XVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze łyki kawy są dla mnie jak wybawienie. Siedzę w kuchni dojadając kawałek szarlotki i cieszę się samotnością. Tego ranka jeszcze na nikogo nie wpadłam, nikt nie burzy mojego spokoju. Nie chcę z nikim rozmawiać. Czuję się przytłoczona tym, jak wiele mam do przemyślenia i czuję, że muszę się z tym uporać jak najszybciej. Mam wrażenie, że spotkanie kogokolwiek na swojej drodze rozdrażniłoby mnie do potęgi.

Cisza panująca w kuchni wraz z wonią mocnej espresso koi moje nerwy. Czuję, że lepszego momentu na przemyślenia nie będzie, ale tak bardzo nie chcę się nad tym wszystkim zastanawiać. Odcięcie się od wszystkiego i niemyślenie jest błogie, ale nie sprawdzi się na dłuższą metę.

Co tak właściwie się wczoraj wydarzyło? Pocałunek Valtora był tak niespodziewany i zaskoczył mnie, że śmiem sądzić, że zrobił to tylko, żeby uciszyć moje wściekłe krzyki. Nie. Kręcę głową. Za dużo emocji było w jego ruchach. Mam wrażenie, że pokazał mi więcej niż mogłoby się wydawać. Chciał przekonać, żebym mu zaufała, chyba się udało, ale źle mi z tym, że tak łatwo dałam się omotać mimo tego, co wcześniej mówiłam.

Nie mogę też przestać myśleć o Scottcie. Nie dlatego, że za nim tęsknię, ale dlatego, że wciąż czuję pewne zobowiązania. W końcu nie zdążyłam z nim zerwać. Może on mnie tam szuka i się martwi? Mam kaca moralnego, nawet pomimo uczuć, które chyba wypaliły się już jakiś czas temu. Tęsknie za Maddie, za moimi przyjaciółmi. Ona na pewno miałaby dla mnie jakieś ciepłe słowa i mnóstwo wsparcia. Mimo średnich relacji tęsknię za rodziną. Kto wie, czy jeszcze zobaczę osoby, na których mi zależy?

Nie wiem ile czasu mi zostało, a z dnia na dzień minimalnie czuję się coraz słabiej, pewnie panikuję. Miesiąc temu lekarz mówił o kwartale. Sama już nie wiem, czy chciałabym wrócić do domu, by się ze wszystkimi pożegnać, czy może lepiej nie kazać im patrzeć na swoją śmierć. Tutaj mogłabym czuć się swobodniej.

Ocieram łzę spływającą po lewym policzku. Cholera. Staram się być twarda, ale prawda jest taka, że mimo tego, jak bardzo chcę ukryć swoją słabość, potrzebuję najbliższych w tych ostatnich chwilach. Mam tylko niecałe osiemnaście lat, branie na siebie odpowiedzialności za rozpacz innych to dla mnie za dużo. Chcę do domu. Potrzebuję wsparcia, uścisków, zapewnień, że wszyscy mnie kochają. Potrzebuję użalania się nade mną i płaczu. Jak bardzo bym z siebie tego nie wypierała, tego właśnie chcę.

– Ooo nasza mała zakładniczka się już łamie?–  Zza pleców słyszę prześmiewczy głos Icy, który wyrywa mnie z zamyślań. Pociągam nosem i przecieram twarz dłońmi.


–  Daj jej spokój, siostro. Ona nie jest taka zła– Stormy również wchodzi do pomieszczenia i uśmiecha się do mnie krzywo. Wow, po jednym dniu już zmieniła do mnie nastawienie. Chociaż tyle.

Widzę jak Icy otwiera usta, by najpewniej rzucić jakiś wredny komentarz, ale chyba rezygnuje, bo tylko prycha zdegustowana. Trzy siostry wchodzą do kuchni i zaczynają rozmowę już o czymś zupełnie innym, na szczęście. Wychodzę, by nie psuć swojej świątyni samotności, ale w progu zatrzymuje mnie głos ciemnowłosej.

– Valtor kazał cię do siebie przysłać– mówi niechętnie. Odwracam się zdziwiona i patrzę na czarownice. Wszystkie wydają się wyraźnie niezadowolone, z faktu, że to właśnie mnie chce teraz widzieć. Sama wcale nie jestem szczęśliwsza. Niekoniecznie chcę z nim rozmawiać. Pomijając już moją dzisiejszą chandrę i niechęć do jakiegokolwiek towarzystwa, wyobrażam sobie jak niezręcznie będzie nam po wczoraj.

Wzdycham i ruszam w korytarz. Posuwam nogami po posadzce powoli, nie śpieszy mi się. Domyślam się, że czarownik siedzi w bibliotece, więc tam się kieruję.

Stojąc przed potężnymi drzwiami zastanawiam się, czy może nie zignorować go i nie wrócić do swojego pokoju, by w spokoju poświęcić ten dzień na relaks. Kiwam lekko głową na ten pomysł i odwracam się od biblioteki, by go zrealizować. Nagle jednak słyszę skrzypnięcie i dźwięk ciężkich wrót otwierających się za mną. Zaciskam zęby i zawracam się. Zerkam do środka i widzę mężczyznę stojącego do mnie tyłem, na samym końcu pomieszczenia wyglądającego przez okno.  Normalnie to bym się przeraziła drzwi otwierających się samodzielnie, ale chyba już się przyzwyczaiłam do dziwactw...

– Będziesz tak stać w progu?– Słyszę i prycham. Nawet się nie odwrócił.

– Czego chcesz? Miałam już ciekawą perspektywę spędzenia dnia w błogiej samotności.

Wchodzę do pomieszczenia i staję metr za nim. Nie wiem czemu się tak przygląda. Ręce trzyma z tyłu i stoi wyprostowany. Czuję się teraz tak oficjalnie, nie to, co parę godzin wcześniej.

– Wydawało mi się, że chciałaś zobaczyć co u czarodziejek? Jeśli nie to możesz iść.– Nie podoba mi się ton, jakim się do mnie zwraca. Taki obojętny, czuć nutkę zwyczajnej kpiny, ale  powaga i chłód zdecydowanie przeważają.

– Jeśli dalej zamierzasz być taki oschły to powstrzymam ciekawość.

– Sama nie jesteś najprzyjemniejsza.– Odwraca się wreszcie i widzę błąkający się po jego ustach lekki uśmiech. Postanawiam przejść do rzeczy i nie ciągnąć bezsensownej dyskusji.

– Zobaczę się z nimi? Z Winx?– pytam z nadzieją. Chciałabym wreszcie porozmawiać z Florą, za nią tęsknię najbardziej.

– Złożymy im wizytę– mówi tajemniczo. Krzywię się. To nie wróży nic dobrego.

– My? Znów zachciało ci się konfrontacji?

– Samej cię do nich nie puszczę. Odwiedzimy Alfeę, ty porozmawiasz sobie z koleżaneczkami, ja natomiast zajmę się Faragondą.

– Dyrektorką? Co znaczy, że się rozprawisz? Jeśli to ma być powód naszej wizyty, to nie licz na mnie. Nie przyczynię się do cudzej krzywdy– odpowiadam poważnie. Czułabym się zdrajcą zagadując dziewczyny, podczas gdy on będzie coś knuł.

– Chcę  tylko pertraktować. Nikt nie zginie. Jeszcze. To mają być pokojowe odwiedziny.

– Obiecujesz?– robię dwa kroki w przód i zadzieram głowę do góry, by odważnie spojrzeć mu w oczy.

– Skoro muszę– uśmiecha się łobuzersko. Pochyla się nieznacznie, tak jakby planował mnie pocałować, ale nie posuwa się dalej. Podnosi dłoń i muska kciukiem mój policzek. Chcę się odsunąć, ale nie potrafię. Potrzebuję bliskości. Posyłam mu nieśmiały uśmiech i rumienię się lekko. Spuszczam wzrok na jego idealnie wypastowane buty, czując ciepło na policzkach. Słyszę jego cichy śmiech nad sobą.

– Kiedy?

– Kiedy tylko będziesz gotowa możemy wyruszać.

– Więc pójdę się umalować i ubrać w coś lepszego, daj mi pół godziny.– Odsuwam się i nie patrząc już na czarownika opuszczam bibliotekę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro