EPILOG

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tej nocy udaje mi się zasnąć jeszcze na dwie godziny przy przyjaciółce. Normalnie nie miałabym szans na sen przy tak przytłaczających wiadomościach kotłujących się w mojej głowie, ale niezregenerowany jeszcze organizm wygrywa.

Rano odwiedza mnie wiele osób; matka z siostrą, kilku znajomych ze szkoły, a nawet dyrektorka. Mam świadomość, że prędzej, czy później będę zmuszona porozmawiać ze Scottem, jednak liczę, że odczeka jeszcze parę dni. Moje nadzieje są jednak na nic, kiedy jeszcze przed południem, po rutynowej wizycie pielęgniarek, widzę chłopaka w drzwiach sali.

Podchodzi do mnie ostrożnie, nie odzywa się, jakby się bał, albo nie wiedział co powiedzieć. Czuję jak mój żołądek zaciska się ze stresu. Nie chcę przeprowadzać tej rozmowy, nie chcę się tłumaczyć. Obserwujemy się w milczeniu i mam wrażenie, że wyczytuje moje myśli spojrzeniem.

– Dobrze widzieć cię wśród żywych.– Mówi wreszcie. Zupełnie nie wiem co powiedzieć, więc posyłam mu tylko krzywy uśmiech.– Czemu mi nie powiedziałaś?– W jego głosie słyszę żal. Nie dziwię mu się ani trochę.

– Nie chciałam was martwić. Sama nie wiedziałam co robić.

– Myślałem, że możemy rozmawiać o wszystkim, kochanie. Na przyszłość pamiętaj, że możesz ze mną rozmawiać o wszystkim. – Słysząc pieszczotliwe określenie powstrzymuję grymas.

– Przepraszam, że cię zawiodłam, Scott.

– Nie mów tak. To już nieważne, jesteś zdrowa i to się liczy. Może jak stąd wyjdziesz, to wyjedziemy gdzieś daleko? Żeby zrekompensować ci wakacje.

– To chyba nie najlepszy pomysł. Powinnam ci to powiedzieć przed tamtym wypadkiem, ale powinniśmy się rozstać.– Zbieram się w sobie, żeby wypowiedzieć te słowa.– Zwłaszcza teraz. Jestem skołowana i zagubiona. To nie jest dobry czas na związek.

Staram się ubrać to w słowa jak najdelikatniej, ale nie da się zerwać bezboleśnie. W obliczu chłopaka następuje gwałtowna zmiana. Na początku widzę szok i niedowierzanie, a po chwili rezygnację. Jakby sam już nie widział sensu przekonywać mnie, że powinniśmy się starać.

– Jeśli potrzebujesz czasu, dam ci go.– A jednak nie zrezygnował.

Wzdycham i kiwam głową licząc, że w końcu da sobie spokój.  Przez chwilę rozmawiamy jeszcze o tym, co działo się w jego życiu przez ostatni miesiąc, ale rozmowa ewidentnie się nie klei i jest nam obojgu niezręcznie.

Oddycham z ulgą, kiedy w końcu wychodzi, chcąc sam już odejść od mojej osoby. Opadam na poduszki ciesząc się z chwilowej samotności. Niedługo potem wchodzi pielęgniarka, żeby sprawdzić, czy wszystko, aby na pewno w porządku. Wykorzystuję okazję, by spytać się, czy mogę wyjść na spacer. Oczywiście się nie zgadza. Mimo to postanawiam wyjść, czuję się na siłach i potrzebuję świeżego powietrza.

Ostrożnie wychodzę z łóżka i kiedy już wiem, że mogę zaufać swoim nogom zakładam klapki leżące obok i biorę rękawiczki, które mama zostawiła na szafce przy ostatniej wizycie. Powoli opuszczam pomieszczenie. W duchu dziękuję za magiczne moce, które mnie uleczyły, dzięki czemu po miesiącu leżenia w łóżku mogę już bez problemu sama się poruszać.

Idę cicho, rozglądając się na boki, by nie wpaść przypadkiem na personel szpitala. Bez problemów dochodzę do recepcji i drzwi wejściowych, gdzie już nikt nie może mnie zatrzymać.

Jest naprawdę ciepło, ale w cienkiej piżamie wiatr trochę mi doskwiera. Zaczynam się zastanawiać, po co moja rodzicielka chodzi latem z rękawiczkami, ale przypominam sobie, że lubiła w nich prowadzić samochód.

Śmieszny to musi być widok. Wychudzona dziewczyna w samej piżamie i rękawiczkach przechadzająca się szpitalnym deptakiem.

Pomimo wiatru z radością wdycham rześkie powietrze.

Nie chcę się zadręczać, ale przygnębiające myśli same do mnie napływają. Tęsknię za Valtorem, nawet gdybym miała sobie wyśnić tę całą historię. Tęsknię za jego kpiącym spojrzeniem, cwaniackim uśmiechem, bezceremonialnym podrywem.

Zastanawiam się, jak potoczyła się dalej walka. Czy w ogóle jakaś wersja mnie z innego wymiaru dalej tam nie przebywa?

Moje rozmyślania przerywa nagłe, strasznie dokuczliwe drapanie w rękawiczce. Czuję, jakbym tam coś miała, może jakieś liście. Dyskomfort jest na tyle duży, że zdejmuję rękawiczkę, i ku mojemu zdziwieniu wypada z niej zgnieciony kawałek papieru. Schylam się i podnoszę z ziemi śmieć.

Rozwijam papier, który okazuje się być zapisaną kartką. Ze zdumieniem rozpoznaję swoje koślawe pismo pośród kleksów z atramentu. Niedokończony list, który pisałam w Chmurnej Wieży do Valtora. Moje oczy spoczywają na dopisku, którego wcześniej tam nie było. Przykładam wolną dłoń do ust. Zaczynam drżeć, to nie był sen.

Pod moimi bazgrołami, pięknym, kaligraficznym pismem widnieją dwa słowa.

„Odnajdę cię. V."

~*~

Oto koniec naszej przygody. Nie pytajcie o drugą część, bo póki co jej nie planuję. Zachęcam do komentowania swoich odczuć po zakończeniu. Cieszę się, że ze mną byliście w tej krótkiej historii. Buziaczki, kochani. Dziękuję!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro