XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostatnie pociągnięcie szminki i jestem gotowa. Przeglądam się w pełnym sług lustrze nad komodą w moim pokoju. Uwielbiam wyglądać dobrze, nawet gdy oznacza to malowanie się na wyjście do sklepu czy inny kuriozalny powód. Drzwi się otwierają, co widzę w odbiciu i staje w nich Valtor.

– Czekam od godziny, chcesz zrobić efektowne wejście?– podchodzi do mnie i opiera ręce na moich ramionach przyglądając się mi w lustrze.


– Po czym tak stwierdzasz?

– Mocny makijaż.

– Taki lubię najbardziej. Przeszkadza ci to?– Unoszę krytycznie brew gotowa do ataku.

– Ani trochę. Wyglądasz zniewalająco, tylko bardziej, jak na randkę, nie na przyjacielską wizytę.

– Ach– wzdycham teatralnie – skąd wiesz, że w  Alfei nie czeka na mnie ktoś, na kim chciałabym wywrzeć wrażenie?

Widzę w lustrze, jak jego wyraz twarzy drastycznie się zmienia. Śmieję się, jest taki przewidywalny. Odwracam się na stołku, na którym siedziałam przy komodzie ostatnie czterdzieści minut i wstaję.

– Żartuję zazdrośniku. Ale skoro się już zrobiłam na bóstwo mógłbyś mnie gdzieś zabrać, żeby szersze tłumy mogły mnie podziwiać.– Macham włosami w samozachwycie.

– Oj uwierz, będzie na ciebie patrzeć cała szkoła. W porządku, możemy w ramach wycieczki odwiedzić także jakąś restauracje, żebyś spróbowała czegoś innego niż własna kuchnia, gwiazdo.

– Więc chodźmy – uśmiecham się szeroko i przechodzę obok niego zabierając po drodze ramoneskę leżącą na łóżku. Dziękuję w duchu Trix za wczorajsze zakupy, dzięki którym mam w ogóle w co się ubrać.

Spoglądam na Valtora, który uśmiecha się do mnie z lekką kpiną. Wykonuje jedno machnięcie ręką i ku mojemu zdziwieniu obok niego pojawia się wielki mieniący się wszelkimi barwami portal.

– Chyba kpisz, jeśli myślisz, że znów do czegoś takiego wejdę. Po wczoraj dość mam tych waszych podróży. Nie masz samochodu?–Krzyżuję ręce na piersiach i patrzę na niego surowo.

On bez słowa podchodzi do mnie z jeszcze szerszym uśmiechem. Na krótką chwilę zatrzymuje się blisko i przygląda mi się z góry. Nie zdążę zareagować, jak chwyta mnie w pasie i przerzuca sobie przez ramię jak szmacianą lalkę. Krzyczę i biję go pięściami po plecach, ale nic sobie z tego nie robi. Szybko się poddaję, rozumiejąc, że i tak musimy się jakoś dostać na miejsce, a moje protesty i tak na nic się nie zdadzą. Zamykam oczy, gdy wchodzi ze mną do portalu.

– Już po wszystkim, możesz otworzyć oczy.

Rozglądam się dookoła. Stoimy centralnie przed wielkimi murami szkoły. Wow, nie było tak źle.

– A tym możesz mnie puścić.

Odstawia mnie na ziemi i oboje  podziwiamy wrota na dziedziniec.

– Zamknięte – stwierdzam głupio, patrząc na ogromną kłódkę na ozdobnych metalowych prętach.

– Jakaż amatorka – prycha.– Szkoła chroniona jest polem magicznym dookoła całej posiadłości – na dowód podnosi mały kamyczek i rzuca nad murem, ten jednak odbija się i ląduje koło mojej stopy.– Chyba nie chcą gości, zwłaszcza mnie – uśmiecha się cwaniacko.

– I co teraz?

– Jak już mówiłem, amatorszczyzna. Skoro już się mnie spodziewają mogli się bardziej postarać.

Podchodzi do bramy i kładzie dłoń na mosiężnej kłódce. Bezgłośnie porusza ustami wypowiadając parę słów i już po chwili zabezpieczenia opadają, a wrota same się otwierają.

– Wow – mówię pod wrażeniem i podchodzę do czarownika.

– Zapraszam, już na nas czekają – obdarza mnie dumnym spojrzeniem i przepuszcza przed sobą. Niepewnie wchodzę i widzę znany już ogromny dziedziniec szkoły. Co dziwne, jest pusty. Poprzednim razem widziałam mnóstwo osób spędzających tu czas, zwłaszcza w tak ładną pogodę.

– Gdzie...?– zaczynam, ale przerywa mi.

–  Ochrona opadła, uciekli. Szkoła dla czarodziejek, a tchórzą jak spłoszone sarenki. Zaraz pewnie przywitają nas twoje koleżanki.

Idziemy przed siebie powolnym krokiem. Czuję się obserwowana z każdego okna budynku. Nie podoba mi się to. Niepewnie przysuwam się do Valtora i powstrzymuję się przed chwyceniem jego ramienia. On jednak wyczuwając moje zmieszanie obejmuje mnie w pasie, jednocześnie zaznaczając wszystkim, że jestem pod jego kontrolą.

Tak jak mówił, jakieś pięćdziesiąt metrów od wejścia do szkoły zatrzymujemy się, widząc Winx wychodzące na zewnątrz. Gdy mnie widzą, różne emocje malują im się na twarzach, głównie ulga i zdziwienie. Postanawiam grać wystraszoną i nieszczęśliwą, żeby nie uznały mnie za wroga.

– Valtorze, nie chcemy z tobą walczyć, oddaj nam Lorette i rozwiążemy to pokojowo–mówi doniosłym głosem Bloom.

Mężczyzna przy moim boku śmieje się głośno i muszę przyznać, że sama powstrzymuję kpiący uśmiech. Przecież one nie mają z nim szans.

– Dobrze wiem, że nie chcecie. Żałosne, ale macie dziś szczęście, bo ja również nie zamierzam dziś się pojedynkować. Lorette chciała się z wami zobaczyć, nie mogłem jej odmówić.– Prycham cicho. Kłamca.– Zostawię was panie same.

Puszcza mnie i lekko popycha w stronę dziewczyn. Robię dwa kroki i odwracam się, by na niego jeszcze spojrzeć, ale miejsce, w którym stał jest puste. Rozpłynął się. 

Już po chwili zostaję pochwycona w uściski. Dziewczyny tulą mnie i oglądają z każdej strony.

– Nic ci nie jest, Lori? Zrobił ci coś?– Dopytuje Flora z przejęciem.

– Wszystko w porządku, jestem cała– uśmiecham się, by potwierdzić prawdziwość swoich słów.

– Nie wiemy, gdzie polazł, Muzo, Tecno, idźcie do szkoły i sprawdźcie, czy gdzieś tam się nie kręci. My zostaniemy i przypilnujemy naszej zguby. Nie bój się Lorette, już jesteś bezpieczna, nie oddamy cię mu drugi raz.

Nie wyprowadzam ich z błędu i daję się przytulać i pocieszać. Siadamy na murku ogradzającym rzędy kwiatów i od razu zostaję zarzucona masą pytań.

– Naprawdę dziewczyny, nie skrzywdził mnie. Właściwie, prawie w ogóle go nie widziałam przez te dni– kłamię.– Bałam się wychodzić z przeznaczonego mi pokoju. Nie było tak źle, serio. Lepiej opowiedzcie co u was.

– Wczoraj dostałyśmy nową moc, Valtor już nas nie pokona. Ostatnim razem, gdy zmierzyliśmy się na Androsie, spuścił nam niezły łomot, ale teraz nie ma szans. Faragnda poświęca wiele czasu, żeby nas szkolić.

– Gdzie reszta uczniów, jesteśmy tu same, nie zawsze tu chyba tak pusto.

– Wszyscy się schowali, gdy Valtor zniszczył aurę otaczającą szkołę– odpowiada Flora.

– Widzę, że całkiem nieźle się trzymasz, skoro miałaś możliwość tak się wystroić– zauważa Stella.

– Fakt, dostałam trochę ubrań i kosmetyki, o które prosiłam.

– Może pójdziemy na stołówkę, pewnie jesteś głodna?

Już chcę odpowiedzieć, że chętnie bym się czegoś napiła, gdy odzywa się Bloom.

– Nie, Floro. Musimy zostać w gotowości, jestem pewna, że prędzej czy później Valtor uderzy. Oddanie nam Lorette ma uśpić naszą czujność, nie możemy dać znowu zaatakować się z zaskoczenia. 

– Obiecał, że dziś nie będzie rozlewu krwi...– zaczynam, ale Layla natychmiast mi przerywa.

– Obiecał ci? I ty mu wierzysz? Jesteś taka naiwna, czy tak się do siebie zbliżyliście?– syczy jadowicie.

– Uspokój się, Laylo. Po prostu mimo wszystko uważam, że jest honorowym człowiekiem.– Odpowiadam powoli, uważając na słowa. Na pewno nie na miejscu byłoby im powiedzieć, że mu po prostu zaufałam. Zjadłyby mnie. Jednak moje słowa i tak wywołują ich zaskoczenie i patrzą na mnie z dezaprobatą.

– Honorowym?!– Layla wstaje w złości– Wybił ponad połowę mojego ludu i zniszczył mój kraj, cudem udało nam się odczarować mój wzrok, a ty mi mówisz, że mu wierzysz, bo uważasz go za honorowego człowieka?!

Fakt, nie jestem najlepsza w dobieraniu słów, zwłaszcza gdy kręcę się między kłamstwami, a raczej zatajaniem prawdy. Czy to od jego towarzystwa tak mi się udzieliło? 

Mimo wszystko, słowa Layli wywarły na mnie wrażenie. Chyba nie zdawałam sobie sprawy, że mężczyzna, w którego towarzystwie czuję się tak dobrze, tak bardzo krzywdzi innych. Wiedziałam, że nie jest najbardziej prawą osobą jaką  poznałam, ale chyba nie dopuszczałam do siebie tego, co działo się na Androsie. 

– Laylo, Lorette na pewno nie miała na myśli nic złego, usiądź.– Flora łapie przyjaciółkę za rękę.

– Lori, nie zrozum mnie źle, ale nie bądź naiwna. To największy przestępca w magicznym wymiarze, potwór. To, że jeszcze cię nie skrzywdził, nie znaczy, że nie zamierza tego zrobić. Nie wierz w nic, co mówi.– Bloom kładzie mi rękę na ramieniu w przyjacielskim geście. Kiwam głową. Nie wykluczam, że mogą mieć racje. Sama mam go za niezłego kłamcę, choć zaczynam mieć wątpliwości przez wczorajszy pocałunek. Emocji, które mi przekazał nie da się udawać, tak przynajmniej wolę myśleć.

– A jak tam wasi chłopcy?– Postanawiam zmienić temat. 

– Chyba w porządku, przynajmniej ja ze Skyem. Dziewczyny chyba też nie narzekają, prawda?

Zaczynamy plotkować o chłopakach i atmosfera trochę się rozluźnia. Miło tak pogadać z osobami, o których intencje nie muszę się obawiać. Muszę przyznać, że trochę za nimi tęskniłam. 

Na dziedziniec zaczynają wychodzić inne uczennice i wracać do swoich zajęć. Wciąż czuję na sobie ciekawskie spojrzenia, co trochę mnie krępuje. Nie byłam poważna mówiąc przed wyjściem, że chcę, by ludzie na mnie patrzyli, nie lubię tego.

Nagle nasze rozmowy cichną i spojrzenia dziewczyn kierują się na wejście do szkoły, patrzę za nimi i widzę jak przez pokaźnych rozmiarów drzwi wychodzi Valtor. Za nim wybiega Muza i Tecna, i zdyszane podchodzą do nas, razem z dziewczynami stając przede mną w ciasnym murze.

– Był u pani dyrektor! Zobaczyłyśmy tylko jak wychodzi.

– Co tam robiłeś?!

Wstaję, żeby też móc na niego patrzeć, a ich plecy wszystko mi zasłaniają. Mężczyzna uśmiecha się tylko i ignoruje pytanie Bloom. 

 – Wracamy, Lorette.


~*~



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro