1. Chciałem się z nim zaprzyjaźnić

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


><><Louis><><


- Jest jakaś praca? - zapytałem z nadzieją starszego mężczyzny. - Mogę pomagać w zamian za miejsce do spania i coś do zjedzenia.

- Ty? - prychnął. - Nie nadajesz się, po co mi dzieciak na ranczu?

- Nie musi mi pan płacić, jestem bardzo pracowity. - zapewniłem rozpaczliwie.

- Spadaj stąd smarkaczu. - warknął i popchnął mnie do tyłu.

Upadłem na tyłek i lekko się skrzywiłem. Ja naprawdę potrzebowałem jakiegokolwiek zatrudnienia w zamian za kąt do spania i kromkę chleba. Podniosłem się powoli i wytrzepałem jeansy z kurzu. Mężczyźni stojący przy sklepie tylko się zaśmiali. Westchnąłem cicho i sięgnąłem po swój zniszczony kapelusz. Dał mi go ojciec, kiedy jeszcze żył. Należał on do niego. Była to jedyna pamiątka po mojej rodzinie.

Rodzice nie żyli, a mój starszy brat, który się mną zajmował po ich śmierci, zginął na rodeo. Próbował zarobić dla nas pieniądze, a to odebrało mu życie. Zostałem sam. Od tygodnia błąkałem się po ludziach, szukając jakiejkolwiek pracy. Niektórzy od czasu do czas dawali mi jakieś jedzenie. Przeważnie tymi osobami były  starsze panie, które dawały mi pieczywo i kubek wody. Miałem piętnaście lat i to niecałe. Nikt nie chciał przyjąć dzieciaka do pomocy. 

Usłyszałem  odgłos silnika. Pod sklep przyjechał zakurzony, czerwony  jeep. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn. Jeden miał papieros między ustami i śmiał się z dowcipu drugiego. Ruszyli w naszą stronę. Odsunąłem się na bok, kiedy tamci witali się z mężczyznami. Następnie weszli do środka. Przez kilka minut robili zakupy, głównie zupy w puszkach czy pieczywo. Zapakowali to na tył jeepa i już mieli odjeżdżać, kiedy ktoś z grupki mężczyzn za nimi zawołał.

- Nie szukacie pomocnika? - zaśmiał się drwiąco. - Ten dzieciak zarzeka się, że jest pracowity i szuka pracy na ranczu.

- Nada się jako pies do zaganiani bydła. - zakpił inny.

Wybuchnęli śmiechem. Spuściłem wzrok i ruszyłem przed siebie. Nie miałem tu czego szukać. Jak zawsze spotykam  się z wyzwiskami czy kpiną. Nikt nie traktuje nastolatków poważnie.

Mężczyźni spojrzeli na mnie i wymienili między sobą kilka słów. W końcu jeden wsiadł do samochodu, a drugi ruszył dwa kroki do przodu.

- Hej, mały! - zawołał, czym zwrócił moją uwagę. - Potrzebujesz pracy?

Spojrzałem na niego z nadzieją. Ruchem ręki mnie do siebie przywołał. Podszedłem szybko do samochodu. Bałem się, że to kolejny mężczyzna, który sobie ze mnie zakpi.

- Jeśli interesuje cię praca na ranczu, to wsiadaj. - otworzył drzwi i patrzył na mnie wyczekująco.

Szybko wdrapałem się na siedzenie i spojrzałem na drugiego mężczyznę. Obaj byli w średnim wieku. Gdy drugi mężczyzna zajął miejsce, ruszyliśmy. Jechaliśmy naprawdę długo, aż w końcu dotarliśmy na miejsce. Minęliśmy dużą bramę z nazwą rancza, której nie zdążyłem przeczytać. Samochód zatrzymał się przy dużym domu. Wysiedliśmy z niego i rozejrzałem się z zachwytem. Słychać było gwizdy, ryczenie krów i szczekanie psa. To ranczo było naprawdę ogromne i robiło wrażenie. Kilkanaście metrów dalej dwóch mężczyzn zaganiało cielaki do zagrody.

- I jak wrażenia, dzieciaku? - zapytał mężczyzna, wyciągając papierową torbę z zakupami.

- Jest niesamowicie. - powiedziałem podekscytowany. - Naprawdę mogę tu pracować?

- Dan stwierdził, że przyda się jeszcze jeden pomocnik. - odparł. - Będziesz mógł zamieszkać razem z nim w domu obok. - wskazał mniejszy budynek. - Jeśli zapracujesz, dostaniesz ciepły posiłek. Jadamy zwykle w dużej jadalni w tym większym budynku.

- Reszty dowiesz się później. - odezwał się drugi z nich. - Nazywam się Dan Styles, to mój brat Des Styles, a ty?

- Louis Tomlinson. - odparłem. - Dziękuję, że mnie wzięliście. Nie zawiedziecie się na pewno.

- Mamy taką nadzieję. - skinął głową wyższy mężczyzna. - Chodź do środka, poznasz mojego syna, powinien być jeszcze w domu.

Skierowałem się za nimi do budynku. W środku było o wiele chłodniej niż na dworze. Zdjąłem kapelusz i wszedłem do kuchni. Mężczyźni zostawili zakupy na stole. Na krześle siedziały dwie kobiety, które kroiły już warzywa. Obok nich znajdował się młody chłopak. Podjadał im marchewki i szeroko się uśmiechał.

- To Anne moja żona i córka Gemma. A ten o to tu chłopak to mój syn Harry. - przedstawił ich. - Louis od dziś będzie pomagał na ranczu. - poinformował.

- Dzień dobry. - wykrztusiłem z siebie zawstydzony.

Nie przepadałem za towarzystwem. Nie chciałem, aby pomyśleli o mnie źle. Nie miałem czystych ubrań, a na twarzy zapewne znajdował się kurz. Niepewnie ściskałem kapelusz w dłoniach. Zapadła długa cisza, która była dla mnie krępująca.

- Skoro jest jeszcze dużo czasu do obiadu, to pokażę ci miejsce, gdzie będziesz spać. - powiedział Dan.

Wyszliśmy z budynku i przeszliśmy do mniejszego. Był o wiele bardziej przytulny i cichy. Mężczyzna wytłumaczył, że mieszka w nim sam. Większość robotników znajduje się w trzecim domku, a on ceni sobie spokój i ciszę. Podobno miał żonę, która zmarła kilkanaście miesięcy temu.  Pokazał mi pokój z dużym, wygodnym łóżkiem. Liczyłem na jakiś mały pokoik czy kąt do spania, a tu była duża sypialnia. Oprowadził mnie po całym domu. Wydawał się być bardzo miły. Potem wróciliśmy do jadalni, gdzie powoli wszystkie niepracujące osoby zajmowały swoje miejsca. Siedziałem naprzeciwko Harry'ego, który ciągle mi się przyglądał. Miał on zielone oczy oraz ciemnobrązowe, kręcące się włosy. Ze słów Dana wiedziałem, że był ode mnie starszy tylko o rok. Chciałem się z nim zaprzyjaźnić.


><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kojoty?/!

Macie jakiś pomysł kim chcielibyście zostać w tym ff, czy to wam pasuje?

Zapiszcie swoje propozycje tutaj ------->

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego XxX

><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro