XX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Całe Południe tak wygląda?

Dzisiaj mieliśmy dotrzeć do głównej bazy ruchu, jednak krajobraz ani trochę się nie zmienił. Nie widziałam żadnych budynków, domów ani nic takiego, tylko piasek i palące słońce.

— Nie. Tylko część jest pokryta pustynią — wyjaśnił Szary zza moich pleców. Moja noga była już zdrowa i mogłam już siedzieć prosto. Najprawdopodobniej nie skorzystałabym z tej możliwości, gdyby nie wczorajsza sytuacja, która sprawiła, że siedziałam sztywniej niż kiedykolwiek.

— A reszta? Jak wygląda część gdzie nie ma pustyni?

— Są oazy. Są wyschnięte połacie lądu, niepokryte piaskiem — powiedział. — Trudno to opisać, musiałabyś zobaczyć to na własne oczy.

— Czemu nie widać żadnych budynków? — zadałam nurtujące mnie pytanie.

Szary zaśmiał się.

— Nigdy się nie zamykasz?

— Rzadko — podchwyciłam. — To? Dlaczego nic tu nie ma? Podobno jesteśmy już blisko.

— Na Południu często zdarzają się pożary i burze piaskowe, więc cywilizacja przeniosła się pod ziemię.

— Pod ziemię? Do takich jakby bunkrów?

— Mniej więcej.

Przed nami pojawił się kolejny skalny występ, o wiele większy od poprzednich. Pod jego osłoną zbudowana była drewniana budka. Wyglądała na starą i zmęczoną życiem, jakby najmniejszy podmuch wiatru mógł zmieść ją z powierzchni ziemi.

Przed chatą, na ławce, siedział staruszek z drewnianą laską w rękach.

— Co was sprowadza na tak dalekie zakątki Południa? — spytał, gdy podjechaliśmy bliżej.

— Mocny wiatr północny — odparł Szary. Przez chwilę trwałam zdziwiona. Północny? Na południu?

Kiedy jednak staruszek uśmiechnął się, zrozumiałam.

— Nie spodziewaliśmy się was tak szybko. — Północny wiatr musiał być hasłem. Staruszek wstał. — Chodźcie.

Zaprowadził nas w głąb skalnego występu, gdzie, uwiązane do palików, stały już dwa konie.

Szary zsiadł, po czym podał mi dłoń. Zeszłam sama, ryzykując upadek, byle nie musieć chwytać jego dłoni. Zachwiałam się, gdy stanęłam na ziemi. Szary chwycił moje ręce i pomógł mi odzyskać równowagę.

Uwiązaliśmy konie. Mieliśmy tylko pięć wierzchowców i co jakiś czas jeźdźcy się zmieniali. Myślę, że mimo omijania głównych dróg i traktów, w ten sposób po prostu zwracamy mniej uwagi niż popylająca drogą kolumna.

Staruszek, opierając się na swojej drewnianej lasce, wpuścił nas od tyłu do chaty. Domek nie miał podłogi. Całą jego małą powierzchnię zajmowały schodzące w dół schody, oświetlone pochodniami.

Zawahałam się i dopiero, gdy moją dłoń ścisnęła Sarah, która wyglądała nawet bladziej niż ja, wzięłam głęboki oddech i zaczęłyśmy schodzić w dół.

***

Rozdział króciutki, dlatego teraz coś, co jeszcze się tu nie zdarzyło...

Za chwilę wrzucę drugi!

Życzę miłego czytania,

~tricky


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro