Stucky

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pisane w parną, bezsenną noc z przeżerającą samotnością.

Steve wiedział, że nie będzie łatwo. Na froncie radził sobie świetnie, potrafił opanować emocje i skupić się na zadaniu. Teraz jednak całkowicie dał się zwariować. Niespodziewanie wpadł jak przysłowiowa śliwka w kompot. Nie mógłby sobie wybaczyć, gdyby zostawił swojego przyjaciela w tym paskudnym miejscu. Kiedy proponował mu wspólne mieszkanie nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo będzie zagubiony w jego towarzystwie. Bo skąd niby miał wiedzieć, że zakocha się w Bucky'm? Tego nie potrafił przewidzieć. Zresztą, nie tylko on. Właśnie stał za kuchennym blatem i w zamyśleniu wpatrywał się w mężczyznę siedzącego na kanapie. To dopiero drugi tydzień, a on już nie wiedział co ma zrobić z rękami w jego towarzystwie. Bucky przeglądał jeden z jego szkicowników, co jakiś czas prychając do samego siebie. Kapitan Ameryka westchnął i odwrócił się w stronę okna. Zagubiony? To mało powiedziane. On był...przerażony.

- Możesz przestać?

- Hm, słucham? - wyrwany z zamyślenia, skierował wzrok na współlokatora.

- Ostatnio ciągle zachowujesz się, jakbyś miał w tyłku kij od szczotki. Co się z tobą dzieje? - poirytowany Barnes, zamknął szkicownik, wstał i podszedł bliżej Rogersa.

Blondyn automatycznie się cofnął. Wyćwiczył to w ciągu tych dwóch nieszczęsnych tygodni, wolał unikać kontaktu fizycznego z przyjacielem niż potem spędzać dodatkowe pięć minut w łazience.

- Wszystko jest w porządku - wymamrotał, pobierając dłońmi o siebie.

- Tak? To dlaczego coraz częściej odsuwasz się ode mnie i patrzysz w przestrzeń z miną głęboko zamyślonego filozofa? - mówiąc to, brunet zrobił krok w stronę rozmówcy. - Czyżbyś żałował, że mnie tu zaprosiłeś? - dodał ciszej.

- Nie, nie Buck, to nie tak. Ja po prostu mam teraz dużo pracy i sam rozumiesz, zmęczenie robi swoje. Do tego Sharon odwołała ostatnio spotkanie i...

- Jasne, rozumiem. Praca, dziewczyna, musi Ci być ciężko. - Steve odniósł wrażenie, że Barnes wypowiadając te słowa zrobił się kilkanaście razy bardziej smutny niż był chwilę temu. Nie wiedział jaki jest tego powód. Powiedział coś nie tak?

James ponownie usiadł na kanapie, ale nie wziął rysownika do ręki. Po chwili położył się i przymknął oczy. Rogers stał przez krótki moment, a następnie zabierając ze sobą tarczę, wyszedł z mieszkania. Miał dość tej dziwnej atmosfery. Nigdy wcześniej nie myślał o nim w ten sposób i nagle teraz...To dla niego zbyt skomplikowane. Powinien po prostu zadzwonić do Sharon i spróbować raz jeszcze umówić się z nią na randkę. Jest mężczyzną, a mężczyźni umawiają się z kobietami. Tak jest poprawnie, innej opcji nie ma. W takim razie, dlaczego automatycznie zawrócił do drzwi? Nic nie mógł poradzić na to, że najzwyczajniej w świecie pragnął bliskości Bucky'ego. Niech to jasny gwint. Oparł się o ścianę klatki schodowej, położył tarczę obok siebie i zapatrzył się w przestrzeń. Przez tyle lat ile zna już Bucky'ego nie myślał o nim inaczej, jak o najlepszym przyjacielu, kompanie na wojnie. Jak o osobie, dla której zrobiłby wszystko. Nawet oddał życie. To nie było też tak, że obudził się pewnego dnia z zamiarem zostania kochankiem Bucka. O nie, to się zaczęło już jakiś czas temu, kiedy oberwał na treningu, bo rozmarzył się o pięknych oczach bruneta. Następnym przykładem jego powolnego docierania do prawdy, było powstrzymywanie się od przeczesywania palcami jego włosów, kiedy ten, stał do niego tyłem. No i wreszcie dotarło do niego, a może raczej: trafiło w niego jak kula w łeb, że zakochał się w Jamesie Barnesie.

- Długo tak będziesz tu siedział? Twoje telepatyczne rozmowy ze ścianą zaczynają być niepokojące. - obiekt uczuć Steve'a opierał się niedbale o drzwi i mierzył go przenikliwym spojrzeniem.

Bohater spojrzał na niego i dostrzegł, że tamten nie ma na sobie koszulki. Szybko spuścił wzrok na swoje dłonie. Dzisiaj były one wyjątkowo interesujące.

- Steve, to się powoli robi straszne. Zachowujesz się, jak jakaś...- wzruszył ramionami, a pojedyncze kosmyki włosów, opadły mu na twarz - dziewica.

Chryste. Rogers pewnie zrobiłby się czerwony na twarzy, gdyby nie chłód ściany. Odwrócił głowę i przyłożył policzek do zimnej powierzchni.

- Przestań. Unikać. Mojego. Wzroku. - Barnes usiadł obok niego, złapał go za podbródek i szybkim ruchem obrócił ku sobie.

Niebieskie tęczówki rozszerzyły się w zaskoczeniu. Napotkały pytające spojrzenie zielonych, okolonych długimi, ciemnymi rzęsami. Dotyk przyjaciela palił, Rogers jednocześnie pragnął tego dotyku, a zaraz znów chciał odtrącić jego dłoń. Wpatrywali się w siebie w milczeniu. Kapitan zdał sobie sprawę, że całe życie po odmrożeniu poświęcił na szukanie go. Bez niego nie dawał już sobie rady. Musiał go odnaleźć odkąd dowiedział się, że żyje. Teraz, gdy wyciągnął zielonookiego z bazy Avengers, nie mógł pozwolić mu odejść. Nie przez własną głupotę i odpychanie go od siebie.

- Bucky ja...nie wiem jak Ci to powiedzieć. - zaczął, jego głowa wciąż była uniesiona przez co nie mógł odwrócić spojrzenia.

- To nie mów. - szatyn opuścił rękę i oparł się o ścianę obok Steve'a. - Możemy sobie po prostu posiedzieć pod mieszkaniem. O czym dzisiaj opowiadają Ci ściany? Skarżą się na brzydką farbę?

Blondyn uśmiechnął się pod nosem. Właśnie za to tak bardzo uwielbiał swojego najlepszego przyjaciela. Nawet jeśli nie będą dla siebie niczym więcej, cieszył się z jego wsparcia. Pomagał mu samą obecnością. Chciał mu coś odpowiedzieć i odwrócił się w jego kierunku. Jak się okazało Bucky również to zrobił co doprowadziło do tego, że ich twarze dzieliło kilka centymetrów. Zielone oczy złagoniały, a ich właściciel powoli zbliżał twarz do blondyna, aż zetknęli się nosami.

- I co teraz? - napięty szept właściciela tarczy poniósł się po klatce.

Bucky nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się i bardzo delikatnie skubnął zębami dolną wargę Rogersa. Znieruchomiał na chwilę, czekając na opór. Kiedy jednak nic takiego nie nastąpiło powoli przyciągnął Steve'a do siebie tak, że ten usiadł mu okrakiem na kolanach. Obaj mieli mięśnie napięte jak przed walką, od tej chwili zależało jaki wymiar przyjmie ich relacja. Ta bardzo śmiała aluzja Zimowego Żołnierza nie od razu dotarła do Kapitana Ameryki. Jego mózg musiał przetworzyć wszystkie dane.

- Chwila, to znaczy że, Ty... - niebieskooki próbował wytłumaczyć sobie samemu całą sytuację, ale przeszkodziły mu usta przyjaciela na jego.

Barnes wciąż się uśmiechał. Nie chciał pospieszać partnera. Pozwolił mu zapoznać się z sytuacją. Mają mnóstwo czasu i nie muszą nigdzie pędzić. W pewnym momencie objął blondyna, a ten w rewanżu wplótł palce w jego włosy. Delikatnie muskanie wargami zamieniło się w słodkie pocałunki, a ich odgłos odbijał się echem od ścian. Nawet jeśli to Barnes zaczął pierwszy, inicjatywę przejął ten drugi. Z początku nieśmiało wsunął język w usta mężczyzny z protezą. Odpowiedziało mu aprobujące mruknięcie. Więcej nie było mu trzeba żeby pogłębić pocałunek. Języki rozpoczęły walkę o dominację, oddechy przyspieszyły. Obaj mieli zamknięte oczy więc żaden nie zauważył kiedy tarcza zaczęła zsuwać się ze schodów. Narobiła tak ogromnego huku, że odskoczyli od siebie jak oparzeni. Zdezorientowani popatrzyli po sobie, a potem na tarczę. Pierwszy śmiechem zaniósł się Barnes, a chwilę później dołączył do niego jego towarzysz. Nagle drzwi mieszkania na przeciwko uchyliły się i ukazała się w nich młoda kobieta. Widać było, że denerwują ją hałasy i cicho zwróciła im uwagę, żeby poszli do siebie i przestali zakłócać ciszę. Mężczyźni wreszcie przestali się śmiać, przeprosili, a Steve zszedł po tarczę i bardzo cicho wszedł za Bucky'm do mieszkania. Jeszcze ciszej zamknął drzwi i powiesił tarczę na ścianę.

- A jeśli znowu spadnie? - Barnes zbliżył się do Rogersa, tym samym przyciskając go do blatu.

- Wtedy będzie leżała i nikomu nic do tego. - niebieskie oczy wpatrywały się w przystojną twarz szatyna.

- No proszę, nasz kapitan, jaki odważny. - uniósł brwi i pozwolił się przyciągnąć.

Bohater siedział już na blacie, a między jego nogami znajdowały się biodra Zimowego Żołnierza. Wrócili do przerwanej na klatce schodowej czynności, tym razem bez zawahania. Mężczyzna na kuchennym meblu zjechał dłońmi na nagie plecy przyjaciela. Nie przerywając pocałunku, systematycznie i powoli rozpoczął masaż mocno napiętych mięśni. Ku jego zaskoczeniu przestał czuć miękkie wargi na swoich, a zamiast tego przydługie ciemnobrązowe włosy, zaczęły łaskotać go w szyję, kiedy Bucky oparł mu brodę na ramieniu. Otworzył oczy i przerwał ruchy rąk.

- Nie przestawaj, proszę. - wymruczał mu do ucha coraz bardziej zrelaksowany były sierżant.

Steve uśmiechnął się i wznowił masaż. Co jakiś czas czuł jak kolejne partie mięśni odpuszczają, a silne ręce bruneta mocno przytulają go do siebie. Ciche mruczenie przy jego uchu wprawiło go w cudowny nastrój. Miał ochotę tańczyć. Śpiewać z radości. Bucky odwzajemnił jego uczucia i tylko to się teraz dla niego liczyło. Nie mógł myśleć o niczym innym. Mężczyzna w jego ramionach doznał w życiu wiele krzywd, ufał tylko Steve'owi, a ten nie chciał go zawieść. Pragnął pokazać mu, że jeśli z nim zostanie będzie kochany do końca swojego życia. Chociaż najprawdopodobniej do końca życia blondyna, bo nawet po śmierci Jamesa, nie przestałby go kochać. Automatycznie już zataczał kręgi dłońmi na jego plecach.

- Bucky, nie zaśnij mi tutaj tylko.

Odpowiedziało mu cichutkie sapnięcie. Na ten dźwięk uśmiech na twarzy Rogersa poszerzył się i zaczął drapać mężczyznę po plecach.

- Chryste Steve, nigdy już nie przestawaj, błagam. - niewyraźne słowa rozległy się przy jego uchu, a plecy pod jego palcami poruszyły się nieznacznie.

- Buck, zaraz zaczyna się film, który chciałem obejrzeć. Może przeniesiemy się na kanapę? - Kapitan Ameryka delikatnie, aczkolwiek stanowczo, odrobinę odsunął go od siebie. Przyjrzał się dokładnie jego twarzy: rozchylone usta, na wpół przymknięte oczy. Westchnął, a metalowa dłoń zaczęła gładzić go po policzku.

- Dobra. - Bucky kiwnął głową i pomógł mu sprawnie zejść z blatu.

Razem usiedli na kanapie, a Steve włączył telewizor na odpowiednim kanale.

- Co oglądamy? - wciąż sennym głosem spytał zwinięty na jego kolanach przyjaciel. Właśnie, czy oni wciąż byli tylko przyjaciółmi? Chyba nie. Teraz to już był raczej...związek?

- Tony powiedział, żebym zobaczył "Władcę Pierścienia". Opis mnie zaciekawił więc zamierzam to obejrzeć.

- Mhm.

Film rozpoczął się po kilku minutach reklam. Bucky cały czas wiercił się i kręcił i nie było mowy o normalnym oglądaniu.

- Czy możesz proszę, ułożyć się w jednej pozycji i tak już zostać?

- Nie. Ciągle jest mi niewygodnie. - dotarła do niego przytłumiona odpowiedź.

Steve westchnął, ale po chwili już wymyślił jak unieruchomić Barnesa w miejscu. Włożył palce prawej ręki w jego włosy i zaczął masować skórę głowy. Ciało szatyna przestało się rzucać na wszystkie strony. Zamiast tego, podciągnęło się wyżej, tak, że głowa spoczywała na piersi blondyna.

- Teraz ci wygodnie?

- Nawet nie wiesz jak bardzo.

Chyba lepszego momentu już nie znajdę - pomyślał Rogers.

- Hej Buck, od kiedy Ty właściwie, no wiesz... - trochę się zająknął.

- Od kiedy mam ochotę zamacać Cię na śmierć? - udał, że się zastanawia - Od kilku miesięcy. Twoje ręce potrafią zdziałać cuda z moim ciałem.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało?

- Tak, bo i to miałem na myśli. Teraz, kiedy mam Cię na wyłączność marzę tylko o tym, żeby wylądować z tobą w łóżku. Niestety, twoje dłonie coś ze mną zrobiły i nie mogę się ruszyć.

- W takim razie leż. Skończy się film i pójdziemy do łóżka.

- Naprawdę? Zrobisz to? - Bucky poderwał się z kanapy.

- Oczywiście pójdziemy spać.

Barnes zrobił zawiedzioną minę i bardzo poważnym głosem oznajmił, że jeszcze nigdy nie spał z facetem i koniecznie chce spróbować. W odpowiedzi na to wyznanie, Steve przyciągnął go do pocałunku i obiecał, że będą mieli jeszcze mnóstwo czasu na taki sposób spędzenia dnia czy nocy. Udobruchany szatyn ponownie zaległ na tapczanie i trwał tak, aż do zakończenia filmu. Potem Steve musiał go obudzić i szepnął, że idzie pod prysznic. Zignorował sugestię oszczędzania wody i wyszedł z pokoju. Dwadzieścia minut później obaj leżeli w łóżku Steve'a. Za oknem rozszalała się burza, a niebieskooki podskakiwał za każdym razem gdy rozlegał się grzmot. Kojarzyło mu się to z wystrzałem broni. Wspomnienia z wojny uderzyły w niego z ogromną siłą. Wzdrygnął się, kiedy nagle poczuł, że obejmuje go ciepłe ramię. Pozwolił by pod jego torsem prześlizgnęło się metalowe ramię, nagrzane od ich ciał. Bucky wiedział jak to jest, budzić się po nocnym koszmarze. Zagubienie jednak już nigdy nie znajdzie żadnego z nich. Teraz są razem i będą się wspierać. Deszcz bębnił o parapet. Steve został przytulony, a przy jego uchu rozległ się szept:

- I'm with you, till the end of the line, pal.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro