XX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Adrien...? - wyjąkała dziewczyna, widząc rozmazaną postać klęczącego nad nią nastolatka.

- Nie - uśmiechnął się - Trochę różnimy się kolorem skóry. Chodź.

Gwałtownie podciągnął ją do pionu, przez co zakręciło jej się w głowie.

- Wybacz. Dasz radę?

- Ch-chyba tak - wyjąkała, powoli odzyskując pełną równowagę nad swoim ciałem - Gdzie jest Adrien?

- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami - Chodź, mamy teraz ważniejsze sprawy na...

- Wiem, że ty wiesz - powiedziała - Mów!

- Nie jestem pewien czy...

- Nino!

- Wierz mi, że jest teraz bezpieczny - położył dłonie na jej barkach - W tej chwili muszę zadbać o Ciebie, więc mi tego nie utrudniaj, okej?

W milczeniu kiwnęła głową.

- W takim razie... - mruknęła - Tikki, kropkuj!

Nic się nie zadziało. Odruchowo dotknęła płatków uszu.

- GDZIE SĄ MOJE KOLCZYKI?!

- Marinette, uspokój się - spojrzał jej w oczy - Uda nam się je odzyskać, jednak nie możemy tracić zdrowego rozsądku. Teraz musimy znaleźć dobrą kryjówkę.

- Ale Tikki...

- Nic jej nie będzie - zapewnił - Proszę, chodźmy już.

Nie odezwała się, stając naprzeciw niego.

- D-dobrze - wyjąkała - Nie marnujmy czasu.

Ponownie wykrzywił usta w uśmiechu.

- Zobaczysz, wszystko się uda - powiedział spokojnie - Wskakuj.

Podniósł ją w stylu "Panny młodej", i od razu popędził przed siebie.

- Chyba zaniosę cię do ich domu - mruknął - Będziesz znajdować się blisko nas, a tym samym będziesz całkowicie bezpieczna. Przynajmniej mam taką nadzieję.

- Tak, to dobry pomysł. Nie powinien domyśleć się, że tam jestem.

Po kilku minutach szybkiego biegu po dachach, dotarli do docelowego miejsca. Chłopak zwinnie wskoczył przez uchylone okno do środka, zgrabnie lądując na podłodze.

- Będę leciał - głośno wypuścił powietrze z ust - Pewnie mnie potrzebują. Jak tylko uda nam się odzyskać twoje miraculum, przyniosę ci je.

Bez namysłu wtuliła się w jego klatkę piersiową.

- Uratuj go, proszę - wyszeptała - Nie pogodziłabym się z jego stratą...

- Obiecuję - objął ją swoimi rękoma - Zrobię wszystko co w mojej mocy.

- Dziękuję - odsunęła się, ukazując szczery uśmiech - Idź już. Nie chcę cię tu dłużej przetrzymywać.

Zasalutował, po czym bardzo szybko wyskoczył na zewnątrz. Zupełnie tak, jak to robił Czarny Kot.

Łzy pociekły ciurkiem po jej twarzy. Szybko przetarła je rękawem kurtki.

- Powodzenia...

*

- Co? - wydusił mężczyzna, naprzeciwko którego stała gotowa do walki kobieta - Skąd...?

- Z dupy - prychnęła, podchodząc bliżej - Aurore powraca w dawnym stylu. Zaskoczony?

Bez wahania zadała mu kopniaka prosto w twarz. 

- A-ale... - wybąkał, nawet nie próbując się bronić - Ty żyjesz...?

- Oczywiście, że żyję - zarzuciła blond włosami, trącając nimi stojącą za nią szatynkę - Przepraszam, złotko. A wracając - to już raczej nie twoja sprawa, Gabrielu.

- Jestem twoim mężem...

Zaśmiała się, jednym ruchem powalając go na ziemię.

- To tylko formalność, skarbie - wyszeptała mu do ucha jadowitym głosem - W rzeczywistości już dawno nie jesteśmy małżeństwem.

Splunęła na jego przerażoną twarz. Aurore Agreste była chyba jedyną osobą na świecie, której szczerze się bał.

- Gdzie. Jest. Mój. Syn - wysyczała.

- Mamo...? - odezwał się cichy głos dochodzący z drugiego końca pomieszczenia.

- Adrien! - wykrzyknęła, podbiegając do ledwo żywego blondyna - Boże, co on z tobą zrobił...

Korzystając z okazji, mężczyzna jak najciszej mógł skierował się w stronę wyjścia.

- Nie tak prędko, panie idealny! - do kopuły wpadła grupka osób, z których piątka z nich miała na sobie lateksowe kostiumy.

Zielonooka kobieta uśmiechnęła się szyderczo. 

- W końcu jesteście. Nareszcie się z tobą policzymy - zarechotała - Karma wraca.

- Oj, co prawda to prawda - zawtórował jej wysoki blondyn - Pamiętasz mnie jeszcze, Gabrielu?

*****

Siemson!

Rozdział miał pojawić się wczoraj, jednak z prywatnych przyczyn nie byłam w stanie go napisać. Wybaczcie.

Lecę pisać następny, bo trochę krótki :P

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro