Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy rozchyliła powieki zorientowała się, że jest w swoim pokoju. W satynowej nocnej koszulce zeszła na dół. Był wczesny ranek, ale pogoda sprawiała, że było jeszcze ciemno. Gęste chmury od poprzedniego dnia nie ustąpiły.

– Jak się udała randka z tatą? – spytała siedzącą przy kuchennym stole mamę.

– Wspaniale. Czułam się jak na naszych pierwszych spotkaniach. – Zdawała się być cała w skowronkach.

– To wspaniale.

– A jak Tobie minął wieczór?

Zastanawiała się czy opowiedzieć o wczorajszym spotkaniu. Po przemyśleniu była pewna że mogłoby się jej nie spodobać to, że szła z jakimś ledwo poznanym chłopakiem do ciemnego lasu. Postanowiła to przemilczeć, mama będzie spokojniejsza.

– A jakoś nieszczególnie. Książki, laptop i takie tam – zmyśliła.

– Czyli standard. Tata zostawił Ci kilka fiolek S-krwi. Podobno jakaś kolejna lepsza wersja. Strasznie dużo pracuje nad tymi Twoimi napojami.

– Tak, niestety ma wiele do roboty.

– Niestety? Żartujesz chyba, jest wniebowzięty że może pogrzebać w laboratorium. Każdą wolną chwilę poświęca, żeby ulepszyć dla Ciebie S-krew. Okazuje się, że chyba to właśnie chemia jest jego prawdziwym powołaniem. - Powiedziała entuzjastycznie.

– No właśnie. Nie wiem czy to zasługa taty i jego receptury, ale właściwie nie odczuwam już ochoty na krew. Na prawdę czuję się świetnie.

– No a tak się zamartwiałaś że sobie nie poradzisz. Jesteś bardzo silna. Tylko pamiętaj, że musisz nadal uważać.

***

Zbliżała się sobota i impreza u Franceski. Koleżanka Mikeyli, Kristin, zaproponowała żeby poszły tam razem. Nie miała tego co prawda w planach, ale to mogła być dobra okazja do sprawdzenia się. W razie czego mogła się przecież ulotnić. Poza tym przyda się jej taka odskocznia od codzienności.

Długo myślała w co się ubierze, organizatorka nie przepuści okazji, żeby jej to wypomnieć, a nie miała ochoty wysłuchiwać jej uwag za plecami tym bardziej że teraz naprawdę mogła je usłyszeć. Kilka razy przeglądała szafę, ale po jakimś czasie doszła do wniosku, że nie znajdzie tam nic idealnego. Pozostały jej zakupy, więc zadzwoniła do Kristin czy nie ma ochoty jej pomóc.

Dziewczyny wyszły z galerii mając w rękach po kilka toreb i skierowały się w stronę McDonalda. Gdy tylko weszły wampirzyca zostawiła na chwilę koleżankę, żeby udać się do toalety. W małej torebeczce miała schowane kilka fiolek S-krwi. Zawsze brała więcej niż potrzebowała, tak na wszelki wypadek.

Nasłuchiwała czy ktoś znajduje się w łazience i czy przypadkiem się do niej nie zbliża. Kiedy się upewniła, że wszystko jest w porządku łyknęła szybko. Spojrzała w lustro i otarła zaczerwienione kąciki ust.

Przyjrzała się swojemu odbiciu, to nie była ta sama Mikeyla, którą widywała kiedyś w lustrze. Kiedy miała w ustach krew jej oczy zdawały się być dzikie i nieludzkie, kły wystawały wyraźnie pośród reszty zębów. Brzydziła się swojego oblicza.

Wzięła głęboki oddech, bo wiedziała że czeka ją kolejne ciężkie zadanie. Odkąd żywi się krwią, nie próbowała jeszcze nic normalnego.

– A jak tam Marie w tej całej Polsce? – spytała Kristin gdy Mikie usiadła na przeciwko niej.

– Dobrze. Jej babcia czuje się już dużo lepiej. Wygląda na to, że wróci wcześniej niż na to wskazywało na początku.

– To super. Ciekawe czy kogoś tam poznała? – spytała biorąc kęs burgera i z pełnymi ustami dodała. – Podobno żyją tam całkiem przystojni mężczyźni.

– Wspominała, że widziała kilku fajnych chłopaków, ale nie nawiązała bliższych kontaktów. Na moje to ona się po prostu boi mówić w innym języku. – Zaśmiała się i spojrzała niepewnie na swoje jedzenie.

– Jedz dziewczyno bo mi tu padniesz, jesteś taka blada.

Wzięła jedną frytkę do ust i uważnie ją przeżuwała. Nie smakowała jej jak przedtem, ale nie było tak źle. Po chwili jadła już bez zastanowienia. Dopiero gdy skończyła poczuła się dziwnie. Szybkim krokiem ruszyła do WC i weszła do pierwszej z brzegu kabiny. Była pewna że zwymiotuje. Przełknęła ślinę i usłyszała, że ktoś wchodzi.

– Wszystko w porządku? – zapytała zmartwiona Kristin.

– Chyba już tak. – Wstała i otworzyła drzwi. Zgarnęła włosy do tyłu i spojrzała w lustro. – Coś musiało mi zaszkodzić.

– Pewnie tak. Nie wyglądasz najlepiej. Może odprowadzę Cię do domu?

***

Kiedy nadszedł dzień imprezy, dziewczyna była bardzo podekscytowana. Włączyła muzykę w laptopie i przymierzyła sukienkę, którą wybrała. Obejrzała się w lustrze i stwierdziła, że wygląda bosko. Rozpuściła zakręcone włosy i przeczesała palcami kolejne falowane pasma. Na koniec zrobiła sobie mocny makijaż, pasujący do fryzury i seksownej sukienki, która kończyła się zaledwie kilka centymetrów niżej pośladków. Czarny matowy lateks z koronkowymi wstawkami ściśle przylegał do ciała uwydatniając jej idealną figurę, a wysokie botki dodatkowo uwydatniły krągły tyłek.

– Tak, teraz wszyscy padną z zachwytu. – Okręciła się przed lustrem bardzo z siebie zadowolona, o dziwo pasował jej taki styl.

Na podjeździe przed domem Frankie stało już sporo osób, zapewne jeszcze więcej było w jej domu. Mikeyla przechodząc z Kristin ściągnęła na siebie ich spojrzenia. Nie żeby jej to nie pasowało, wręcz przeciwnie, podobało jej się to.

– A się odstrzeliłaś laska, chyba nie ma tu osoby, która by na Ciebie nie patrzyła – powiedziała Kristin rozglądając się przy tym ukradkiem.

– Ty też wyglądasz niesamowicie. – Spojrzała na nią i złapała pod ramię, żeby poprowadzić ją do wejścia. – No to chodźmy, czas się zabawić.

Frankie stała wśród znajomych przy komodzie, która posłużyła za bar. Trzymała drinka w dłoni i zanim zdążyła upić łyka, jedna z dziewczyn potrąciła ją lekko, żeby odwróciła się w stronę podchodzącej Mikeyli. Zmierzyła ją wzrokiem i prawie była pewna, że stoi z otwartą buzią. Dla niepoznaki symbolicznie ucałowały się w policzek nie dotykając się jednak. Obie ukrywały znakomicie niechęć do siebie.

– Udana impreza widzę – stwierdziła wampirzyca z uznaniem.

– Jak widać. – Zaprezentowała gestem jednej ręki. – Wiadomo że Franceska Russo robi najlepsze imprezy w tym mieście.

– To oczywiste. Idziemy się trochę rozejrzeć.

– Weźcie sobie drinka. – Podała im szklanki z kolorowymi napojami.

– Dzięki.

Dziewczyny wzięły szklanki i oddaliły się. Dom był ogromny, nad salonem rozciągała się antresola, nowoczesne kute schody po obu stronach pomieszczenia prowadziły na piętro. Na górze była masa ludzi, większości twarzy Mikeyla nawet nie rejestrowała. Witała tylko odruchowo każdego kto ją zaczepił i szła dalej. Była oszołomiona ilością zapachów docierających do jej głowy. Z trudem przychodziło jej poruszanie się pomiędzy plątaniną tętniących krwią żył.

– Siedzą przy bilardzie – powiedziała Kristin czytając SMS.

– No to idziemy, może tam będzie choć troszkę luźniej.

Kilka dziewczyn ze szkoły siedziało na czerwonej skórzanej kanapie i obserwowało chłopaków grających w bilard. Kiedy tylko zobaczyły Kristin i Mikeylę, wstały gwałtownie żeby je przywitać. Uścisnęły się radośnie po czym z powrotem się rozsiadły robiąc miejsce dla towarzyszek.

Oceniały stojących przy stole bilardowym kolegów, którzy co chwila zerkali w ich stronę. Wśród nich stali też Peter i Tyler. Mikeylę ucieszyło, że nie widzi z nimi Blaida. Nie chciała go widzieć, miała zamiar się zrelaksować, a była stuprocentowo pewna, że przy nim się nie da.

Tymczasem pochłonęła ją rozmowa ze znajomymi. Kiedy dopiły drinki i odłożyły na stolik obok puste szklanki, wstały żeby potańczyć. Wampirzyca poczuła się świetnie, mogła wyluzować się w tym trudnym dla niej czasie. Zdawała sobie sprawę, że wiele pracy przed nią, ale miała nadzieję że najgorsze już minęło.

– Wyglądasz zjawiskowo. – Peter szepnął stając tuż za Mikeylą, która od razu się odwróciła.

– Dzięki, Ty też wyglądasz nie najgorzej. – Uśmiechnęła się zakładając pasmo włosów za ucho.

– Podoba mi się taka drapieżna Mikeyla.

– Tak?

– Oczywiście. Chociaż wcześniej też Ci niczego nie brakowało. – Zmierzył ją wzrokiem. – Zatańczymy?

– W sumie, czemu nie.

Z dużych głośników porozstawianych po całym domu rozbrzmiewała znana piosenka. Chłopak zaprowadził ją w luźniejsze miejsce i najpierw okręcił dwa razy po czym kołysali się w rytm muzyki przez dłuższą chwilę. Peter zostawił między nimi dystans, który powoli skracał. Chciał się do niej zbliżyć, ale robił to ostrożnie. Kiedy tylko to zauważyła nieznacznie się cofnęła, nie miała zamiaru doprowadzić do niezręcznej sytuacji. Doskonale zdawała sobie sprawę czego od niej chciał. Próbował ją zdobyć już wiele razy, ale ona nigdy na to nie pozwoliła, teraz to się także nie zmieni.

Postanowiła pójść sobie po drinka. Organizm wampira potrafił szybko rozprawić się z alkoholem co bardzo ją cieszyło, nic nie przyćmi jej umysłu. Wytłumaczyła się Peterowi i zeszła na dół. Nie wyglądał na zadowolonego, ale znał ją i nie oponował.

Nie był pierwszym i nie ostatnim który próbował zdobyć jej serce, ale zawsze pozostawała niedostępna na tyle ile uważała za słuszne. Ciężko było zdobyć jej zaufanie.

Stała przy kominku i patrzyła w ogień. Trzymała w dłoni szklankę z na wpół wypitym drinkiem. W pewnym momencie poczuła znajomą, przyjemną woń. Ale coś było nie tak. Skupiła się na zapachu i nie odwracając się podniosła głowę. Zorientowała się, że jej kły się wydłużyły.

– Cholera. – Gdzieś w pobliżu była krew.

Starała się myśleć o kontroli, ale kiedy postanowiła natychmiast wyjść na drodze stanął jej niewysoki chłopak z rozciętym łukiem brwiowym. Spojrzała w delikatny strumień krwi spływający z rany. Jej twarz zmieniła się nagle, wróciły ciemne sińce i złote tęczówki wokół nienaturalnie rozszerzonych źrenic, w ustach poczuła ostre kły. Na jej szczęście było ciemno i nikt tego nie zauważył. Nie wiedziała czy bardziej się boi, czy pragnie tej krwi.

W jednej sekundzie jej rozsądek zaczął walczyć z umysłem drapieżnika. Już chciała zbliżyć twarz do rany, ale resztką siły woli udało jej się odepchnąć chłopaka i szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Była pewna, że jeszcze moment wahania a doprowadziłaby do tragedii. Rozsuwała kolejne osoby próbując dostać się do wyjścia. Ale obraz zaczął jej się rozmywać, złapała się za czoło. Czuła jak jej ciało odmawia posłuszeństwa.

***

Powoli otwierała powieki. Pierwsze co zauważyła to księżyc wielki i lśniący. Zamrugała kilka razy i natychmiast się podniosła.

– Wiedziałem, że przeraża Cię krew ale nie myślałem, że aż tak.

Odruchowo złapała się za usta i językiem sprawdzała zęby, były w porządku.

– Co ja tu robię? – Spytała zdezorientowana.

– Złapałem Cię kiedy prawie runęłaś na ziemię. Potem zauważyłem tego kolesia z twarzą umazaną we własnej krwi i wszystko zrozumiałem.

Odwróciła się w stronę wybawcy, ale gdy go tylko zobaczyła miała nadzieję, że to tylko omamy.

– Blaid – mruknęła z niezadowoleniem.

– A może tak dziękuję? Gdybym się nie zjawił najpewniej rozbiłabyś głowę o futrynę. A tak wpadłaś prosto w moje ramiona. Nie żeby mnie to jakoś szczególnie zdziwiło, wiedziałem że to się kiedyś stanie – odparł zadowolony z siebie.

– Dzięki, ale nie miałam zamiaru lądować w Twoich ramionach. Wolałabym chyba jednak skończyć z rozbitą głową – odpowiedziała złośliwie.

– Skarbie nie denerwuj się. Zobacz, tutaj jest dużo przyjemniej niż wśród tamtego tłumu.

Rozejrzała się próbując rozpoznać miejsce, w którym się znajduje. Ogród Franceski. Musiała przyznać, że widok był piękny. Niewielki staw migotał, odbijając światło półksiężyca. Krzewy róż i magnolii były perfekcyjnie zadbane, a idealnie przystrzyżony trawnik wyglądał jak zielony dywan. Przez chwilę zdawało jej się, że siedzi tam sama.

– Robi wrażenie prawda?

Blaid wyrwał ją z zamyślenia, spróbowała wstać ale zakręciło jej się w głowie i chłopak szybko przytrzymał ją za ramię. To było dla niej dziwne, nie spodziewała się że pomimo wzięcia dawki S-krwi będzie się źle czuła. Bardziej spodziewała się że rzuci się na kogoś.

– Lepiej nie wstawaj. Może przyniosę Ci coś do picia? – spytał z troską.

– Nie nie. Zaraz mi przejdzie. – Trzymała się za głowę. – Pewnie wszyscy teraz pomyślą że upiłam się w trupa. – Była zażenowana.

– Właściwie bardziej się skupili na tamtym kolesiu. Nie masz się o co martwić.

– Fajnie. A skąd się tu właściwie wziąłeś? Nie przyszedłeś z kumplami?

– Nie chciałem wcale przychodzić, ale ta cała Franceska nie dawała mi spokoju cały tydzień więc stwierdziłem, że skorzystam przynajmniej z darmowego alkoholu. Niestety i tak nie zdążyłem bo się na mnie rzuciłaś na samym progu.

Uderzyła go w ramię.

– Dobra, tak sobie żartuje Słońce. – Uśmiechnął się. – Jak na taką słabą masz strasznie dużo siły w tych swoich zgrabnych rączkach. – Złapał ją za dłoń i przysiadł obok niej.

– Po prostu mnie nie znasz, nie wiesz na co mnie stać. – I wyjęła dłoń z jego dłoni patrząc mu w oczy.

– Więc daj się poznać – powiedział czule.

Była pewna że się zarumieniła ale nie mógł tego zauważyć, jej makijaż i brak światła to maskował, miała nadzieję że tak właśnie jest.

– Wiesz co możesz mi przynieść szklankę wody, jeśli to nie kłopot? – Musiała popić S-krew a przy nim to było niemożliwe. Poza tym czuła, że zdecydowanie za bardzo na nią działa.

– Pewnie. Zaraz wracam.

Torebkę miała przy sobie. Szybko zajrzała do środka i wzięła jedną fiolkę. Upewniła się, że nikogo nie ma w pobliżu, przesunęła S-krew do ust i wlała całą zawartość jednym ruchem. Rozkoszowała się smakiem, jej żyły na szyi delikatnie pogrubiły się jakby domagały się więcej. Oblizała dokładnie resztki krwi na zębach biorąc głęboki oddech. Usłyszała jakieś kroki i odwróciła się, wrzucając pustą fiolkę do torebki, była pewna że Blaid wrócił z wodą, ale to nie on.

– Adrien?

– Hej Mikie. A Tobie co się stało?

– Krew się stała. Jestem tak jakby uczulona. – Zaśmiała się.

– Jak to krew? – Lekko przerażony obejrzał ją.

– Nie moja. Jakiś koleś rozciął sobie łuk brwiowy, a może ktoś mu go rozciął? Nie wiem właściwie. W każdym bądź razie, bardzo nie lubię widoku krwi i zemdlałam.

– To co robisz tutaj sama?

– Tak w zasadzie nie jestem sama. Czekam aż ktoś mi przyniesie wodę.

Chłopak usiadł obok wampirzycy zdejmując z głowy kaptur siwej bluzy.

– Nie odzywałaś się ostatnio. – Powiedział ze smutkiem.

– Ty właściwie też nie dałeś znaku życia.

– Sądziłem, że to Ty powinnaś zdecydować.

Chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej Blaid podchodzący z wysoką szklanką.

– Dziękuję, że się nią zaopiekowałeś. – Adrien wyciągnął rękę po szklankę.

Blaid spojrzał pytającym wzrokiem na Mikeylę i podał wodę jej towarzyszowi.

– Przepraszam. Adrien to jest Blaid, Blaid to Adrien. – Chłopacy uścisnęli sobie dłonie.

– Nie musiałeś dziękować. Już lepiej Słońce? – Blaid przykucnął przed dziewczyną, delikatnie odsunął jej włosy z czoła.

Puls Adriena przyspieszył, a jego mięśnie się napięły. „Słońce? Na co on sobie pozwala?" pomyślał.

– Pozwól, że teraz ja się nią zajmę. – Spojrzał gniewnie na Blaida.

Ten nie zwrócił większej uwagi, ale Mikeyli nie umknęło rosnące między nimi napięcie.

– Może pomożecie mi wstać i wejdziemy do środka?

Obaj od razu wstali i podali ręce wampirzycy. Ruszyli w stronę szerokich schodów prowadzących na taras i do salonu. Jedna ściana salonu była niemal całkowicie oszklona, widać było tłum ludzi tańczących w rytm muzyki. Dziewczyna czuła się już dużo lepiej więc chciała zostać. W torebce miała kilka fiolek na wypadek kolejnego osłabienia, chociaż miała nadzieję że nic złego już się nie wydarzy.

Franceska z daleka zauważyła Mikeylę w towarzystwie dwóch przystojniaków. Od razu podeszła, żeby przywitać Blaida. Z wielkim uśmiechem na twarzy zbliżyła się i ucałowała go w policzek. Był tym trochę zaskoczony, ale nie miał nawet czasu na jakąkolwiek reakcję.

– A więc jesteś? Cieszy mnie to. Ale Ciebie jeszcze nie znam. – Skierowała wzrok w stronę Adriena.

– To jest Adrien – odezwała się Mikeyla. – Od niedawna jest moim sąsiadem.

– Bardzo mi miło. – Uśmiechnęła się i podała mu rękę. – Jestem Franceska, ale mów mi Frankie.

– Mnie również jest miło. – powiedział z grzeczności.

Frankie odgarnęła lśniące złote włosy z ramion odsłaniając przy tym głęboki dekolt czerwonej bluzki na delikatnych ramiączkach. Umiejętnie ukrywała ewidentną zazdrość.

Zawsze była popularna i potrafiła to doszczętnie wykorzystać. Niestety pomimo nieprzeciętnej urody nigdy nie dorównywała Mikeyli, dlatego wolała udawać że ją lubi niż mieć ją za wroga. Teraz również czuła, że jeśli będzie chciała zdobyć Blaida będzie musiała o to zawalczyć, a na prawdę jej na tym zależało. Nie było się czemu dziwić, był niesamowicie pociągający.

Wampirzyca po chwili zorientowała się, że znów ściągnęła na siebie spojrzenia większości osób w salonie, tym razem głównie dziewczyn. Gdyby nie głośna muzyka dochodząca z głośników byłoby tam prawie całkiem cicho. Jej wyostrzony słuch wydobywał kilka pojedynczych szeptów. Nie potrafiła jeszcze odnajdywać selektywnie konkretnej wypowiedzi jak to robią doświadczone wampiry, ale była pewna że zauważyli, że stoi pomiędzy dwoma umięśnionymi i prawdopodobnie najprzystojniejszymi chłopakami w tym domu.

– To ja idę po coś do barku. – Postanowiła zostawić chłopaków z Frankie.

Czuła się przy nich jak przy osobistych ochroniarzach, chociaż w jej towarzystwie to raczej oni potrzebowaliby ochrony. Szybkim krokiem poszła poszukać przy okazji Kristin.

– Gdzie się podziewałaś? Chyba z trzy godziny Cie szukałyśmy.

– Co? – Spojrzała na zegar w komórce. Było już kilka minut po pierwszej. W tym momencie zdała sobie sprawę, że nie pytała nawet Blaida na jak długo straciła przytomność.

– No to gdzie byłaś?

– Zemdlałam.

– Że jak?!

– Ale nie martw się, Blaid mi pomógł i teraz jest wszystko w porządku.

– Czekaj czekaj, po kolei. Dlaczego zemdlałaś, kto to ten Blaid i czemu wróciłaś do jasnej cholery z powrotem? Powinnaś natychmiast wracać do domu.

– Przecież mówię że wszystko jest w porządku. – Spojrzała jej nerwowo w oczy.

Narastał w niej jakiś dziwny gniew. Nie czuła się sobą. Bez słowa wyjaśnienia poszła po drinka, którego wypiła za jednym razem. Coś się z nią działo i nie miała pojęcia co. Poszła do łazienki i wypiła kolejną fiolkę S-krwi, to na chwilę stłumiło jej gniew. Czuła że ta dawka była zbyt mała żeby wytrzymać do końca imprezy, nie mogła tam zostać.

Ukradkiem chciała wyjść z domu Frankie, kątem oka zauważyła tylko ją z Adrienem. Uważała żeby jej nie zobaczył, nie spuszczała z niego wzroku dopóki nie znalazła się przy drzwiach. Natychmiast musiała się znaleźć w swoim pokoju, nie chciała żeby coś ją niepotrzebnie rozproszyło. Szybko minęła próg, ale niestety zaraz za nim napotkała przeszkodę.

Z impetem wbiła się w umięśnione ramiona chłopaka. Kiedy tylko przyjrzała się jego twarzy od razu się odsunęła.

– To znowu Ty? – Stwierdziła zaskoczona.

– No hej Słońce, znowu wpadasz w moje ramiona?

– Chyba powinnam bardziej uważać gdzie stawiam kroki. – Przewróciła oczami.

– Ja nie mam nic przeciwko. – Blaid uśmiechnął się i zbliżył do niej.

– Na prawdę nie mam ochoty więc po prostu daj mi przejść. Na razie. – Ominęła go i ruszyła w stronę domu.

Ten nie dawał za wygraną i poszedł za nią. Pomyślała, że mogłaby się teleportować, ale musiała znaleźć miejsce gdzie zrobiłaby to niezauważona. Obejrzała się za siebie, Blaid starał się ją dogonić, był jakieś piętnaście metrów za nią, szybko skręciła na podjazd jakichś sąsiadów Frankie. Furtka płotu była otwarta więc Mikeyla weszła do ogrodu i schowała się za drewnianą altanką.

– Muszę się skupić. Mój pokój, mój pokój. – Mówiła do siebie zamykając oczy.

Powietrze delikatnie zawirowało, a jej postać skurczyła się w tym wirze, aż zniknęła. Została tylko lewitująca trawa i kurz, które powoli opadły zanim chłopak zdążył coś zauważyć. Rozejrzał się tylko mocno zdziwiony jak udało jej się przed nim uciec.

Otworzyła oczy, ciesząc się że znalazła się tam gdzie chciała. Szybko zbiegła do kuchni w poszukiwaniu ojca. Rozejrzała się przechodząc przez kolejne pomieszczenia domu. Otworzyła gwałtownie sypialnię, ale zobaczyła tylko mamę śpiącą w łóżku. Zerknęła na godzinę w telefonie.

– Oj – szepnęła zamykając delikatnie drzwi. Była druga w nocy, jej mama oczywiście spała.

Poszła do laboratorium taty, zwykle właśnie tam przesiadywał kiedy wszyscy już spali. Zapukała i z niecierpliwością czekała aż Spencer jej otworzy. Ten spojrzał na nią, była roztrzęsiona.

– Coś jest ze mną nie tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro