Rozdział 89 „To nie może się tak skończyć"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     Kiedy wszedł do domu, w którym miało dziać się wszystko, a nie wydarzyło się nic, poczuł ucisk w gardle. Te schody? Po ślubie kochali się na nich, bo nie zdążyli dojść do sypialni. Ta komoda w przejściu? Celowo kupili taką bez klamek, aby ich przyszłe dzieci nie zrobiły sobie krzywdy. Ta ściana? Teraz jest pusta, wcześniej wisiały tam ich zdjęcia.

Wziął głęboki wdech i wszedł głębiej, ale przed kuchnią zatrzymał się. Słyszał, że Marinette coś kroi. Robi sałatkę? Mówiła, że miała wziąć już gotową. Oparł się o framugę i delikatnie wychylił zza ściany. Kobieta stała do niego tyłem i, jak myślał, robiła sałatkę. Z gracją kroiła kolejne warzywa, siłę czerpiąc jakby z całego ciała. Przy każdym ruchu delikatnie wznosiła się na palce, nieświadomie napinała łopatki. Wyglądała uroczo – jak zawsze. Dodatkowo na piknik założyła piękną, różowo-białą sukienkę w wiosenne kwiaty. Podkreślała jej filigranowość i delikatną urodę. Adrien mimowolnie zarumienił się.

– Puk, puk – zastukał we framugę.

Marinette zlękła się. Odłożyła nóż i spojrzała z niepokojem w stronę Adriena.

– Przepraszam, nie chciałem przestraszyć – podrapał się po głowie, po czym wszedł do kuchni. – Pomóc?

Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

– Wiesz gdzie co jest — przesunęła miskę z warzywami — do dzieła.

Adrien sięgnął po nóż i deskę, po czym zabrał się do pracy. Kto by pomyślał, że kiedyś będą wspólnie kroić pomidory.

– Idzie mi to wolno, bo... – urwała, odkładając nóż.

Adrien spojrzał na dłoń Marinette. Cała jej zdrętwiała, a kobieta próbowała odzyskać czucie mimo bólu. Przejął się.

– Byłaś z tym u lekarza?

Rozprostowała palce.

– Tak. Podobno kiedyś minie, ale w tym miejscu — zaprezentowała na dłoni — ciągle bardzo mnie kłuje.

Mężczyzna odruchowo chwycił Marinette za rękę, aby przyjrzeć jej się z bliska. Pokryta była kilkoma grubymi bliznami, z czego jedna wyglądała na słabo zasklepioną. Adrien kompletnie nie zwrócił uwagi na to, w jakie zakłopotanie wprawił Marinette. Nie, dopóki ta nie wyrwała mu ręki z dłoni.

Obróciła się bokiem i wróciła do krojenia. Jej buzia pokryła się rumieńcami. Minął już prawie rok, od kiedy ostatni raz czuła dotyk Adriena. Nie była na to gotowa. Cały żołądek wywrócił jej się do góry. Właściwie to poczuła się jak nastolatka.

Adrienowi to schlebiało, ale uznał, że nie wypada zwrócić na to uwagi, więc wrócił do krojenia. Kiedy sięgał po kolejnego pomidora, Marinette otępiała. Mężczyzna dalej nosił obrączkę.

– Aaa, to, tak – odparł, widząc, jak się jej przyglądała. – Noszę. Jakoś ciężko mi się z nią rozstać. Ale mogę zdjąć. Jeśli chcesz.

Marinette podniosła nieco spanikowany wzrok na twarz Adriena. Kiedy znów wejrzała w jego zielone tęczówki, poczuła obezwładniający gorąc. Pokręciła głową.

– Nie, absolutnie nie – wytłumaczyła zmieszana.

– To dobrze. Świadczy o tym, że nie masz do mnie żalu – podsumował, nieświadomie używając kociego tonu głosu.

– Czy robiłabym z tobą sałatkę, gdybym miała? – zażartowała.

Gdy się uśmiechała, Adrienowi topniało serce. Kiedy ostatni raz widział ten uśmiech?

– Ale mam nadzieję, że ty też nie masz mi za złe – dodała, skupiając się na krojeniu. – Czasami brakowało mi wyrozumiałości i przepraszam cię za to. Powinnam ci też bardziej zaufać. Jednak uratowaliśmy ten świat, prawda?

– Biedronsiu... – przerwał jej. – Ty nie powinnaś mnie za nic przepraszać.

Słysząc jego ulubione zdrobnienie, początkowo pomyślała, że żartuje. Potem jednak zrozumiała, że mówił na serio. Podniosła swoje fiołkowe oczy na Adriena i ponownie zarumieniła się. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała tyle troski w jego spojrzeniu.

Przez moment miała wrażenie, że patrzy na Adriena nastolatka, który oddaje jej, swojej Biedronsi, serce na dłoni. Ale przecież wcale nie stali na paryskim dachu i wcale nie mieli kilkunastu lat. Podkręciła głową

– Między nami w porządku – stwierdziła, zdobywając się na uśmiech. – Zresztą...

Gdy wydobyła spod sukienki ozdobę zawieszoną na jej wisiorku, oniemiał. Cały czas miała obrączkę przy sobie.

– Też ciężko mi się z nią rozstać.

Spojrzał głęboko w te piękne, fiołkowe oczy. Jego oczy. Te, którym oddał całego siebie, którym życie zawierzył. Wspomnienia przewierciły jego głowę. Widział te oczy, jak odbijały gimnazjalne zauroczenie, jak lśniły w południowym słońcu podczas patrolu, jak skupiały się na widok marionetek Władcy Ciem, jak bały się na Wulanwuli, jak przysięgały mu miłość na ślubnym kobiercu.

– Marinette — położył dłonie na jej ramionach — ja dalej cię kocham. To nie może się tak skończyć.

Opuścił dłonie niżej, aż do rąk kobiety. Chwycił je mocno.

– Nie może – powtórzył.

Marinette poczuła jak serce stanęło jej w gardle. Obezwładniający gorąc wypłynął na jej policzki. Chciała protestować, ale nie potrafiła. Całe jej ciało zdawało się wpadać w ramiona małżonka, zupełnie jakby ktoś zapisał to między gwiazdami. Odwzajemniła uścisk dłoni.

– Nie może – stwierdziła łamiącym się głosem. – Nie może.

Głęboko wejrzeli w swoje oczy. Oboje byli na granicy wybuchnięcia płaczem. Kiedy ostatni raz tak na siebie patrzyli? Minęło już zbyt wiele czasu.

– Adrien... – wyszeptała drżącymi ustami. – Ja myślę... Ja myślę, że też dalej cię kocham.

* * *

         Wiele go to kosztowało. Nie zawsze był cierpliwy. Nigdy nie miał pewności. Ale teraz to było bez znaczenia. Rozejrzał się tylko dookoła, wiedząc, że brakuje mu ostrożności. Czekał już jednak za długo. Nie mógł ich zabrać i udać się w bezpieczniejsze miejsce. To wymagałoby kolejnych planów, być może nie udałoby się nawet. Nie chciał zwlekać. Chciał wreszcie to zrobić.

Uśmiechnął się pod nosem, widząc je po raz pierwszy w swoich dłoniach. Przez głowę przeleciały mu wspomnienia ostatnich lat. Ile to już było? Prawie 10. Boże, 10 lat pomyłek i porażek. A może nie? W końcu jakoś trafił do tego punktu, w końcu miało się udać. Więc może wcale nie było tak źle? Może tak miało być?

Po raz pierwszy od wielu lat nie czuł żalu. Jego serce było lekkie, jakby spadł z niego ogromny kamień. Dusił się swoimi porażkami. Wiedział, że tutaj już nic go nie trzyma. Nie miał za wiele do naprawiania, bo zawsze byłby tym, który jest zły. A przecież nie chciał źle. Zgorzkniał przez to. Nie potrafił pokazać troski, chociaż rozrywała jego serce. Stracił wszystkie bliskie mu osoby, stracił wszystko.

A jednak – teraz cały świat był u jego stóp.

Nie odkładając ich, raz jeszcze rozejrzał się dookoła. Domowy gabinet Marinette był pięknie oświetlony. Przez południowe okno wpadało mnóstwo pomarańczowego światła. Było ciepło i przytulnie. Przybliżył się do szyby, ciągle nie spuszczając wzroku z drzwi do gabinetu. Gdyby ktoś przez nie wszedł, musiałby działać pochopnie, a tego nie chciał.

Okno wychodziło na ogród. Widział z góry, jak bohaterowie rozchodzili się. Przy stole nie siedział teraz nikt. Mężczyzna przypomniał sobie, jak on i Emilie jadali w ogrodzie. Wystarczyło im trochę słońca, aby spędzić cały dzień na przydomowym pikniku.

Uśmiechnął się pod nosem i wrócił do szkatuły. Zlustrował wzrokiem pozostałe miracula. Wszystkie były piękne, ale wcale ich nie potrzebował. Liczyły się tylko te dwa, które wreszcie trzymał w swoich dłoniach.

Zastanowił się. Jak mantrę powtórzył w myślach wszystkie kroki. Już czas.

– Do zobaczenia, Emilie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro