Rozdział 88 „Wszyscy razem"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       Tego dnia czerwcowe słońce pięknie zawładnęło niebem. Próżno było szukać na nim oznak jeszcze nie tak odległej wiosny – wszystkie chmury zdawały się zniknąć na horyzoncie. Zupełnie jakby zabrały ze sobą niebezpieczeństwo i strach. Paryż był spokojny. Cała Francja była spokojna. Nawet nad Europą i Ameryką trudno było dostrzec niepokój. Świat wracał do opracowanego wcześniej porządku. Słońce wisiało wysoko na niebie, rządy tworzyły się od nowa, media znowu żyły drobnymi rabunkami i aferami w świecie celebrytów.

Nie był to przypadek. Wszyscy czuli, że ostatnio działo się za dużo, że świat zadrżał w posadach, że działo się po prostu źle. Zaczęli więc uciekać w normalność i, ku ich zdziwieniu, bardzo szybko ją wypracowali. Tyczyło się to także grupy paryskich superbohaterów, którzy na początku wiosny uratowali świat, a teraz wyprawiali przyjęcie w ogrodzie posiadłości małżeństwa Agreste.

      Po raz pierwszy od tamtych wydarzeń spotkali się wszyscy razem. Wprawdzie wcześniej kontaktowali się ze sobą, wymieniali krótkimi wiadomościami, mimowolnie widywali w centrum miasta. Tego dnia wszystko było jednak otwarte – na nowo otwierały się ich relacje i myśli o przyszłości. Spotkali się na pikniku, aby świętować uratowanie świata, a może po prostu koniec niepokoju. Nikt nie posyłał sobie zawistnych spojrzeń. Nagle każdy każdego rozumiał i akceptował. Podawali sobie życzliwie talerzyki, śmiali się z tych samych żartów, patrzyli prosto w oczy bez cienia żalu.

W centrum uwagi był oczywiście Nino, który teatralnie lawirował wózkiem między wszystkimi stolikami i nogami zebranych. Ku złości małżonki oczywiście. Ta, chociaż nie mogła się denerwować, co chwilę zaciskała zęby. Wtedy Nino podjeżdżał do jej kolan, kładł swoją rękę na już kilkumiesięcznym potomku i uśmiechał się tak rozczulająco, że tylko ktoś pozbawiony uczuć mógłby go zrugać. Swoją zasługę w tym sposobie uśmiechu miała zresztą pewna substancja, którą teraz Nino mógł zażywać do woli i to za zgodą lekarza.

– Zawsze wiedziałem, że to przyszłość medycyny, a nikt mi z was nie wierzył! – krzyczał dumnie, wyjmując zza koszuli medyczną marihuanę.

Reszta uśmiechała się pod nosem. Chociaż Nino był zadowolony z rodzaju terapii, jakiej został poddany, to innym nie było aż tak do śmiechu. Finał tamtej historii był przecież tragiczny. Kiedy Renzao niespodziewanie wyjął pistolet i strzelił prosto w Nino, wszyscy myśleli, że ten umrze. Rzucili mu się na pomoc, natychmiast odrzucając daleko sztuczne miraculum i przywołując kwami. Gdyby nie szybka reakcja grupy, mogłoby go już nie być. Na wspomnienie drugiego strzału, który Renzao oddał samemu sobie po tym, jak został zdemaskowany – wszak jego miraculum odstraszało jedynie kwami, ale nikomu krzywdy nie zrobiło – wszyscy wzdrygali się.

Mężczyzna miał duże problemy z chodzeniem, bo kula uszkodziła jego kręgosłup. Przechodził straszne katusze, których nie uśmierzały standardowe leki. Brał też udział w rehabilitacji i znosił to dzielnie, bo miał też dodatkową motywację. Wraz z Alyą spodziewali się dziecka. Na myśl o tym, że kobieta walczyła na śmierć i życie, będąc już w ciąży, ciągle przechodziły ich dreszcze. Niemniej, oboje patrzyli z nadzieją w przyszłość. Zaczynali już kupować drobiazgi dla małego Nino lub małej Alyi. Z chęcią przyjęli pierwszy podarunek od przyszłej cioci – ręcznie robioną, niemowlęcą czapeczkę z metką marki Marinette.

– To jest przepiękne – mówiła rozczulona Alya.

Marinette uśmiechnęła się szeroko i z zakłopotaniem odgarnęła grzywkę z czoła. Ostatnie tygodnie poświęciła projektowaniu, co podchwyciły już niektóre portale. Modowy świat żył rewelacją, jaką był przyszły powrót utalentowanej projektantki. Mimo uznania Marinette ciągle czuła się niepewnie, gdy ktoś ją komplementował.

– Mam nadzieję, że będzie dobrze służyć – odparła czule.

Niespodziewanie od stołu wstał Ethan. Zastukał delikatnie w kieliszek, przerywając tym samym rozmowy.

– No dobrze, to może jakiś toast? – zaproponował z nieukrywaną ekscytacją, chociaż w jego ruchach nie brakowało nonszalancji.

Całe towarzystwo zawtórowało mu. Chwycili w dłonie kieliszki, uśmiechając się przy tym szczerze. Nawet dotychczas posępny Gabriel zdobył się na lekki uśmiech.

– Chciałem wam wszystkim powiedzieć, że jesteście niesamowici – Ethan zaczął uroczyście.

Atmosfera zmieniła się nagle o 180 stopni. Wszyscy czuli, że właśnie działo się coś bardzo ważnego.

– Uratowaliście świat — zaśmiał się — chyba wszyscy się zgodzicie, że to jest COŚ, prawda? Wypowiedziane brzmi głupio, ale zrobiliście to. Uratowaliście świat. Podziwiam was — uniósł kieliszek na wysokość twarzy — i dziękuję wam.

Toast został wzniesiony, lecz wśród oklasków dało się słyszeć czyjeś westchnięcie. Był to Adrien, który teraz stał na równych nogach i patrzył wprost na Ethana, uśmiechając się przy tym.

– Ty też byłeś częścią tego. Też uratowałeś świat – przemówił.

Ethan natychmiast pokręcił głową, ale Adrien kontynuował.

– Pomogłeś nam i to nie jeden raz. Tobie też należą się podziękowania. I toast – powiedział, wznosząc kieliszek.

Ethan zakłopotał się, ale ukrył to między jednym łykiem szampana a drugim.

– Mam nadzieję, że mogę wpisać to w CV – zażartował, siadając.

Porozumienie między tymi dwoma dziwiło nieco wszystkich zebranych, ale dla Ethana i Adriena było czymś zupełnie naturalnym. Wprawdzie nie rozmawiali ze sobą od czasu krótkiej wymiany zdań we włoskim hotelu, jednak nie miało to teraz żadnego znaczenia. Oboje byli do siebie po prostu zdystansowani. Bez szczególnego wydarzenia zaczęli rozumieć swoje charaktery – żaden nie był idealny, ale każdy z nich miał w sobie to coś, co drugi szanował. Ethan był wdzięczny za czuwanie nad Marinette podczas walki. Adrien cieszył się, że kobieta była pod opieką człowieka, któremu ufał. To właśnie dzięki temu siedzieli dziś przy jednym stole i uśmiechali się do siebie, chociaż małżonka Adriena zajmowała miejsce obok Ethana, a Adrienowi towarzyszyła Mei.

       Chinka coraz lepiej odnajdywała się w meandrach ludzkich relacji. Jej twarz bardzo rzadko była bez emocji, chyba że kobieta akurat się zamyśliła. Często zabierała głos, czasami żartowała. Jej ruchy i reakcje były naturalne. Gdyby nie sine żyłki na jej dłoniach i szyi, nikt nie powiedziałby, że Mei jeszcze rok temu nie potrafiła się nawet uśmiechnąć. Była zupełnie normalna. Ciepła, przyjazna, pełna miłości dla każdego, chociaż nie okazywała tego otwarcie.

Na jej zachowanie miała wpływ akceptacja, którą wreszcie zyskała. Już nikt nie miał kobiecie za złe. Co więcej, wszyscy byli jej wdzięczni i czuli się źle z tym, że ocenili ją tak pochopnie. Wiedzieli doskonale, że gdyby nie Mei, Marinette nie byłoby dzisiaj z nimi. Kobieta zapłaciła zresztą dużą cenę za swoje poświęcenie. Korzystanie z miraculum pawia zostawiło w jej ciele trwały ślad – czasami mdlała z niewiadomych powodów, a badania w klinice Bourgeois potwierdziły, że zmagała się z problemami neurologicznymi.

– Ktoś jest w domu – Mei powiedziała nagle.

Wszyscy spojrzeli w stronę domu, który stał skąpany w ciepłym słońcu. Początkowo nie rozumieli, co Mei miała na myśli, lecz po chwili ujrzeli w ogrodzie dwie znane im sylwetki.

– To ma być impreza?! – Pierre zacharczał, wyciągając z torby schłodzoną wódkę. – Mam coś, co towarzystwo trochę rozbudzi, hehe.

– Pierre – Marinette podeszła do mężczyzny i przytuliła go na powitanie. – Mówiłeś, że nie przyjdziesz. I panie Lee — pochyliła się nad starcem — miło mi pana widzieć.

– Miałem nie przyjść, to prawda – powiedział, zdejmując melonik z głowy. – Ale pomyślałem, że z moją przyjaciółką — postawił wódkę na stole, tuż obok Ethana — dogadam się z każdym.

Mężczyzna uśmiechnął się w stronę Amerykanina w sposób dość niepokojący. Ethan poczuł, jak na jego plecy wstąpił zimny pot, ale już chwilę później zrozumiał, o co chodziło. Gdy Pierre nalewał mu uroczyście wódki, która paliła gardło nawet samym zapachem, poczuł ulgę.

– Moi drodzy – Polak rzucił, uroczyście podnosząc kieliszek do góry. – Cokolwiek się wydarzyło — spojrzał wymownie najpierw w stronę Mei, potem na Ethana — udało wam się rozprawić z tymi terrorystami zawszonymi. Wypijmy za to!

Wszyscy unieśli kieliszki z szampanem. Tylko Ethan był zmuszony wypić wódkę, przez którą na jego policzki natychmiast wstąpiły rumieńce.

– Hehe, słaba głowa – Pierre rzucił, klepiąc mężczyznę w plecy.

       Ethan czuł się dobrze nawet po wypiciu wódki. Od kiedy wrócili do Paryża, spokój towarzyszył mu właściwie cały czas. Mógł bez ustanku opiekować się Marinette i dbać o jej dobro. Teraz, gdy już oficjalnie mieszkali razem, spędzał z nią każdą wolną chwilę. Czasami był nawet nadopiekuńczy i w tym szukał też powodu, przez który Marinette ostatnio oddaliła się od niego. Nie czuł wprawdzie, żeby była mu zupełnie niedostępna, jak to się działo ostatnim razem, kiedy ich relacja z każdym dniem traciła odrobinę sensu, ale coś było nie tak. Dał jej więc trochę przestrzeni. No, a przynajmniej starał się. W efekcie Marinette wróciła do projektowania i już w przyszłym miesiącu miała zacząć produkcję nowej kolekcji. To nieco ukoiło jego zaniepokojone serce. Martwił się, ale jednocześnie czuł nieustanny spokój. Marinette była jego i wreszcie rozkwitała. Czasami powtarzał sobie, że powinien uspokoić swoje myśli i swoją pewność, bo przecież ukochana nie jest jeszcze żadną pewnością. Czynności rozwodowe ciągle nie zostały podjęte... Potem wracał jednak do standardowych marzeń. Jesienią zaproponuję Marinette inne mieszkanie, zimą się oświadczę, a na wiosnę weźmiemy ślub.

Myśląc o tym wszystkim, uśmiechał się pod nosem i patrzył ukradkiem na ukochaną. Ciągle wydawała mu się oddalonym snem o miłości. Snem tak pięknym, że chciał go pielęgnować, nawet jeśli miał się nigdy nie ziścić.

– Pierre, spróbuj makaroników – Marinette postawiła tacę obok mężczyzny i uśmiechnęła się serdecznie. – Zrobiłam twoje ulubione.

        Piekła jak szalona. Kiedy tylko wróciła z Ethanem do domu po pobycie w szpitalu i dotarło do niej, że to już koniec, że może żyć normalnie, osłupiała. Zdała sobie bowiem sprawę z tego, że już nie pamięta, jak to jest żyć normalnie i nie martwić się jutro. Dodatkowo jakiekolwiek wspomnienia normalności wiązały się z Adrienem, ale go nie było. U boku był Ethan. Wpadła więc w wir pieczenia, bo tylko to uspokajało jej myśli. Wracała pamięcią do wieku nastoletniego, gdy wszystko było proste, a makaroniki miały smak szczęścia. Nie było traumatycznych przeżyć, rozpadającego się małżeństwa i wewnętrznego krzyku, który powtarzał, że wszystko jest nie tak.

Dopiero ostatnie tygodnie poświęciła czemuś innemu niż pieczeniu, bo wróciła do projektowania. Niestety – tego robić cały czas nie mogła. Rysowanie na tablecie graficznym nadwyrężało jej pokiereszowaną przez szkło rękę. Od walki ze Szczurem minęły długie miesiące, ale paliczki ciągle często jej drętwiały, uniemożliwiając nawet proste ruchy. Wiedziała więc, że pełni terapeutycznej mocy projektowania nie zazna – być może na zawsze.

– Dzieciaczki – Pierre uniósł swój kieliszek z wódką i zastukał w niego, chcąc wznieść toast.

W ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, jak komicznie wyglądał.

– Chciałbym powiedzieć jeszcze jedno w tej uroczystej chwili — wstał, trzęsąc całym stołem — bo cieszę się, że tutaj wszyscy tak siedzimy. Mogło być zupełnie inaczej. Zostawiliśta mnie i pana Pigu w Paryżu, i mogliście nawet nie wrócić!

Nino zachichotał nieświadomie.

– Ale jesteście. I to wszyscy razem. Mimo różnic, mimo tylu konfliktów. Razem.

Oczy Marinette i Adriena spotkały się.

– I to jest piękne, proszę państwa – Pierre podsumował, po czym wzniósł toast.

Marinette spuściła wzrok. Chwilę później wstała od stołu, rzucając mimochodem, że idzie po sałatkę, którą zostawiła w kuchni. Adrien zacisnął mocniej usta. Wiedział, że Marinette speszyła się ich kontaktem wzrokowym i tylko dlatego uciekła do domu. Westchnął. Napił się. Poczekał.

      Ale kobieta nie wróciła od razu. Zaczął się więc zastanawiać, czy na pewno wszystko było między nimi w porządku. Nie rozmawiali ze sobą za wiele, niczego sobie nie wyjaśniali. Nie było na to czasu po powrocie, kiedy cała rzeczywistość była jakaś inna. Od powrotu z Włoch widział Marinette tylko raz – gdy był z Mei na badaniach w szpitalu. Małżonka zdaje się szła wtedy na zdjęcie szwów z ręki, ale nie pytał. Była z Ethanem i pary wymieniły się jedynie porozumiewawczymi spojrzeniami. Było za wcześnie na rozmowy.

Adrien ucieszył się więc bardzo, gdy Marinette zadzwoniła do Mei i zaprosiła ich na ten piknik. Czuł, że wreszcie wszystko mogło stać się normalne. Ale kiedy małżonka odeszła od stołu, coś go zakuło w klatce. Nie było normalnie.

Po kilku minutach przeprosił wszystkich i sam udał się do domu.

       Mei i Ethan spojrzeli po sobie. Nie musieli nawet rozmawiać, żeby wiedzieć, dokąd poszedł Adrien. Mimo to, kiedy Pierre odszedł od stołu, ogłaszając, że musi rozprostować nogi, i towarzystwo zaczęło się jakoś rozchodzić po różnych częściach ogrodu, droga Mei spotkała się z drogą Ethana.

– Hej, to bardzo odważne. To, co zrobiłaś dla Marinette – mężczyzna zaczął, podając Chince kieliszek z szampanem.

– Nie, nie – zaprzeczyła skromnie. – Trzeba to było zrobić. Marinette jest niesamowita. Zresztą i ty, i Adrien to dawno zauważyliście.

– To prawda... – uniósł oczy ku niebu. – Przepraszam, że zapytam. Może nie powinienem.

Mei wiedziała doskonale, o co zapyta.

– Ale myślisz, że oni się rozwiodą? Adrien chce to zrobić?

Chinka zastukała palcami w kieliszek, po czym odgarnęła włosy za ucho. Widać było, że trochę się zestresowała. Kiedy udzieliła odpowiedzi, Ethanowi zakręciło się w głowie.

– Myślę, że nie.

Amerykanin wypił duszkiem cały kieliszek, a wzrok wbił w nieokreśloną przestrzeń.

– Nie mam kontaktu z Marinette – Mei szybko sprostowała. – Ale codziennie przebywam z Adrienem i wiem, że on ją kocha.

– Jak możesz to mówić tak spokojnie? To znaczy... gdzieś było to dla mnie oczywiste, ale...

– Myślę, że musisz porozmawiać z Marinette – kobieta powiedziała obojętnie. – Tak będzie najprościej.

Widziała, że wprawiła Ethana w duże zakłopotanie, ale tym razem pewne rzeczy naprawdę były jej obojętne. Ostatnie miesiące pokazały jej, czym jest prawdziwa miłość. I nie, wcale nie widziała jej w związku z Adrienem. Widziała ją w jego oczach, gdy oglądał zdjęcia Marinette, gdy mijał ją przypadkiem na mieście, gdy dzisiaj na nią patrzył i gdy pognał za nią do kuchni.

       Mei nie znała się na relacjach międzyludzkich, ale to, co łączyło ją z blondynem, na pewno nie było miłością. Żyli ze sobą bardziej jak para przyjaciół, która potrzebowała wiele wsparcia. Adrien nauczył ją, jak poradzić sobie w normalnym świecie, ona oszczędziła mu samotności. Ich bliskość ograniczała się jedynie do pocałunków w czoło na dobranoc. I tak było im dobrze. Wprawdzie Adrien ciągle był bardzo zagubiony, ale wierzyła, że niebawem lepiej zrozumie swoje uczucia. Ona tymczasem chłonęła garściami życie, którego była pozbawiona przez te wszystkie lata. Znalazła dobrze płatną pracę, zapisała się do klubu fitness, założyła konto w banku, aby odłożyć pieniądze na wymarzoną podróż dookoła świata.

      Ethan chciał udać się do kuchni, ale w ostatniej chwili zatrzymał się. Właściwie po co miał to robić? Mei powiedziała to, co przeczuwał już od dawna. Na dodatek nie mógł być nawet zły na Adriena. Rozumiał go jak nikt inny. Wrócił więc do stołu, gdzie wdał się w rozmowę z Nino i Alyą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro