44 - Ostatnia prosta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mama miała rację. We wszystkim.

Po raz kolejny przekonałam się, że jest piekielnie mądrą osobą. I to nie dlatego, że skierowała moje myśli w stronę Oliwii i Kamila, bo to nie byłoby nic ponadto, co robiłam do tej pory, czyli zagłuszanie emocji. I tak do następnego kryzysu. Miała rację co do ostatniej prostej i zakwasów, które czuć w nogach, choć widzi się już metę wyścigu.

Jej rada, żebyśmy z Robertem ograniczyli nasze codzienne obiado-śniadania, była mi nie w smak z dwóch powodów – po pierwsze byłam do nich tak przyzwyczajona, że ich brak wydawał mi się nie do pomyślenia! A po drugie, obawiałam się reakcji Roberta na taką propozycję. Po tych wszystkich kłótniach o Tombaka, podejrzeniach co do Chudego i niezadowolenia ze współpracy z Kamilem, mogłam być bardziej niż pewna, że dopatrzy się jakiegoś chłopaka w tle.

Nie doceniłam jednak intuicji mojej mamy. Ani dojrzałości Roberta, który sam – nieco zmieszany – zaproponował takie rozwiązanie podczas niedzielnego spotkania.

– Tylko sobie nie myśl, że to przez to, że mam cię dość, czy coś w tym stylu! – Zastrzegł. – Nie jest mi łatwo zrezygnować z widzenia cię codziennie.

– Myślisz, że będzie nam łatwiej, jak będziemy się zdzwaniać raz w tygodniu? – spytałam z powątpiewaniem.

– Zajmiesz głowę czymś innym...

– To jak zamiatanie brudów pod dywan! – Nadal byłam nieprzekonana.

– A mnie się wydaje, że możemy spróbować. Jeśli nie wyjdzie, wrócimy do naszych codziennych śniadań. To nie jest tak, że będziemy bez kontaktu! Przecież jak nam przyjdzie nagle ochota, żeby pogadać, to możemy się zdzwonić na spontanie. I będziemy pisać na czacie.

– Ty to sobie nieźle zaplanowałeś...

– Myślałem o tym cały wczorajszy dzień. I noc... Mnie też jest trudno, wiesz? A jak zobaczyłem, jak tobie jest ciężko, to już w ogóle się posypałem... Bo to przecież przeze mnie jest ci tak źle...

– Dołujesz mnie... – mruknęłam i znów poczułam, że łzy napłynęły mi do oczu.

– To zmieńmy temat! – zaproponował natychmiast. Odchrząknął i potrząsnął głową, jakby zrzucał dotychczasowy wątek naszej rozmowy. Po chwili zaczął już innym tonem: – Byłem na tym waszym zamkowym blogu. Jestem pod wrażeniem, naprawdę! Świetne teksty. No i muszę przyznać, że twoja kuzynka robi świetne zdjęcia. Szkoda, że nie ma cię na żadnym...

– Bo umówiliśmy się, że dajemy zdjęcia neutralne, bez ludzi. Poza tym nawet nie wiem, co tam Oliwia naprodukowała, bo pokazała nam tylko te fotki, które przepuściła przez własne sito cenzury i obrobiła w programie graficznym.

– Nadal ci dokucza?

– Wyobraź sobie, że nie. Uspokoiła się. Nie wiem, czy jej przeszło, czy może dowali mi po nerach w najmniej odpowiednim momencie... Zmęczona jestem tym byciem w gotowości. No wiesz... Żeby odpowiedzieć na atak...

– A co ci podpowiadają twoje Przeczucia?

– Ha! Ostatnio w ogóle ich nie mam. Ucichły jak zaklęte. Od kiedy zajęliśmy się blogiem. Może duch Katarzyny rzucił na mnie klątwę?

– Na pewno! – Zaśmiał się Robert.

– One w ogóle od samego początku nie działały przy Oliwii. Zupełnie jakby była jakimś antidotum na moje Przeczucia... Ona zupełnie się wymyka mojej intuicji. Kompletnie jej nie rozumiem, nie umiem jej pomóc... Ale już przestałam! – Zastrzegłam, bo Robert już otwierał usta, żeby mi przypomnieć, że miałam przestać na siłę zbawiać moją kuzynkę.

– I bardzo dobrze! – Przyznał zadowolony. – Sama kiedyś powiedziałaś, że jest dorosła i wie, co robi.

– Akurat z Tombakiem to średnio wiedziała, w co się pakuje. Ale nie wracajmy do tego, dobrze? Cieszę się, że ten temat jest zamknięty!

– A ten oszołom dalej się koło ciebie kręci?

– Chyba Oliwia była ostatnią jego próbą. – Wzruszyłam ramionami. – Po tamtej klęsce wreszcie dał sobie spokój. Może zajął się maturą. Podobnie jak mój brat i chłopaki z radiowęzła. Wszyscy zakuwają jak szaleni.

– Twój brat zaczął się przejmować ocenami?

– Wymyślił sobie studiowanie informatyki na AGH. A trudno się dostać, bo wszyscy tam chcą. No to się przejął i zakuwa.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że za rok to my będziemy tak zakuwać?

– Przynajmniej odpadnie nam nauka przy pieluchach! – Zaśmiałam się.

– Wiesz... – Robert uśmiechnął się przekornie, a w oczach zabłysły mu te łobuzerskie iskierki. – Technicznie jeszcze byśmy z tymi pieluchami zdążyli...

– Nie ma takiej opcji! – Zaprotestowałam i zaczerwieniłam się okropnie.

– No, ale matematycznie rzecz biorąc...

– Nie ma takiej opcji! – Powtórzyłam.

– Nadal nie zmieniłaś zdania w kwestii podzielenia się ze mną swoimi fantazjami? Bo podpytuję cię od lutego i nic...

– Wiesz co? Nagle zaczęłam dostrzegać dobre strony zdzwaniania się raz w tygodniu... – wymamrotałam, na co Robert wybuchnął śmiechem.

– Już wiem, o co zapytam cię za tydzień...

– Bo nie zadzwonię! – Zagroziłam.

– Dobrze, zapytam cię w lipcu w takim razie. I nie dam ci spokoju, dopóki mi nie opowiesz...

– A skąd ta pewność, że fantazjuję?

– Inaczej byś się tak nie opierała przed odpowiedzią! Zdecydowanie coś musisz mieć na sumieniu, skoro unikasz tematu. A ja nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć.

– Nikt ci nie mówił, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?

Byłam zła, że czytał we mnie jak w otwartej księdze. Prędzej umrę niż przyznam się do tego, co zaczęło chodzić mi po głowie, od kiedy Agnieszka mi w niej namieszała swoimi insynuacjami!

– Kusisz coraz bardziej!

– Jesteś nieznośny!

– Ale i tak mnie kochasz...

– No...

– Jakie znów „no"?

– No, kocham cię, nieznośniku...

– Też cię kocham... I już niedługo się zobaczymy. Jesteśmy na ostatniej prostej!

– Wiem... Dlatego wszystko już mnie boli.

– Dlatego? – zdziwił się.

– Moja mama użyła analogii i powiedziała, że na ostatniej prostej widzimy już koniec, a zakwasy dają znać o sobie i dlatego jest tak trudno dobiec do mety... – Wyjaśniłam.

– Wow, ciekawa analogia... Czyli trzeba zacisnąć zęby i biec dalej, co?

Tak. Tak właśnie powinniśmy zrobić. Tylko nadal nie wiedziałam, jak mam przetrwać te ostatnie metry. Metafora metaforą, ale przede mną jeszcze trzy miesiące czekania...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro