XLIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Dobra. Ile pamiętacie z tego alfabetu? — spojrzałam na Sarah i Charlie. Raven siedziała nieco dalej od nas, po tym jak stwierdziła, że nie ma szans, że czegokolwiek je nauczę, ale z chęcią będzie obserwować moją porażkę.

— A, b, c, d... — Sarah zawahała się. — f, e, g?

— E, f, g — poprawiłam ją. — Ale dobry początek.

— Elemenope. Ja pamiętam elemenope — dodała Charlie.

— Okej... — Chwyciłam w lewą dłoń rysik i postawiłam na kartce małą literę a. — To jest a.

— Ooo... mogę teraz ja? — poprosiła rudowłosa. Przekazałam jej narzędzie.

Dziewczyna w skupieniu pochyliła się nad kartką i, marszcząc brwi, postawiła obok tą samą literę, lekko przekrzywioną w lewo. — Dobrze?

— Dla mnie wygląda tak samo. Posuń się, teraz ja. — Charlie machnęła na Sarah ręką i przejęła rysik.

— Moje a jest ładniejsze — stwierdziła Sarah, przyjrzawszy się obu tworom.

— Nieprawda, bo moje — zaparła się Charlie.

— Dziewczyny, spokojnie, proszę bez rękoczynów. Oba są znośne.

— Znośne? — oburzyła się Sarah. — Toż to arcydzieło! — Postukała palcem w kartkę.

— Ta, już widzę. Jakieś kopnięte to twoje „arcydzieło" — stwierdziła Charlie.

Raven nie wytrzymała i uśmiechnęła się.

— A nie mówiłam? — spytała. — Niereformowalne.

— Ja się jeszcze nie poddaję — odparłam. — Sarah, chcesz napisać swoje imię?

— Mogę? — Jej oczy praktycznie się zaświeciły. — Super!

Przejęłam rysik od Charlie.

— Patrz, to jest s — zaczęłam i napisałam zawijasową literę. Dopisałam następną.

— A to jest a!

— Dobrze. — Uśmiechnęłam się, patrząc z wyższością na Raven. — Teraz r, znowu a... — zawahałam się. — Twoje imię piszę się z h na końcu czy bez?

— H? — Zmarszczyła brwi.

Dopisałam na końcu wspomnianą literę.

— Może być albo tak, Sarah... — zasłoniłam dłonią h. — Albo tak, Sara.

— Podoba mi się z tym h — stwierdziła.

— To będzie z h.

Przełamałam rysik i kartkę na pół, pozostawiając Sarah z jej zadaniem.

— Teraz ty — zwróciłam się do Charlie. — Patrz, tu jest c...

— To jest h — rozpoznała. — I a — dodała, gdy dopisałam następną literę.

Mruknęłam potakująco.

— A to?

— R? — zawahała się.

— Dobrze. Teraz l, i... — pisałam dalej, starając się uprościć swoje pismo i odjąć mu zawijasów. — I e.

Przekazałam jej rysik i podniosłam się.

— Dobra, na razie was zostawię.

— Już? — jęknęła niezadowolona Sarah. — Gdzie idziesz?

— Ćwiczyć — westchnęłam.

— Przecież ćwiczyłaś już rano.

— Muszę być gotowa. — Wzruszyłam ramionami. — Nie mam dużo czasu.

Już jutro rano mieliśmy opuścić bazę i udać się w stronę Środka, a gdy wieczorem dotrzemy do granicy, Barry i ja odbijemy w stronę Wschodu. Uparł się, że poleci ze mną, żebym nie była sama i przypadkiem się nie pomyliła, bo zwyczajnie nie mieliśmy czasu na błędy ani margines pomyłki.

Wszystko musi się zgrać jak w zegarku albo cały plan pójdzie się paść.

Ale zobaczę Delfinę dodała moja uradowana podświadomość. Było to pewnym plusem.

Opuściłam kuchnię. Już po drodze na kolejny trening czułam, jak moje mięśnie protestują, ale nie miałam wyboru. To będzie mój ostatni trening z Davidem, bo potem wyruszamy i nie starczy już czasu, który i tak nieubłaganie przeciekał nam między palcami.

A później będę zdana tylko na siebie.

Trening upłynął nam w milczeniu. Myślę, że żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć w obliczu tej nagłej zmiany. Kiedy skończyliśmy i jak zwykle przekazałam miecz Davidowi, ten zmarszczył brwi, po czym wyciągnął w moją stronę rękę z bronią.

— Weź go.

— Jesteś pewny? — zawahałam się.

— I tak od dawna miał być twój — stwierdził. — Zrób z niego dobry użytek.

Uśmiechnęłam się.

— Nie zawiedziesz się.

Chwyciłam broń. Leżała równie dobrze, co za pierwszym razem, gdy dostałam ją do ręki. Teraz było jednak inaczej.

Teraz wiedziałam, co mam z nią zrobić i zdecydowanie zamierzałam to wykorzystać.

***

Szłam w stronę pomieszczenia sypialnego, zdecydowana wycisnąć maksimum odpoczynku z dawki snu, która mi pozostała.

Dostrzegłam nadchodzącego z naprzeciwka Barry'ego i stanęłam w miejscu.

Nie rozmawiałam z nim odkąd powiedział mi o moim rychłym powrocie na Wschód.

Odkąd uciszył moje narzekania na temat kłótni pocałunkiem. Co, według dziewczyn, było skrajnie toksyczne.

— Cześć, Gizela — przywitał się i stanął obok mnie. — Gotowa na jutro?

— Cześć. — Uśmiechnęłam się do niego. — Tak, zamierzam się teraz porządnie wyspać, żeby potem móc lecieć trochę dłużej.

Pokiwał głową.

— No to dobranoc.

Wspięłam się na palce i cmoknęłam go w policzek.

— Dobranoc — Zawahałam się. Barry już ruszył przed siebie, więc odwróciłam się i krzyknęłam do jego pleców: — Kocham cię!

Stanął w miejscu, przez chwilę nic nie mówił.

— Tak, ja ciebie też.

I odszedł.

Też ruszyłam przed siebie, nie chcąc bez sensu stać na korytarzu. Zawahał się. Czemu się zawahał? A może po prostu jest zmęczony?

I dlaczego znowu miałam wrażenie, że jego słowa były okrutnie puste?

Im bliżej byłam pomieszczenia sypialnego, tym wyraźniej docierał do mnie koncert pisków, krzyków i głośnych rozmów, zagłuszając pętlę nieprzyjemnych myśli. Marszcząc brwi zajrzałam do środka i dopiero widząc kałuże wody na podłodze, przypomniałam sobie, co się dzieje.

Zacisnęłam usta i ruszyłam w kierunku swojej pryczy. Charlie stała obok, zdegustowanym spojrzeniem patrząc na swój mokry koc i poduszkę.

— To był David — stwierdziła, nie podnosząc wzroku. Obie zdawałyśmy sobie sprawę, że intonacja pytająca była tutaj co najmniej zbędna.

— Mhm — odparłam, kładąc się.

— Sarah mu pomogła?

Podniosłam wzrok na rudowłosą, która walczyła z wybuchem śmiechu. Spojrzała na mnie i posłała mi szeroki, usatysfakcjonowany uśmiech, po czym poklepała z wyższością swoje suche miejsce do spania.

— Mhm.

— Też tam byłaś? — Spojrzała na mnie oskarżycielsko.

— Tylko jako świadek — zaznaczyłam. — Zamierzam trzymać się z dala od śniegu tak długo, jak to możliwe.

Nie pozwoliłam bieli zasłonić mi widoku.

— Mogę spać z tobą? — poprosiła mulatka.

— Jasne — zgodziłam się, robiąc jej miejsce na pryczy. Dziewczyna wślizgnęła się pod koc obok mnie. — Ale wiesz, że i tak szybko nie zaśniemy? Oni będą się drzeć jeszcze przez jakiś czas.

Westchnęła. Zamknęłam oczy i spróbowałam skupić się na ciemności, usiłując wygłuszyć odgłosy z zewnątrz. Na próżno. Mój mózg, zamiast na zasypianiu, skupił się na hałasach i hobbystycznie wyławiał z tumultu znane mi głosy.

O, to głos Julii. Właśnie rzuciła jakiś cytat o przeciwnościach losu.

Zawahał się? Czy się nie zawahał?

A to Donna, chyba próbuje zaprowadzić porządek.

Jego słowa naprawdę zabrzmiały bezbarwnie czy znowu mam omamy?

Raven.

A co jeśli...

Nie, nie ma szans. Tu nie da się spać.

Od razu przypomniałam sobie o czekającym mnie całonocnym locie na Wschód. Jak nie wyśpię się dzisiaj, to będę padnięta, gdy wrócę. To raczej nie sprzyja grze aktorskiej.

— Kurde, laska, ty śpisz? Już?

Otwarłam oczy i spojrzałam w bok, na Charlie. Usiadłam.

— Nie — odparłam. — A co, chciałabyś?

— Jeszcze pytasz. — Na pokaz zasłoniła rękami uszy. — Ja tu nigdy nie zasnę.

Usiadłam. Charlie po chwili porzuciła próby zapadnięcia w sen i również się podniosła.

— Szczerze? Coraz bardziej kusi mnie opcja wyrzucenia Davida z łóżka i spania tam. W końcu to — zatoczyła ręką szerokie koło — jest w dużym stopniu jego winą.

— Ale musisz przyznać, że kreatywnie.

— Taa, bardzo kreatywnie. Niech sam sobie tu śpi.

Przez chwilę milczała, chyba obrażona.

— Nie, mam dosyć — stwierdziła i zaczęła zbierać się z łóżka.

— Charlie, spokojnie, zaraz zrobi się ciszej.

— Aha, jasne — odparła sarkastycznie. — A potem jeszcze trochę czasu by usadzić gdzieś tych, którzy nie mają gdzie spać. Nie dzięki. A poza tym — spojrzała na mnie — to nie ja jutro będę całą noc lecieć na Wschód.

Już sama myśl o nadchodzącym deficycie snu wywołała u mnie wzdrygnięcie.

— Mówię ci, to twoja ostatnia szansa, by porządnie się wyspać. Dawaj. — Szturchnęła mnie w ramię. — Co ci szkodzi?

Jeszcze przez chwilę się wahałam.

— Wyprę się wszystkiego — zaznaczyłam, ale wstałam i pomogłam Charlie zwinąć suchy koc.

— I to ja rozumiem. — Uśmiechnęła się z aprobatą.

— Nigdy nie uwierzę, że faktycznie to zrobiłam — odparłam z przekąsem, ale nie zawahałam się więcej, gdy opuściłyśmy pomieszczenie i ruszyłyśmy korytarzem.

Zdałam się w stu procentach na Charlie, bo nie miałam pojęcia, w którą stronę zmierzałyśmy. Ona jednak wydawała się wiedzieć i pewnie zmierzała przed siebie.

Wątpliwości ogarnęły mnie dopiero, gdy stałyśmy przed niewielkim pomieszczeniem. Charlie, pewnie nadal na oparach irytacji, bez wahania weszła do środka.

— Charlie — syknęłam za nią. — Co dokładnie zamierzasz...

Nie zdążyłam nawet dokończyć pytania, gdy mulatka bezceremonialnie zrzuciła z Davida koc. Ten gwałtownie się wybudził i spojrzał na nas zaskoczony.

— Charlie? — Rozpoznał stojącą nad nim dziewczynę. — I madame? — Spojrzał nad jej ramieniem i napotkał mój wzrok.

Nie zdążyłam nawet przepraszająco wzruszyć ramionami, gdy Charlie szepnęła:

— Dumny jesteś?

— Z siebie zawsze, ale zależy o czym mówisz dokładnie... — odparł, równie cicho, i usiadł.

— O tym bajzlu, który zrobiłeś. Spać się nie da — sprecyzowała.

— A, to! — skojarzył. — Ale musisz przyznać...

— Nic ci nie będę przyznawać — przerwała mu. — Jak tak ci się podoba, to wypad i sam tam śpij.

Bezradnie strzelałam oczami między jednym a drugim, śledząc przebieg dyskusji.

— Ale, Charlie, bez przesady...

— Nie przesadzam. Jak chcesz, to sam zobacz.

— Spasuję.

— Gizela, ty mu powiedz — szepnęła, odwracając głowę w moją stronę.

Zawahałam się.

— No trzeba przyznać, jest trochę głośno..., ale...

— Widzisz! — Zwróciła się do Davida z triumfem.

— Ach! I ty, madame, przeciwko mnie? — udał oburzenie.

— A ona będzie fruwała całą następną noc — dodała Charlie. — Czy ona ci wygląda jak jerzyk? Utnie sobie drzemkę w powietrzu? — kontynuowała natarczywym szeptem.

— Charlie, spokojnie, tu też śpią ludzie. — Położyłam jej rękę na ramieniu, starając się ochronić sen pozostałych.

— Jestem spokojna — zaprotestowała. — Przecież szeptam.

— Okej — David ponownie zwrócił naszą uwagę. — Jedna z was może tu zostać.

Chwilę zajęło mi przetworzenie jego słów.

— A ty... — Dopiero po chwili do mnie dotarło. — O...

— Jedna? Myślisz, że mnie to zadowala? — targowała się Charlie.

— Nie — przyznał chłopak. — Ale w trójkę się nie zmieścimy.

— Zawsze ty możesz sobie pójść — mruknęła mulatka.

— Ej, co jak co, ale łóżka wam nie oddam.

— Charlie, zostań tutaj, ja wrócę do sypialnego. Na pewno już się uspokaja, wyśpię się później...

— Ty, Gizela, jesteś zbyt bezinteresowna — przerwała mi Charlie. — Ja będę jeszcze dużo spała w Środku, a ty sama dobrze wiesz, że ciężko ci spać w dzień.

— Mogę pójść do Szarego... — bąknęłam.

— O nie, o nim nie chcę słuchać jeszcze przez jakiś czas — burknęła, przejawiając swoje niezadowolenie. — Nie bój nic, przecież ten idiota tutaj wie, że masz chłopaka. Nic ci nie będzie.

— Ja...

— Ciao! — Pomachała mi ręką i tyle ją widziałam.

Zamarłam w miejscu, nie do końca wiedząc, co powinnam teraz zrobić.

— To... może ja już pójdę — wymamrotałam, gotowa rzucić się w pogoń za Charlie i zwymyślać ją za postawienie mnie w tej sytuacji.

— Ty się mnie boisz? — David uśmiechnął się krzywo. — Wskakuj, przecież ci nic nie zrobię.

Spojrzałam tęsknie na wyjście z pomieszczenia, ale z wahaniem przycupnęłam na skraju łóżka obok niego.

— Gizela, oddychaj, bo jeszcze tu zejdziesz. — Szturchnął mnie w ramię. — Wyluzuj, czy my się znamy od dzisiaj?

— No nie. — Przyznałam, nie mogłam jednak zaprzeczyć, że słyszałam skrywane napięcie również w jego głosie. Położyłam się sztywno, starając się zająć jak najmniejszą powierzchnię.

David miał jednak trochę racji, bo rzeczywiście nie miałam czym się stresować. Był przecież tylko przyjacielem, tak jak Sarah czy Charlie. A przecież spaniem z Charlie w ogóle bym się nie martwiła.

Nie zmieniało to jednak faktu, że mój żołądek ściskał się w ciasną kulkę, ilekroć usiłowałam cicho oddychać.

Zamknęłam oczy i spróbowałam się rozluźnić, bo nieważne jak obecna sytuacja mnie krępowała, powinnam wykorzystać każdą okazję, by trochę się przespać.

Pozwoliłam, by otaczająca mnie cisza okryła mnie niczym ciepła kołdra, wygłuszająca wszelkie westchnienia, oddechy czy ziewnięcia.

Wtem, milczenie przerwał odgłos kroków. Znieruchomiałam. Postać musiała zbliżać się w moją stronę. bo były one coraz głośniejsze. Nagle kroki cichną, słyszę skrzypnięcie łóżka.

Otwieram oczy. Cały pokój jest pusty, prycze zaścielone, Davida nie ma obok mnie. Jedyną osobą w pomieszczeniu oprócz mnie jest brunetka siedząca naprzeciwko.

Już otwieram usta, by spytać, kim jest, gdy odwraca twarz w moją stronę, a słowa utykają mi w gardle.

Patrzy na mnie Amanda, cała, zdrowa i niezaprzeczalnie żywa.

— Amanda? — udaje mi się wyszeptać. — Ty... ty przecież...

— Gizela, jestem z ciebie taka dumna — mówi, nie zwracając uwagi na moje desperackie próby powiedzenia czegoś składnego.

— Dumna? Ze mnie? — pytam, zdziwiona.

— Radzisz sobie naprawdę dobrze. — Podnosi się i siada obok mnie, jest bezsprzecznie wzruszona. Ma na sobie koszulę z wyhaftowanymi daliami. Dostrzega, na co patrzę, i mówi: — Dziękuję ci, że ją odnalazłaś i pozwoliłaś jej spłonąć. Brakowałoby mi jej tutaj.

— Ja... nie ma za co? — Mój głos brzmi niepewnie, co zgrywa się z surrealnością tej sytuacji.

Amanda otwiera ramiona, jakby pytała o pozwolenie, a ja raz w życiu się nie waham i po prostu ją przytulam. Jej ciało jest zimne, koszula robi się mokra.

— Gizela, dasz radę — mówi. — Pomścisz nas wszystkich. — Przy ostatnim słowie razem z jej głosem zlewa się kilka innych, którym nie zdążam rozpoznać.

Ale nie muszę. Wiem, że to osoby, które zginęły.

— Wierzę w ciebie — szepcze mi do ucha Amanda, nie wypuszczając mnie z uścisku. Z jej włosów zaczyna kapać woda.

Zanim odpowiem, Amanda nagle mnie puszcza i patrzy mi w oczy z powagą.

— Gizela, Meurtrière jest bardziej niebezpieczna niż sądzisz. Posiadła dziwną moc, coś, czego jeszcze nie widziałam.

— Co? — mówię ze zdziwieniem.

— Wtedy, na Południu, nie dusiła cię własnoręcznie. Przytomności pozbawiło cię pnącze, które wystrzeliło ze ściany.

— Widziałaś to? — pytam z niedowierzaniem.

Kiwa głową.

— Dlatego musiałam zginąć.

Wytrzeszczam oczy.

— Meurtrière cię zabiła? — Ponownie kiwa głową. — Widziałaś jej twarz?

Kiwa głową po raz ostatni, z grobowym wyrazem oczu. Otwiera usta, by wypowiedzieć to imię, ale spomiędzy jej warg wylewa się tylko woda, tworząc kałużę na podłodze.

Amanda chwyta mnie za ramię, jej uścisk jest jak imadło ściskające moją rękę. Jest zimna, z włosów i ubrań kapie woda, jej twarz robi się coraz bledsza. Nagle drugą ręką pokazuje gdzieś nad moim ramieniem, na coś za moimi plecami. Jej oczy rozszerzają się w czystym przerażeniu.

Chcę odwrócić się do tyłu i zobaczyć, ale coś oplata moją szyję jak wąż i odcina dostęp powietrza. Ucisk Amandy na moje ramię słabnie, w oczach mi ciemnieje.

Nie zdążyłam krzyknąć.

Otwarłam oczy, tym razem naprawdę, i rozejrzałam się dookoła. Miejsce, gdzie wcześniej siedziała Amanda, było puste. Z westchnieniem ulgi chciałam odwrócić się na drugi bok, ale zorientowałam się, że obejmuje mnie ramię Davida.

Z delikatnym uśmiechem na twarzy umościłam się wygodniej i ponownie zapadłam w sen, tym razem bez nawiedzających mnie postaci, mar, czy innych zmor.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro