XXV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budzę się powoli, rozdrażniona bodźcami docierającymi do mnie z każdej strony. Pierwsze jest zbyt jasne światło przeszkadzające mi nawet przy zamkniętych oczach. Później czuję chłód na rękach i twarzy. Słyszę głosy dookoła. Szepty, a po chwili krzyki.

- Budzi się! - znam ten głos. Usiłuję podnieść powieki, ale nie daję rady. Czucie w ciele powraca powoli. Coś po mojej prawej zaczyna piszczeć, jakaś maszyna. Dookoła robi się wrzawa i głosów jest coraz więcej. Ktoś mnie dotyka.

- Córeczko...- Na to słowo czuję jakby przez moje ciało przeszedł prąd. Natychmiast otwieram oczy i po chwili zamykam je, porażona jasnym światłem szpitalnej sali.

- Boże...- Ktoś inny zanosi się szlochem.

Ponownie uchylam powieki i staram przyzwyczaić się do otoczenia. Gdzie ja jestem? Po mojej lewej siedzi... Moja matka. Przechodzę ciężki szok. Zaraz za nią stoi Maddie przyciskając dłonie do ust, a po jej policzkach ciekną łzy. Obok widzę też swoją siostrę.

Jasna cholera, wróciłam.

- Miałam mieć wybór- chrypię niezrozumiale. Pielęgniarka natychmiast podaje mi szklankę wody i pomaga mi usiąść na łóżku. Biorę naczynie drżącymi rękoma i wypijam do dna.- Jak się tu znalazłam?

- Kochanie, byłaś w śpiączce przez pięć tygodni.

Mrugam szybko, żeby się trochę rozbudzić. Słucham? To chyba żarty... Cały ten czas tu leżałam?

- To niemożliwe.- Kręcę głową.- Nie było mnie tu.

- Powinna pani się jeszcze położyć.- Głos zajmuje lekarz stojący obok.- Jest pani w szoku, a organizm jest wykończony. Sen dobrze zrobi.

- Spałam pierdolone pięć tygodni!- Unoszę się. Nie wierzę, to wszystko miało mi się przyśnić?


- Tak właściwie, śpiączka nie jest tym samym co sen. Siostro, podaj jej cztery mililitry Sal. Erlenmeyeri.

-Co to jest?- Obserwuję pielęgniarkę podłączającą mi coś do kroplówki.

- Na uspokojenie.

- Po prostu połóż się i spróbuj zasnąć, córeczko.

Kładę się i przykrywam kołdrą pod samą brodę. Jak ja mam zasnąć, gdy tyle nowych informacji uderza w moje myśli. I jeszcze ci wszyscy ludzie wciąż mi się przyglądający. Nie ma opcji, żebym zapadła teraz w sen. Choć czuję znużenie. Substancja zaczyna działać. Powieki mam ciężkie, ale staram się pozostać przytomna. Po chwili jednak to na nic i znów tracę świadomość.

Gdy budzę się, jest już ciemno. Powoli rozglądam się po sali, ale jestem sama. Przecieram twarz dłońmi. Miałam nadzieję, że to tylko sen. Chciałam wrócić do bliskich, ale nie w taki sposób, nie znienacka. I jeszcze ta wiadomość o śpiączce. Skoro byłam tu przez cały czas, to wszystko musiało mi się przyśnić.

Kręcę głową. Nie, nie wymyśliłam sobie tych wszystkich walk, rozmów, magii i bólu. Czułam wszystko aż nazbyt realnie. Mam sporą wyobraźnię, ale nie wierzę, żebym mogła sobie wyśnić aż tyle.

Nagle drzwi od sali uchylają się wpuszczając wiązkę światła i ktoś wchodzi do pomieszczenia. Maddie siada przy moim łóżku i łapie mnie za rękę.

- Jak się czujesz, kochanie?

- Och Mads...- Podnoszę się do siadu i mocno ją przytulam. -Tak strasznie za tobą tęskniłam.

- Byłam tu przez cały czas, to ty byłaś nieobecna.- Śmieje się przyjaciółka.

- A żebyś wiedziała, że byłam nieobecna. Nie uwierzysz, co się ze mną działo.

- Właśnie, opowiedz, jak się czułaś? Jak to jest być w śpiączce? Słyszałaś wszystko? Widziałaś się z Bogiem, jak to piszą w tych książkach?

- Nie byłam w śpiączce. A przynajmniej do dzisiaj nie miałam pojęcia, że byłam.- Z powrotem opadam na poduszki. - Byłam bardzo daleko stąd.- Dziewczyna robi zaciekawioną minę.

Opowiadam jej wszystko, od samego początku aż do końca, ze szczegółami. Zajmuje mi to dobre pół godziny i gdy kończę boli mnie gardło. Przyjaciółka słucha w zamyśleniu.

- Pojebane masz te schizy. To już wiem, czemu zrobiłaś taką zawiedzioną minę po przebudzeniu. Bardzo był przystojny?

-Bardzo- podkreślam. Na chwilę zapada cisza, obie nad czymś myślimy.

- Jesteś pewna, że to wydarzyło się naprawdę?

- Sama już nie wiem, ale to wydawało się takie realne... Wierzysz mi? Że to mi się nie przyśniło?- Zamykam oczy, jakby to miało pomóc rozjaśnić moje myśli.

- Wiesz, na początku myślałam, że bajki opowiadasz. Ale gdy zaczęłaś mówić o tym, że cię uzdrowiły... Parę dni temu lekarze powiedzieli, że twój stan nagle się poprawił. Tego samego dnia, godzinę wcześniej kazali twojej matce przemyśleć eutanazje, ale to zmieniło wszystko. Z minuty na minutę nagle ozdrowiałaś i mogli odłączyć cię od respiratora i po badaniach okazało się, że wszystkie komórki rakowe nagle zniknęły. Lekarz nie mógł uwierzyć i powtórzono badania, ale wyszły identyczne. Wszyscy myślą, że zdarzył się cud. Pewnie będą cię brać do wywiadów, jak wyjdziesz.

Zamieram. To znaczy, że naprawdę mnie uleczyły.

- Chcieli mnie dobić?- pytam niepewnie.

- Twoja matka mówiła, że i tak się nie zgodzi. Dużo płakała, ale wierzyła, że się w końcu obudzisz. Nie zawiodłaś jej. Lekarze są sceptyczni, nie wierzą, że tak po prostu przeszło ci w takim stanie.

-Czyli to prawda. Byłam tam i zostałam wyleczona. Przynajmniej mam dowód dla samej siebie, że to stało się naprawdę.

Maddie kiwa głową.

- Bałam się, że cię straciliśmy- mówi poważnie.- Scott też tu często siedział. Bardzo się martwił.

- Nie chcę z nim rozmawiać. Nie wiem, co miałabym mu powiedzieć.- Wzdycham. Nie zdążyłam z nim zerwać. Nie chcę teraz przeprowadzać takiej rozmowy.- W ogóle co tu robisz, jest środek nocy.

- Co noc ktoś inny z tobą siedział. Wyszłam teraz tylko do toalety, a jak wróciłam, ty już nie spałaś.

Kiwam głową i znowu wzdycham. Jak po tym wszystkim mam teraz wrócić do normalności?

- Strasznie bolą mnie plecy.- Przyznaję.

- To pewnie odleżyny.

- Albo cios, który dostałam w Magixie i który przeniósł mnie tutaj.- Krzywię się na wspomnienie kuli ognia lecącej w moją stronę.

- Myślę, że powinnaś o tym zapomnieć i spróbować żyć dalej.

- Nie mów tak, nie chcę zapominać. Nie chcę zapomnieć Valtora.

~*~

Ale mnie musicie nienawidzić teraz. Ktoś kiedyś napisał, że niepotrzebnie wplatam w historię chorobę bohaterki. A ja od początku planowałam coś takiego XD Ostatnio była bardzo miła aktywność w komentarzach, więc w nagrodę macie trzeci rozdział w tym tygodniu, buzi. Przed wami jeszcze epilog, wytrzymajcie, wydaje mi się, że warto.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro