IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaczęłam głębiej oddychać, żeby powstrzymać panikę ściskającą mi gardło. Przepowiadaczka musiała usłyszeć mój przyspieszony oddech, bo wyciągnęła dłoń w moją stronę — bez wahania ją chwyciłam.

— Gizela, uspokój się. Spokojnie. Zdmuchniesz wszystkie świeczki jak tak dalej pójdzie. — ta, dość ironiczna, forma pocieszenia, o dziwo zadziałała. — Gizela, nie wiem, co tam jest i nie muszę wiedzieć. To, co ukazało ci się w misce jest całkowicie prywatne. Nikt, absolutnie nikt nie ma prawa wymusić na tobie podania tej informacji — powiedziała wręcz przesadnie powoli i wyraźnie. — Rozumiesz co mówię?

Niemrawo kiwnęłam głową, po czym zreflektowałam się i potwierdziłam przez ściśnięte gardło.

— Dlatego właśnie noszę opaskę na oczach. Wszystkie nosimy. Jest to konieczne, aby nie kusiła nas informacja w misce. Chociaż większość osób i tak woli się pochwalić.

— Ja... chyba zostawię to dla siebie — wydukałam powoli.

— W porządku. Odprowadzę cię teraz do twojej matki — nadal mówiła powoli, jak do ofiary szoku. Choć czy nie tym teraz byłam?

Z jej pomoc podniosłam się i ruszyłyśmy pomiędzy świeczkami. Co powie moja matka, gdy się dowie? — ta myśl zatruwała mi umysł i ściskała żołądek w węzeł. Chociaż chwila... przecież nic nie muszę jej mówić. Absolutnie nic nie muszę jej mówić. Ta świadomość dodała mi otuchy i wyprostowałam się, idąc troszkę odważniej.

— Gizela, no i jak poszło? — podeszła do mnie, sztucznie się uśmiechając.

— W domu — zbyłam ją.

— W domu? To chociaż powiedz mi, ile ci wyszło?

— Mamo, w domu — wzięłam głęboki oddech. Nic nie muszę ci mówić.

— Gizela daj spokój. Po prostu powiedz...

Wtedy Przepowiadaczka wysunęła się przede mnie.

— Powiedziała „w domu".

Moja matka aż się wzdrygnęła. Nie była przyzwyczajona, by ktoś jej przerywał. Gwałtownie chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do drzwi. Wychodząc, wyszeptałam jeszcze:

— Dziękuję.

Przepowiadaczka uśmiechnęła się.

***

Mama weszła za mną do salonu, zamknęła za sobą drzwi i zmierzyła mnie wzrokiem. Powoli usiadłam na brązowej kanapie i odwzajemniłam jej wzrok.

— No. Jesteśmy w domu. To co, ile ci wyszło? — ponowiła pytanie, siadając na drugiej, tak samo brązowej, kanapie naprzeciwko.

Nic nie muszę ci mówić.

— Nie powiem ci — stwierdziłam, błądząc wzrokiem wszędzie, byle nie odwzajemnić jej spojrzenia.

— C-co?

Nic nie muszę ci mówić.

— Nie powiem ci — powtórzyłam.

— Dlaczego? — wydawała się zdziwiona.

— Bo nie chcę.

— Bo... — aż westchnęła. — Bo nie chcę — powiedziała, ściskając palcami skórę między brwiami. Po chwili podniosła na mnie wzrok. — Gizela.

Nic nie muszę ci mówić.

— Naprawdę chcesz mnie zmusić do zdobycia oficjalnego nakazu, czy po prostu mi powiesz?

— Nie zrobisz tego. Nic nie muszę ci mówić — te słowa stały się wręcz mantrą.

— Jestem w stanie to zrobić i to zrobię, jeśli będę musiała. Kiedy zamierzasz mi powiedzieć? Jestem twoją matką, chyba mogę...

Nie wytrzymałam.

— Jeden.

— C-co? — spytała zaskoczona. Jeszcze nigdy jej nie przerwałam. — Jeden? Jak to jeden?

— Po prostu jeden.  — wzruszyłam ramionami, starając się udawać niewzruszoną, chociaż w środku daleka byłam od spokoju.

Tym razem wyglądała jakby ktoś uderzył ją w twarz. Muszę przyznać, iż było to nawet zabawne, szokować ją raz za razem.

— Jeden? Tylko jeden? — kiwnęłam głową. — Nie. Musiałaś się pomylić.

— Ale się nie pomyliłam.

— To niemożliwe!

— A jednak.

— Nie możesz mieć jednego życia! — Zerwała się z kanapy i zaczęła chodzić w kółko. — Nie możesz! Wiesz co się teraz stanie? Jaki skandal? — gwałtownie się zatrzymała, nie przestając perorować. Jakby to była moja wina. — Co mam powiedzieć prasie? Klientom? Wszyscy chcą znać twój wynik, ale teraz? — zaczęła wyliczać na palcach — Nie znalazłaś jeszcze Monety, masz tylko jedno życie... co dalej?

— A myślisz, że jak ja się z tym czuję? — Również zerwałam się z miejsca i zaczęłam gestykulować. — Cała ta presja, bym była kimś wyjątkowym, lepszym od innych, bym pobiła jakiś głupi rekord, znalazła Monetę i co tam jeszcze! Czasami po prostu mam dość! — wykrzyczałam i gwałtownie usiadłam z powrotem, wyczekując jej reakcji.

Jej twarz nawet nie drgnęła.

— Kochanie, to nie jest rozmowa na teraz. — Spróbowała mnie uspokoić. — Teraz musimy wymyślić co powiemy prasie...

Nawet mnie nie usłyszała. Nie przejęła się niczym, co jej powiedziałam. Nie obchodziło ją, co czuję. Obchodziła ją tylko jej własna reputacja.

Coś we mnie pękło. Wstałam.

— Możesz im powiedzieć co tylko, kurwa chcesz. — wysyczałam. — Nie obchodzi mnie to. Już nie.

Przez chwilę była zdumiona. Potem jej twarz wykrzywił gniew. Podniosła rękę i uderzyła mnie w policzek.

— Język! — krzyknęła. — Jak śmiesz!

Spojrzałam na nią, trzymając dłoń przy bolącym miejscu, czekając na przeprosiny, czy chociaż skruchę. Nic się nie stało.

Odwróciłam się bez słowa i wyszłam, nawet się nie odwracając, żeby nie zobaczyła w moich oczach łez.

Gdy szybkim krokiem przemierzałam dom, a moje kroki odbijały się głuchym echem po ścianach, ściskający mnie smutek i bezradność powoli zamieniał się w buzującą złość.

Wypadłam z domu jak torpeda i szybkim, wściekłym krokiem ruszyłam drogą.

Doszłam do rozwidlenia i skręciłam w lewo, na ścieżkę prowadzącą do lasu. Tego teraz potrzebowałam. Las zawsze mnie uspokajał, nie ważne co się działo.

Dłuższą chwilę po prostu szłam pomiędzy drzewami, rozkoszując się świeżym, leśnym powietrzem i wdychając czysty spokój, pozwalając mu sobą zawładnąć. Usiadłam na ziemi pod drzewem (matka mnie zabije, ale w tym momencie nic mnie nie obchodziło jej zdanie) i zamknęłam oczy, pozwalając lekkiemu wietrzykowi pieścić piekący policzek, a łzom płynąć po mojej twarzy i dekolcie. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

Kiedy otwarłam oczy, byłam na polanie, której nie znałam, otoczonej gęstymi krzakami i drzewami. Natychmiastowo się rozbudziłam i rozejrzałam dookoła - nic, absolutnie nic, co pomogło by mi określić gdzie jestem.

Obeszłam polanę dookoła i znalazłszy luźniejsze miejsce między drzewami zaczęłam się przedzierać na zewnątrz.

Dookoła było ciemno, bardzo, bardzo ciemno. Kiedy zobaczyłam przed sobą światło, poczułam obezwładniającą ulgę. Postawiłam ostatni krok i wydostałam się z chaszczy prosto na... polanę?

Wyglądała łudząco podobnie do poprzedniej, ale to musiała być inna polana. To było niemożliwe, żeby... a co jeśli? Ułamałam patyk z krzaka i wbiłam go na sztorc pośrodku. A potem znowu zaczęłam przedzierać się przez chaszcze. I znowu, gdy przed sobą zobaczyłam światło, wyszłam na polanę. Polanę, na której środku był wbity w ziemię patyk.

Opadłam na kolana. Stąd nie dało wydostać! Poczułam, jak panika podchodzi mi do gardła i wbiłam palce w zaskakująco miękką ziemię, by ją stłumić. Pogłębiłam oddech.

Zaskoczona poczułam coś pod palcami. Rozgrzebałam ziemię rękami i moim oczom ukazał się krążek z metalu, wielkości przeciętnej monety. Podniosłam go na wysokość oczu - z jednej strony miał wygrawerowaną rybę, a z drugiej - ptaka.

W tym momencie poczułam, że spadam, spadam do tyłu. Zerwałam się panicznie do siadu i rozejrzałam dookoła. Z powrotem byłam w miejscu, w którym zasnęłam. Już miałam odetchnąć z ulgą, gdy poczułam coś w ręce. Coś okrągłego, metalowego... podniosłam dłoń na wysokość oczu. Gdy ujrzałam monetę, która mi się przyśniła, myślałam, że zacznę krzyczeć.

***

Byłam już bardzo blisko domu. Czułam się roztrzęsiona, czułam też ślady złości, którą czułam na matkę.

Gdy przemierzałam dom, emocje nie znikały, przeciwnie, narastały z każdym krokiem.

Gdy wkroczyłam do biblioteki, byłam bliska wybuchu.

— Ursula! — krzyknęłam, wchodząc. — Jesteś tu?!

— Kochanie, nieważne jak bardzo się znamy, to nadal biblioteka — Ursula wykaczkowała zza regału z miotełką do kurzu w ręce.

— Och, przepraszam — wyszeptałam, gwałtownie ostudzona.

Ursula tylko się uśmiechnęła.

— Ale zaplecze to nie biblioteka.

***

Ursula posadziła mnie na krześle z herbatą, siadła obok mnie ze swoim kubkiem i spytała:

— No. To co się dzieje?

Wtedy pękłam. Słowa wylały się ze mnie gwałtowną falą, układając się w nieskładną historię o spotkaniu z Przepowiadaczką, kłótni z matką i niespodziewanym spoliczkowaniu. W ostatniej chwili powstrzymałam się i zataiłam dla siebie monetę. Po prostu przerwałam, by zobaczyć reakcję Ursuli.

— Przykro mi. Nie powinna robić takich rzeczy. — Ursula upiła łyk herbaty.

— Zdecydowanie! Ona mnie nienawidzi — stwierdziłam stanowczo.

— Nie sądzę. Ona cię kocha po prostu... nie do końca wie, jak to pokazać.

— Uderzając mnie? — pytam z niedowierzaniem, przesadnie demonstrując znikający już czerwony ślad jej dłoni.

— Twoja matka... nie miała najprostszego dzieciństwa. — Ursula patrzyła gdzieś w dal, zatopiona we wspomnieniach.

— Czy ty próbujesz ją usprawiedliwiać?

— Nie! Po prostu... znam ją od dawna i nie potrafię zrozumieć co doprowadziło ją do... tego.

Wzruszyłam ponuro ramionami i napiłam się herbaty.

— Może zostawmy ten temat? — zaproponowała Ursula, na co milcząco się zgodziłam. — Powiedz mi, co jeszcze się dzieje?

— Coś jeszcze? — zdziwiłam się. — Nic więcej się nie dzieje. — Przygryzłam wargę i przełknęłam ślinę by zdławić żółć podchodzącą mi do gardła. Nie chciałam okłamywać Ursuli. Tak bardzo nie chciałam.

— Gizela — Ursula zmierzyła mnie łagodnym spojrzeniem. — Znam cię. Wiem, kiedy coś leży ci na wątrobie. Opowiadaj. Mówienie naprawdę pomaga.

Wahałam się chwilę, po czym wyjęłam monetę z kieszeni sukienki.

— Znalazłaś Monetę? To cię tak martwi? — spytała zdziwiona Ursula.

— Nie do końca. Popatrz. — wysunęłam monetę w jej stronę, aby mogła dostrzec wygrawerowany rysunek.

— Ryba... — wymruczała. — Syrena? Nie rozumiem, przecież to dokładnie to, czego matka od ciebie chce. — Spojrzała na mnie znad okularów.

— Tak... to jedno. — Odwróciłam Monetę na drugą stronę.

— Ptak? — Ursula uniosła brwi.

— O to mi chodzi. Nie ma takiej postaci. — Ursula miała rację. Wypowiedzenie na głos moich wątpliwości bardzo pomogło. — Co to w ogóle jest? Widziałaś kiedyś coś takiego?

— Na żywo nigdy. Ale coś kiedyś czytałam. Poszukam czegoś. — Podniosła na mnie wzrok. — Jutro masz wolne, prawda?

Skinęłam głową.

— Przyjdź tu jutro po śniadaniu. Dowiemy się czegoś więcej. — Zobaczyłam w jej oczach charakterystyczny, książkowy błysk podniecenia.

Przytaknęłam.

Irytujący idiota od mąki nadal pozostawał tylko i wyłącznie moim zmartwieniem.

***

Nie wiem dlaczego, ale wczoraj byłam święcie przekonana, że jest sobota, a niedziela dziś. XD

W każdym razie, rozdział już jest.

Do zobaczenia w piątek!

~Trickyl0ve





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro