za mną. - Ponownie się ukłonił, a następnie ruszył przed siebie.

Szliśmy za nim w kompletnej ciszy. Niebieskooki patrzył się przed siebie z poważną miną, a ja próbowałam przypomnieć sobie, skąd znam domiemanego kamerdynera. O ile miałam w pamięci jego twarz, to imię ''Sebastian'' całkowicie nic mi nie mówiło. Już po chwili dotarliśmy do grafitowej karocy z granatowymi wykończeniami, do której mi oraz Cielowi otworzył drzwi czarnowłosy.

- Lepiej mi powiedz, co Ty sobie myślisz?! Czy tak się zachowuje Hrabina?! Obrażasz dobre imię naszej rodziny! - Ciel niespodziewanie zaczął na mnie wrzeszczeć, korzystając z tego, że akurat w okolicy przebywały wyłącznie osoby z klasy średniej. Westchnęłam ciężko i spuściłam głowę, żeby za chwilę klęknąć na jedno kolano i mocno go do siebie przytulić. 

-Tak się cieszę, że Cię widzę. - Wypowiedziałam radośnie, a on na chwilę zamarł.

- Daj mi oddychać i mnie puść!-  Zarządził stanowczo, a ja nie chciałam się sprzeciwiać. 

Odkleiłam się od niego, widząc oburzoną oraz zawstydzoną dziecięcą minę, na której widok od razu się uśmiechnęłam. Zaśmiałam się, a on po przewróceniu oczami podszedł do karocy i wskazał ruchem ręki, abym weszła pierwsza. Gdy Sebastian podał mi rękę, ponownie poczułam na sobie jego przeszywający wzrok, którego nie mogłam zinterpretować. Usiadłam na miękkim, fioletowym podbiciu w środku, zagłębiając się w swoje myśli.

- Spodnie nie są dla kobiet z Twoim statusem społecznym! - Podskoczyłam do góry, gdy Ciel usiadł naprzeciwko mnie z dalszą częścią skarg. - Co to była za akcja na statku?! Czemu śmiejesz się publicznie z dziwakami?!

- Aleś Ty zrzędliwy, kuzynie... - Nachyliłam się i poklepałam go po głowie, a on spojrzał na mnie z jeszcze większą złością, którą spróbowałam ugasić niewinnym uśmiechem.

- Co proszę? - Lekko poczerwieniał, ale po chwili prychnął, odwracając głowę w stronę okiennicy z poważnym wyrazem twarzy. - Zresztą nieważne. - Widział mnie tylko dwa razy, ale czy pamięta, jak bardzo wtedy do siebie podobni byliśmy? Patrząc na jego minę, chyba właśnie wzięło go na retrospekcje.

- Madame Red... - Powiedziałam cicho, wyrywając ciemnowłosego z transu. - Nie mogę iść na pogrzeb, a chciałabym ją zobaczyć przed pogrzebem, ponieważ nie będę uczestniczyć w ceremonii. - Uśmiechnęłam się łagodnie, a i on wydał się o wiele spokojniejszy.

- Dlaczego? 

- Chciałabym na razie unikać miejsc, gdzie jest dużo ludzi. Fanatycy religii też są ostatnią rzeczą, którą pragnę w tym momencie oglądać... - Usprawiedliwiłam się z pogodną miną. Nigdy nie miałam w zwyczaju rozpaczać nad przeszłością. Poza tym, co by powiedzieli ludzie, widząc kobietę wyglądającą na opętaną w kościele? Cielowi najwidoczniej zależy na opinii arystokracji, dlatego nie chciałam zrujnować jej jeszcze bardziej.

- Rozumiem. Jednak odpowiedź chyba Ci się nie spodoba. - Oznajmił, uśmiechając się ironicznie. To chyba nie wróży nic dobrego... - Musisz się udać do Undertakera. Wpadłaś niesamowitym sposobem na to, że jest grabarzem, więc tłumaczenie dlaczego wydaje mi się zbędne. - Podkreślił ''niesamowitym'', na co przymknęłam oczy z irytacją. Skąd niby miałam wiedzieć, że jest grabarzem?! Przecież nie ma tego wypisanego na twarzy!

- Ale, czy to konieczne?'' Spytałam z nadzieją. Przerażała mnie wizja spotkania z mężczyzną, przed którym odstawiłam niezłe przedstawienie.

-  To zwykłe dziwadło, on jest dla siebie wystarczającym upokorzeniem, więc nie masz się czym przejmować. - Zakończył mój protest władczym tonem głosu, a ja nie zamierzałam się więcej z nim kłócić.

Po drodze do miejskiej rezydencji dowiedziałam się jeszcze, że pogrzeb Angeliny odbędzie się jutro pod wieczór, więc nie mogę odłożyć wizyty w zakładzie Undertakera. Gdy dojechaliśmy przed ogromną willę, zostałam wprowadzona do środka przez kruczoczarnego kamerdynera, która na rozkaz Ciela miał mnie zaprowadzić do pokoju. Idąc za nim, nie mogłam powstrzymać się od patrzenia na jego plecy. Sebastian... Nawet nigdy chyba żadnego nie spotkałam. Otworzył mi drzwi prosto do eleganckiego pokoju, zachowanego w szafirowych i srebrnych barwach. Weszłam do środka, wciąż się na niego gapiąc, czego nie mógł nie zauważyć.

- Coś się stało, panno Alicjo? - Zwrócił się do mnie złudnie uprzejmym tonem głosu.

- Czy my się już kiedyś nie spotkaliśmy? - Spytałam nieśmiało, żeby nie odebrał moich słów jako dziwnej obsesji.

- Sądzę, że gdyby taka sytuacja miała miejsce, to niewątpliwie by o niej panienka pamiętała. -  Posłał mi pogodny uśmiech, z którego wyczytałam fałsz.  - Moja godność Sebastian Michaelis. Pełnię funkcję kamerdynera rodu Phantomhive i gdyby stanął na drodze panienki problem, proszę się śmiało do mnie z nim zgłosić. - Ukłonił się przede mną, a ja otworzyłam szerzej oczy. Michaelis... Bez wątpienia to nazwisko też już gdzieś słyszałam.

- Dziękuję. - Odpowiedziałam krótko, czując, jak atmosfera pomiędzy nami robi się coraz bardziej napięta.

- Pozwoli Panienka, że się oddalę. - Dygnął głową i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Michaelis, Michaelis, Michaelis... Usiadłam ciężko na łożu, które wybiło mnie lekko do góry. Bez wątpienia jego nazwisko brzmi już niezwykle znajomo. Tylko co to ma znaczyć?


***********

Moje oczy krwawiły, gdy to poprawiałam :') Aż żałuję, że nie zrobiłam żadnych screenów przed i po poprawie. Wstęp dalej według mnie ssie, ale już wcześniej zaczynała go od ''opowieść'', więc postanowiłam to tak zostawić. Oczywiście czytelnicy, którzy czytali tę historię przed usunięciem publikacji, bardziej zrozumieją o co tu chodzi. Sam moment, w którym Meokuro mija Sebastiana, traktuję strasznie sentymentalnie. Chociaż przed poprawą ten rozdział miał 1500 słów, a teraz ma +3300 więc, zamiast wyciąć niepotrzebne rzeczy, to tylko dodałam następne xD A teraz koniec czczego gadania. Mam nadzieję, że widzicie różnice w tym co jest i w tym co było, a moje serce i tak podbił fragment, który aż sobie zapisałam:

,,Co Ty sobie myślisz?! Czy tak się zachowuje dama?! Hrabina?! Obrażasz dobre imię naszej rodziny!'' Zaczął na mnie krzyczeć sporo niższy chłopiec, zmierzając w kierunku karoc. Spojrzałam na niego poirytowana.''

~ Senpai-chan 2015

No po prostu zuoto XDDD

Jeżeli czytasz tę książkę pierwszy raz, to wiedz, że to poprawiona wersja. Wcześniejsza była takim rakiem, że po jej przeczytaniu wywaliłbyś komputer przez okno. Mam nadzieję, że ten wstęp zachęci Cię to do dalszego czytania :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro