XLIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzisiaj jeden z moich ulubionych rozdziałów, przeczytałam go z trzy razy i nadal jestem zachwycona, a to chyba dobry znak :D

W rozdziale macie zaznaczone, gdzie najlepiej odtworzyć piosenkę z mediów. Jeżeli nie chcecie, aby się przerwała, polecam puścić ją oddzielnie na Youtube lub Spotify albo czytać na stronie internetowej.

Bez przedłużania, zapraszam!

***

Położyłam ciężki pakunek na ziemi i rozciągnęłam zesztywniałe ramiona. Miałam nieustanne dziwne wrażenie, że koszula zaraz zjedzie mi z barków przez dwa rozcięcia na wysokości skrzydeł, które stworzyłam z pomocą Sarah i pary nożyczek, jeszcze zanim opuściliśmy bazę na Północy. Nie uśmiechało mi się ciągłe niszczenie ubrań.

Droga minęła mi w miarę szybko, dopóki miałam ciasno zaciśnięte powieki i szłam kurczowo wczepiona w ramię Barry'ego, by nie przewrócić się po drodze. Próbowałam iść normalnie, ale widok śnieżycy po prostu mnie przytłaczał, a wizja ponownego duszenia się śniegiem za bardzo mnie przerażała.

Uogólniając, wizja duszenia się czymkolwiek mnie przerażała.

Gdy słońce zbliżało się już do linii horyzontu, rozbiliśmy tymczasowy obóz. Miałam teraz może godzinkę na odpoczynek i już niedługo ja i Barry wyruszaliśmy dalej, na Wschód.

Oczywiście zamierzałam wykorzystać ten czas, by się z wszystkimi pożegnać i nie opuścić obozu z zaskoczenia, z poczuciem, że czegoś nie zrobiłam.

Zostawiłam plecak tam, gdzie stał i ruszyłam na poszukiwania Sarah.

Obóz rozbiliśmy niedaleko wodospadu, który skutecznie zagłuszał wszelakie odgłosy, po których ktoś mógł nas znaleźć, ale z równie zabójczą efektywnością utrudniał rozmowę. Rudowłosa była akurat zajęta rozkładaniem obozowiska razem z Donną i Drew, niedobitkami niegdyś licznej grupy.

— Gizela! — Sarah zauważyła mnie momentalnie, rzuciła to co robiła i mocno mnie przytuliła. — Och, będę tęsknić!

Zaśmiałam się, ale czułam, że już zaczynam się rozklejać.

— Spokojnie, jeszcze nie umieram — odparłam. — Zobaczymy się później.

— Tak, wiem. — Odsunęła się i spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem. — Ale kurde, uważaj na siebie.

Przytuliła mnie jeszcze raz i wyszeptała mi do ucha:

— Robię co mogę w sprawie Emily, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu. Porozmawiamy na przyjęciu.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, odsunęła się i zrobiła miejsce Donnie, która prawie że wydusiła ze mnie powietrze.

— Powodzenia! — powiedziała, kiwając się lekko na boki. Jej szalik połaskotał mnie w brodę.

— Dzięki — wykrztusiłam. Donna poluźniła uścisk. — Zrobię co mogę — dodałam.

Puściła mnie i spojrzała na mnie z dumą.

— Nie zabij się — mruknął Drew.

— Dzięki — zaśmiałam się, uświadamiając sobie, że była to pierwsza konwersacja, jaką z nim przeprowadziłam. — A tak w ogóle — dodałam, nachylając się do niego konspiracyjnie. — Sarah bardzo cię lubi.

Rudowłosa spiekła buraka, a ja pomachałam jej z przebiegłym uśmiechem ręką i oddaliłam się, by porozmawiać z Charlie.

Znalazłam ją niedaleko, ćwiczącą pchnięcia z Raven. Uderzenia były proste, nie mające na celu skrzywdzenia przeciwnika, a jedynie wypracowanie techniki. Julia stała obok nich i posyłała strzały w odległe o kilka metrów drzewo.

Raven wytrąciła miecz z ręki Charlie i obróciła się w moją stronę.

— No to co, połamania nóg, czy coś — stwierdziła.

— Laska, brak mi słów po prostu. — Charlie ominęła leżący na poszyciu miecz i mocno mnie przytuliła. — Pozdrów ode mnie siostrę.

— Pozdrowię, pozdrowię — zapewniłam, czując, jak zdradzieckie łzy zbierają się pod moimi powiekami.

— I powodzenia, okej? Jak już skopiemy królowi dupę, chcę cię widzieć z powrotem i poznać wszystkie szczegóły.

— Jasna sprawa. — Odparłam, starając się utrzymać w jednym kawałku.

— A potem możemy wszyscy razem odjechać w stronę zachodzącego słońca.

Zaśmiałam się.

— Albo w przeciwną, żeby nam nie świeciło w oczy. — Raven podeszła do nas i położyła mi rękę na ramieniu. — Zobaczymy się na przyjęciu.

Kiwnęłam głową.

Julia nie odezwała się ani razu, odkąd przyszłam, całkowicie skupiona na wykonywanej czynności, ale gdy na nią spojrzałam, opuściła na chwilę łuk i odwróciła głowę w moją stronę, uśmiechając się pewnie.

Ostatni raz przytuliłam dziewczyny i oddaliłam się, zanim dostrzegły jak bardzo już się rozkleiłam.

A miałam przed sobą jeszcze jedno, ważne pożegnanie.

Przez chwilę chodziłam bez celu, usiłując opanować wzruszenie i rozglądałam się po obozie, czując na karku chłodny wiatr, zwiastujący rychły zachód słońca, równoważny z ostatnim przesypanym ziarenkiem piasku w klepsydrze pozostałego mi czasu.

Jeden namiot był już rozstawiony, coraz więcej osób ćwiczyło. Widziałam Sofie, wykrzykującą polecenia do swojej grupy. Dostrzegłam Richy'ego, który dołączył do Raven i Charlie przy wymianie ciosów. Emily, Eliana i Victoria, przedstawicielka Północy, żywo o czymś dyskutowały.

Na widok Emily poczułam jak krew burzy mi w żyłach, więc spojrzałam w inną stronę, nie chcąc się teraz na niej skupiać, powtarzając sobie, że Sarah się tym zajmie.

I wtedy go zauważyłam.

Ćwiczył sam, nad rzeką, która łudząco przypominała tę, przy której widzieliśmy się pierwszy raz.

Otarłam z twarzy ostatnie oznaki wzruszenia i podeszłam do niego.

— Ta rzeka z czymś mi się kojarzy — powiedziałam, zwracając jego uwagę. — Tobie też?

Opuścił miecz, którym jeszcze przed chwilą zaciekle atakował wysoki dąb i odwrócił się w moją stronę. Rozejrzał się dookoła, jakby dopiero teraz zauważył rzekę i wodospad.

— Tak, mi też. Gdzieś to już widziałem. — Oparł broń o drzewo. — Ale czegoś brakuje.

Uniosłam brew.

— Ostatnio, jak siedziałem nad rzeką, tak tutaj — zatoczył koło rękami, pokazując, o jakie miejsce mu chodziło — siedziała piękna kobieta, czesząca swoje jeszcze piękniejsze długie włosy.

Zaśmiałam się i usiadłam mniej więcej tam, gdzie pokazywał.

— Tylko włosy krótsze — zauważyłam, przeczesując palcami fryzurę. Dłoń zatrzymała się na kilku kołtunach, co uświadomiło mi, jak długo nie widziałam się z grzebieniem. — I jakby bardziej splątane.

— Ich urok się jednak nie zmienił — odparł, siadając obok mnie. — Wyglądasz, jakbyś dopiero co wstała.

— O, świeżo po wstaniu to byś mnie nie chciał widzieć. — Uśmiechnęłam się.

— Założysz się?

Nie odpowiedziałam, zapatrzyłam się w przepływającą wodę. Była czysta, zaskakująco wręcz czysta, pozwalając dostrzec kamieniste dno. Czy na dnie tamtej rzeki te były takie drobne kamyczki? A może piasek, który można łatwo wzburzyć ruchem dłoni pod wodą?

— Co zamierzasz zrobić, gdy to wszystko się skończy? — spytałam, wracając wzrokiem do jego postaci.

— Masz na myśli po ataku? — upewnił się. — Jeżeli nie nastąpią żadne niesprzyjające okoliczności, oczywiście?

Niesprzyjające okoliczności. Jaka piękna nazwa na coś tak szpetnego. Bo pod tymi dwoma słowami mogły się kryć jedynie dwie rzeczy — albo umrzemy, albo nam się nie powiedzie i zostaniemy... w zasadzie nawet nie wiedziałam, co nam groziło za próbę zamachu na życie króla. Obstawiałabym karę śmierci, ale...

A tam. Po co myśleć pozytywnie. Niesprzyjające okoliczności, czyli taki bądź inny rodzaj utraty życia.

— Tak. Dokładnie tak — odparłam w końcu. Nie chciałam rozważać ewentualności przegranej, która mimo wszystko była przecież najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. — Co zrobisz, jeżeli nam się powiedzie?

Zamyślił się.

— Nigdy w sumie nie zastanawiałem, co bym zrobił, gdyby to wszystko się skończyło. Chyba myśl, że to w ogóle można skończyć, wydawała się mało realna po tych wszystkich latach.

Przerwał na chwilę, po czym kontynuował:

— Chyba wróciłbym do domu, do matki i ojca. Mamie nigdy nie podobała się idea aktywnej walki. Zwłaszcza po tym, jak ojciec nieomal stracił głowę, broniąc jakiejś kobiety, która potknęła się na ulicy, „zagradzając drogę" jakiemuś Wojownikowi. — Wykonał palcami pogardliwy cudzysłów. — Myślę, że mógłbym ją przekonać, że w morzu złych pomysłów, jakie miałem w życiu, ten jeden był akurat dobry.

Uśmiechnął się, w swój charakterystyczny krzywy sposób, unosząc jeden kącik ust wyżej niż drugi.

— Gdzie mieszkają twoi rodzice? — spytałam.

— Na Zachodzie, blisko granicy ze Środkiem — odparł.

— To skąd wziąłeś się tutaj?

— Wiedziałem, gdzie stacjonował tamtejszy ruch oporu, gdy zwiałem z domu z nożyczkami w jednej kieszeni i dwoma bułkami w drugiej. Chyba uważałem, że te bułki ocalą mi życie, jak przyjdzie co do czego. — Przerwał na chwilę, patrząc przed siebie, ale jakby omijając rozciągający się krajobraz, oglądając jedynie rozgrywającą się tylko dla jego oczu przeszłość. — Niemal od razu po tym, jak zrozumiałem, jak trzymać miecz, odbył się atak na pałac, pierwszy i jak na razie ostatni, w jakim brałem udział. Tam poznałem Szarego... czy tam Barry'ego, czy jak mu tam w końcu jest. — Spojrzał na mnie, a ja wzruszyłam ramionami.

— Nazywa się Barry, ale ty tego nie wiesz — zaznaczyłam.

— A więc Szarego — podjął. — Z jego oddziałem przeniosłem się na Wschód, zaprzyjaźniłem z Cole'm i w końcu zostałem.

Pokiwałam głową.

— A ty? Co zamierzasz zrobić? — spytał.

— Wrócę do Delfiny. Ten jeden dzień, kiedy będziemy przygotowywać się do przyjęcia nie zrewanżuje tych tygodni mojej nieobecności — odparłam. — Chcę pokazać jej te wszystkie miejsca, które odwiedziłam. Ona zawsze chciała podróżować. Nigdy mi nie wybaczy, że okrążyłam kraj bez niej. — Zaśmiałam się cicho.

— Więc zmierzamy w całkiem przeciwne kierunki — zauważył.

— Rzeczywiście... — wyszeptałam, nagle uświadamiając sobie ten fakt. — Masz rację...

— Ale nie bój nic, jeżeli kiedyś zawitasz w spokojniejsze zakątki Zachodu, zawsze możesz zapukać do moich drzwi — zadeklarował.

— Zawsze?

— Dla ciebie pozostaną otwarte nawet o drugiej nad ranem.

Uśmiechnęłam się, ale chyba nie udało mi się pozbyć nuty smutku z wyrazu mojej twarzy, bo David zmarszczył brwi.

— Nadal, nie zobaczymy się przez dość długi czas. — Nie zobaczę wielu z nich przez dość długi czas uświadomiłam sobie. Byliśmy zlepkiem ludzi z różnych zakątków kraju, których przywiały tutaj bardziej lub mniej przychylne wiatry. Łączyła nasz potrzeba walki o sprawiedliwość, ale gdy ta konieczność zniknie, rozpłyniemy się jak woda z rozbitego dzbanka, pozbawiona wspólnego mianownika, którym było trzymające ją naczynie.

— Gizela, w tym długim życiu pełnym głupoty, na pewno nauczyłem się jednej rzeczy — przerwał moje trącące chandrą rozważania. — Przyjaźnie, takie jak te, które zdobyłaś tutaj, nie rozpadają się przez kilka kilometrów. Toż to bagatela dla porządnych więzi.

Uśmiechnęłam się, czując jak jego słowa podnoszą mnie na duchu. Posiadał jakiś niezrozumiały dla mnie dar mówienia dokładnie tych rzeczy, które akurat potrzebowałam usłyszeć.

— Ale dobra, na potrzeby dołującej atmosfery, załóżmy, że dzieje nam się właśnie wielka tragedia — zaproponował, z kłócącym się z jego słowami krzywym uśmiechem. — Gdybyś miała zrobić jedną rzecz, taką, o jakiej pomyślisz później „Cholera, jaka szkoda, że wcześniej tego nie zrobiłam". Co by to było?

Tym razem od razu zdusiłam w zarodku jakiekolwiek wątpliwości czy wahania. Raz jeden chciałam po prostu cieszyć się chwilą, zapominając o świadomości jej nieuchronnego końca. Toteż oparłam brodę na wnętrzu dłoni i rozejrzałam się dookoła.

— Pamiętasz ten poranek, gdy przyszłam do ciebie zrobić coś szalonego? — spytałam.

— Jakże mógłbym zapomnieć. Miałaś wtedy ten cudowny zwyczaj wpadania prosto w moje ramiona — dodał z rozrzewnieniem.

— Skoczyliśmy wtedy z wodospadu.

— Ach, piękne czasy — westchnął melancholijnie, a ja mogłabym przysiąc, że wcale nie udaje i rzeczywiście łezka kręci mu się w oku, gdy o tym myśli.

— Co gdyby powtórzyć to tutaj? — Kiwnęłam głową w kierunku masy spadającej wody, wytwarzającej chłodną mgiełkę, która osiadała nam na twarzach.

— Tutaj? W sensie teraz? — Spojrzał na mnie z autentycznym zdziwieniem.

— A gdzie? I kiedy? — zauważyłam. — Dajesz. Co się stało z Davidem, którego znam?

— Zniknął razem z Gizelą, którą ja znałem — mruknął. — Ale dostrzegasz różnicę między tamtym niewielkim wodospadem a tym potworem tutaj? Nigdy tu nie pływałaś, nie znamy dna, możemy się rozbić i zabić...

— Kurde, przestań biadolić, bo dostanę depresji. — Podniosłam się. — Solennie ci obiecuję, że się nie utopimy. — Wyciągnęłam do niego rękę. — Mam plan.

— A wprowadzisz mnie w szczegóły tego planu, zanim skoczę na główkę w jakieś śmiercionośne otchłanie? — Chwycił moją dłoń i razem ze mną ruszył w kierunku wodospadu.

— Jakie będzie zaskoczenie, jeśli teraz ci powiem?

— Te słowa są o wiele mniej zabawne, kiedy ty to mówisz do mnie — stwierdził.

— Rozchmurz się, bo nie uśmiecha mi się żegnać z tobą w takiej grobowej atmosferze.

Nie wiedziałam skąd wygrzebałam te pokłady odwagi i dobrego humoru, w którym przecież wcale nie byłam. Słowo żegnać wywołało na chwilę mój prawdziwy nastrój, bliższy raczej melancholijnej beznadziei niż radosnej adrenalinie, która zaczynała krążyć w moich żyłach, gdy wspinałam się na wzniesienie.

David, zgodnie z moją prośbą, uśmiechnął się.

— Nawet podoba mi się ta odsłona ciebie — przyznał.

— Za dużo z tobą siedzę, co? — spytałam, powtarzając słowa, które Barry skierował do mnie kiedyś na Zachodzie.

— E, według mnie nawet za mało — odparł.

Na chwilę zamilkliśmy i było słychać tylko nasze przyspieszone oddechy. Niedługo później staliśmy tuż obok odcinka rzeki na szczycie wzniesienia.

Stanęłam przy krawędzi i zerknęłam w dół. Zimna woda zrosiła mi w twarz. David pojawił się obok mnie.

— Jeszcze możesz się wycofać — zaznaczył.

— Nie skorzystam — odparłam. — Stań tyłem do krawędzi.

Wytrzeszczył na mnie oczy.

— W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo jestem głupi według ciebie?

— Jakieś jedenaście — oceniłam. — Ale spokojnie, przecież cię nie zrzucę. Zaufaj mi.

Nadal patrzył na mnie z powątpiewaniem, ale ustawił się tak jak prosiłam.

— To chyba jest ta rzecz, której zrobienia pożałuję.

— Ręczę głową, że nie.

Włożyłam rękę do kieszeni i zacisnęłam palce na okrągłym przedmiocie.

— Złap się mnie mocno i po prostu nie puszczaj, okej?

Nie zdążył odpowiedzieć, bo przechyliłam się do przodu i zepchnęłam nas oboje w dół. Od razu poczułam jak jego ramiona owinęły się wokół moich pleców.

Żołądek podszedł mi do gardła i poddałam się uczuciu swobodnego spadania, przymykając oczy. Słyszałam paniczny pisk Davida i wiedziałam, że nigdy nie pozwolę mu o tym zapomnieć.

Kiedy zbliżaliśmy się do powierzchni wody, wyjęłam rękę z kieszeni, wcisnęłam Monetę do wgłębienia i rozwinęłam skrzydła, gwałtownie zmieniając kierunek naszego lotu.

Przez chwilę szybowaliśmy równolegle do rzeki, po czym ciężar przeważył i skośnie upadliśmy do wody. Skrzydła zahamowały trochę impet, toteż szybko udało mi się wynurzyć, młócąc nogami wodę.

Położyłam się na trawie przy brzegu pierwsza, z głupim uśmiechem na twarzy, którego nie umiałam powstrzymać i rozłożonymi na pełną szerokość skrzydłami. Byłam teraz solennie wdzięczna za przezorność Sarah, bo rozcięcia w koszuli uratowały moją garderobę przez spłynięciem rzeką, a mnie od niezwykle niefortunnej sytuacji.

Słysząc kroki chłopaka, zwinęłam prawe skrzydło, by zrobić mu więcej miejsca obok siebie. David padł na trawę chwilę później.

— I jak? Warto było?

— Oj tak — zgodził się bez wahania. — Zwracam honor.

Przez chwilę oddychaliśmy głęboko, usiłując uspokoić zadyszkę. Wyjęłam Monetę i położyłam ją obok siebie na trawie.

~Puszczamy! ~

— Więc. Teraz twoja kolej. — Ułożyłam się na boku i oparłam ciężar ciała na łokciu. — Co ty chciałbyś zrobić?

Założył ręce za głową i zmarszczył w zamyśleniu brwi.

— No? — Uśmiechnęłam się szeroko, nadal pod wpływem wyrzutu endorfin po skoku z wodospadu. — Widzę, że o czymś myślisz. Dawaj.

— Obrazisz się, jak to zrobię — stwierdził. — Wymyślę coś innego.

— Nie ma takiej rzeczy, którą mógłbyś zrobić, żebym się na ciebie obraziła — zaoponowałam. — Przynajmniej żadnej, o jakiej mogę teraz pomyśleć.

Machnęłam głową, chcąc odrzucić z twarzy zbłąkany kosmyk włosów, co jednak wcale nie pomogło i teraz miałam na twarzy kilka więcej zamiast mniej. Fuknęłam i chciałam wyciągnąć rękę, by je poprawić, ale uprzedziła mnie dłoń Davida.

Chłopak założył mi włosy za ucho. Nie było to takie niezwykłe, wiele razy już ich dotykał. Miałam jednak dziwne wrażenie, że ta sytuacja jest inna, naładowana innymi emocjami, innego rodzaju szaleństwem.

Włosy były już tam, gdzie powinny być, ale David nie cofnął swojej dłoni. Napotkałam spojrzenie jego piwnych oczu i dostrzegłam w nich wahanie, pod którym kryło się coś jeszcze, coś, czego nie potrafiłam rozpoznać.

Otworzył usta i chwilę później je zamknął, jakby chciał coś dodać, ale słowa okazały się jednak wcale niepotrzebne.

— Pytałaś, co bym zrobił — wyszeptał w końcu. Pokiwałam głową, nie potrafiąc wykrztusić słowa, zdławiona dziwnym napięciem.

Chłopak uniósł się na ręce. Zamarłam w bezruchu, niepewna, co zamierzał. Widziałam, że się wahał, walczył ze sobą, prawdopodobnie wiedząc, że nie powinien robić tego, co chciał.

Podniósł się wyżej i zetknął nasze wargi.

Zdrętwiałam, zaskoczona, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Zalały mnie uczucia, których nie rozumiałam i nagle pożałowałam upchnięcia zdrowego rozsądku w otchłaniach umysłu.

Bo być może zdrowy rozsądek powstrzymałby mnie od odwzajemnienia pocałunku.

Ręka ugięła się pode mną i opadłam plecami na trawę. Nawet jeżeli przed chwilą chciałam sięgać po pokłady wahania i powstrzymać to, co się działo, ogarnęło mnie dziwne zaćmienie umysłu.

Pocałunki były łapczywe i szybkie, jakbyśmy po długim czasie zwolnili ze łańcucha głęboko skrywane pożądanie. Pożądanie, którego nie powinniśmy czuć.

Wszelkie myśli wyparowały z mojej głowy, pozostawiając mój umysł pusty i ciemny, jak nocne niebo podczas burzy. Za każdym razem, gdy nasze usta się stykały, mój aktualnie bezmyślny mózg rozjaśniały kolejne błyskawice.

Otrzeźwiałam dopiero, gdy jego dłoń znalazła się na mojej talii. Odsunęłam się tyłem, aż uderzyłam plecami o drzewo. Przyłożyłam palce do ust i usiłowałam opanować przyspieszony oddech.

— Kurwa, Gizela... przepraszam. — Skupił na mnie rozbiegany wzrok, a ja, mimo surrealności tej sytuacji, odczułam poważny dysonans, jaki tworzyło przekleństwo usłyszane z jego ust. — Tak bardzo cię przepraszam...

Nadal nie potrafiłam nic wykrztusić. Trzymałam palce na wargach, nie rozumiejąc, co właśnie zrobiłam.

Co właśnie poczułam.

— Możemy o tym zapomnieć, to... to było nic... zapomnij o tym...

— Nie! — Szarpnęłam się do przodu i usiadłam. — Znaczy się... nie wiem.

Pokręciłam głową, kompletnie zagubiona. Nie mogłam nazwać tego niczym, bo nadal czułam echo emocji, jakie to we mnie wywołało.

Echo emocji, które kazało mi wyrwać się do przodu i powstrzymać to od zapomnienia.

— Słuchaj, ja... — Przeczesałam palcami włosy, utykając na tych samych kołtunach co wcześniej. Zacisnęłam dłoń. — Nie wiem, co teraz czuję. W ogóle... nic nie wiem.

Przyciągnęłam kolana do piersi i oparłam na nich głowę. Odetchnęłam i ponownie odważyłam się spotkać jego wzrok.

Błąd. Widok jego zagubionych, piwnych tęczówek, splamionych poczuciem winy sprawił, że poczułam się jeszcze bardziej zdezorientowana.

— Potrzebuję... trochę czasu — dodałam, walcząc z odruchem, by odwrócić wzrok. — Muszę pomyśleć.

Wręcz mechanicznie pokiwał głową.

— Tak... tak, jasne — odparł. — Masz tyle czasu, ile potrzebujesz.

Nagle poczułam, że nie wiem, co ze sobą zrobić, jak się poruszać, jak myśleć. Podniosłam się niezdarnie, mając wrażenie, że zajmuję za dużo miejsca, w zły sposób, pragnąc zrobić coś inaczej, ale nie wiedząc co.

— Ja... muszę już iść — wydukałam i spuściłam wzrok, nie potrafiąc wytrzymać jego spojrzenia.

— Tak. — Pokiwał głową. — Powodzenia — dodał sztywno.

— Dzięki. — Odeszłam kawałek i oparłam się dłonią o drzewo, nie potrafiąc przemóc się, by odejść. To był właśnie sposób w jaki nie chciałam się z nim żegnać. — Pa.

Postawiłam kolejny krok i jeszcze jeden, aż w końcu zostawiłam rzekę daleko za sobą.

***

I co sądzicie o rozdziale? Naładowany emocjami i długi, ale ani nie dałam rady go podzielić, ani nie chciałam dłużej czekać z ostatnim fragmentem.

Tu macie cytat z piosenki, który sprawił, że wybrałam ją do mediów: 

The hardest part is that you're better off without me

And I don't wanna look at the stars

They make me think of you in my arms

If we can never return to the bridges we burned

Guess I'll always be ruined by you

And even though it's breaking my heart

It's better if we're falling apart

If we can never return to the bridges we burned

Guess I'll always be ruined by you

Do następnego,

~tricky

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro