XLVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa dni później, gdy słońce w pełni wychyliło się zza horyzontu, osiągnęliśmy cel. Nigdy w życiu nie cieszyłam się tak bardzo, stojąc w polu i patrząc na swój dom.

Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział mi, że będę się szczerzyć jak głupia na myśl o powrocie, zaśmiałabym mu się w twarz.

A gdyby jeszcze dodał, że będzie mi towarzyszył mój chłopak, uznałabym go za wariata.

Odłożyłam swoje rzeczy na ziemię. Pakunek był o wiele lżejszy niż trzy dni temu, gdy wyruszyliśmy. Byłam też o wiele mniej zmęczona niż wtedy. Kiedy udało mi się opanować swobodne szybowanie na prądach, loty długodystansowe stały się o wiele prostsze.

Schowałam do torby Monetę i wyjęłam koszulę nocną, w której tak dawno temu opuściłam swoje stare życie. Teraz w pakunku była tylko specjalna suknia, którą miałam założyć jutro wieczorem i zwinięty w kulkę koc.

Oddałam swoje rzeczy Barry'emu, który miał je później podrzucić do mojego pokoju. Pożegnałam się z nim i zostałam sama.

Szybko przebrałam się w piżamę. Aż dziw, jak bardzo moje nastawienie do przebierania się w polu zmieniło się przez ten czas. Poturlałam się trochę po ziemi, by utytłać sukienkę i trochę bardziej roztrzepałam włosy. Nie miałam przy sobie lustra, ale z pewnością wyglądałam na osobę, która długi czas błąkała się po lesie.

Stare ubrania zakopałam pod drzewem i rozejrzałam się zza połaci zboża. Gdy upewniłam się, że dookoła nie ma nikogo, schylona przebiegłam dystans dzielący mnie od wjazdu do miasta. Odetchnęłam głęboko i chwiejnie wkroczyłam na ulicę, osłaniając oczy przed słońcem, mrużąc powieki i ogólnie starając się wyglądać na jak najbardziej zagubioną.

Zostałam zauważona niemal od razu. Kilka osób zerknęło na mnie przelotnie, pewnie sądząc, że jestem po prostu pijana. Większość była zwyczajnie zajęta walką z wiatrem, który dmuchał drobinkami piasku z ulicy prosto w oczy.

Rozpoznał mnie dopiero wysoki mężczyzna, mieszkający ścianę w ścianę ze mną Uzdrowiciel.

— Panienka Gizela? — Wytrzeszczył na mnie oczy. Starałam się nie nawiązywać z nikim kontaktu wzrokowego, by moje rozbawione spojrzenie mnie nie wydało. Zdradziły mnie jednak moje własne stopy, którym raczej nie spodobał się udawany chwiejny krok. Zahaczyłam jedną o drugą i poleciałam do przodu. Mężczyzna złapał mnie w ostatniej chwili, zanim uderzyłam o ulicę.

Korzystając z okazji, udałam omdlenie i zamknęłam oczy.

Nie zapeszając, na razie szło mi całkiem dobrze.

***

W międzyczasie naprawdę musiałam przysnąć albo wpłynęła na mnie uzdrawiająca moc sąsiada, bo ostatnią rzeczą, jaką pamiętałam, były czyjeś ramiona kładące mnie na poboczu i mocny głos, wołający o pomoc.

Teraz jednak zdecydowanie nie byłam na zewnątrz, bo nie czułam powiewów chłodnego, wczesnojesiennego wiatru, a pod sobą miałam zdecydowanie miękki materac. Okryta byłam milutką kołdrą, którą mimo upływu czasu doskonale pamiętałam.

Z chęcią zapadłabym się w posłanie i wykorzystała okazję, że w końcu leżę na czymś miękkim i cieplutkim, ale spięłam się w sobie i rozchyliłam powieki.

To jeszcze nie był czas na leniuchowanie. Ani na nostalgiczne wzdychanie do przeszłości.

Przywitał mnie widok pokoju, który bardzo dobrze znałam i wizja nostalgicznego wzdychania wydała mi się nagle nad wyraz kusząca.

Nagle drzwi uchyliły się i stanęła w nich Delfina, w szlafroku i z talerzem pełnym jajecznicy i chleba. Wytrzeszczyła na mnie oczy i już miała rzucić się w moją stronę, gdy coś ją powstrzymało. Ostrożnie odłożyła jedzenie na komodę i dopiero wtedy podbiegła do mnie.

— Jak śmiałaś się obudzić, gdy akurat byłam w kuchni! — zbeształa mnie, mocno obejmując mnie ramionami. — Wiesz, jakiego cudownego melodramatu mnie pozbawiłaś?

Zaśmiałam się i prychnęłam, czując jej rozczochrane włosy na twarzy.

— Też tęskniłam, Delfina.

— Co ty tu w ogóle robisz? — spytała i wyprostowała się na łóżku. — Już nie... no wiesz?

Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo drzwi uchyliły się jeszcze raz i w progu stanęła moja matka, w pełnym rynsztunku. Suknia, fryzura, pełen pakiet, jakby kładła się w tym spać i rano tylko prasowała zagięcia na ubraniu. Jedyną rysą na perfekcji były lekko podkrążone oczy, jakby ostatniej nocy się nie wyspała.

— Gizela. — Kiwnęła mi głową. — Miło cię znowu widzieć.

— Ta. Cześć. — Miesiąc temu nie odważyłabym się na takie słowa w jej stronę, nie chcąc ryzykować obrazy jej majestatu.

Teraz miałam na to szczerze wywalone.

— Jak się czujesz? — spytała.

— W porządku — odparłam, nie mogąc się doczekać, aż ta sztywna rozmowa się skończy.

Kiwnęła głową. Zerknęła w bok, na komodę.

— Delfina, nie zostawiaj jedzenia na szafie. — Ponownie spojrzała na mnie. — Gdy poczujesz się lepiej, zejdź, proszę, do salonu. Musimy porozmawiać.

Zamknęła za sobą drzwi i tyle ją widziałam.

— Musimy porozmawiać — przedrzeźniała ją Delfina, udając jej poważną minę i podnosząc się z łóżka. — A teraz czas na rozmowę o seksie i chłopakach, zanim się w kimś zakochasz.

Potrząsnęła głową, przywdziewając swój głupi uśmiech.

— Ale na to za późno, co nie? — Mrugnęła do mnie porozumiewawczo, zabierając talerz z komody. — Jesteście razem?

— Jesteśmy — potwierdziłam, a Delfina pisnęła.

— Wiedziałam, wiedziałam! — zawołała śpiewnie i tanecznym krokiem wróciła na miejsce. — Ja wyczuwam takie rzeczy, mówię ci. Mam radar w mózgu, który pipczy, gdy wyczuwa miiłoość.

Zaśmiałam się.

— A teraz proszę o szczegóły. — Spojrzała na mnie z rozbawieniem i wpakowała do ust duży kęs jajecznicy.

— Dlaczego wszystkich interesują szczegóły? Nie możemy się po prostu cieszyć z samego faktu?

— Nie-e. Ufoludku, czy ty naprawdę rodzonej siostrze odmówisz tej pikanterii? — spytała z udawanym oburzeniem. — Gadaj. Co, gdzie, jak. Możesz odegrać scenkę, jeśli tak ci łatwiej.

— No chyba nie — zaprotestowałam.

— Więc mów. — Uśmiechnęła się do mnie przebiegle i ponownie wypchała sobie usta jajecznicą. — Słucham — dodała nieco niewyraźnie.

Westchnęłam.

— Najpierw otwórz okno — poprosiłam.

Gdy moja prośba została spełniona i do wnętrza wpadło trochę świeżego powietrza, ponownie przebrnęłam przez historię z Zachodu. Delfina oczywiście wypytała mnie o wszystkie szczególiki, które usiłowałam pominąć.

Dokopała się też do wydarzeń znad rzeki.

— Czyli poszłaś się z nim pożegnać nad wodą? Jak romantycznie — skomentowała. — Polały się łzy?

— Nie. — Przewróciłam oczami. — Nic się nie stało.

Uniosła brwi.

— Czyli gryzienie dolnej wargi to tylko takie hobby?

Ze zgrozą uświadomiłam sobie, że uległam nawykowi, nawet tego nie wiedząc.

— Ufoludku, co ty tam nawyrabiałaś?

— Nic — odparłam, ale nawet ja sama wiedziałam, że brzmiałam okrutnie niewiarygodnie.

— Nie wierzę ci. Mów albo sama się dowiem.

— Niby jak? — Uśmiechnęła się przebiegle i wolałam nawet nie wiedzieć, co miała na myśli. — Echh... pocałowaliśmy się. Ale to nic nie znaczyło! — zaznaczyłam od razu.

Delfina wytrzeszczyła na mnie oczy.

— Nie wierzę, że ominęła mnie taka telenowela. Miłość, zdrada, stracone przyjaźnie!

— Nic nie jest stracone. Nadal się przyjaźnimy. Oboje zgadzamy się, że to nic nie znaczyło.

— A Szary o tym wie?

— Nie... — przeciągnęłam to słowo. — Ale nie jest mu to potrzebne do życia.

— Coś kręcisz, ufoludku, i nie do końca wiem co. — Zmarszczyła brwi. — Ale na razie powstrzymam moje mądrości starszej siostry, bo chcę zobaczyć, jak to się wszystko potoczy. Mimo że ty i Szary wyglądacie razem przecudnie — dodała i mrugnęła do mnie.

Już miałam protestować, że nic się nie potoczy, bo między mną a Davidem nie ma nic oprócz bliskiej przyjaźni, ale dałam sobie spokój.

— A teraz poważne nudne sprawy — zaanonsowała i ściszyła głos. — Co ty tu robisz? Przecież chyba nie zostawiłaś swojego kochasia na lodzie?

Ja nie martwiłam się szeptaniem i odparłam:

— Nic nie zostawiłam — zapewniłam ją. — Jestem na misji.

— Okej. Wykażę się dyskrecją i nie będę cię wypytywać akurat o to, ale wiedz, że kusi. — Posłała mi spojrzenie, jakby upewniała się, że na pewno zrozumiałam. — Ale mam dziwne przeczucie, że ma to związek z tą imprezą w pałacu, na którą niedawno przyszły zaproszenia. Twoje też jest, wiesz? Nie zdążyliśmy ich poinformować, że zaginęłaś. Chociaż większość miasta i tak myślała, że nie żyjesz.

— To tłumaczy minę Uzdrowiciela — odparłam. — Wyglądał jakby zobaczył ducha.

Jej uśmiech jeszcze się poszerzył.

— Jak umrę, to z pewnością będę cię nawiedzała w nocy — stwierdziła.

— Delfina, jak ty umrzesz, ja od stuleci będę w piachu — odparłam i sama zdziwiłam się, jak luźno to zabrzmiało. Jakbym oswoiła wizję rychłej śmierci pomyślałam i wzdrygnęłam się.

Nie, jednak nie. Do grobu mi się nie spieszyło.

— Więc to ty będziesz nawiedzać mnie. Zgoda? — spytała.

— Jasne. — Zaśmiałam się w duszy. — Jak już będziesz siwa i stara, to zamieszkam w twoim lustrze i będę komentować.

— No i super. — Delfina podniosła się z łóżka i wyciągnęła do mnie rękę. — A teraz niestety musisz wygrzebać się z pościeli, bo im dłużej każesz matce czekać, tym silniejsze gromy na ciebie spadną.

Z niechęcią zostawiłam za sobą wygodne łóżko i przeciągnęłam się. Miałam na sobie czystą piżamę. Rozkoszując się każdą sekundą, powoli wyjęłam z szuflady szlafrok, rozejrzałam się i przeciągałam moment tak długo, jak się dało.

— Ufoludku, ty celowo wymuszasz eskalację — skarciła mnie siostra. — Zbieraj się.

Mimo swoich prób pospieszenia mnie, bez protestów powoli odprowadziła mnie pod drzwi salonu i jeszcze raz mocno mnie przytuliła.

— Naprawdę miło cię znowu widzieć — stwierdziła, po czym puściła mnie i zamaszystym gestem wskazała na salon. — A teraz pozostawiam cię, byś stawiła czoło tym oto drzwiom.

Uśmiechnęłam się do niej i przekroczyłam próg. Matka zauważyła mnie od razu, ale nie raczyła podnieść się z kanapy.

— Gizela — przywitała mnie.

— Matko — odparłam, równie chłodno co ona. Wyciągnęłam się na kanapie, założyłam ręce za głowę i skrzyżowałam nogi w kostkach. — O co chodzi?

— Opuściłaś ten ruch? — spytała. — Tak jak cię prosiłam?

Nie zaszczyciłam jej spojrzeniem.

— Gizela — powtórzyła z naciskiem, jej twarz ostrzegawczo się napięła.

— Tak — odparłam, zachowując znudzoną barwę głosu. — Jakieś dwa dni po tym, jak cię widziałam.

Skoro i tak potrafię kłamać, to czemu by nie skorzystać? Przynajmniej mi trochę odpuści.

Od razu zauważalnie się rozluźniła.

— I gdzie byłaś cały ten czas? — dopytała.

— Nie pamiętam.

— Nie pamiętasz? — zdziwiła się.

— Nie. Czarna dziura — dodałam, wykonując zamaszyste kółko ręką.

Zmarszczyła brwi, po chwili coś błysnęło jej w oku. Podniosła się i rzuciła od niechcenia:

— W takim razie chyba nie zainteresuje cię fakt, że nie wybieramy się do pałacu.

— Co? — Uniosłam się na łokciu i spojrzałam na nią. — Jak to?

— Cóż, moja córka właśnie wróciła do domu. Muszę najpierw zadbać o jej rekonwalescencję i utraconą pamięć. Matka króla na pewno wybaczy nam ominięcie jej urodzin.

Zerwałam się.

— Ale... — Powstrzymałam się i wzięłam głęboki oddech dla uspokojenia. — Co sobie ludzie pomyślą?

— Że dbam o swoje dzieci.

Czego nigdy nie robiłaś.

— Że łatwo cię złamać — odbiłam. — Tak ławo wytrącić cię z rytmu?

Drgnęła jej brew.

— Pokazujesz im, że jesteś słaba — dodałam bez skrupułów. Musiałam być na tym przyjęciu.

Szybko opanowała swoją mimikę.

— W takim razie powiedz mi prawdę — zażądała. — Co naprawdę robiłaś?

Zacisnęłam usta w kreskę.

— I wtedy pojedziemy? — upewniłam się. — Jeżeli wszystko ci opowiem?

— Masz moje słowo — zapewniła.

Westchnęłam przeciągle i opadłam na kanapę.

— Poproszę, by zrobiono nam herbatę — zaproponowała, uznając moje działanie za zgodę.

— Zrób od razu cały dzbanek — zaoponowałam. — To trochę zajmie.

***

Zgodnie z moją sugestią stanął między nami dzbanek z herbatą. Matka rozlała nam do filiżanek. Zapach ziół od razu przypomniał mi obóz na Wschodzie i magiczny wieczór, który przerodził się w rzeź. Odruchowo skuliłam się w środku, czekając na cios napływu wspomnień, ale nic się nie stało.

— Więc. — Zachęciła mnie ruchem dłoni i upiła trochę herbaty.

— Więc. — Przez chwilę zbierałam myśli. Ile mogę jej powiedzieć, ile chcę zachować dla siebie. Może postawię po prostu na suche fakty? Zdecydowanie bez szczegółów romantycznych, nie miałam ochoty na tą rozmowę.

— Możesz zacząć.

— Jeżeli będziesz mnie pospieszać, to nigdy się nie zbiorę. — Westchnęłam. — Po prostu daj mi chwilę, to nie takie łatwe.

Pokiwała głową i nie odezwała się więcej. Westchnęłam jeszcze raz i rozpoczęłam historię. Opowiedziałam jej o ataku Meurtrière na Wschodzie, pożarze na Południu i powodzi na Zachodzie. Przyznam się, że ominęłam wydarzenia z Północy, bo nie chciałam jeszcze o nich mówić. Sama myśl sprawiała, że granice pola widzenia pokrywały mi się wyimaginowanym śniegiem.

— I to tyle — zakończyłam. Czułam się zmęczona. Nie tylko opowieścią, która sama w sobie nie była krótka, ale też lawirowaniu, żeby nie zdradzić jej żadnych haseł, lokalizacji czy imion, po których mogłaby ich znaleźć. — Powiesz coś? — spytałam po chwili milczenia.

Nie odpowiedziała.

— Dlaczego w ogóle pytałaś? — Odłożyłam filiżankę na stół.

—To nie oczywiste? — Spojrzała na mnie. — Martwię się o ciebie, Gizela. Ryzykujesz życiem dla tych ludzi, mimo że wcale ich nie znasz.

— Jasne, że ich znam! To moi przyjaciele — zaprotestowałam.

Westchnęła.

— Nie sądzisz, że czas trochę odpuścić? Jeżeli ty umrzesz, to już na stałe. Oni sobie przecież poradzą.

— Coś im obiecałam, mamo. Nie złamię tej obietnicy. — Może dużo kłamałam, kręciłam i oszukiwałam, ale nie mogłam ich zawieść. — Oni wszyscy na mnie liczą.

Westchnęła długo i przeciągle.

— Wyjeżdżamy jutro rano — powiedziała, wstając.

— Naprawdę?

— Ja też nie łamię obietnic — zauważyła, stojąc w drzwiach, i wyszła.

Sama również się podniosłam i skierowałam w stronę pokoju. Gdy byłam w połowie pierwszych schodów, zawahałam się, po czym zawróciłam i ruszyłam w stronę biblioteki.

Ursula. Moją babcią. Musiałam usłyszeć, jak mówi to na żywo, bo nie chciałam w to wierzyć.

Uchyliłam ciężkie drzwi i weszłam do środka.

— Ursula? — Rozejrzałam się, ale było tu wyjątkowo pusto i cicho. W teorii tak powinna wyglądać biblioteka, ale...

— Chwileczkę! — Usłyszałam damski głos, którego z pewnością nie znałam. Po chwili zza regału wychynęła drobna blondynka w ciasno związanej beżowej sukni.

— Gdzie jest Ursula? — spytałam, czując igiełki niepokoju kłujące mnie w serce.

— Ursula? — Blondynka zmarszczyła brwi. — Nie kojarzę. Wybacz, pracuję tu od niedawna, jeszcze nie orientuję się we wszystkich autorach... znasz nazwisko?

— Co? Nie. — Pokręciłam głową. — Ursula, poprzednia bibliotekarka.

— Aaa, ona — zrozumiała. — Niestety, nie wiem. Zwolniła się sama, zanim zatrudniono mnie.

— Zwolniła? — wykrztusiłam. — Jak to?

— Nie wiem, naprawdę. Przykro mi. — Wzruszyła ramionami.

— Ja... dziękuję — zmitygowałam się i uciekłam stamtąd najszybciej jak mogłam.

Wpadłam na Delfinę po drodze do pokoju. Złapałam ją za ramiona i zatrzymałam.

— Ursula się zwolniła?

— Tak — odparła zdziwiona. — Kurde, w tym całym syfie zapomniałam ci powiedzieć. Ale chyba się nie gniewasz?

Bezradnie pokręciłam głową, w niemej próbie zaprzeczenia faktom.

— Wiem, że ją lubiłaś, ale wszystko się zmienia, tak to działa... — spróbowała mnie udobruchać. — Ludzie przychodzą i odchodzą...

— Delfina, ona nie była tylko bibliotekarką — przerwałam jej. — To była nasza babcia.

— Co? — wykrztusiła i zatoczyła się o krok do tyłu, jakbym ją uderzyła. — Niemożliwe. Babcia nie żyje.

Ponownie pokręciłam głową.

— Ursula dała mi ten list, pamiętasz? Gdy przyszłam was odwiedzić. Tam napisała mi wszystko. Delfina, ona przeżyła tamtą noc. Walczyła w ruchu przez te wszystkie lata, a potem zatrudniła się tutaj, by być blisko nas.

Nawet z odległości dostrzegłam, jak Delfina przełknęła ślinę.

— Kiedy się z nią żegnałam... — wykrztusiła. — Kiedy odchodziła, powiedziała, że w końcu czuje się wolna. Że może żyć swoim życiem. Coś tam zażartowałam, czy jej się tu nie podobało czy coś...

— Powiedziała nam prawdę i stwierdziła, że w końcu może odejść — dodałam, nagle zrozumiawszy co się stało.

Ursula siedziała tutaj, w pewien sposób nas pilnując i bojąc się wyznać prawdę. Gdy w końcu to zrobiła, postanowiła, że w końcu zajmie się tym, co chce robić, cokolwiek to było.

— O kuźwa — powiedziała głucho Delfina. — Ja pierdziu...

Doskonale ją rozumiałam, bo sama miałam ochotę gdzieś się skulić i przeklinać. Cały czas spychałam rewelacje Ursuli na dalszy plan, jakoś podświadomie wierząc, że to nieprawda i okaże się, że to tylko jakiś żart. Liczyłam, że gdy powie mi to prosto w twarz, to zyska jakąś realność, że gdy ją zobaczę, to coś w niej ujrzę, coś, co sprawi, że uwierzę.

— Wiesz, gdzie może teraz być? — spytałam.

— Nie. — Pokręciła głową. — Nie kontaktowała się z nami od tamtego czasu, więc nie.

— Okej. Okej, dzięki. — Przeczesałam palcami włosy, zatrzymując się na znanych już sobie splątanych miejscach. — Okej... — jęknęłam. — Idę się położyć. Wyciągniesz mnie z depresji za pięć minut?

— O ile sama nie wpadnę — skrzywiła się. — I o ile nie zapomnę.

— Delfina — jęknęłam zmęczona.

— Spoko, spoko. — Uniosła ręce w geście poddania i zdobyła się nawet na malutki wybuch śmiechu.

Minęłam ją i weszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi i zjechałam po nich na podłogę.

Schowałam twarz w dłoniach. Miałam dość udawania, że wydarzenia ostatniego miesiąca wcale się na mnie nie odbiły, upychania swoich myśli w najciemniejszych głębinach swojego umysłu i całkiem świadomego tłumienia emocji, które mi się nie podobały.

Ale z każdym dniem miarka powoli się przebierała.

Z wysiłkiem się podniosłam, wysunęłam chwiejną nogę do przodu i padłam na łóżko, które wcale nie pachniało tak znajomo, jak sobie wyobrażałam, gdy się obudziłam. Pościel była sztywna i świeżo wyprana.

Pozwoliłam swoim myślom krążyć dowolnie gdzie tylko chciały i poczułam, jak po mojej twarzy płynie pierwsza łza.

Nigdy w zasadzie nie przerobiłam faktu, że Ursula jest moją babcią, spychając go w dół na rzecz bieżących problemów. Nigdy nie pogodziłam się ze świadomością, że tylko ja wiem, co zagraża naszej misji i nawet Barry mi w to nie wierzy. Nadal ciążyły mi na sercu rozterki miłosne, mimo iż kategorycznie zabroniłam sobie ich uświadamiać, woląc żyć w błogiej nieprawdzie.

Cofałam się z myślami coraz dalej, coraz głębiej w stare wydarzenia. Przed moimi oczami zmieniały się twarze i wspomnienia. Widziałam siebie, zataczającą się po przeczytaniu listu Ursuli. Zmieniłam się w Barry'ego, krzyczącego, że nie ma znaczenia czy mi wierzy, czy nie. Jego postać płynnie przeszła w twarz Davida i jego oczy zaznaczone wahaniem, tuż przed tym, jak mnie pocałował.

Czułam kłucie części siebie, którą myślałam, że dawno zabiłam.

Czułam to wszystko i pozwalałam temu wypłynąć, płacząc i ściskając poduszkę.

Dusiłam się morzem nigdy niewypowiedzianych słów, które w ostatnim momencie utknęły mi w gardle i nigdy nie dotarły do właściwych adresatów.

Nigdy nie pogodziłam się z ciężarem odpowiedzialności, który nade mną wisiał, jak ostrze miecza nad szyją skazańca. Nie pogodziłam się z kruchością własnego życia i zbyt szybko przesypującego się piasku. Faktem, że niedługo z premedytacją właduję się w impas, który prawdopodobnie na dobrze skruszy klepsydrę i rozsypie niewielkie ziarenka dookoła.

Moment słabości wykorzystała biel, czająca się na granicy pola widzenia niczym drapieżnik czatujący na ofiarę. Przez chwilę rzucałam się po łóżku, dusząc się wyimaginowanym śniegiem, chociaż świadomość, że nie istniał, wcale nie pomagała.

Atak skończył się tak szybko, jak się pojawił, i przez chwilę patrzyłam w sufit, ciężko dysząc. Drzwi pokoju uchyliły się i przez szparę zajrzała do środka Delfina.

— Pięć minut, ufoludku.

— Daj mi jeszcze pięć — poprosiłam. Siostra kiwnęła głową i przymknęła drzwi. Ponownie spojrzałam na sufit. Myślałam, że wszystko się skończyło, że nie ma już we mnie nic więcej, co mogłabym wypłakać, wykrzyczeć czy wyrzucić, ale myliłam się, bo karuzela myśli rozkręciła się na nowo. W końcu komu zaszkodzi dosypać do załamania rozterek sercowych?

Pioruny emocji, które odczułam leżąc nad rzeką wróciły niesłabnącym echem. Nad nie, z równie dużą siłą, wybijało się wspomnienie zachodu słońca, który oświetlał moje ciało, gdy powstrzymywałam jęk.

Zasłoniłam oczy, nie chcąc pamiętać żadnej z tych rzeczy.

Ależ chcesz. W końcu też to czujesz?

Nie czułam nic do Davida. Nie mogłam czuć. Przecież nie można kochać dwóch osób naraz, prawda? A to, co czułam do Barry'ego musiało w końcu być miłością.

Inaczej na jego widok nie miękły by mi kolana i nie słabł wszelki opór.

Trochę to toksyczne...

Czy dziewczyny miały rację? Nigdy nie byłam w toksycznej relacji, ale o wielu czytałam. Byłam pewna, że to nie jedna z nich.

Barry przecież nie był podłym manipulatorem, zrzucającym na mnie winę za wszystko. Nie czułam się przy nim zagrożona ani skrępowana.

Ale czułaś się niewysłuchana.

To było raz i w ogóle nieprawda.

David zawsze cię słuchał.

Tak robią przyjaciele. Sarah też mnie słucha. I Charlie.

Sarah nie całujesz...

Przewróciłam się na drugi bok, mając ochotę gołymi rękami wyrwać tę część siebie, która bezustannie kłuła mnie w serce i podsuwała nowe wątpliwości. Byłam pewna, że pozbyłam się tej części tamtego poranka na drzewie, że ostatecznie rozwiązałam ten problem.

Najwyraźniej nie.

Zacisnęłam powieki i siłą woli powstrzymałam spiralę myśli. Usłyszałam głośny stuk i poderwałam się do pozycji siedzącej. Pod otwartym oknem leżała moja torba z rzeczami. Tuż obok, zwisając z parapetu, kołysała się pochwa z mieczem.

Opadłam na łóżko. Przynajmniej jedna rzecz była tak, jak powinna być. Barry dostarczył mój bagaż.

Barry...

Spirala rozwinęła się ponownie. Nawet nie wiem kiedy, wyczerpana, załzawiona i spocona, zasnęłam.

Delfiny już nie usłyszałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro