XLII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Myślisz, że ze mną flirtował?

— Nie — odparłam, starając się nie brzmieć na znudzoną.

— Na pewno ze mną flirtował!

— Na stówę nie.

— Ale ten uśmiech na końcu... — Sarah spróbowała odtworzyć krzywy uśmiech Davida, ale niezbyt jej to wyszło.

— Nie przywiązuj do tego dużej wagi, robi to cały czas.

— A skąd ty wiesz co on robi cały czas? — spytała podejrzliwie.

— Właśnie dołączyłam do jego grupy — zauważyłam.

Właśnie to jednak nie cały czas.

— Ćwiczyłam z nim wcześniej, musiałaś nas widzieć.

— Widziałam — pokiwała głową. — Ale nie sądzę, że skupiałaś się na jego pięknym uśmiechu, gdy zadawałaś ciosy. Wyglądasz wtedy naprawdę seksownie, tak nawiasem mówiąc — dodała.

— W porządku, uczę go pisać — odparłam w końcu.

— Umiesz pisać? — Uniosła brew.

Pokiwałam głową.

— Nauczysz mnie też? — poprosiłam.

— Nikt z was nie potrafi?

— Raven próbowała uczyć nas alfabetu, ale niezbyt jej to wyszło. — Wzruszyła ramionami. — Proszę?

— Innym razem, Sarah. Okej? Nie mam na to teraz przestrzeni.

— Jasne. Jasne — zgodziła się. — Ale trzymam cię za słowo. Do zobaczenia w kuchni!

Odbiegła w stronę pomieszczenia, w którym ostatnio dużo przesiadywałyśmy.

Przez chwilę chciałam za nią zawołać, bo nie sądziłam, że dam radę znieść milczenie, a chciałam z nią przedyskutować ostatnie wydarzenia.

Jednak, gdy tylko moją głowę wypełniła cisza, przerywana okazjonalnie czyimiś krokami, zrozumiałam, że w rzeczywistości potrzebowałam chwili dla siebie.

Nie potrafiłam zrozumieć zachowania Davida. Wcześniej chciał, bym pomściła Amandę, wspierał mnie w tym, zaprosił do swojej grupy. A teraz nagle jest przeciwko temu?

Coś w między czasie musiało zmienić jego stanowisko, ale nie potrafiłam dostrzec co. I to dziwne zmartwienie w jego oczach, gdy na mnie spojrzał...

Ale najlepszą częścią tego rozgardiaszu był fakt, że jeszcze dziś miałam się z nim spotkać na kolejną lekcję pisania.

Hurra.

***

Rysowałam palcem zawijasy na kamieniu, absolutnie nie potrafiąc skupić się na tym, co powinnam robić. Kiedy w progu kuchni pojawił się David, nie miałam przygotowanego ani rysika, ani papieru.

Cisza panująca między nami była ciężka i wręcz namacalna. Myślę, że gdybym chciała wstać, musiałabym najpierw przebić się przez te lepkie warstwy milczenia. Nie poruszyłam się jednak. Wsłuchałam się jedynie w jego kroki, jak obszedł moją postać i usiadł obok mnie. Położył na blacie kartkę i ołówek i ponownie jedynym dźwiękiem, jaki słyszałam było bicie mojego serca, tłukące się w uszach.

Nadal się nie odzywaliśmy, a ja miałam ochotę wyszarpnąć skądś nóż i przeciąć tą duszącą ciszę.

— Gizela, ja... — Odwróciłam się w jego stronę. Patrzył w dół i machał stopą tam i z powrotem. — Jesteś pewna, że tego nie da się zrobić inaczej?

— Jestem — odparłam. — Słuchaj, widzę, że z jakiegoś powodu nie chcesz zmienić składu oddziału, ale...

— Nie tyle nie chcę, ile po prostu nie mogę. — Spojrzał na mnie, z tą samą obawą skrytą za piwnymi tęczówkami. — Nie mogę, Gizela. — Przeczesał palcami włosy. Teraz zauważyłam, że przez dłuższy czas ich nie obcinał, bo były dłuższe niż wcześniej.

— Dlaczego? — spytałam łagodnie.

Westchnął.

— Wiem, że coś ci obiecałem. Naprawdę, pamiętam o tym, ale... ale im dalej w to brniemy, tym bardziej się o ciebie martwię — wykrztusił w końcu. — Nie potrafię znieść myśli, że coś ci się tam stanie, że będziesz tam sama, beze mnie.

Otwarłam usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęłam, niezdolna wypowiedzieć cokolwiek. Słowa uleciały i mogłam tylko patrzeć.

— Ty nawet nie rozumiesz jak to jest pozbawić kogoś życia. Nie jesteś gotowa. — Zwiesił głowę. — Albo ja nie jestem — dodał cicho. — By patrzeć, jak tam umierasz.

Położyłam mu rękę na ramieniu, czując jak moje oczy zaszkliły się.

— David, nie zamierzam umierać. Zawsze mogę stamtąd odlecieć, prawda? — dodałam. — Słuchaj, może nie jestem na to gotowa. Ale... to był mój wybór. Podjęłam decyzję i zgodziłam się na to. I może nie jest to najlepszy pomysł jaki miałam w ostatnim czasie, ale... — zawahałam się. — Tu nie chodzi już o pomszczenie Amandy.

Zmarszczył brwi.

— Przynajmniej nie tylko — sprecyzowałam. — Na początku dołączyłam tylko dlatego, że nie rozumiałam. Nie podobał mi się fakt, że niektórzy są dyskryminowani tylko za to, jacy są. Ale teraz... — Przełknęłam ślinę. — Walczę dla was. Bo prawda jest taka, że moja matka zawsze mnie stąd wyciągnie, nieważne jak daleko to zajdzie. Ale wy nie macie nikogo i nikt nie ochroni was przed prześladowaniem, a może nawet śmiercią. Ja... — Przez chwilę biłam się z myślami, ale dodałam: — Mnie też przeraża myśl, że coś może ci się stać. — Nawet bardziej, niż myśl o krzywdzie Sarah uświadomiłam sobie. — Bo jesteś moim najlepszym przyjacielem i nie poradzę sobie z utratą ciebie — dodałam, nagle strwożona swoich myśli. — Ale wiem, że nie mogę tego uniknąć. Krzywda jest związana u samych podstaw z tym, co robimy.

Chwyciłam jego dłoń.

— Zawsze mnie chroniłeś, nieważne, co stało nam na drodze. Więc proszę, pozwól mi zrobić to samo dla ciebie — dodałam. — Pozwól mi się ocalić.

Chciałam dodać „Ocalić was wszystkich", ale słowa nie przeszły mi przez gardło.

Przez chwilę trwała cisza, ale miałam irracjonalne wrażenie, że jest o wiele lżejsza, napchana innymi, trudnymi do opisania emocjami. Poczułam, że mogę wziąć głębszy wdech, że powiedziałam, co miałam powiedzieć i wszystko zależy teraz od decyzji, jaką on podejmie.

Jeszcze dłuższy moment bił się z myślami, po czym powiedział cicho:

— Zamienisz się miejscem z Charlie. — Westchnął. — Jestem w stanie zaufać Raven, że nie pozwoli ci się zabić.

Uśmiechnęłam się miękko.

— Mogę cię teraz przytulić? — spytał niepewnie. Nie odpowiedziałam, po prostu go objęłam, chowając twarz w jego ramieniu. Poczułam jego ręce na plecach.

Wiedziałam, że czekało mnie teraz intensywne kilka dni wyczerpującej podróży na Wschód, a potem nieustannej gry i oszustwa, zakończonych czymś, co mogłam przypłacić wolnością lub życiem.

Może nie byłam na to gotowa.

Ale zamierzałam spróbować.

— W ogóle. — David odsunął się i spojrzał na mnie badawczo. — Nie ma żadnego „przywódcy tego ruchu", prawda?

Spojrzałam w bok, przygryzając, wargę, jednocześnie usiłując powstrzymać uśmiech cisnący mi się na wargi.

— Barry to Szary — dodał.

— Ale to sekret, okej? Nie mów mu, że wiesz — poprosiłam. — A zwłaszcza nie ode mnie.

— Jasna sprawa. — Zasznurował palcem usta. — Będę cicho jak grób.

Przez chwilę rzeczywiście nic nie mówił, po czym dodał:

— A kiedy dokładnie się dowiedziałaś?

Zaśmiałam się w duszy i odsunęłam na bok rysik i papier.

Dobrze wiedziałam, że nie będziemy się teraz zajmować pisaniem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro