XLIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Starałam się oddychać możliwie jak najciszej, usiłując uspokoić walące w piersi serce. W kilka sekund, w ciągu których strażnik zdążył wrócić pod drzwi, opanowałam się na tyle, by nie dyszeć jak astmatyk i powoli zaczęłam czołgać się przed siebie. Spódnica zaszeleściła, a ja przeklęłam pod nosem.

Wykręciłam rękę do tyłu, pilnując, by nie była widoczna znad żywopłotu, jednocześnie obserwując buty strażnika i starając się w porę wychwycić jakieś podejrzane ruchy.

Usiłuję ocenić, czy strażnik mnie widzi, po ruchach jego butów. Po prostu świetnie.

Pociągnęłam powoli za końcówkę bandaża i ostrożnie zaczęłam przesuwać się do przodu, starając się wyswobodzić ze spódnicy. Za każdym razem, gdy cicho szeleściła, zamierałam i klęłam w myślach.

Jak można sobie wyobrazić, to było naprawdę dużo przekleństw.

W końcu zostawiłam niepotrzebne części stroju za sobą. Pozwoliłam sobie na chwilę oddechu i poczołgałam się dalej. Gdy znalazłam się w zasięgu wyższego krzaku, stanęłam na stopach i skuliłam się. Obejrzałam się do tyłu. Strażnik lustrował otoczenie, ale jego wzrok często zbaczał w stronę załomu muru, za którym zniknęła postać, którą „widziała" Sarah.

Idealnie.

Przypięłam dolną część pochwy z mieczem do uda. Odczekałam chwilę i gdy spojrzał w tamtą stronę, szybko przemknęłam po ścieżce i skryłam się z drugiej jej strony, odrobinę bliżej bramy.

Kurczę, byłabym naprawdę dobrym szpiegiem.

Przebiegłam przez niewielką połać trawy pomiędzy ścieżkami i, powtarzając strategię sprzed chwili, upewniłam się, że strażnik patrzy gdzie indziej i przemknęłam po ścieżce.

Nie zapeszając...

— Kim jesteś i co ty tutaj robisz?

Nieważne, zapeszyłam.

W pierwszym odruchu spięłam się do biegu, nawet nie chcąc sprawdzać, kto mnie zobaczył.

— Nie radzę. Najprawdopodobniej jestem szybsza niż ty.

Odwróciłam się, błagając los, by był to ktoś może niegroźny? Albo z utratą pamięci krótkotrwałej?

Szczęście, niestety, nie lubiło mi ostatnio dopisywać.

— A nawet jeśli nie, na jeden mój krzyk zbiegną się tu wszyscy strażnicy w zamku, a tego nie chcemy, prawda? — Matka króla uniosła brew z szyderczym uśmiechem.

Zaśmiałam się niezręcznie.

— Eee... nie?

W zasadzie wiedziałam o niej bardzo mało. Nie udzielała się w życiu publicznym, nie ingerowała w rządy swojego syna i tak naprawdę nie wiedziałam nawet skąd się wzięła, bo to jej syn objął rządy jako pierwszy.

Ona tu tylko świętowała urodziny, po raz pierwszy, odkąd piętnaście lat temu zginęła jej córka.

— Grzeczna dziewczyna z ciebie. — Skręciło mnie w środku, ale jedynie miło się uśmiechnęłam. — A więc, kim jesteś i co tu robisz?

Uśmiech spłynął mi z twarzy dość szybko.

— Ja... nikim ważnym? Poszłam na... na spacer, bo było mi duszno...

Przerwała mi dystyngowanym ruchem dłoni.

— Dogadajmy się, okej? Ty nie kłamiesz, a ja nie krzyczę.

— Ale ja nie kłamię — zaparłam się.

— Więc spacerujesz w spodniach, depcząc trawę, zamiast używać ścieżek i przemykasz się jak szpieg? I to z mieczem przy boku. Bo ci duszno?

Jeśli tak to ująć...

— Jestem po prostu... nietypową personą. Ale nadal absolutnie nieważną! Po prostu nietypową... — przerwałam sama z siebie, wiedząc, że i tak tylko się pogrążam.

Spierdoliłam.

Zerknęłam na jej twarz, by rozeznać się, na ile mam szanse na jakieś negocjacje, ale jej mina była nieprzenikniona i chłodna.

I to grubo.

Nagle kącik jej ust drgnął i zaczęła się śmiać. Ostatkiem woli powstrzymałam swoje brwi w powędrowaniu do góry w skrajnym zaskoczeniu.

Co do...

— Okej, dłużej nie potrafię. — Opanowała się i spojrzała na mnie poważnie, ale nieco inaczej niż wcześniej. — Wybacz mi, ale nie mogłam się powstrzymać przed odrobiną zabawy. Ale jesteś już spóźniona, więc się zaniepokoiłam.

— Spóźniona... przepraszam?

Jeszcze raz pokręciła głową z rozbawieniem.

— Jestem pewna, że Szary Smok wspomniał ci coś o tym, jak zarządza się waszym ruchem?

— Ruchem? Jakim ruchem? — uznałam, że rżnięcie głupa, to jedyne, co mogę zrobić. — I jaki Szary? W sensie kolor?

W ostateczności zawsze mogę udać schizofreniczkę, zacząć pleść trzy po trzy i rozmawiać sama ze sobą i przy odrobinie szczęścia kobiecina uzna, że zwariowałam.

Mogłabym nazwać swoją drugą osobowość Zbigniew.

— Możesz przestać udawać, choć doceniam twoje poświęcenie dla sprawy.

— Nie mam pojęcia o czym pani mówi.

— Posłuchaj... — westchnęła. — W ogóle nie powinno mnie tu być. Zainteresował mnie haft na twojej sukni i zorientowałam się, ze to ty jesteś odpowiedzialna za dzisiejszą akcję.

Sprawy z tą suknią nadal nie rozumiem.

— A kiedy w wyznaczonym czasie ty nadal tutaj byłaś, zaniepokoiłam się i poszłam za tobą.

— I co to ma do zarządzania tym ruchem? O którym pani mówiła i o którym ja nic nie wiem?

Zaśmiała się pod nosem.

— Więc wiesz, że jest kilka osób na samej górze, których tożsamości się nie zna i które nieustannie się przenoszą. Względy bezpieczeństwa.

— Może — odparłam, bo rzeczywiście, Barry coś mówił. Czy brzmiało to dokładnie tak, głowy bym sobie nie dała uciąć, ale chyba podobnie.

Ale to było miesiąc temu, czego się tu ode mnie oczekuje?

— Jestem jedną z tych osób. Rozumiem, że możesz mi nie ufać i jest to całkiem rozsądne. Jednakże, nie mam na to czasu, więc spytaj mnie po prostu o coś, czego nie powinnam wiedzieć i pospieszmy się.

Matka króla? Jedną z przywódczyń całego ruchu?

Niemożliwe.

Więc spytaj ją o coś i udowodnij, że kłamie.

Zawahałam się. Szybko, Gizela, myśl. Coś, czego by nie wiedziała...

— Hasło, które pozwala ci wejść do głównej bazy na Południu — powiedziałam w końcu pewnie.

Uśmiechnęła się.

— Dobry wybór — pochwaliła mnie.

— Odpowiedz — zażądałam, nadal gotowa do wprawienia w ruch Zbigniewa.

— Mocny wiatr północny.

— Poprawnie — odparłam głucho. A więc jednak. Matka króla, nie do wiary...

— Więc przejdźmy dalej. Masz mało czasu, po genialnym pomyśle twojej przyjaciółki przy komnacie Konrada — Kogo? — na pewno postawiono dodatkową straż. Co pomoże ci otworzyć bramę, ale nie ułatwi wkradnięcia się do jego pokoju.

Konrad, Konrad... a, rzeczywiście. Konrad I. To przecież król.

— Dobra..., dzięki? — Przeklęłam swój głos, bo nie chciałam brzmieć niepewnie przed samą cholerną przywódczynią ruchu. I matką króla.

I w zasadzie moją szefową?

— Posłuchaj mnie bardzo uważnie, Fryzjerko...

— Kto? — przerwałam jej odruchowo i od razu zjechałam się w myślach.

Nigdy w życiu nie klęłam tak bardzo, jak tej nocy.

— To twój pseudonim. Oczywiście nie wiem, jak naprawdę się nazywasz...

Mam pseudonim?

— Kto go wymyślił? — przerwałam jej ponownie. Przestań wchodzić jej w słowo, bo zaraz się rozmyśli i przestanie ci pomagać.

— Szary Smok — odparła, jakby to było oczywiste. Uniosła brwi. — Coś nie tak?

— Nie, skądże... — Wspaniały pomysł. Barry, geniusz z ciebie, naprawdę.

Chociaż...

Jeżeli wymyślił coś takiego, czy mógł wiedzieć, co stało się nad rzeką? Czy ukryłby to przede mną?

— Wracając — ponagliła mnie. — Nie przyszłam tu tylko dlatego, że akcja się spóźniała. Wszyscy zgodnie uznaliśmy, że Konrad może zostać zabity, nawet we śnie, jeśli trzeba. Ale ja wierzę, że każdy może się zmienić. Zadbaj dla mnie, proszę, żeby został pojmany, a jeśli nie, żeby chociaż zginął godnie, z bronią w ręku.

Kolejna obietnica. Kolejne słowo, którego powinnam dotrzymać. Obiecałam już, że doprowadzę tę akcję do końca i jak na razie szło mi po prostu fenomenalnie.

Obiecałam też sobie, że zapomnę o pocałunku nad rzeką i to też nie poszło po mojej myśli.

Wiedział o tym czy nie?

— Nie musisz odpowiadać na głos. Czuję, że masz dobre serce i zrobisz co należy.

Kiwnęłam głową, bo było mi to bardziej niż na rękę.

— Idź już. Jesteście już sporo w plecy.

Drgnęłam.

— Tak, już. Dziękuję — rzuciłam jeszcze i postanowiłam w końcu skupić się na zadaniu.

Przemykając za następnym krzakiem uznałam, że chyba wszystko sprzysięgło się, by mnie rozproszyć.

Widział nas czy coś sobie wymyślam?

Zgodnie z tym, co usłyszałam, przy bramie nie wzmożono straży. Stał tu tylko jeden mężczyzna, ten z naderwaną nogawką. Najwyraźniej nastąpiło jakieś przegrupowanie.

Okej. Teraz pełne skupienie. Głęboki, wdech, wydech. Zacisnęłam usta.

Ostrożnie wyciągnęłam broń, tak, by klinga nie wydała żadnego odgłosu. Chwyciłam miecz w dwie ręce i uniosłam go nad głowę. Tylko uderzę go w tył głowy tępą stroną klingi powtórzyłam sobie w myślach. Straci przytomność i nic mu się nie stanie.

Ponownie wzięłam głęboki oddech, spięłam ręce i zrobiłam krok do przodu.

Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko.

Broń przecięła powietrze, twarz strażnika mignęła mi przed moimi oczami. Rozległ się cichy jęk, gdy mężczyzna osuwał się na ziemię.

Już miałam westchnąć z ulgą, gdy na ostrzu miecza dostrzegłam krew.

***

Spodziewaliście się matki króla jako przywódczyni ruchu?

No i co ze strażnikiem?

Insiderskie wieści!

SPOILER

1. Zbliżam się ostro do końca i myślałam, że dobijemy 60 rozdziałów, ale wydaje mi się, że zakończę historię w 56 + epilog.

2. Jeżeli skończę pisać zanim zakończę publikację, możecie spodziewać się maratonu ;D

Ale, ale! Czy to na pewno będzie koniec? Na razie zdradzę, że:

3. Planuję coś dodatkowego, gdzie przybliżona zostanie nam przeszłość jednej postaci... możecie zgadywać o kogo chodzi, ale zdecydowanie nie potwierdzę, czy macie rację ihihi.

SPOILER

Do następnego!

~tricky

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro