L

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Strażnik upadł na plecy, a ja dostrzegłam w zapadającym półmroku krwawą pręgę znaczącą jego pierś.

— Cholera — syknęłam pod nosem i padłam na kolana. Mężczyzna był zdecydowanie świadomy i wściekły, patrząc po jego minie. Nabrał powietrza i otworzył usta do krzyku.

— Cii! — Zasłoniłam mu usta dłonią. Bez zawahania podniósł ręce i złapał za moje przedramię, próbując mnie ściągnąć. — Przestań! — wyszeptałam.

Na oślep wymacałam wolną ręką coś twardego i z całej siły uderzyłam strażnika w skroń. Znieruchomiał.

Odsunęłam się, oddychając głęboko, wypuściłam z ręki zaimprowizowaną broń. Zakrwawiony kamień upadł na trawę. Podniosłam się chwiejnie. Szturchnęłam strażnika butem. Chyba oddychał, co nie? Rana na piersi była płytka, chyba nic mu nie zrobiłam.

Podeszłam do bramy i przesunęłam ciężką zasuwę. Popchnęłam barkiem masywne skrzydło i udało mi się je uchylić na kilkanaście centymetrów. Od razu z drugiej strony ktoś mocno pociągnął i do środka wślizgnęła się Raven i Elizabeth w ciemnych ubraniach podobnych do moich.

— Elizabeth? — zdziwiłam się. — Co ty tu robisz? Nie miał przyjść ktoś z twojej...

— Cała moja grupa nie żyje, wariatko — syknęła i przeszła obok mnie.

— Och... nie wiedziałam — odparłam. Naprawdę już nikt nie został?

— Nie przejmuj się, każdemu się zdarza — szepnęła mi Raven do ucha. — Chodźmy.

Potrząsnęłam głową na otrzeźwienie i wróciłam po swój miecz.

— Rozumiem, że zaczynasz z grubej rury. — Zerknęłam w bok. Elizabeth podparła się pod boki i patrzyła na nieprzytomnego strażnika. — On w ogóle żyje?

— Jak ostatnio sprawdzałam, to... — zaczęłam kąśliwie, ale mój wzrok zjechał na pierś strażnika. Mężczyzna nie oddychał.

— Gizela?

— On nie żyje — odparłam głucho.

— No co ty, Gizela. — Raven kucnęła przy głowie strażnika i niezauważalnie się krzywiąc, przyłożyła dwa palce do boku jego szyi, która zaplamiła się już krwią z rany na głowie. — Przecież... cholera, on serio nie żyje.

Zaklęłam pod nosem.

— Dobra, nie róbcie afery, zdarza się — powiedziała Elizabeth. — A teraz proszę się skupić, bo jesteśmy już w plecy i...

— Zabiłam go — wykrztusiłam. — Zabiłam człowieka.

— Gizela, wszystko jest w porządku. — Raven spróbowała złapać mój rozbiegany wzrok, ale nie udało jej się. — Gdybyś się nie broniła, to ty leżałabyś tu martwa.

— Nie, nie... — mamrotałam, kręcąc głową. Przecież się nie broniłam. Leżał już na ziemi. A ja podniosłam rękę i zdzieliłam go w głowę, pozbawiając życia.

— Och, przesuń się. — Usłyszałam i po chwili silna ręka szarpnęła mnie za ramię do góry, a druga otwarta dłoń wylądowała na moim policzku. Gwałtownie otrzeźwiona, spojrzałam na Elizabeth rozszerzonymi oczami. — Gizela, ja rozumiem, nie byłaś gotowa, by zabić. Też długo jęczałam, gdy pierwszy raz musiałam odebrać komuś życie. Spoko. Ale musisz to zrobić później. Okej?

Powoli uspokoiłam rozdygotany oddech.

Zabiłam. Człowieka.

Kurwa.

— O-okej — wykrztusiłam, a Elizabeth mnie puściła.

— I żeby była jasność — dodała. — Nadal mam wrażenie, że coś jest z tobą nie tak i wierz mi, że dowiem się co. — Na chwilę przerwała i przymknęła z irytacją oczy. — Ale dla dobra misji, rozejm?

— Rozejm, tak. — Pokiwałam głową. Zabiłam go. — Dzięki.

Rozbiłam mu głowę kamieniem.

— Dobra, laski, chodźmy, bo jeszcze trochę zwłoki i wszystko szlag trafi. — Raven przeszła obok nas i zatrzymała się przy najbliższym krzewie, który nas osłaniał. — Idziecie?

— Tak, skończmy to wreszcie — praktycznie warknęła Elizabeth.

Bez słowa podążyłam za nimi.

Zabiłam go. Rozbiłam mu głowę kamieniem.

Najciszej jak mogłyśmy, przemknęłyśmy przez ogród, kryjąc się za krzakami. Nieważne, jak bardzo starałam się uspokoić nadpobudliwy i przebodźcowany umysł, nic nie działało.

Zabiłam człowieka.

Widział nas nad rzeką czy nie?

Królowa współpracuje z ruchem.

Rozbiłam mu głowę kamieniem.

Z jakiegoś powodu, moją suknie uszyły królewskie szwaczki.

Ten strażnik nie żyje, bo ja go zabiłam.

Stanęłyśmy pod ścianą pałacu. Nie miałam pojęcia, co działo się po drodze i jak tutaj doszłyśmy.

— Gizela, widzisz to okno? Trzecie od dołu, najbardziej po lewej?

Potrząsnęłam głową, wymuszając na sobie minimalne skupienie i uniosłam wzrok do góry.

— Tak — potwierdziłam.

— To do roboty. — Elizabeth strzeliła palcami. Wzięłam głęboki oddech i sięgnęłam do specjalnej kieszonki po Monetę. Raven rozejrzała się dookoła i dała mi przyzwolenie. Rozwinęłam skrzydła. Elizabeth mocno owinęła ręce dookoła mojej szyi, ja dla dodatkowego zabezpieczenia przytrzymałam ją za talię i machnęłam skrzydłami, z wysiłkiem wzbijając się do góry.

Posadziłam ją na parapecie i chwyciłam się framugi okna. Przeskanowałam otoczenie z wysokości i nie zauważyłam nic niepokojącego, co zmartwiło mnie bardziej, niż gdybym rzeczywiście coś zobaczyła. Coraz bardziej odnosiłam wrażenie, że to jedynie cisza przed burzą.

Zwłaszcza, że przecież powinna tu stać wzmożona straż, prawda? Więc dlaczego nikogo nie widziałam?

Usłyszałam cichy trzask i zwróciłam wzrok z powrotem ku Elizabeth. Ta schowała do kieszeni dwa cienkie druciki i potwierdzająco skinęła głową, gdy posłałam jej pytające spojrzenie.

Okno było otwarte.

Dziewczyna ostrożnie oparła opuszki palców na framudze i delikatnie popchnęła ją do przodu, a ta uchyliła się na kilka milimetrów. Powtarzając manewr jeszcze kilka razy, Elizabeth bezgłośnie powiększyła szparę na tyle, by dało się wślizgnąć do środka.

Gdy ona przerzucała nogi przez parapet, ja zleciałam w dół i chwyciłam Raven pod ramiona. Po chwili również czarnowłosa znajdowała się w środku. Ja ostatni raz przeskanowałam wzrokiem otoczenie, zwinęłam skrzydła i ostrożnie przeszłam przez okno.

Pokój był ciemny i zajęło mi kilka sekund przyzwyczajenie się do mroku. Moje dwie towarzyszki również dały sobie czas, bo potknięcie się o coś i wywołanie hałasu byłoby nam nie na rękę.

Na szerokim łożu dało się dostrzec zwiniętą pod kołdrą postać. Raven powoli zaczęła się skradać w tamtą stronę, wyciągając z ukrytej w nogawce kieszeni nóż.

Ja, tknięta dziwnym niepokojem, nadal rozglądałam się dookoła. Miałam wrażenie, że to wszystko idzie nam za szybko.

Za prosto.

Rozejrzałam się po wnętrzu. Półotwarte okno, uchylone, prowadzące prawdopodobnie do łazienki drzwi, wyzierające z półmroku zarysy mebli, zamknięte wyjście na korytarz...

W momencie, gdy Raven odrzuciła kołdrę z utworzonej z poduszek postaci, ja gwałtownie wróciłam wzrokiem do uchylonych drzwi łazienkowych, bo mój mózg z opóźnieniem wyłapał błysk stali i odznaczające się w ciemności niebieskie oczy.

***

I tym pozytywnym akcentem kończymy rozdział 50. Piękna okrągła liczba!

Rozdział krótki, kilka następnych również, dlatego miałam nadzieję, że wrzucę wszystko w maratonie, żeby nie trzymać was w niepewności. Ale trochę akcji do napisania jeszcze mi zostało.

Insiderskie wieści!

SPOILER

1. Wrzucę dziś jeszcze jeden rozdział, w którym odkryta zostaje jedna z kart...

2. Napisałam już 5 rozdziałów, więc pomyliłam się w moich kalkulacjach. Nie chcę znowu szacować, ale wiedzcie, że zbliżamy się do końca wielkimi krokami!

3. Już niedługo zacznę poszukiwania beta-czytelnika, więc miejcie oczy szeroko otwarte! Gdy będę potrzebowała pomocy, ogłoszone to zostanie pod rozdziałem i na mojej tablicy.

SPOILER

Do następnego,

~tricky


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro