[grindeldore]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

shocik od demasilence owo

prawie 1900 peepocheer

Gellert przyciągnął kolana pod brodę i objął je dłońmi, siedząc tak w jasnym fotelu. Patrzył za okno na ciemnoszare chmury, spomiędzy których uciekały języki neonowofioletowych wyładowań, żartując sobie z podobnych neonów w centrum miasta, które były wyłączone na okres burzy. W budynku przez niego zamieszkiwanym wywaliło korki wczoraj nocą, a pioruny już od piątej się świetnie bawiły, co z jednej strony było dobre bo żaden nieinteligent nie odpali telewizora, ale oznacza to, że korki ogarnie ktokolwiek dopiero jutro. On od tej piątej był na nogach, i choć teraz była za trzy szósta rano, co oznacza że ludzie w mieście będą wstawać, a on nawet nie zjadł niczego. Jedynie co zrobił to się przebrał w losowe ubrania z typowej szafy każdego osiemstastolatka oraz wybił zimną herbatę z kubka, który zostawił na stole jadalnialym w salonie wieczorem po odłożeniu laptopa. Zakładając, że te czynności trwały z kwadrans, wraz z dwoma potknięciami gdy piorun gdzieś trzasnął, resztę czasu zajął chroniąc się w fotelu przed dużym oknem w salonie, niespokojnie słuchając jak przeraźliwa burza się zbliża w akompacie coraz to bardziej przerażających gromów. Siedział więc tak, chłopak znany z zimności, przebiegłości i cichości dla ludzi w mieście trzy piętra pod nim, z telefonem na kolanach i z każdym kolejnym błyskiem coraz bardziej chcąc z niego skorzystać.(edytowane)[09:36]Fioletowy ogień z zgrzytliwym hukiem uderzył niedaleko burzochronu jego domu. Podskoczył w fotelu, nerwowo obracając głową chcąc bezcelowo zlokalizować gdzie dokładnie uderzyło skoro nie widział. Wynajemca tylko raz wspomniał o burzochronie, który w tym budynku jest wadliwy, ale zakładając że w tym klimacie zmary zwane burzami rzadko występują, puścił to mimo uszu. Teraz żałował. Nie czekając ani chwili dłużej roztrzęsionymi dłońmi chwycił telefon dotykowy i wybrał numer do Albusa. Ten nie odebrał za pierwszym razem. Piorun znów z głośnym hukiem uderzył naprawdę blisko, wywołując kolejny dreszcz. Od razu rozpoczął drugą turę kilkudziesięciu sekund czekania. Czekał nerwowo aż jego chłopak odbierze, ale z przeciwnym skutkiem. Sygnał już miał się zerwać z głośnym piskiem, gdy ekran zajaśniał mu przy uchu. Ku jego szczęściu, jakby go ratowano przed śmiercią męczenną, usłyszał lekko zadyszany głos Albusa.

— Na cycki Morgany, ty też chcesz bym ci odpalił korki które specjalnie się wyłącza? — spytał zdenerwowany głos, który rozśmieszył go, zapominając na chwilę o strasznej burzy.

— Od kiedy tak nieładnie się odzywasz?

Nigdy nie zrozumiał kim jest ta Morgana, czy Merlin, ale Al z rzadka korzystał z swego wyszukanego słownictwa, choć przy Vindzie Rosier, o którą był zazdrosny bo często z Gellertem flirtowała, chętnie wyciągał te ulubione wulgarne słowa społeczeństwa. Nie mówiąc, że to zapewne on nauczył tego Dumbledore'a.

— Od kiedy muszę być na zawołanie wszystkich — odpowiedział rozmówca załamanym głosem, trochę nieczystym przez połączenie telefoniczne. 

Kolejny grom zaskoczył go, wywołując krzyk i, tym razem, upadek z fotela na podłogę z chaotyczną próbą wzięcia oddechu. Dywan uratował jego biedne żebra przed posiniaczeniem. Po kilku rozpaczliwych próbach dopiero po chwili odetchnął. Wziął kilka głębokich, urywanych oddechów, nim się uspokoił. Przyłożył telefon do ucha i usiadł na fotelu z cichą nadzieją, że Albus nic nie słyszał.

— Gel? Żyjesz, coś się stało? — spytał go rozmówca, jak zawsze zatroskany. 

 Parsknął zirytowany. Nie powinien był do niego dzwonić, bo boi się burzy. Panicznie, z niezrozumiałego powodu. Powinien najpierw myśleć, potem robić.

— Nie chcę byś mi włączył korków, a ciebie — powiedział na jednym wdechu, wypuszczając go wolno z piersi. 

Nastała krótka cisza po drugiej stronie telefonu, jakby Albus zamarł w typowym dla siebie bezruchu. Gellert także nic nie dodał, tylko spokojnie czekał, wzdrygając się lekko gdy kolejny grzmot przeszedł przez okolicę.

— Jasne, za chwileczkę będę u ciebie — odrzekł Al. 

Pokiwał głową, choć Albus tego nie mógł wiedzieć. Odjął aparat od ucha i przerwał połączenie. Mieszkanie zalał fioletowy błysk, który po dłuższej chwili wraz z hałasem zniknął. Wciągnął nogi na fotel i złożył je na krzyż, przekładając telefon z ręki do ręki. Skupił wzrok na czarnych skarpetkach w błękitny wzorek śnieżynek, czekając. Po niecałych dziesięciu minutach i kilku minizawałach rozbrzmiały krótkie cztery uderzenia w drzwi. Zerwał się szybko na nogi, podbiegając do drzwi, w między czasie kładąc telefon na komodę po drodze. Odkluczył zamek i stanął twarzą w twach ze swoim chłopakiem. Cofnął się lekko, pozwalając mu wejść, na co ten od razu go przytulił. Gel z trzaskiem zamknął wejście i zawiesił dłonie na karku dwudziestolatka, czując pod palcami miękkie kasztanowe włosy. Trwali tak objęci w ciszy, dopóki nie wyrwał się z wspaniałych rąk, stając krok dalej. Albus musnął jego palce u ręki swymi.

— Boisz się burzy? — zapytał go z uniesioną brwią. 

On jedynie przewrócił oczami na te miłe słowa powitania i skierował się do kuchni. Otworzył lodówkę, zaglądając czy ma chociażby sok malinowy. Był tak skupiony na przeczesywaniu jej i bitwie, by nie spojrzeć na opartego biodrem o blat Albusa, że następny piorun zaskoczył oraz przeraził z pełną mocą. Mimowolnie krzyknął cicho i spojrzał przez okno, wzdrygając się na widok fioletowego światła wracającego do chmury.

— To tylko piorun, nic ci nie zrobi — powiedział uspokajająco Dumbledore i podszedł do do niego, kładąc dłoń na szyi. 

 Gellert rozluźnił się i spojrzał w ciepłe, niebieskie oczy. Spod wpół przymrużonych powiek odwzajemniał spojrzenie.

— Nie wiem — odparł po prostu. — Spierdolę swoją reputację taką głupią drobnostką — dodał zniesmaczony.

— Kochanie, po prostu masz brontofobię — stwierdził Albus.

— Zapewne. 

Został ominięty, tracąc kontakt cielesny z starszym chłopakiem, i odepchnięty biodrem od lodówki. Parsknął, lecz odsunął się i poszedł zapalić pobliskie świeczki, ponieważ chmury coraz to ciemniejsze rzucały cień na otoczenie.

— Co to? — zapytał Al, skłaniając go do wrócenia w okolice lodówki. 

Obrzucił wzrokiem trzymany przez Dumbledore'a niewielką plastikową paczuszkę z trzema kolorowymi kuleczkami na patyczku. Za czasu kupienia były tam trzy takie komplety, ale został tylko jeden. Zbliżył się jeszcze, stykając się z chłopakiem ramieniem. Przeczesał palcami białe włosy, które po bokach miał lekko zgolone. Postukał wskazującym palcem w wieko pudełeczka.

— To jest dango, czyli takie ryżowe kulki na słodko — oznajmił.

Albus z zainteresowaniem otworzył opakowanie, jednakże nim zdążył zrobić cokolwiek więcej, Gellert chwycił za patyczek dango, wyciągnął je i wybiegł z niewielkiej kuchni do salonu. Oparł się plecami o okno, przez które niedawno z niewytłumaczalnym strachem patrzył na fioletowe pioruny. Pierwsza, różowa, kuleczka znalazła się w jego palcach, więc ją włożył do buzi, podążając lubieżnym wzrokiem dwukolorowych tęczówek za idącym ku niemu powolnym krokiem Albusem. Miał włożone dłonie do kieszeni brązowych, typowych dla siebie luźnych, materiałowych spodni, a włożona w nie obcisła kremowa bluzka z długim rękawem oraz dekoltem w V pięknie na nim wyglądała. Teraz zauważył, że miał je rozpuszczone, przez co większość niczym baldachim opadała zapewne na plecy, ale kilka kosmyków luźnie leżała na ramionach. Zawsze mu się podobał styl ubierania Al'a — ubierał się tak luźno, a za razem ślicznie, mieszając czasem detale z ubiory kobiecego jak wycięcia, ciekawie kontrastujące z martensami. Kurwa, ten facet był idealny. 

Huk rozszedł się z głośnym echem, najgorszym ze wszystkich, a do mieszkanie znów, tym razem wyraźny i neonowy, wpadł poblask, tworząc na podłodze jego cień. Bliźniaczy piorun odpowiedział na hałas pierwszego, potęgując kakafonię. Podskoczył w miejscu i przyłożył dłoń do ust, próbując powstrzymać się od zakrztuszenia słodką ryżową kulką. Albus zaklął i w czterech krokach dotarł do niego. Gellert rzucił się na niego i objął, splatając dłonie na jego karku. Przełknął słodycz i łzy, które bez jego wiedzy popłynęły.

— Spokojnie, powoli weź oddech — rozkazał mu Al, kreśląc kciukami pod jego łopatkami leniwe kręgi. Usłuchał swego chłopaka, z świstem wciągając powietrze. 

Oparł czoło na ramieniu o niewiele niższego Dumbledore'a. Przez dłuższą chwilę uspokajał oddech, co mu się udało. Czuł, że Albus niechętnie go puszcza, pozwalając mu wyplątać się z uścisku, co zrobił. Pozwolił sobie na rytmiczny oddech, oddając płucom kontrolę. Trzepnął dłońmi i sięgnął po dango, które najwidoczniej upuścił. Pozostał tak na klęczkach, zdejmując kolejną, białą, kulkę z patyczka. Udawał, jakby nic przed chwilą się stało, a Albus najwidoczniej tym razem mu odpuścił. On także kucnął, ale opadł kolanami na dywan. Uśmiechnął się do niego łobuziersko, wywołując iskierki w jego ciepłych oczach. Zagryzł zęby lekko na ryżowej kulce.

— Daj spróbować! — zaprotestował Albus, zakładając przeszkadzający kasztanowy kosmyk za ucho, przechylając lekko głowę by ułatwić to sobie, patrząc cielęcym wzrokiem na Gellerta.

On jedynie odpowiedział zaprzeczającym burknięciem i wgryzł się troszkę mocniej w oblaną białym lukrem kuleczkę. Za razem czekał, jak się nie spodziewał, że Albus chytrze pochyli się ku niemu i odgryzie połowę kuleczki, muskając jego zęby swymi, drażniąc jego usta swymi. Al odsunął się i obrzucił go zwycięskim spojrzeniem. Gellert zjadł swoją nieszczęsną połówkę, rysując palcem od kącika oka przez policzek ścieżkę teatralnej łzy, wywołując chichot u drugiego. Sam cicho się zaśmiał i przyciągnął Albusa za kark, całując jego cudowne usta. Był to jeden z tych słodkich, otwartych pocałunków, gdzie ich wargi łączyły się i rozdzielały co chwilę, pozwalając ponawiac pieszczotę spod innego kąta. Gellert także opadł na kolana i wciągnął na uda Albusa, przedłużając ich styk warg. Ten oparł dłonie na jego biodrach, przechylając lekko głowę i wcałowując się w jego wargi, na co Gel mruknął z zadowoleniem. Przerwali kontakt ust, szybko wyrównując oddech. Starszy poprawił się lekko i wsunął mu palce we włosy, odpowiadając na jego mglisty wzrok własnym.

— I po kolejnym piorunie — zaśmiał się powolnie Dumbledore, nie przerywając przeczesywania białych kosmyków.

— Serio? — spytał się go, ale znów ich wargi się złączyły.

Druga dłoń Al'a zrezygnowała z jego talii i powędrowała pod jego koszulkę, ogrzewając jego brzuch. Gellert przerwał pocałunek, rzucając rudowłosemu rozbawione spojrzenie.

— Od kiedy ci tak śpieszno?

— Od kiedy nie muszę bawić się korkami sąsiadów — odparł kąśliwie Al. 

Posłał mu krokieteryjny uśmiech, ale spełnił cichą prośbę z błękitnych oczu. Rozpoczął kolejny pocałunek, pozwalając by jego kochany badał swymi smukłymi, opalonymi palcami jego mroźną skórę. Zdjął mu dłoń z karku, by obydwie ułożyć na skroniach, czując miękkość kasztanowych włosów. Maksywalnie zbliżył się do Albusa, wkładając mu język do ust. Dumbledore jęknął i odpowiedział własnym językiem, w tym czasie zadzierając mu koszulkę, by musnąć wyższe partie ciała. Jego piekielne palce zachaczały o niemalże każdy zarys mięśnia. Skończyli pocałunek, by Albus mógł uwolnić go z koszulki, na co Gellert nie był dłużny i mu także ściągnął bluzkę. Chłopak ześlizgnął mu się z kolan, spoglądając na niego z lubością. Wariował pod tym płomiennym spojrzeniem, a jego właściciel już zwariował. Jednakże nim ruszył palcem, Gel położył mu dłonie na obojczykach i popchnął na dywan. Albus poprawił nogi, spoglądając na niego, gdy się pochylił nad nim i zagryzł się lekko na szyi, wywołując kolejny niski jęk przyjemności. Ucałował inną część jego szyi, którą potulnie ukazał Al. Kolejny fioletowy piorun zaatakował spomiędzy czarnych chmur, ale oni jedynie w półciemnoścj badali swe, już gołe, ciała, łaknąc tej bliskośco dotyków i pocałunków, które rozpoczynały się lub kończyły w zależności od ich kolejnych czynów.

"to nie hiatus, żyję i mam zamiar dalej patrzeć jak ode mnie uciekacie" ~ demasilence 

To ostatni shot od tej autorki


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro