XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Usiadłam na przydzielonej mi pryczy. Kilka godzin wcześniej pożegnałam się z Szarym, który poszedł przekazać pismo przywódcom tego ruchu. Mieli wysłać swoich ludzi do Środka, podczas gdy my obejdziemy jeszcze Zachód i Północ i spotkamy się z nimi tuż przed atakiem.

Wiedziałam, że powinnam wykorzystać czas i wyspać się, bo jutro, gdy tylko zajdzie słońce, mieliśmy wyruszyć dalej. Ale coś nie pozwalało mi spać. Może była to drewniana konstrukcja bazy, która trzeszczała, gdy tylko ktoś się poruszał. Może sam fakt, że byłam w obcym sobie miejscu, w nierealnych okolicznościach.

A może było to zupełnie coś innego.

Chciałam położyć się z powrotem i jeszcze raz spróbować zasnąć, ale kroki z lewej strony zwróciły moją uwagę.

Donna zajrzała do środka. Moja prycza była tuż obok drzwi, więc mimo półmroku rozpoznałam ją od razu.

— Hej, szukasz kogoś? — spytałam szeptem. — Obawiam się, że wszyscy inni śpią.

Wykonałam kolisty ruch ręką, obejmując wszystkie śpiące postacie, w tym kilka osób z naszego ruchu.

— Nie, nikogo konkretnego — powiedziała, również szepcząc. Oparła się dłonią o ścianę. — Po prostu sprawdzam, czy ktoś jeszcze nie śpi.

— Też nie potrafisz zasnąć? — Przesunęłam się na pryczy, by zrobić jej miejsce.

— Nie — zaśmiała się cicho i usiadła. — Trudno się przestawić i zasnąć w środku dnia.

Pokiwałam głową, całkowicie się z nią zgadzając.

— I te odgłosy. — Aż się wzdrygnęłam. — Wszystko tutaj trzeszczy, jakby miało się zawalić.

— Bierzmy też pod uwagę, że słabo trafiłaś. — Wskazała palcem do tyłu. — Tam jest kuchnia. Śpisz centralnie obok.

Jęknęłam w myślach.

— Fantastycznie — rzuciłam z sarkazmem. — Jakim cudem oni wszyscy tak szybko się przyzwyczaili?

Wzruszyła ramionami.

— Część z nich już tu była — powiedziała. — Ja szczerze też, ale ani razu tu nie zasnęłam.

— Byłaś tu już? — zaciekawiłam się.

Pokiwała głową.

— Wiele razy. Mogę ci coś opowiedzieć, moje opowieści przeważnie usypiają od razu.

Zaśmiałam się pod nosem.

— Aż tak źle?

— Nie mam absolutnie żadnych umiejętności w opowiadaniu historii — przyznała. — W tym dobra jest Raven.

— Raven? — zdziwiłam się.

— Aha. Przyznam, że przeważnie są o wiele za krwawe niż bym chciała. — Wzdrygnęła się. — Ale dobre.

Już miałam jej odpowiedzieć, gdy w półmroku zobaczyłam jak jej oczy rozszerzyły się. Wyglądała na przerażoną.

— Gizela, za tobą! — Rzuciła się do przodu, ja chciałam się obejrzeć za siebie, ale nie zdążyłam.

Poczułam, jak coś owija się dookoła mojej szyi i odcina mi dostęp powietrza. Nie minęła chwila, gdy przed moimi oczami zapadła ciemność.

***

— Gizela? Nie, nie, nie.

Obudziło mnie gwałtowne potrząsanie i ciepło, które wydawało się parzyć moją skórę.

Rozchyliłam powieki i jęknęłam.

— Gizela! Wstawaj, proszę! — Znałam ten głos, ale nie umiałam go przypisać do żadnej konkretnej osoby.

— Co? — wymamrotałam. Otwarłam oczy szerzej i zobaczyłam nad sobą Szarego. Usiadłam i zamarłam.

Baza płonęła.

Chciałam zerwać się z pryczy, ale zachwiałam się i zakaszlałam. Poczułam ból w szyi i wydarzenia ostatnich kilku minut gwałtownie do mnie wróciły.

Szary przytrzymał mnie i pomógł odzyskać równowagę.

— Chodź, wychodzimy!

Pociągnął mnie na korytarz. Na podłodze zobaczyłam smugę krwi i przerażona zorientowałam się, że nie wiem, gdzie podziała się Donna.

Wybiegliśmy na korytarz, a żar uderzył nas w twarze. Zmrużyłam oczy i zasłoniłam usta przedramieniem, by nie nawdychać się dymu.

— Donna! — krzyknęłam do niego. — Gdzie jest Donna?

— Nie wiem! Ale musimy stąd uciekać!

Zawahałam się, ale pociągnął mnie dalej, więc podążyłam za nim. Gubiłam się w labiryncie płonących korytarzy, które pokonywaliśmy. Kilka razy omal nie spadł na nas kawałek sklepienia lub ściany. Rozpoznałam schody, które wyrosły przed nami, te którymi tu weszliśmy.

Nagle tuż obok mnie upadła ułamana belka, częściowo już spalona. Myślałam, że po raz kolejny udało nam się ją ominąć, tak jak resztę, gdy usłyszałam jęk bólu.

Gwałtownie odwróciłam się w stronę Szarego, który przyciskał dłoń do swojego boku. Osunął się na kolana.

— Szary! — krzyknęłam i uklękłam obok niego. Spróbowałam odgiąć jego palce. — Pokaż mi to.

Puścił i udało mi się odsunąć jego dłoń. Słyszałam jego przyspieszony oddech. Spadająca belka rozerwała skórę na jego boku. Rana krwawiła, skóra dookoła była poparzona.

— Cholera! — przeklęłam. — Chodź, trzeba cię stąd zabrać.

Chwyciłam go pod ramię i spróbowałam podnieść nas z podłogi.

— Nie dasz rady — zaprotestował.

— Co? — wykrztusiłam i kaszlnęłam, gdy dym dostał się do mojego gardła.

— Nie uniesiesz mnie — mówił coraz ciszej. — Uciekaj stąd.

— Nie ma takiej opcji! — Jeszcze raz spróbowałam wstać, nie chcąc dopuścić do siebie prawdy. Bo naprawdę byłam za słaba. — Nie zostawię cię...

Przerwał mi pocałunkiem. Najpierw byłam zaskoczona, ale odwzajemniłam. Po chwili oderwał się ode mnie.

— Idź — wyszeptał.

Spojrzałam mu w oczy i powtórzyłam:

— Nie.

Nadal czułam widmo jego dotyku na ustach, gdy włożyłam rękę do kieszeni. Już po chwili skrzydła rozerwały materiał koszuli, którą miałam na sobie.

Chwyciłam go pod ramionami i machając skrzydłami, przemieszczałam się w stronę schodów.

Postawiłam nogę na pierwszym stopniu i zamachnęłam się skrzydłami. Poruszając się w ten sposób, pokonałam połowę stopni.

Szary robił co mógł, by mi pomóc, odpychając się nogami, ale widziałam, że ruszał się coraz wolniej.

Desperacko machnęłam skrzydłami jeszcze raz, mięśnie moich rąk paliły żywym ogniem.

Nagle cała boczna ściana przewaliła się obok. Nie zdążyłam nawet zamknąć oczu, kiedy drewniana konstrukcja przygniotła moje prawe skrzydło, praktycznie składając je na pół.

Mój wrzask zagłuszył trzask łamanych kości. Upadłam na schody. Spróbowałam wyszarpnąć skrzydło spod drewna, ale każdy najmniejszy ruch powodował kolejną falę bólu i kolejny krzyk wydobywający się z moich ust.

Nagle usłyszałam stłumione głosy z powierzchni.

— Ktoś tam jest!

— Chodź, trzeba tam zejść!

Ostatkiem sił wyjęłam Monetę i skrzydła zwinęły się z powrotem. Nie pamiętam niczego więcej.

Odpłynęłam.

***

Ba dum tss.

Jak wrażenia?

Do następnego,

~tricky


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro